Mając na koncie wszystkie książki z Uniwersum Metro 2033, nie spodziewam się niczego zaskakującego, kiedy sięgam po kolejną z nich. Ot, następna porcja mutantów i polujących na nie twardzieli, przyprawiona sporą dozą ludzkiej podłości. Zakładaliście pewnie, że w tym miejscu padnie znaczące „ale?”. Błąd. Manasypow nie próbuje wynajdować koła na nowo, a jego Droga stali i nadziei wiedzie wydeptanym traktem. No dobra, jedno „ale” jednak będzie – ale mimo wszystko czytało mi się ją przyzwoicie.
Główne role przypadły trójce bohaterów, których losy przez długi czas biegną niezależnie od siebie, by ostatecznie się zazębić i utworzyć wspólną całość. Z racji na tę konstrukcję nie sposób nakreślić ogólnych ram fabularnych, nie zdradzając jednocześnie zbyt wielu tajemnic. Warto jednak zaznaczyć, że pierwsze skrzypce grają osoby niespecjalnie zaskakujące i dość typowe dla gatunku. Jak na ironię najlepiej wypada Morhołt, będący stereotypowym wręcz przedstawicielem samców alfa. Facet żuje gwoździe i podciera się drutem kolczastym, a w boju samotnie radzi sobie z przeważającymi siłami wroga. Ratuje go jednak wisielczy humor i cyniczne podejście do świata. Nie twierdzę, że to nowość, bo podobny był choćby Uber z Pitera, ale mam do takiego światopoglądu słabość, więc mimo wszystko go polubiłem.
Słabiej prezentuje się Azamat, zwany też Pociskiem. Młodzieniec wydaje się nieco bezbarwny i na dobrą sprawę zwraca uwagę wyłącznie gadżetami (obrzyn i tresowany kot) oraz zawodem. Jest on bowiem czymś w rodzaju tutejszego wiedźmina – znawcy i eksterminatora potworów. Nijakość postapokaliptycznego Geralta i tak jest jednak lepsza od zupełnej pustki Ingi. Dziewczyna należy do świetnie wyposażonej organizacji paramilitarnej, jest bezwzględna i zdeterminowana w drodze do celu. Tylko i wyłącznie tyle. W żadnym momencie nie zaskakuje, jest nieciekawa i szczerze się cieszyłem, kiedy jej wątki dobiegały końca.
Zaraz, zaraz – powiecie, miałeś się nieźle bawić, a zrzędzisz, jak stara baba. Owszem, zrzędzę, bo „niezłość” całej powieści nie wynika bynajmniej z ujmujących kreacji bohaterów. Należy jej upatrywać raczej w warsztacie autora. Manasypow jest bowiem postacią dość znaną na rynku rosyjskim i ma na koncie sporo książek wywodzących się z różnych podgatunków fantastyki. Doświadczenie to jest jak najbardziej widoczne, bo pisarz nie ma problemów z kreowaniem poszczególnych scen czy tworzeniem nastroju. Gdzie ma być emocjonująco, jest emocjonująco, gdzie ma być filozoficznie, jest filozoficznie, nawet jeśli filozofia to dość powycierana i oczywista dla każdego, kto choć raz sięgnął po powieść z serii Metro.
Chcę przez to powiedzieć, że dzięki zręcznemu doborowi słów i konstrukcji zdań (wiecie – krótkie wypowiedzi zwiększają dynamikę i tak dalej), a także zabawom z narracją, w tym zmianom bohaterów czy retrospekcjom, udaje mu się utrzymać uwagę czytelnika i sprawić, że średnio ujmująca w gruncie rzeczy fabuła skutecznie połyka czas i zostawia po sobie całkiem przyzwoity posmak. Droga stali i nadziei nie ma szans zapisać się w czołówce serii, lecz daleko jej też od największych niewypałów. Typowy średniak. Najwięksi fani Metra będą ukontentowani, reszta może sobie spokojnie odpuścić.
Komentarze
Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!