Wyśmienita książka, naprawdę wyśmienita. Zastanawiam się tylko, czy dział reklamy nie zrobił jej przypadkiem nieodwracalnej krzywdy. Czytając notę na odwrocie okładki i przeprowadzając bardzo pobieżne rozeznanie w sieci, trudno nie skrzywić się z niesmakiem. Odwołania do komiksowych superbohaterów sugerują płytką, niepoważną historyjkę o praniu się po buźkach, a osadzenie w roli głównej opętanego przez demony księdza znamionuje pogoń za tanią sensacją. W rzeczywistości żadne z tych zdań nie mogłoby być dalsze od prawdy.
Zacznijmy może jednak od autora. Jak donoszą “internety”, Artur Urbanowicz wyrobił sobie dość silną pozycję pośród fanów powieści grozy, ale że mnie ten gatunek niespecjalnie pociąga, Deman był pierwszą okazją, by zapoznać się z jego twórczością. Muszę przyznać, że teraz doskonale już rozumiem, skąd wzięła się otaczająca pisarza aura szacunku. Facet jest niebywale wręcz utalentowany i gdyby urodził się w innym kraju, miałby realną szansę na światową karierę. U nas teoretycznie też jest to możliwe, ale na jednego Sapkowskiego przypada kilku Grzędowiczów, Wegnerów czy Przybyłków, o których mało kto pewnie poza granicami Polski słyszał - dzieje się tak z różnych powodów, ale to temat na inną dyskusję. Do rzeczy jednak: wiarygodne, dostosowane do charakterów poszczególnych postaci dialogi, wciągające sceny akcji, a przede wszystkim niebywale głębokie tła psychologiczne bohaterów - to właśnie główne cechy Demana.
Co ciekawe pierwszy rozdział odstaje niestety od rewelacyjnej całości. Nie żeby coś było z nim nie tak pod względem warsztatowym: jako się rzekło, w tej kwestii lepiej być nie może. Chodzi raczej o realia. Uczulonych na spoilery zachęcam do pominięcia reszty tego akapitu. Już? Świetnie. Druga wojna światowa, nazistowskie eksperymenty i armia żywych trupów. Serio? Tak złachanego, nudnego i bezpłciowego motywu ze świecą w fantastyce szukać, więc trochę mi w pierwszym momencie ręce opadły. “I co, mam się teraz przez 700 stron z zombie męczyć?!” - kląłem w myślach. Innych zombiakofobów uspokajam: to jedyny tego typu fragment w całej powieści. Później jest już znacznie, znacznie ciekawiej i choć pojawiają się klasyczne motywy, sposób, w jaki gra nimi autor, ze sztampą wiele wspólnego nie ma.
Niełatwo wyjaśnić, co w Demanie takiego niezwykłego, nie zdradzając zanadto treści, ale skoro i tak wzięto go na marketingowe sztandary, skupmy się na opętanym przez demony księdzu. Nie, to nie jest kolejna bajeczka o zwyrodnialcu w koloratce, który deprawuje młodzież, a po tym jak pęta go szatan, niesie Warszawie śmierć i zniszczenie, choć przyznam, że tego właśnie się spodziewałem. Owszem, autor porusza problemy współczesnego Kościoła, niczego nie wybiela i nazywa winnych po imieniu, ale robi to w pogłębiony, wyważony sposób, tak bardzo cenny w uproszczonym, zerojedynkowym świecie twittera i spółki. Deman ogólnie zaskakuje zresztą filozoficzną głębią, zrozumieniem świata i wprowadzających go w ruch mechanizmów. Nie twierdzę, że Urbanowicz cokolwiek rewolucjonizuje, bo podobne myśli krążą i w mojej głowie, a senatorską jej nazwać wszakże nie sposób. Rozważania podobnego kalibru nie są jednak codziennością w fantastyce, która z reguły dąży do prostoty, efektownych przygód i wartkiej akcji. Takie elementy również się w Demanie pojawiają - bardzo często zresztą i w najwyższej jakości - ale szczególnie cenne jest nietypowe podejście do tematu. Czy przyzwoity człowiek, który zdobędzie nagle nadprzyrodzoną moc i będzie mógł wreszcie “zrobić ze światem porządek” na pewno będzie czynił tylko dobro? W wizji autora nie chodzi tylko o wyświechtany motyw “władza absolutna deprawuje absolutnie”. Nie. Pojawia się pytanie: czym jest dobro? Czym jest zło? Gdzie przebiega granica i czy na pewno można ją obiektywnie wskazać?
Świetna sprawa, choć zastrzegam, że by to wszystko w pełni docenić, trzeba usiąść do lektury z odpowiednim nastawieniem i spojrzeć ponad powierzchowną rozpierduchę, przy czym nawet dla tej ostatniej warto by było po Demana sięgnąć. Kilka nocy z rzędu odkładam książkę o wiele później, niż początkowo planowałem, bo angażowała tak mocno, że wygrywała nawet z perspektywą kojącego snu. Rewelacyjna rzecz i jedna z najlepszych polskich książek, jakie przeczytałem w życiu. Wielkie słowa, wiem, ale w pełni zasłużone. Mam nadzieję, że ktoś Demana dostrzeże i zafunduje nam kiedyś solidną, wysokobudżetowa grę w jego uniwersum, bo z całą pewnością jest tu potencjał na hit pokroju Wiedźmina.
Komentarze
Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!