Odmian rocka i metalu jest tak wiele, że nawet mnie to bawi, choć to właśnie do tego rodzaju muzyki jest mi najbliżej. Pomijając wymyślne nazwy – no i kilka faktycznych różnic, niech już im będzie – da się jednak wyróżnić pewne cechy wspólne: ma być głośno, z „ogniem”, a do tego nie zawadziłoby jeszcze, gdyby ktoś się po drodze obraził. No bo co to za rockman, jeśli nikt nie biega za nim z kropidłem albo policyjną pałą? Emerytowany zapewne. Kolejną rzeczą łączącą odzianych w skóry „degeneratów” jest wszakże to, że nawet jeśli jakimś cudem odwieszą gitary na kołki, prędzej czy później i tak poczują zew Stonesów i wrócą na scenę, nieważne, ile czasu minęło i jak bardzo zmienił się świat. Rysiek jest oczywiście ulepiony z tej samej gliny…