Początek nieszczęść królestwa - Robert Foryś - Recenzja

Za każdym razem, kiedy w trakcie czytania okazuje się, że przeceniłam nieco umiejętności autora, mam wątpliwości, czy prawdziwy powód leży w nieudolnym warsztacie twórcy, czy też we mnie. Być może to, że przed rozpoczęciem lektury pokładam zbyt wielkie nadzieje w nieznanych przecież rękach, jest przyczyną późniejszych rozczarowań? Czyż nie powinno się uprzednio otworzyć książki, przekartkować, zważyć w dłoniach, i dopiero później, na jakiejkolwiek podstawie wygłaszać pierwsze osądy. Niestety taka umiejętność nie wykształciła się we mnie, mimo dziesiątek niespełnionych, literackich miłości. Takie sytuacje miały miejsce szczególnie w przypadku kontynuacji pozycji, które kiedyś znałam za godne uwagi – przyjmowałam niemal za pewnik, że druga część w najgorszym wypadku utrzyma poziom poprzedniczki. Gdy zaś spodobał mi się główny bohater, sprawa była przesądzona. Tak było w przypadku najnowszej książki Roberta Forysia, wydanej tym razem przez lubelską „Fabrykę Słów”. „Początek nieszczęść królestwa” miał stanąć na półce obok dzieł absolutnie ulubionych. Tego, że nie wszystko poszło po mojej myśli nie muszę chyba dodawać.
Wraz z rozpoczęciem lektury seria nieszczęść spadła również na mnie. Król Jan Kazimierz, od którego łacińskich inicjałów I.C.R. (Ioannus Casimirus Rex) wziął się skrót - Initium Calamitatis Regni, którego tłumaczenie brzmi dokładnie tak, jak tytuł najnowszego tworu Roberta Forysia, bynajmniej nie jest mi bliski. Początek Nieszczęść Królestwa – złośliwi właśnie tak określali ostatniego z dynastii Wazów.

Autor ponownie stawia na drodze czytelnika dobrze znanego z „Za garść czerwońców” detektywa Joachima Hirsza - to on gra pierwsze skrzypce także w „Początkach…”. Ten Hans Kloss swoich czasów obdarzony jest nadnaturalnymi zdolnościami, które zawdzięcza prawdopodobnie swojemu rodowodowi. Co wszak można odziedziedziczyć po matce - czarownicy, jeśli nie talent do rozwiązywania spraw pozornie nie do rozwikłania?
Detektyw na usługach Jego Królewskiej Mości po raz kolejny broczy we krwi ofiar tajemniczych morderstw. Mroczne zaułki XVII-wiecznej Warszawy gęsto ścielą się trupem coraz to znaczniejszych osób. Sytuacje komplikuje przybycie do stolicy tajemniczych zakonnic. Dodatkowo jak zwykle pojawia się całe mnóstwo pobocznych spraw, mniej lub bardziej związanych z wątkiem głównym. Ten z kolei mógłby nawet uchodzić za ciekawy, gdyby nie dość kiepskie przedstawienie sytuacji. Sejm, bunt chłopstwa, Jarema, widmo wojny domowej – te sprawy same w sobie tworzą już tak interesujące tło, że aż proszą się o opisanie. Wiek XVII to okres bardzo burzliwy w dziejach Rzeczypospolitej, tymczasem dla odbioru całości realia czasów mają bardzo niewielkie znaczenie – można odnieść wrażenie, że zamiast obrazu 3D dostajemy od Forysia rysunek na kartce papieru – zarówno postaci, jak i świat przedstawiony są płaskie i blade. Ten niezbyt udany sposób kreacji ujawnia się między innymi przy charakterystykach bohaterów, szczególnie kobiecych – od razu widać, że albo Robert Foryś miał jasno określony ideał, dlatego wszystkim nadawał te same cechy, albo też wyobraźnia go zawiodła i pozostało korzystać z raz utartych wizji. Jakby nie było, dama zawsze ma „twarz okoloną lokami”, najczęściej kasztanowymi, „idealnie wykrojone usteczka stworzone do pieszczot”, „ciężkie, sterczące piersi”, „runo” różnej barwy i „oczy otoczone długimi rzęsami”. Ponadto każda z pań była dziwką, różnice stanowiły tylko wysokości zapłat, jakie trzeba uiścić za zaznanie wątpliwej przyjemności. Można co prawda wyłowić z tego tłumu ladacznic królową i zakonnice, ale te również dziewicami orleańskimi trudno nazwać. Pytanie, czy to przypadek, czy fetysz?

Jeśli już jesteśmy przy kobietach... Miało być skomplikowanie, gorzko i porywająco, wyszło sztucznie, płytko, sztampowo. Fascynacja, jaką detektyw żywił do pięknej metresy, Katarzyny Tarskiej, mogłaby być przedstawiona w sposób wiarygodny. Niestety, pisarz zamiast na emocjonalnej relacji skupił się na precyzowaniu koloru runa, wagi biustu i wilgotności męskich przyrodzeń. Dla każdego coś miłego.

 

Podobnie niejasna sytuacja miała miejsce przy opisywaniu morderstw, a raczej momentu samej śmierci oponentów – bez względu na to, w jaki sposób została ona zadana, relacja z tego musiała zawierać informacje o tym, co i w jaki sposób oddały światu doczesne szczątki. Nie należę do osób wrażliwych na tego typu rewelacje, niemniej czytanie o tym na co drugiej stronie nie należało do przyjemności. Po drugie, z tego, co pamiętam, nie każdy zgon z tym się wiąże – owszem, przez powieszenie, ale co do wykrwawienia mam już spore wątpliwości.

Przedzierając się przez karty tej książki odniosłam wrażenie, że poszczególne wydarzenia mogłyby stanowić autonomiczne opowiadania, nie zaś wątki powieści. W wielu momentach miałam uzasadnione wątpliwości, czy to, o czym akurat była mowa, ma w ogóle związek z całą resztą. Na końcu okazywało się, że owszem, ale bardzo mglisty.

Zawiodła mnie również konwencja, która ani ze strachem, ani z fantastyką niewiele miała wspólnego. Mocy nadprzyrodzonych jest jak na lekarstwo, opisów walk nie ma prawie wcale – od czasu do czasu jeden szlachcic dźgnie nożem drugiego, lub rozwali mu łeb nieokreślonym narzędziem, najczęściej w pijanym widzie. Pojawiający się w kilku sytuacjach pan piekieł jest jakby niepewny i słaby, jak na księcia ciemności, a i zasięg jego mocy niespecjalnie czytelnika zadziwia i ciekawi, więc o przerażaniu nie może być mowy.

Po raz kolejny moje zaufanie zostało zawiedzione – zamiast wciągającej lektury dostałam lekką, łatwą i niewymagającą myślenia książkę z gatunku tych, które zapomina się po kilku dniach od przeczytania. Jedno nie ulega wątpliwości – na pewno żaden z moich przyjaciół nigdy nie dostanie jej ode mnie w prezencie. Za bardzo ich lubię.

Z prozą Roberta Forysia czytelnicy mieli już okazję się zapoznać przy okazji lektury Za garść czerwońców wydanej przez  SuperNOWĄ. Autor zaprezentował w niej nowego bohatera – instygatora Jej Królewskiej Mości, czyli imć Joachima Hirsza. W Początku Nieszczęść Królestwa ów protagonista również jest postacią pierwszoplanową i do spółki z dwójką kozaków: Hańczą i Birkutem oraz wachmistrzem Tomaszem Mroczkiem przyjdzie mu rozwiązać kilka nowych zagadek.
   
W poprzednim tomie pisarz podzielił opowieść na trzy odrębne opowiadania, połączone osobą głównego bohatera. Jednak tym razem najlepszy polski XVII – wieczny as wywiadu będzie miał okazję ukazać się w pełnej powieściowej krasie. Foryś rezygnuje z opowiadań na rzecz pełnokrwistej historii.
   
Tym razem Hirsz będzie musiał zmierzyć się z tajemniczymi morderstwami, które w dziwny sposób splatają się z przybyciem do Warszawy zakonnic, uciekających przed wojenną pożogą ogarniającą Ukrainę. Gdyby tego było mało, protagonista wplątuje się w walkę wywiadów, a na swojej drodze spotyka godnego siebie przeciwnika. Wynik potyczki jest z góry przesądzony, ale to raczej czytelnika nie powinno zaskakiwać.
   
Rezygnacja z krótkich formuł, na rzecz dłuższej opowieści nie wyszła niestety na dobre, gdyż autorowi sztuka splecenia ze sobą wspomnianych wyżej wątków, oraz kilku pobocznych po prostu się nie udała. Sprawiają wrażenie naciąganych, pisanych bez większego pomysłu i polotu. Motory napędowe fabuły w tym wypadku się trochę zepsuły. Gdyby Foryś rozdzielił recenzowaną pozycję i obie historie zaprezentował w formie odrębnych opowiadań, wówczas efekt byłby znacznie ciekawszy.
   
Sama postać Joachima Hirsza porównaniu do Za garść czerwońców nie uległa większym modyfikacjom. Nadal pełni zaszczytną funkcję ówczesnego najwyższego państwowego prokuratora. Owiany aurą tajemniczości, twardziel nie może opędzić się od panienek, których największą zaletą jest obfity biust. Autor korzysta ze starego, sprawdzonego schematu - tu szczypta ironii, tam odrobina zgryźliwości. Czytelnicy, którzy lubią tak skonstruowane postacie, nie powinni być zawiedzeni, jednak instygator niczym szczególnym, na tle jemu podobnych protagonistów, się nie wyróżnia. Nie zapada w pamięć, a znacznie bardziej chwytliwym elementem powieści, niż on sam, jest nazwa pełnionej przezeń funkcji. Szkoda, że gdzieś zatracił swój pazur i urok z poprzedniego tomu. Pod koniec pojawia się dość intrygujący wątek człowieczeństwa głównego bohatera, jednak nie poprawia on całkowitego odbioru.

Sprawa podobnie przedstawia się w przypadku bohaterów drugoplanowych. Tutaj również czytelnik nie może liczyć na nic odkrywczego. Schematy, schematy, schematy. Nawet wspomniana dwójka kozaków, wielokrotnie w poprzednim tomie wywołująca uśmiech na czytelniczych ustach, tym razem stała się mało przekonująca.
Warto odnotować, że Forysiowi udało się w interesujący sposób odmalować realia ówczesnej Rzeczypospolitej, z naciskiem na stołeczne miasto – Warszawę. Opisy są dokładne, pełne rzeczywistych nazw własnych i oddane z dbałością o szczegóły. Podczas lektury można poczuć się, jakby samemu uczestniczyło się w sejmowym zjeździe, czy spacerowało po owianej złą sławą Pradze. Autor z  wykształcenia jest archeologiem z historycznym zacięciem, więc skupienie się na tym elemencie nikogo dziwić nie powinno.

Pisarz nie poczynił zaskakujących postępów w warstwie językowej. Nadal pisze sprawnie, jednak bez specjalnego polotu. W Początku Nieszczęść Królestwa mogą razić opisy kobiet, które najczęściej wyglądają jak wycięte z jednego szablonu. Powabne, biuściaste i z lokami. Warto brać poprawkę na ówcześnie obowiązujące kanony piękna, jednak w myśl maksymy „co za dużo, to nie zdrowo”, można było płeć przeciwną w jakiś sposób bardziej zróżnicować wizualnie.

W porównaniu do poprzedniczki, recenzowana pozycja jest dziełem trochę słabszym. Sprawia wrażenie odrobinę niedopracowanej i nie doszlifowanej. Powinna spodobać się jedynie oddanym fanom Joachima Hirsza i zwolennikom niezobowiązującej lektury. Nie wyróżnia się niczym szczególnym, na tle innych „fabrycznych” książek.


Rude


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.