Sztejer - Robert Foryś - Recenzja

Pamiętam ironiczny śmiech, jaki rozległ się w mojej głowie, kiedy przeczytałam zapowiedź nowej książki Roberta Forysia. Prezentowany niedługo później, wyrwany z kontekstu fragment tekstu tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że zostanie wydana kolejna powieść, w której aż roić się będzie od „pięknych kobiet o ogromnych piersiach i kręconych włosach okalających twarzyczki”. Nie zapomniałam też komentarza, jaki zaserwowałam przyjacielowi na temat opisu okładkowego i samego obrazka, przedstawiającego głównego bohatera: „Z tyłu Wiedźmin, z przodu Kłamca”. Teraz, świeżo po przeczytaniu najnowszego dzieła Forysia, wstyd mi za tę niedawną ignorancję.

Na szczęście swoje i czytelników, autor „Za garść czerwońców” odszedł bardzo daleko od uniwersum opartego na nieco nagiętych faktach związanych z historią Rzeczypospolitej i zaryzykował stworzenie nowego świata przedstawionego. Również osadzenie w nim świeżego, wbrew zdaniu niektórych, bohatera, okazało się posunięciem jak najbardziej słusznym. Jeśli komuś marzył się postapokaliptyczny Geralt z Rivii, to na pewno poczuje się zawiedziony – Sztejer to zabójca, świnia i cham, który do swoich działań nie dopisuje sobie filozofii, za nic ma kodeksy i moralność. Foryś na dzień dobry zafundował nam ziemski powrót do przeszłości – czyli słodką lekcję tego, jak będzie wyglądała nasza planeta po tym, jak kilku mocarzy postanowi potraktować się nawzajem szczyptą atomu. Autor co prawda nigdzie dokładnie nie opisuje tego, co stało się w przeszłości w sposób dosłowny, w wielu miejscach pojawiają się jednak zrozumiałe dla współczesnych sugestie, które w mglisty sposób nakreślają sytuację. Świat po Zagładzie wygląda w większości jak standardowe uniwersum w przeciętnej książce fantasy. Po wyludnionych okolicach włóczy się w poszukiwaniu łatwego żeru cała masa potworów, powstałych w wyniku popromiennych mutacji ludzi i zwierząt – w jeziorach pływają jadowite utopce, w pobliżu cmentarzy spacerują ghule a w lasach można usłyszeć zwiastujący śmierć szelest szczurzych skrzydeł. Do łask wróciły miecze, kolczugi i hełmy, rasy, które przetrwały katastrofę stworzyły odległe od siebie „państwa”. W tej wybuchowej mieszance tapla się tytułowy Sztejer, najemnik, morderca, uciekinier i były Zaprzysiężony – czyli jeden ze strawniejszych bohaterów, z jakimi miałam ostatnio do czynienia.

Jako fanka tzw. „literatury wyższej”, zawsze byłam za wplataniem w powieści fantastyczne motywów głębszych. Nie przeczę, lubię, kiedy bohater ma jakąś życiową filozofię, nie pogardzę, jeśli staje przed trudnymi wyborami, z których żaden nie wydaje się dobry, cieszą mnie też dziwne i skomplikowane wątki uczuciowe. Ile jednak można bez przerwy czytać o Wiedźminie, który nie chce być mutantem, jak długo można zachwycać się bohaterami z całkiem sporym zapasem moralności? Oczywiście, bardzo długo, czasem jednak potrzebna jest odrobina wytchnienia, czystej rozrywki na dobrym poziomie – i właśnie to, w najlepszym wydaniu odnalazłam w przygodach Vincenta Sztejera. Ten zaś nie udaje zbawcy świata, co więcej, nie ukrywa, że jego los specjalnie go interesuje. Troszczy się jedynie o własną skórę i nie ma powodu, by mu się dziwić – ludzie, których napotyka dzielą się tylko na takich, z których „trochę mniej źli” są tymi najszlachetniejszymi.

 

Fabularnie książka spełnia moje oczekiwania jako odbiorcy literatury mającej zapewnić odrywającą od rozmyślań rozrywkę. Główny bohater podróżuje po nieprzyjaznym świecie, likwidując po drodze potwory i potwory, tylko w ludzkiej skórze. Trzeba przyznać, że Robert Foryś od czasów napisania „Początków nieszczęść królestwa” zrobił spore literackie postępy. Byłam zaskoczona, że Sztejer pod względem „warsztatowym” tak dobrze się prezentuje, żadnych zgrzytów, prosty, pasujący do postaci, składny i dosadny język. Autor nareszcie przestał bawić się w subtelności, i smród gówna nie jest już fetorem wypływających z wnętrzności produktów ubocznych odżywiania się. Podoba mi się ta „stylizacja dla dorosłych”, według Vincenta seks jest tylko seksem, bez romantycznych metafor i niedopowiedzeń. Mimo że bardzo lubię poezję w każdym wydaniu, do tej książki ona wyjątkowo nie pasuje i lepiej, że trudno w niej uświadczyć choćby jej cień. Każde zdanie jest soczyste, oczywiście od rozlanej krwi. Kiedy robi się gorąco, wnętrzności dziesiątkowanych wrogów ścielą się wokół na strzał z łuku refleksyjnego. Krótko mówiąc, Foryś zagrał dokładnie taką kartą, jaką trzeba było w tej sytuacji wyłożyć. Historie, które serwuje czytelnikowi autor, są dla wielbicieli „literatury ambitnej” zapewne zbyt proste, jak wnioskuję z wielu nieprzychylnych książce głosów. Szkoda, że tak szerokie grono osób nie potrafi zauważyć siły i potencjału, jaki w tejże prostocie jest ukryty, co więcej, zdaje się nie dostrzegać faktu, że ta dość luźna konwencja i zlepek wątków opartych głównie na widowiskowym zabijaniu i wymykaniu się śmierci jest jak najbardziej zamierzona.

Dwie poprzednie książki Forysia są wystarczającym powodem, by tego pisarza nie lubić. Ale jeśli z książki na książkę będzie robił takie postępy, jakie widać pomiędzy „Początkami nieszczęść królestwa” a „Sztejerem”, to wróżę mu długą i świetlaną przyszłość na rynku literatury fantastycznej. Przygodny Vincenta są jak setka czystej ze szczyptą pieprzu po zbyt dużej dawce przednich, acz na dłuższą metę męczących, mdlących trunków. Zdecydowanie polecam wszystkim, jako odskocznię i kawał naprawdę porządnej, literackiej roboty.


Farsa


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.