Sięganie po książki nieznanego sobie autora zawsze wiąże się ze sporym ryzykiem. Na szali kładzie się bowiem nie tylko pieniądze, ale także czas, a na jednym i drugim nikomu w obecnej sytuacji raczej nie zbywa. Choć z racji na pełnione obowiązki nie musiałem przynajmniej odchudzać portfela i tak byłem pełen obaw, bo nazwisko Hogan kojarzyło mi się do tej pory wyłącznie z emerytowanym wrestlerem. Dzięki Tyglowi dusz mam i drugie skojarzenie. Też dobre.
Świat wykreowany przez Hogana to dość klasyczna “średniowieczna” fantastyka, tyle że pozbawiona elfów, krasnoludów i całej tej hałastry. Mimo że po ulicach miast i miasteczek pałętają się wyłącznie ludzie, niektórych z nich trudno byłoby określić mianem zwykłych. Najlepszym tego przykładem jest rzecz jasna główny bohater, Caldan. Młodzieniec wychował się w instytucji luźno kojarzącej się ze zeuropeizowaną wersją klasztoru Szaolin. Obok zdobywania wiedzy z najróżniejszych dziedzin nauki, bohater poznawał też podstawy walki oraz magii. Szczególnie ciekawa wydaje się być ta ostatnia. Określa się ją mianem “rzemyślenia” - i służy wyłącznie wytwarzaniu zaklętych przedmiotów. Czarostwo niszczące, właściwe dla kul ognia i im podobnych, jest dziedziną zapomnianą tak dawno, że większość społeczeństwa w ogóle powątpiewa w jej istnienie.
Jak można się domyśleć, Caldan dość szybko zostaje zmuszony do porzucenia bezpiecznych murów klasztoru i wyruszenia w szeroki świat, znacząco różniący się od tego, który przedstawiano w książkach. Nie będę oczywiście wspominał, co spotka go później, rzeknę tylko, że jego przygody wzbudzały we mnie silne skojarzenia z Malowanym Człowiekiem Bretta, co postrzegam za wiadomość wielce pozytywną. Podobieństwo wynika nie tyle z poszczególnych motywów (choć magia oparta na runach brzmi wyjątkowo znajomo), co ze stylu i tempa, w jakim autor snuje opowieść.
Podobnie jak u Bretta, gdyby spojrzeć na sprawę szkiełkiem i okiem, dzieje się tu raczej niewiele. Przez ponad 300 stron (z 600), Caldan oswaja się z nieznanymi sobie realiami i rozwija talenty w dziedzinie magii i miecza. W teorii trudno wyobrazić sobie coś nudniejszego. Rzecz w tym, że Hogan potrafi pisać w wyjątkowo plastyczny, wciągający sposób, a co więcej umiejętnie dawkuje czytelnikowi kolejne porcje wiedzy o swoim świecie. Nie bombarduje ciągnącymi się w nieskończoność suchymi faktami, nie wplata też truizmów w dialogi - wszystko przebiega naturalnie i niejako przy okazji.
Naturalnie jest to efekt prostego, ale skutecznego zabiegu - wychowany na uboczu bohater nie ma bladego pojęcia o “prawdziwym życiu” więc poznaje je stopniowo, wraz z czytelnikiem. O wiele trudniej byłoby wybrnąć z tej sytuacji, gdybyśmy poznali Caldana od razu jako doświadczonego, biegłego w sztuce mędrca. “Szkolny” charakter Tygla dusz nie oznacza przy tym, że w ogóle zabrakło w nim scen akcji. Są, a jakże, w dodatku całkiem niezłe, choć - pomijając rozdziały poświęcone pomniejszym postaciom - głównie pod koniec, kiedy bohater odnajduje wreszcie swoje miejsce na ziemi. Dzieje się wówczas naprawdę dużo i przyznam, że jestem ciekaw, jak to wszystko się potoczy w kolejnych tomach.
Hogan bardzo pozytywnie mnie zaskoczył - Tygiel dusz nie jest może najoryginalniejszą książką pod słońcem, ale jeśli szukacie klasycznej fantastyki w dawnym stylu, to szczerze zachęcam, bo obok wznowienia Malowanego Człowieka to chyba najlepsza rzecz, jaka trafiła ostatnimi czasy na rynek.
Komentarze
Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!