Skald. Wężowy Język. Tom 2 - Łukasz Malinowski - Recenzja

Powiadają, że prawdziwy dreng ma jeno dwie miłości: wino i dziewki. Ja jednak mam jeszcze jedną – prozę Łukasza Malinowskiego. Zaprawdę Skald to biegły w strof składaniu i w mojej opinii jeden z najlepszych polskich pisarzy ostatnich lat. Nie zamierzam więc trzymać was w niepewności – to bardzo dobra książka. Znowu.

Drugi tom Wężowego Języka najlepiej zacząć od lektury jego starszego brata. Od wydania „jedynki” minęło już sporo czasu, a że opowieść bezpośrednio kontynuuje rozpoczęte w niej wątki, bez przypomnienia sobie, po co właściwie Ainar przybył do Bizancjum, może być ciężko.

Jak zapewne (nie)pamiętacie, poprzedni tom skończył się w momencie, gdy niegdysiejsza Znajda, a obecnie Sela Ainarsdottir, publicznie zszargała i tak niezbyt dobrą reputację ojca. W efekcie konung kłopotliwy stracił wygodną posadę na bizantyjskich salonach i został zredukowany do roli zwykłego najmity. Czasowo, rzecz jasna. W wyniku pewnych zdarzeń został „poproszony” (przy czym owo proszenie przybrało dość płomienną postać) o udanie się na Kretę w celu zdobycia niewyobrażalnych ilości złota. O dziwo perspektywa przywłaszczenia sobie najlepszych przyjaciół każdego Vaeringa nie napawa Ainara optymizmem, bo zmusza go do porzucenia niewiasty, do której zaczyna czuć coś niegodnego prawdziwego mężczyzny...

 

O stylu Łukasza Malinowskiego rozpisywać się nie będę, bo skoro czytacie recenzję kolejnego tomu, to mogę chyba w miarę śmiało założyć, że znacie już poprzednie i wiecie czego się spodziewać. Dość rzec, że obyło się bez zmian. No, prawie – w niektórych momentach pisarz odrobinę przesadza z wątkami paranormalnymi, przez co coraz trudniej traktować je jako przenośnie albo majaki zatrutych umysłów, co było jak najbardziej możliwe w przypadku hamy Alego bądź wewnętrznych „rozterek” hamramirów.

Skoro już jesteśmy przy postaciach, warto zauważyć, że tym razem jest lepiej niż w pierwszym tomie i obok starej gwardii, która jak zawsze wypada świetnie, znalazło się kilkoro intrygujących debiutantów. Na ich czele z pewnością należy postawić Selę. To wykapana córeczka tatusia. Nie mówię bynajmniej o przywiązaniu emocjonalnym, bo dziewka nienawidzi poety jak kristmad dobrej zabawy, ale pod względem przebiegłości, sprytu i umiejętności manipulowania ludźmi co najmniej dorównuje Ainarowi, a momentami nawet go przewyższa. Posługując się swobodnym cytatem: „od drenga różni ją tylko to, że zamiast włóczni ma tarczę, będąca dla niej celem”. Odrobinę słabiej – co nie znaczy, że źle – wypada najnowszy hamramir. Wąż i jego dwaj bracia o imionach Płaszcz nieraz ukazują swoją zdradziecką naturę, a pod koniec książki czynią to nawet w dość spektakularny sposób, ale w przeciwieństwie do prawdziwych gadów rzadko grzeją się w największym słońcu, wybierając zacisza pobocznych, niezbyt długich wątków. Szkoda, bo chciałoby się więcej.

Istotną kwestią wydaje się również jakość zakończenia, ale nie chcę psuć wam zabawy wchodzeniem w zbędne szczegóły. Wiedzcie jednak, że jest naprawdę dobrze - pierwszy raz od naprawdę dawna dałem się zaskoczyć. Uczciwie mówiąc nie sądzę, by powód owego zdziwienia miał mieć swoje konsekwencje w kolejnym tomie – spodziewam się raczej „niespodziewanego” zwrotu akcji – ale liczy się pierwsze wrażenie, a to, jak rzekłem, było pozytywne.

Wygląda na to, że wielka przygoda Ainara powoli zmierza ku końcowi. Szczerze nad tym boleję, bo Malinowski jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Faktem jest, że w tym tomie nie znalazłem aż tak wielu ciekawostek historycznych jak zwykle, ale można to do pewnego stopnia zrozumieć, bo miejsce akcji pozostało niemal to samo. Ech, a może jednak Pasterz pieśni nie będzie ostatni? Da się coś w tej sprawie zrobić, panie Łukaszu?


Murky


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.