Nadchodzi - Łukasz Orbitowski - Recenzja

Dla przeciętnego zjadacza chleba horror to przede wszystkim strach. Słusznie, nadrzędną i najbardziej uwypukloną funkcją tego gatunku jest przerażanie odbiorcy, wyciąganie z podświadomości pierwotnych, zakorzenionych w psychice lęków i uosabianie ich w postaciach wampirów, wilkołaków i szalonych morderców. Twórcy filmowi, prześcigający się na przestrzeni ostatnich kilku lat w zużyciu sztucznej krwi spływającej z ekranu, mają zadanie mocno ułatwione – przekazując obrzydliwe bodźce rejestrowane przez wzrok, wstrząsają oglądającymi, podsuwając im mięsną sieczkę bez pomysłu, szumnie zwąc ją horrorem. Pisarze na ten przykład stają przed wyzwaniem wymagającym o wiele więcej wysiłku. Dlatego po takim gore-seansie, przed kinem powinny być rozdawane egzemplarze książek Łukasza Orbitowskiego – każdy, kto wykazuje iloraz inteligencji nieco wyższy, niż przeciętny wielbiciel tanich historyjek, miałby okazję przekonać się, czym jest prawdziwa groza. Okazuje się bowiem, że to nie flaki i rozsmarowane na ścianie mózgi budzą autentyczny niepokój. Dalece bardziej porusza i przeraża lektura zmuszająca do myślenia, odkrywająca ciemne strony natury zwykłego człowieka, podważająca pozornie stabilny wizerunek otaczającego świata. Łukasz Orbitowski, polski mistrz horroru, autor między innymi kultowego już (w pewnych kręgach) „Tracę ciepło”, po raz kolejny wprawił mnie w autentyczne osłupienie. W „Nadchodzi”, wydane w 2009 roku, wpadłam jak w głębinę Rowu Mariańskiego – ani się obejrzałam, a ołowiana tafla słów zamknęła się nad moją głową i wepchnęła w bezlitosną toń brudnych historii.

Po zapoznaniu się z prozą stworzoną przez Orbitowskiego, doszłam do wniosku, że do napisania dobrego horroru potrzebna jest obroniona magisterka z filozofii i honorowe miejsce w MENSIE. Autor „Nadchodzi” nie uderza, w żadnym z pięciu zawartych utworów, w osłuchane już tony. Każda z wydawałoby się alternatywnych historii ma bardzo istotny, świetnie zawoalowany, wspólny motyw. Cztery znane już opowiadania zebrane w jednym miejscu, plus deser w postaci tytułowego „Nadchodzi”, tworzą ze sobą dość spójną całość, da się jednak zauważyć, że teksty nie powstały na tym samym etapie literackiego rozwoju "Księcia". Nie, nie chcę powiedzieć, że Orbitowski miał w swojej karierze jakiś słaby etap. Odniosłam jedynie wrażenie, że w ostatnim tworze podążył w nieco innym kierunku - strach wyłącznie "codzienny".

Kiedy zaczęłam czytać „Nadchodzi”, pogoda dostosowała się do nastroju, jaki wywołały już pierwsze słowa. Niebo szare jak mysz, szelest pazurzastych gałęzi to idealna sceneria dla lektury o marności ludzkiego życia, beznadziejności współczesnych realiów, od patrzenia na które nawet Bóg postanawia umrzeć. Celowo słabo wyeksponowane elementy nadprzyrodzone spełniają funkcję tła i katalizatora, dla przekazania ludzkich emocji i zachowań. Spadający z nieba anioł jest początkiem zdarzeń, to ich bohaterami pozostają ludzie, wraz ze swoimi słabościami i grzechami. Wbrew radzieckim świadectwom na Księżycu mieszka Bóg, i to w doborowym towarzystwie, skrzydlatego wysłannika z chmur da się zabić, a przeszłość może mieć większy wpływ na czas obecny, niż większość nas by sobie tego życzyła.
Wyniszczanie jednostki odbywa się w sposób trudny do uchwycenia, a jednak bezdyskusyjnie realny i najprostszy. Złe uczynki powodują jakże właściwe w nakreślonej sytuacji gnicie ciała, dobre zaś nagradzane są przynoszącym ulgę wyleczeniem. Nie podlega jednak dyskusji, że rany zadane duszy jątrzą się zawsze i nie istnieje na Ziemi medyczny geniusz, który potrafiłby je oczyścić.

 

Z każdego słowa, jak z kryjówki, wyziera ogólne poczucie frustrującej bezradności wobec zdarzeń. Można by pomyśleć, że beznadziejność jest godna myśli samego Nietzsche'go, jednak u Orbitowskiego o kulcie i wielkości jednostki nie ma nawet wzmianki. Wręcz przeciwnie, każdy jest pyłem rzuconym w pęd zdarzeń, zmuszonym do stawienia oporu rzeczywistości swoją ułomną siłą. Człowiek w rękach losu i wszechświata to bezwolna marionetka, kołysząca się na sznurkach pociąganych przez ślepe Wybory, i ich siostry, Konsekwencje. Poprzez "Nadchodzi" pisarz wykrzykuje mi w twarz "Jesteś niczym!". A ja z właściwą sobie pokorą odpowiadam mu, że chcę być cieniem jak najdłużej, byle tylko tworzył więcej takich tekstów.

Orbitowski na dobre zadomowił się na rodzimym podwórku – z każdego jego opowiadania aż bije „polskość” w rozumieniu mentalności. Pewne wpisane w tożsamość wady, w połączeniu z sytuacjami ekstremalnymi, tworzą mieszankę więcej, niż wybuchową, przypominając tym samym, że najbardziej przerażające sytuacje mogą stać się naszym udziałem wyłącznie za sprawą własnej psychiki. To, czy autor na tyle poważnie traktuje świat, by przedstawiać go w takich barwach, nie ma podczas czytania żadnego znaczenia. Czytelnik niemal dusi się od gęstej atmosfery, którą tworzy pisarz. Przygnieciony odbiorca traci siły wraz z bohaterami, przeżywa, jest dręczony przez siebie samego.

Oszczędny w słowach styl Orbitowskiego jest stworzony do opowiadania takich historii, jak te zawarte w „Nadchodzi”. Pierwszoosobowa narracja dodaje wiarygodności, czytelnik ma wrażenie, jakby siedział w głowie głównego bohatera i badał rzeczywistość za pomocą jego wzroku, słuchu i dotyku. Szczególnie rzuca się to w oczy w mini-powieści „Nadchodzi”, która w pierwszej chwili przywiodła mi na myśl… "Dzień Świra". Proszę jednak nie mylić ulotnego skojarzenia z doszukiwaniem się podobieństw. Świat z perspektywy pierwszej osoby, urywane, krótkie zdania, jak wystrzały z karabinu, ogólne niezadowolenie i frustracja niespełnionego inteligenta wpisane są w oba wspomniane dzieła.
Autor „Tracę ciepło” koncentruje się na szczegółach, niewiele znaczących, a jednak idealnie rysujących tło dla wydarzeń. Nie buduje zdań wielokrotnie złożonych na temat wystroju wnętrza czy wyglądu lasu. Oszczędność w przekazie godna relacjonującego dziennikarza dodaje sytuacjom realizmu i tka klimat właściwy wszystkim dziełom Orbitowskiego.

W „Nadchodzi” nie obeszło się bez odwołań do filozofii – można nawet odnieść wrażenie, że książka bardziej, niż horrorem, jest rozważaniem na tematy egzystencjonalne. Właśnie gorycz, żal i poczucie przegranej budzą strach o wiele większy, niż potwory, zakrwawione siekiery i ponure, nawiedzone domy. Jednocześnie katowany czytelnik odczuwa perwersyjną przyjemność z poddawania się mentalnej torturze. Świetne zbudowany świat przedstawiony jest haustem absyntu w dekadenckim świecie, który chciałoby się pić całymi litrami. Nie ma zresztą pewności, czy wszystko, co pokazuje autor, nie jest tylko halucynacją wywołaną działaniem Zielonej Wróżki. Ja po nocy suto zakrapianej "Nadchodzi", mam przed oczyma tylko jedną wizję - niesamowitych rozmiarów Orbitowski siedzi na kamiennym tronie, wokół jego głowy krążą komety, tworząc koronę. Zamiast oczu ma gwiazdy, a skórzana kurtka cała jest upstrzona twarzami tych, którzy nigdy mu nie dorównają.


Rude


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.