Tygiel dusz - Mitchell Hogan - Recenzja

Sięganie po książki nieznanego sobie autora zawsze wiąże się ze sporym ryzykiem. Na szali kładzie się bowiem nie tylko pieniądze, ale także czas, a na jednym i drugim nikomu w obecnej sytuacji raczej nie zbywa. Choć z racji na pełnione obowiązki nie musiałem przynajmniej odchudzać portfela i tak byłem pełen obaw, bo nazwisko Hogan kojarzyło mi się do tej pory wyłącznie z emerytowanym wrestlerem. Dzięki Tyglowi dusz mam i drugie skojarzenie. Też dobre.

Świat wykreowany przez Hogana to dość klasyczna “średniowieczna” fantastyka, tyle że pozbawiona elfów, krasnoludów i całej tej hałastry. Mimo że po ulicach miast i miasteczek pałętają się wyłącznie ludzie, niektórych z nich trudno byłoby określić mianem zwykłych. Najlepszym tego przykładem jest rzecz jasna główny bohater, Caldan. Młodzieniec wychował się w instytucji luźno kojarzącej się ze zeuropeizowaną wersją klasztoru Szaolin. Obok zdobywania wiedzy z najróżniejszych dziedzin nauki, bohater poznawał też podstawy walki oraz magii. Szczególnie ciekawa wydaje się być ta ostatnia. Określa się ją mianem “rzemyślenia” - i służy wyłącznie wytwarzaniu zaklętych przedmiotów. Czarostwo niszczące, właściwe dla kul ognia i im podobnych, jest dziedziną zapomnianą tak dawno, że większość społeczeństwa w ogóle powątpiewa w jej istnienie.

Jak można się domyśleć, Caldan dość szybko zostaje zmuszony do porzucenia bezpiecznych murów klasztoru i wyruszenia w szeroki świat, znacząco różniący się od tego, który przedstawiano w książkach. Nie będę oczywiście wspominał, co spotka go później, rzeknę tylko, że jego przygody wzbudzały we mnie silne skojarzenia z Malowanym Człowiekiem Bretta, co postrzegam za wiadomość wielce pozytywną. Podobieństwo wynika nie tyle z poszczególnych motywów (choć magia oparta na runach brzmi wyjątkowo znajomo), co ze stylu i tempa, w jakim autor snuje opowieść.

 

Podobnie jak u Bretta, gdyby spojrzeć na sprawę szkiełkiem i okiem, dzieje się tu raczej niewiele. Przez ponad 300 stron (z 600), Caldan oswaja się z nieznanymi sobie realiami i rozwija talenty w dziedzinie magii i miecza. W teorii trudno wyobrazić sobie coś nudniejszego. Rzecz w tym, że Hogan potrafi pisać w wyjątkowo plastyczny, wciągający sposób, a co więcej umiejętnie dawkuje czytelnikowi kolejne porcje wiedzy o swoim świecie. Nie bombarduje ciągnącymi się w nieskończoność suchymi faktami, nie wplata też truizmów w dialogi - wszystko przebiega naturalnie i niejako przy okazji.

Naturalnie jest to efekt prostego, ale skutecznego zabiegu - wychowany na uboczu bohater nie ma bladego pojęcia o “prawdziwym życiu” więc poznaje je stopniowo, wraz z czytelnikiem. O wiele trudniej byłoby wybrnąć z tej sytuacji, gdybyśmy poznali Caldana od razu jako doświadczonego, biegłego w sztuce mędrca. “Szkolny” charakter Tygla dusz nie oznacza przy tym, że w ogóle zabrakło w nim scen akcji. Są, a jakże, w dodatku całkiem niezłe, choć - pomijając rozdziały poświęcone pomniejszym postaciom - głównie pod koniec, kiedy bohater odnajduje wreszcie swoje miejsce na ziemi. Dzieje się wówczas naprawdę dużo i przyznam, że jestem ciekaw, jak to wszystko się potoczy w kolejnych tomach.

Hogan bardzo pozytywnie mnie zaskoczył - Tygiel dusz nie jest może najoryginalniejszą książką pod słońcem, ale jeśli szukacie klasycznej fantastyki w dawnym stylu, to szczerze zachęcam, bo obok wznowienia Malowanego Człowieka to chyba najlepsza rzecz, jaka trafiła ostatnimi czasy na rynek.


Murky


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.