Więcej niż zło - Ewelina Stefańska - Recenzja

Bywają książki, po których ukończeniu za diabła nie wiesz, co o nich sądzić, a już tym bardziej, co napisać. Debiutancka powieść Eweliny Stefańskiej to jedna z nich. Teoretycznie wszystko jest niby na miejscu, ale całości brak błysku, ostatniego szlifu, który zrodziłby “to coś” i pozwolił zatracić się w losach bohaterów. Jest przyzwoicie, ale nic ponadto. Zacznijmy może jednak od początku.

Rzecz dzieje się w niewielkiej, położonej na uboczu wioseczce. Senną codzienność przerywa nadejście leciwego zielarza imieniem Eustachy. Starzec szybko wchodzi w komitywę ze Słowikiem, kapitanem tutejszej straży, i obiecuje przyrządzić mu maść na strzaskane przed laty kolano. Swoje plany co do żołnierza ma też goszcząca we wsi tancerka oraz zamieszkujące nieodległą puszczę plemiona stylizowane na północnoamerykańskich Indian.

Nie brzmi specjalnie ekscytująco? Słusznie, bo przez dobre sto stron dzieje się raczej niewiele. Rozumiem, że nie każda powieść fantasy musi opierać się na wartkiej akcji i licznych walkach, a pewna odmiana może być wszakże nawet zaletą. Wydaje się jednak, że autorka poszła w tym kierunku odrobinę za daleko. Na szczęście z czasem intryga przyspiesza i choć wciąż nie porównałbym jej tempa do galopu rączego rumaka, przestaje choć wlec się jak ochwaciała szkapa.

 

Sporym problemem są też motywacje poszczególnych postaci. Czytając, cały czas zadawałem sobie pytanie, dlaczego bohaterowie postępują w określony sposób i co sprawiło, że żywią tak silne uczucia wobec dopiero co poznanych osób. Eustachy na przykład cięgiem narzeka na okolicę i szuka okazji, by z niej prysnąć, podczas gdy na dobrą sprawę nic go nie powstrzymuje przed odejściem. Straż będzie go ścigała za niedotrzymanie obietnicy o stworzeniu maści? Bądźmy poważni. Z innymi bohaterami nie jest wcale lepiej, ale o tym przekonacie się już sami. Trzeba jednak przyznać, że poza tym defektem są całkiem sympatyczni, zróżnicowani i wymykają się przyjętym w gatunku archetypom, co zawsze należy uznać za zaletę.

Stefańska powinna też skupić nad szczegółach stworzonego przez siebie świata, a przynajmniej nad właściwym ich przekazaniem czytelnikowi. Dość istotna rola przypada w powieści niejakim Żebrownikom, ale nijak nie dowiedziałem się, kim właściwie są i dlaczego mam się nimi przejmować, przez co sceny z ich udziałem nie budzą tak silnych emocji, jak w założeniach powinny. Podobnie przedstawia się kwestia magii i zasad jej działania. Wydaje się, że za rzucanie zaklęć należy zapłacić słoną cenę. Ale dlaczego? Jaką konkretnie? Skąd biorą się magowie, kto ich szkoli, jak władają swoją mocą? Do czego są zdolni? Wraz z wspomnianymi wyżej brakami w motywacji przypomina mi to trochę praktyki ze starych gier komputerowych: “jest tak i tak, bohaterze, nie drąż, tylko podążaj za skryptem i zbawiaj świat”.

Pisarka już teraz zapowiedziała kolejny tom swojego cyklu i nie jest to wcale zła wiadomość, bo ma spory potencjał. Językowo wypada bardzo dobrze, kreuje w miarę ciekawych bohaterów i radzi sobie z dialogami, a to przecież znacznie więcej, niż można powiedzieć o większości jej kolegów po fachu, będących na tym samym etapie rozwoju kariery. Stefańska ma jednak jeszcze nad czym pracować i miejmy nadzieję, że kolejne spotkanie z jej “dziećmi” będzie przebiegało w bardziej przemyślanych okolicznościach.


Murky


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.