Przeklęty metal (wyd. 2) - Paweł Kornew - Recenzja

Nie lubię zbyt długo skakać wokół takich spraw, więc miejmy to już z głowy: wbrew tytułowi Egzorcysta – Przeklęty metal nie jest opowieścią o kaznodziei wojującym z muzykami rockowymi. Też czuję się z tego powodu zawiedziony, ale cóż - musi nam wystarczyć to, co jest. A co jest? Nie horror w żadnym razie, ciężko tu nawet mówić o szczególnie mrocznym klimacie. To po prostu poczciwa przygodowa fantastyka w „umagicznionym” średniowieczu. Jak dla mnie to dobra wiadomość, bo stęskniłem się za podobnymi klimatami i choć nie są to może „forgotteny” sprzed dwóch dekad, to Egzorcysta w miarę przyzwoicie wypełnia lukę i powinien wystarczyć do momentu, aż świat zda sobie sprawę, że ludzie zdążyli już odpocząć od magii i miecza i chętnie sięgnęliby po nie ponownie.

Głównym bohaterem powieści jest Sebastian Mart, pełniący rolę tytułowego speca od wypędzania demonów. Rzecz jasna nie robi tego kropidłem i modlitwą, ale wbrew pozorom nieczęsto sięga też po miecz i inne żelastwo. Związane z jego fachem rytuały i zwyczaje stanowią zresztą sporą zaletę, bo na swój dziwny sposób są wiarygodne. Mówiąc krótko: gdybym wierzył w istnienie diabłów i demonów, kupiłbym też pewnie całą tę zawieruchę ze świecami, srebrnymi sierpami i innymi gadżetami. Wracając do Marta – z jednej strony to dyżurny samowystarczalny samiec, który każdemu skopie tyłek, każdego wyprowadzi w pole, wie wszystko o wszystkim i zawsze sobie poradzi, ale z drugiej strony nie brak mu pewnego uroku, wynikającego z wrodzonego cwaniactwa i przewrotności. W wielu rozdziałach palmę pierwszeństwa oddaje zresztą innym osobom, które niekiedy spoglądają na świat znacznie mniej pewnie, co stanowi miłą odmianę i tworzy przyjemny kontrast. Jedyną poważną wadę stanowi fakt, że pierwszy tom kończy się w połowie wątku, ale spowodowaną tym frustrację łagodzi to, że w Polsce wydano go równocześnie z kontynuacją, która czeka już na półce na swoją kolej.

Choć Paweł Kornew nie jest na polskiej scenie debiutantem i zdążył wyhodować sobie spore stadko fanów cyklem Przygranicze, to osobiście z jego prozą styczności nie miałem i nie wiedziałem, czego się po nim spodziewać. Pojęcia nie mam, jak to było w przypadku przygód Sopla, ale tutaj jego styl wypada całkiem zacnie. Kornew nie ma w zwyczaju topić czytelnika w morzu przymiotników i stosuje je z umiarem, dzięki czemu udaje mu się zachować kluczowe dla powieści przygodowej wartkie tempo. To samo dotyczy zresztą dialogów. W żadnym razie nie możemy tu mówić o szczególnej maestrii, ale osobiście do szczęścia wystarczy mi fakt, że zazwyczaj udaje mu się unikać przeładowywania wypowiedzi zbędnymi informacjami, przez co wydają się znacznie wiarygodniejsze. To, co ważne, pisarz przekazuje czytelnikowi w inny sposób, choćby za pomocą snutych przez bohatera przemyśleń czy rozważań. Tak właśnie powinno to wyglądać.

Przeklęty metal nie ma szans zapisać się na stałe w mojej pamięci, ale czytało mi się go całkiem nieźle. To lekka, „poduchowa” opowiastka o sprytnym jegomościu, walczącym z przeciwnościami losu. Nie ma tu filozofowania, nie ma złotych myśli, błyskotliwych dialogów czy szczególnie nowatorskich scen. Jest za to wartka akcja i sprawdzony klimat fantasy. Gdyby o opinię zapytał mnie ktoś znajomy, rzekłbym, że „było spoko”. Tutaj jednak nie wypada, więc powinienem pewnie pokusić się o jakąś błyskotliwą puentę. Co powiecie na: „nie powiedziałbym, że była boska, ale do diabła też bym jej nie posłał?” Słabo? Genialnie na pewno nie, ale bywały i gorsze podsumowania. Dla dzieła Kornewa para idealna.


Murky


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.