Krzyżacka zawierucha - Jacek Komuda - Recenzja

Nie wierzę w mity. Nie przekonują mnie slogany i schematy, dotyczące spraw istotnych, jak i tych mniej ważnych, obok których większość przechodzi obojętne. Wierzyłam, że nie trafiają do mnie przekazywane sobie z pokolenia na pokolenie, zbudowane na podstawie rzekomych obserwacji teorie – szczególnie te ocierające się o narodową tożsamość, a co za tym idzie przyzwyczajenia danych nacji, ich wady i postępowania przez nie warunkowane. Jednak specjalista od przedstawiania prawdziwie polskich skłonności - Jacek Komuda - w swojej najnowszej książce pt. "Krzyżacka zawierucha" udowodnił mi, że niestety wiele spośród znanych powszechnie frazesów na nasz temat jest absolutnie trafione.

Powszechnie znana jest tendencja do tworzenia książek napompowanych bogoojczyźnianym patosem niczym biało-czerwony balon. Odwaga i poświęcenie, przesiąknięte krwią sztandary - często jedyni świadkowie nierównej walki stoczonej przez żołnierzy bez skazy - służących Rzeczypospolitej oczywiście. Za przegraną idą mowy, wiersze, pomniki - jesteśmy chyba jedynym na świecie narodem, który potrafi świętować klęski piękniej, niż zwycięstwa, o których większość nie pamięta. Na szczęście Komuda wyrwał się z ram pseudopatriotymu i pokazał porażkę taką, jaka mogła być w rzeczywistości, nie zmazał przyczyn, daleki był od przemilczenia skutków maruderstwa i napuszenia polskiego rycerstwa. Stworzył książkę niesłychanie wiarygodną, mimo fabularyzowanej treści.

18 września 1454 niemal dwudziestotysięczna polska armia stanęła naprzeciw o wiele mniej licznych wojsk zakonu krzyżackiego. Wbrew zamysłom Kazimierza Jagiellończyka, ciężka kawaleria nie zmiotła z powierzchni ziemi zagrożenia, jakie stanowiły pozornie słabsze siły niemieckie. Upojona łatwym sukcesem szlachta Rzeczypospolitej zaniedbała ochronę tyłów, tym samym sprowadzając zgubę na swe głowy. Atak był jak cios w plecy, znienacka, szybko i zabójczo skutecznie. Pole pod Chojnicami zasłane zostało dywanem z najszlachetniejszego kwiecia armii króla Kazimierza.

 

Wersja wydarzeń przedstawiona przez pierwszego szlachcica polskiej fantastyki daleka jest jednak od właściwego historycznym przekazom uładzenia. Chociaż główny bohater książki był faktycznym uczestnikiem walk, jakie odbyły się pod Chojnicami, to z pewnością żaden z historyków nie przedstawił jego losów z takiej strony, z jakiej zrobił to Jacek Komuda. Tradycyjnie wyszło mu świetnie. Jeśli spodziewacie się kolejnej książki wynoszącej pod niebo piękną klęskę, to na szczęście będziecie zawiedzeni.

To, co zaskoczyło mnie najbardziej, jeszcze zanim zaczęłam czytać właściwą część powieści, było to, że zajmujący się niemal wyłącznie XVII-wieczną Rzeczpospolitą Szlachecką pisarz, porwał się nagle na świat przedstawiony będący Polską XV-wieczną. Wąsaczy w żupanach zamienił na rosłych jegomościów w płytówkach, i nie powiem, że mnie to zmartwiło. Taki powiew świeżości na pewno przyda się i fanom twórczości Komudy, i jemu samemu. Mimo zmiany konwencji nie zauważyłam, żeby pisarz czuł się źle w przedstawianym w „Krzyżackiej zawierusze” kawałku naszej przeszłości. Wątki ładnie się ze sobą zazębiają, historyczne fakty mają swoje „rozszerzenie” w fabularyzowanych wydarzeniach, w jakie wplątują się główni bohaterowie książki. A Ci, jak przystało na zrodzonych z wyobraźni Komudy, mają tendencję do pakowania się w kłopoty, ale zawsze starają się postępować tak, by nie splamić honoru – w swoim własnym mniemaniu, oczywiście. Bolko z Rożnowa, wnuk prześwietnego rycerza Zawiszy Czarnego, staje do swojej pierwszej w życiu bitwy, u boku najprzedniejszych wojowników późnego średniowiecza. Przed rozpoczęciem walki doborowe wojsko, przekonane o swojej waleczności, typowo polskim zwyczajem lekceważy przeciwnika. Nowopasowany rycerz, dorastający wśród patriotycznych ideałów, pojedynków o cześć dam serca, przerywanych wykonywaniem królewskich rozkazów, przeżywa szok, kiedy od podszewki poznaje reguły rządzące polem bitwy. Nadchodzi bolesne zderzenie z rzeczywistością, poprzedzone solidną kolizją z krzyżackimi wojskami.

Sprawy ostatecznie komplikują się, kiedy nieopierzony Bolko trafia w sam środek intryg i wrogich wywiadów, w których bynajmniej nie sposób doszukać się reguł i sposobów działania choćby ocierających się o wpojone mu od kołyski zasady. Jedno jest pewne – mimo zmiany realiów, fabuła prezentuje się wielce ciekawie, ale to chyba nikogo nie powinno dziwić, w końcu to Komuda, a Komuda ma to do siebie, że potrafi w środek historycznej ramy wprawić obraz o świetnie dobranej kolorystyce i perspektywie. Konfrontacja tego, jak być powinno z tym, jak jest, wypada nader przekornie i jak zwykle ciekawie - nie do końca szczęśliwy obrót spraw jest dla młodego bohatera sprawdzianem hartu ducha i charakteru, tego, który nie jest kwestią wychowania. Bardzo miło zaskoczyła mnie przemiana głównego bohatera, której symbolika dość jednoznacznie sygnalizuje właśnie metamorfozę postaci, jak i koniec pewnego etapu w historii. Bolko zamienia ciężki miecz na szablę, a bojowego ogiera na zwinnego, drobnego konia, wytrzymałego i szybkiego.

Nie mogę się powstrzymać i nie wspomnieć o ostatniej scenie, będącej jednym, wielkim symbolem i metaforą, czego nie spodziewałam się zobaczyć na ostatnich kartach tej książki. Komuda dobitnie daje do zrozumienia, że coś się kończy, by dać początek nowemu. Miecz zmienia się w szablę, chłopiec staje się mężczyzną.

Wszystko to oczywiście okraszone odpowiednim dla epoki językiem, więc co za tym idzie pewną ilością archaizmów, które są nieodłączne w tego typu literaturze – fantastyka historyczna rządzi się wszak swoimi prawami, którym trudno odmówić słuszności. W końcu prawdziwy rycerz nie może wypowiadać się jak pierwszy cham z rynsztoka, ani też jak współczesny muzyk rockowy. Komuda doskonale o tym wie, dlatego też wprowadza do języka słowa, które wyszły już z użycia i mogą stanowić pewną trudność dla nieobeznanego odbiorcy – jednak dla czytelników zaznajomionych z poprzednimi dziełami, jakie wyszły spod pióra tego autora, nie jest to żadna nowość . Zrozumienie wypowiedzi bohaterów nie powinno więc stanowić problemu.

 

Jeśli miałabym wymienić wady tej książki, to wskazałabym głównie na jedną - niewykorzystanie potencjału, jaki drzemał zarówno w bohaterach, jak i w świecie przedstawionym. Książka jest stosunkowo krótka, co mnie bardzo dziwi, patrząc na nagromadzenie faktów i wątków, które nie posiadają należytego rozwinięcia. Gdyby nadać im formę nieco bardziej rozbudowaną, wyszłoby to na dobre całości i poprawiłoby odbiór powieści, czyniąc przedstawione wydarzenia płynniejszymi i bardziej wiarygodnymi.

W ostatnim czasie bardzo nasiliły się głosy sławiące zwycięstwo polskich wojsk pod Grunwaldem – wszystko za sprawą okrągłej, 600 rocznicy zwycięstwa, jakie odniosły wojska Jagiełły. „Krzyżacka zawierucha” to idealna odtrutka na ogłupiające pochwały dla przeszłości i przesyt patosu. Nie tylko victoria może być ciekawa.


Rude


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.