Dziki Mesjasz - Rafał W. Orkan - Recenzja

Kiedyś, dawno temu, natknęłam się na opowiadanie polskiego autora, Marka Hłaski, zatytułowane „Pierwszy krok w chmurach”. Wstrząsnęło ono moją głową nie na żarty, zdarło idealistyczną zasłonę odgradzającą świat dziecięcych jeszcze marzeń od świata realnych pokus i brudnych czynów. Takie zderzenie z brutalnie twardą ścianą uodporniło mnie na czas jakiś, przez co przestały robić na mnie wrażenie pozornie gorzkie, dramatyczne historie, które niezależnie od konwencji wydawały mi się sztampowe. Wolę myśleć, że rzeczywiście takie były – fakt, że zobojętniałam do tego stopnia, jakoś szczególnie by mnie nie zadowolił.

Dlatego niezmiernie zaskoczyłam samą siebie, gdy podczas czytania „Głową w mur” – najlepszego debiutu ostatniego dziesięciolecia – doznałam tego niemal zapomnianego uczucia, przypominającego nieco przerwaną w najintensywniejszym momencie przyjemność. Urwaną, zdeptaną przez wydarzenie, które nie powinno mieć miejsca. Ani teraz, ani nigdy. Takie z rodzaju upokarzającej porażki czy bezsilnej tęsknoty, przez którą ma się ochotę poprzegryzać sobie własne tętnice, byle tylko nie myśleć, nie słuchać, nie oglądać obrazów, które przyprawiają o nieprzyjemne kłucie w pękniętym sercu.

Rafał Orkan jest mistrzem gry na emocjach – potrafi pleść historię brutalną i pozbawioną sentymentalizmu, a jednocześnie tak życiowo prawdziwą, że zderzenie z nią może powalić najbardziej zatwardziałego sceptyka. Dlatego „Dziki Mesjasz” jest dla mnie jak ostatni pocałunek w rynsztoku – każdy, kto uważnie przeczyta najnowszą powieść Rafała W. Orkana zrozumie, co chciałam do przekazać poprzez tę metaforę.
Po przeczytaniu „Dzikiego Mesjasza” nie mam już wątpliwości, że książki napisane przez Rafała W. Orkana są katharsis, chrztem ognia dla polskiej fantastyki ostatnich lat, zdecydowanie zbyt mocno przesyconej tandetą, która zalewa sklepowe półki niczym majowa fala powodziowa. Niestety, z literackim potopem jest o tyle gorzej, że woda, jaką leją autorzy nie opada, w przeciwieństwie do tej prawdziwej. To, co zaserwował Orkan w „Dzikim Mesjaszu”, przeszło moje najśmielsze oczekiwania – dostałam bowiem w swoje ręce powieść dojrzałą, boleśnie świadomą, przemyślaną i poprowadzoną w sposób, jakiego od dawna nie uświadczyłam u żadnego z cenionych autorów obecnych na polskiej scenie fantastycznej.

 

Czytelnik ponownie zostaje przeniesiony do miasta Vakkerby, rządzonego przez Technomagów, bandytów, gildie, gangi i sekty – panujące nad różnymi obszarami metropolii i narzucające swoje prawa udręczonym mieszkańcom. W odrażającym, nędznym społeczeństwie rośnie bunt – oto narodził się Dziki Mesjasz, którego misją i jedynym pragnieniem jest zemsta, odkupienie win wrogów w oczyszczającym ogniu Krematorium! Oto pojawił się ten, w którego żyłach płynie złota krew, a każdy, kto jej skosztował , gotów był walczyć o Gan Eden, lepszy świat! Ci, którzy byli upokarzani i uciśnieni oddadzą teraz z nawiązką tym, którzy winni są ich parszywego losu. Ten, który był na dnie, może udowodnić swą wartość i głosić chwałę Dzikiego Mesjasza, oddać krew ze swoich żył.
Jedno jest pewne – to, co prawie na pewno wydaje się prawdą, w zbyt wielu przypadkach okazuje się nie być tym, na co wyglądało.

Do bohaterów, których poznaliśmy w „Głową w mur” dołączają inni, poboczni, którzy jednak mają swój wkład w opowiadaną historię – pozornie nic nieznaczące w kontekście głównego wątku wydarzenia, pomagają w nakreśleniu jeszcze bardziej wiarygodnego świata przedstawionego, dodają mu szczegółowości i brutalnej, ulicznej prawdy. Nie ma litości dla małych dziewczynek, które na kawałek czerstwego chleba gotowe są pozbawić głowy każdego, kto zechciałby stawiać opór. Brak zrozumienia dla odmienności, nieznajomość tolerancji i etniczne czystki to codzienność, z którą muszą się zetknąć rzucone w wir wydarzeń pionki.
Tak rozbudowana fabuła jest jedną z wielu zalet tej pozycji – dodatkowo potęguje nastrój grozy i beznadziejności połączony z fanatycznym szaleństwem i złą prawdą bezlitosnego życia.

A fakt, że narracja pierwszoosobowa przeplata się momentami z trzecioosobową, tylko dodawał książce ciekawej wymowy i różnorodności spojrzenia na rzeczywistość w mieście Vakkerby.
To, co jest w tej książce dla mnie najwspanialsze, to dialogi, sarkastyczne, wulgarne komentarze, odszczekiwanie przeciwnikowi przed walką, słowne prowokacje i utarczki. Opisy bójek, o czym wspominałam już przy okazji pisania ostatniej recenzji, są niewątpliwie wzięte z życia, to wprost niemożliwe, żeby od początku do końca wyobrazić sobie ich przebieg bez choćby niewielkich podstaw, wiedzy, jak podobne sytuacje wyglądają. Wielkie brawa dla autora za empatię lub odwagę, bądź za jedno i drugie – wnikanie w to, co było decydujące, jest bowiem bezcelowym działaniem.

Język, jakim posługują się postaci, podoba mi się jeszcze bardziej, niż ten używany w części pierwszej. Można odnieść wrażenie, że każde słowo włożone w usta danej postaci, użyte jest w konkretnym i określonym celu – nawet pojedyncza litera nie pada przypadkowo, niedokładnie. Nie znaczy to oczywiście, że dialogi wypadają sztucznie – wręcz przeciwnie – lekkość i sprawność prowadzenia fabuły wprost zadziwia, szczególnie, że mamy do czynienia z pozycją dotyczącą świata skomplikowanego i rozbudowanego, w którym utrzymanie odpowiedniego tempa i stylu wypowiedzi danego bohatera graniczy niemal z cudem.
U Orkana wszystkie wątki zazębiają się jak tryby w szwajcarskim zegarku – każdy literacki zabieg prowadzi do czegoś ciekawego, a bohaterowie, na których pisarz bazuje, stają się wiarygodni i bliscy czytelnikowi, co jest kolejnym plusem postawionym przy tytule „Dziki Mesjasz”.

Nieco okrutne ze strony autora jest danie czytelnikowi pozwolenia na związanie się z bohaterami, którzy mimo oczywistych wad charakteru, w ogólnym rozrachunku wypadają dobrze. W niektórych przypadkach okazuje się, że sympatia i nadzieje w jednej chwili stają się przejawem łatwowierności i dziecinnej naiwności – w świecie rządzonym przez Technomagów nie ma bowiem miejsca na sentymenty.

Nie oszukam nikogo, jeśli powiem, że jestem twórczością Rafała Orkana zachwycona, zafascynowana i oszołomiona. To, co ten człowiek potrafi wyczyniać ze słowami jest dla mnie istną, namacalną magią – nie płytką iluzją z rodzaju tych z wyciąganiem królika z kapelusza, a najprawdziwszą, nieziemską zdolnością do tworzenia nowych światów i zabierania w nie całej rzeczy czytelników. David Copperfield i jego znikający pociąg to przy autorze „Dzikiego Mesjasza” cyrkowy klaun, który zaplątał się na spektakl prawdziwego władcy mocy.


Rude


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.