Recenzujemy "Bilet w tamtą stronę" Marcina Kowalczyka
Stereotypowy nerd oprócz zainteresowania szeroko pojmowaną fantastyką z reguły z rozrzewnieniem spogląda jeszcze w kierunku „papierowych” RPG-ów, gier komputerowych lub… kolejnictwa.
Kolej na przełomie XIX i XX wieku wzbudzała często uczucie niepokoju jako technologiczne novum. Dziś również nie jest pozbawiona pewnego tajemniczego uroku, jednak spora część związanych z nią demonów zniknęła daleko za ostatnim wagonem zmierzającym w nieznaną przyszłość. Ale czy na pewno nie wrócą?
„Bilet w tamtą stronę” Marcina Kowalczyka to opowieści, w których poniekąd odnajdziecie echo kolejowego horroru Stefana Grabińskiego, ale nie to stanowi siłę tej książki. Zbudowane przez autora jak najbardziej współczesne uniwersum, kryje w sobie fascynujący i tajemniczy świat, istniejący gdzieś na granicy materialnej, „żelaznej” codzienności i uchwytnej często tylko intuicyjnie „nadrealności”. Jego bohaterowie zostają wplątani w sytuacje, które diametralnie zmieniają ich życie i podporządkowują je siłom, z którymi walka często jest daremna. Ta książka łączy w sobie nastrojowy urok dawnych opowieści niesamowitych, mrocznego horroru, który może dopaść człowieka na rubieżach cywilizacji, a także kryminału niepozwalającego oderwać się od lektury przed rozwiązaniem zagadki.
Stereotypowy nerd oprócz zainteresowania szeroko pojmowaną fantastyką z reguły z rozrzewnieniem spogląda jeszcze w kierunku „papierowych” RPG-ów, gier komputerowych lub… kolejnictwa.
Stereotypowy nerd oprócz zainteresowania szeroko pojmowaną fantastyką z reguły z rozrzewnieniem spogląda jeszcze w kierunku „papierowych” RPG-ów, gier komputerowych lub… kolejnictwa. Choć dwa pierwsze obszary są mi bliskie, to o pociągach wiem tylko tyle, że istnieją. Świat jest jednak pełen ludzi, którzy z ogniem w oczach potrafią opowiadać o starych lokomotywach, rodzajach wagonów czy sposobach ich obsługi. To właśnie z myślą o nich powstał zbiór opowiadań pod tytułem Bilet w tamtą stronę.