Banita - Jacek Komuda - Recenzja

Jacek Dydyński w ostatnich latach stał się nie tylko jednym z najbardziej wyrazistych postaci stworzonych przez Jacka Komudę, ale w ogóle na polskiej scenie fantastycznej. Polski szlachcic ubił już niejednego Pana Brata, kochał niejedną kobietę i pił miód z niejednym nobliwym człowiekiem. Znany i lubiany warchoł powraca na scenę w najnowszej powieści Komudy pt. „Banita” i, jak zarzekał się sam autor na tegorocznym Pyrkonie, jest to już jego ostatni powrót.

A powraca imć Dydyński w bardzo niesprzyjających okolicznościach. Po raz pierwszy spotykamy go w przemyskiej wieży, gdzie sanocki stolnikowic odsiaduje wyrok za udział w zamachu na innego szlachcica. W lochu spotyka Mikołaja Potockiego – potężnego magnata, który musiał spędzić sześć tygodni w zamknięciu za zabicie prostytutki, nie pierwszej zresztą. Na miejscowe kobiety lekkich obyczajów pada blady strach, pchający je do ostateczności – opłacenia kogoś, kto zlikwiduje problem nazwiskiem Potocki raz na zawsze. I tu z pomocą przychodzi nasz stary znajomy Dydyński, pierwszy rębajło Rusi Czerwonej, który po opuszczeniu więzienia potrzebuje pieniędzy nie mniej niż powietrza.

Komuda w swojej najnowszej książce konsekwentnie kontynuuje ideę, którą założył sobie na samym początku literackiej przygody – odkłamania rzeczywistości XVII-wiecznej Polski, pięknie wyidealizowanej przede wszystkim w „Trylogii” Sienkiewicza, ale też między innymi w mocno ocenzurowanych „Listach do Marysieńki” Jana III Sobieskiego. Nowy rozdział „prawdziwej” historii I Rzeczpospolitej pisarz poświęcił prostytucji, która wbrew przekazom sienkiewiczowskim kwitła w owych czasach w najlepsze. Trzeba bowiem przyznać, że kobieta w Polsce sarmackiej nie miała lekkiego życia, niekiedy stojąc w hierarchii społecznej niżej nawet od konia. A jeśli owa kobieta zarabiała na życie sprzedając własne ciało... Cóż, wtedy jej życie nie było warte więcej od życia bezpańskiego psa.

 

O rzeczywistości tej pisarz opowiada z charakterystyczną dla siebie bezpośredniością i bezkompromisowością, pokazując relacje szlachciców z prostytutkami w ich pełnej krasie. Jest krwawo i brutalnie, i to bardzo, nawet jak na komudowskie standardy, co może odstraszyć od lektury przedstawicielki płci pięknej. O ile oczywiście zdecydują się sięgnąć po „Banitę”, bowiem przedmiotowe traktowanie kobiet w wydaniu Komudy może doprowadzić do furii niejedną potencjalną czytelniczkę. „Piewca Dzikich Pól” jak zwykle odwzorowuje realia Polski sarmackiej z niesamowitą dokładnością, wierną historii aż do bólu. Tyczy się to jednak nie tylko wysuwających się na pierwszy plan stosunków damsko-męskich, ale także bardzo plastycznym i skrupulatnym opisom ubrania, uzbrojenia, a także ówczesnych praw i obyczajów. Wszystko to buduje wspaniały klimat I Rzplity, który sprawia, że czytelnik sam chętnie wsiadłby czym prędzej na konia i pogalopował po niebezpiecznych drogach Rusi Czerwonej w poszukiwaniu przygód, a może i własnej śmierci. Tak pisać o tej barwnej epoce potrafi chyba tylko Komuda.

Godne odnotowania przy tym jest dodanie na końcu książki słowniczka, wyjaśniającego nie tylko obce przyśpiewki, ale również wiele staropolskich praw i obyczajów. Wszystko to jest podane w bardzo przystępnej formie, dzięki czemu nawet czytelnicy zupełnie nieobyci z dziejami Polski, nie powinny czuć się zagubieni. Jestem przekonany, że gdyby podręczniki do historii pisano właśnie w takim stylu, to znacznie więcej Polaków wiedziałoby obecnie, w którym roku miała miejsce bitwa pod Kircholmem.

Fabuła „Banity” choć wciąga, to jednak nie powala – pisarz udowadniał już, że potrafi tworzyć znacznie lepsze opowieści. Ale Komuda nadrabia to wspaniałymi scenami walk. Brzęk stali, zapach prochu strzelniczego, finty, kwarty i półobroty – wszystko to zostało opisane z takim rozmachem i fantazją, że momentami aż zapiera dech w piersiach! Zresztą język powieści jest jej ogromnym atutem. Odnoszę wrażenie, ze Komuda z każdą kolejną książką udoskonala swój styl, racząc nas nie tylko wspaniałą staropolszczyzną, na dźwięk której radują się uszy zmęczone codziennym zgiełkiem angielskich zapożyczeń, ale także coraz bardziej błyskotliwymi anegdotami, efektownymi metaforami czy też świetnie wpasowanymi w sytuacje różnorakimi przyśpiewkami. I dialogami – może nie „mistrzowskimi”, ale bardzo barwnymi i świetnie oddającymi ducha epoki.

Do „Banity” mam właściwie tylko jeden poważny zarzut – pojawiający się pod koniec książki wątek miłosny. Nie, żebym krzywo patrzył na sarmacki romans, jednak Komuda go niesamowicie spłycił, chyba do granic możliwości. Można odnieść wrażenie, że wątek ten został umieszczony w książce niejako na siłę. Pozostaje pytanie: „po co”? Czyżby po to, by udobruchać przedstawicielki płci pięknej, miotające klątwami pod adresem Komudy za pozostałą treść książki? Trudno powiedzieć, jednak w takiej formie wątek miłosny nie powinien mieć racji bytu.

„Banita” to, jak już wspomniałem wcześniej, kolejna odsłona komudowskiego projektu odkłamywania czasów sarmackich. I to opisana pięknym językiem, a także okraszona wspaniałymi obrazami bitew i obyczajów sarmackich. Być może nie jest to największe dzieło Komudy, ale za to chyba najbardziej zapadające w pamięć. Dla miłośników prozy osadzonej w realiach I Rzplity pozycja obowiązkowa. Polecam.


Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.