Kiedy widzę napisaną kobiecą ręką książkę z “trzema młodymi bohaterkami” w rolach głównych, mój umysł automatycznie zakłada, że oto stanął w obliczu śmiertelnego zagrożenia zwanego tanim romansidłem. Dzieje się tak mimo tego, że przeszłość wielokrotnie udowodniła mi, że takie myślenie być może i było usprawiedliwione w latach 90., ale ma niewiele wspólnego ze współczesnością, czego dowodem choćby wyśmienite książki Karen Traviss ze świata Gears of War. W Wiedźmach Kijowa faktycznie pojawiają się miłostki, ale mają marginalne znaczenie dla fabuły, a co ważniejsze nie grożą czytelnikowi nagłym napadem cukrzycy.
Jak sam tytuł wskazuje, akcja Wiedźm Kijowa rozgrywa się w ukraińskiej stolicy, choć warto pewnie doprecyzować, że mowa o wersji z początków XXI wieku. Jako że powieść powstała w 2005 roku, a teraz dopiero doczekała się polskiego wydania, siłą rzeczy nie poruszono w niej współczesnych wątków. Metropolia jest jeszcze oazą względnego spokoju, a ludzie żyją swoimi zwykłymi, nudnymi żywotami. W przypadku Katii, Daszy i Maszy tylko do czasu. Pierwsza z nich to zimna, skupiona na pracy bizneswoman, druga jest roztrzepaną, odważną artystką, zaś ostatnia skromną, nudną studentką z niezbyt bogatego domu. Tak skrajne osobowości połączyć może tylko nadzwyczajne wydarzenie, w tym wypadku zrodzone w sytuacji zgoła przypadkowej. Nie wchodząc w zbędne szczegóły: dziewczyny posiadły moc ze starych słowiańskich legend i wplatały się w aferę rodem z Mistrza i Małgorzaty.
Do dzieła Bułhakowa wielokrotnie odwołuje się zresztą sama pisarka i to nie tylko poprzez platonicznie zakochaną w nim Maszę. Tworząc Wiedźmy Kijowa, Łuzina w oczywisty sposób starała się nawiązywać do jego stylu i trzeba przyznać, że wyszło jej to całkiem przyzwoicie. Nie stawiam rzecz jasna znaku równości i nie odnoszę się do warsztatu, bo nie mnie oceniać klasykę. Mam na myśli szeroko rozumiany “klimat” opowieści i wrażenia, jakie może wynieść z lektury przeciętny czytelnik. Świat realny na każdym kroku przenika się tu z onirycznym, przyrodzonym diabłom, demonom i innym nadnaturalnym istotom. Są więc uroki, latanie na miotle i gadające koty (tak, Behemot też), ale też “codzienna” architektura i pozostałe aspekty życia “mugoli”. Wszystko to przybrało lekką, humorystyczną formę, pełną absurdów, ale też i nieco głębszych myśli. Co by nie mówić: nie jest to typowa współczesna fantastyka, co uznaję za ogromną zaletę i traktuję jako łyk świeżego powietrza.
Inną charakterystyczną cechą twórczości Łuziny jest przywiązanie do dziejów Kijowa. Jako ktoś, kto nigdy w jej ojczyźnie nie był i wie o niej tyle, co nic, nie potrafiłem w pełni zrozumieć licznych aluzji do twórczości ukraińskich artystów czy żywotów bohaterów narodowych. Zakładam jednak, że osoby zainteresowane tematem poczują się jak ryby w wodzie i wyłowią niejeden intrygujący smaczek. Nawiązań do rozmaitych obrazów czy budynków sakralnych jest tutaj co niemiara i zwykle nie sprawiają one wrażenia doklejonych na siłę, a stanowią integralną część wątku głównego. Świetna rzecz dla koneserów, a podobni mnie laicy dowiedzą się pewnie tego i owego. Pojęcia nie miałem na przykład, że lokalizacja Łysej Góry wcale nie jest taka oczywista, jakby się mogło zdawać. Pomijając ten walor edukacyjny, nie da się jednak ukryć, że nadmiar wiadomości z historii sztuki potrafi dość mocno utrudnić życie przeciętnemu śmiertelnikowi, zwłaszcza pod koniec, gdzie wyłowienie sedna sceny pośród tych wszystkich malowideł, soborów i ważnych osobistości bywa nieziemsko kłopotliwe.
Wiedźmy Kijowa to mimo wszystko całkiem niezła książka, a jej główną zaletą jest nietypowość. Jeśli liczyliście na liczne sceny akcji, elementy horroru i tak dalej, to nie ten adres. Tutejsze wiedźmy są lekko gapowate, żyją na krawędzi dwóch światów i szkoda tylko, że wymagają od czytelnika nieco za dużo specjalistycznej wiedzy o stolicy Ukrainy.
Komentarze
Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!