Zacząłem się już obawiać, że Insignis postawiło z jakiegoś powodu wziąć rozbrat z Blizzardem i cisnąć polskich fanów Azeroth w doskonale im znaną otchłań zapomnienia. Od wydania ostatniej powieści o Thrallu i spółce minął wszak niemal rok, a wcześniej ukazywały się przecież co kilka miesięcy. Szczęśliwie wszystko zdaje się wracać na właściwe tory i ofensywa Warcraftowych książek rusza z nową siłą. Na rodzime wydanie Sylwany wprawdzie jeszcze troszkę poczekamy, ale jest za to okazja nadrobić inne zaległości.
Dzień smoka ukazał się już kiedyś nad Wisłą za sprawą wydawnictwa ISA, ale że miało to miejsce ponad 20 lat temu, dla wielu osób będzie to pierwsza okazja, by sięgnąć po dzieło Richarda A. Knaaka, a warto to zrobić, bo opisuje ono ciekawy moment w historii tutejszego świata. Akcję osadzono w schyłkowym okresie Drugiej Wojny lub mówiąc po ludzku tuż po wydarzeniach z Warcrafta II. Horda została rozbita, Mroczny Portal ponownie zamknięty, a niedobitki orczych klanów tkwią w obozach internowania bądź snują się w dzikich ostępach, wspominając dawną chwałę. Nie wszyscy muszą się jednak do tego ograniczać. Smocze Paszcze wciąż dysponują sporą siłą, a wszystko za sprawą władzy nad potężną Alexstrazą i jej niezliczonym potomstwem. Przymierze doskonale wie, co oznacza smoczy gniew, wciąż pamięta bowiem tragiczny los Trzeciej Floty Kul Tiras, na której czele stał Derek, brat Jainy Proudmoore. Choć wojna się skończyła, tak istotnej sprawy nie można pozostawić nierozwiązanej.
Jak to zwykle z Warcraftowymi książkami bywa, osoba niezaznajomiona z tematem może poczuć się nieco zagubiona i nie docenić całej masy smaczków oraz cennych z punktu widzenia fana szczegółów, ale mimo to powinna przynajmniej zrozumieć całkiem zgrabny i w miarę przystępny główny wątek, co nie jest przecież w tym przypadku regułą. Weterani ucieszą się pewnie, że będą mieli okazję lepiej poznać tak ważne postaci jak Rhonin, Veressa czy Falstad oraz obserwować je w czasie, gdy dopiero pracowały na swoją reputację. W trakcie przygody dochodzi też do wielu przełomowych wydarzeń, jednak o tym będziecie musieli przekonać się już sami.
Choć nie postawiłbym go może na równi z Władcą Klanów czy Wojną Starożytnych, Dzień smoka z całą pewnością należy zaliczyć do powieści udanych. W przeciwieństwie do Przebudzenia Cieni czy Malfuriona opowiada o istotnych faktach, nie powiela też motywów znanych z gier, jak miało to miejsce w przypadku Arthasa - czego chcieć więcej?
Brać, czytać i modlić się, żeby WoW też odnalazł wreszcie drogę z powrotem w czasy, gdy Warcraft był po prostu Warcraftem, nie zbitkiem przypadkowych nieomal motywów i ledwie strawnych kosmicznych bzdur, jakie serwowało nam potrzykroć przeklętę Shadowlands. Naiwniak ze mnie, zgoda, ale kto wie? Może jednak cała nadzieja naprawdę w smokach, a konkretniej Aspekcie Forsy, zwanym Microsoftolygosem? Czas pokaże, choć pewnie jeszcze nie przy okazji Dragonflight, lecz dopiero w kolejnym dodatku, powstającym - miejmy nadzieję - w znacznie zdrowszym dla twórców środowisku.
Komentarze
Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!