Recenzja nowego wydania Karmiciela kruków i Kowala słów - dwóch pierwszych tomów przygód Ainara Skalda

Przygody Ainara Skalda należały przed laty do moich ulubionych cykli fantasy, bo nie tylko bawiły świetnie napisanymi postaciami, ale też uczyły o zwyczajach ludów zamieszkujących naszą planetę w X wieku. Kłopoty z poprzednim wydawcą sprawiły jednak, że ostatni tom nigdy się nie ukazał, a ja zacząłem powoli tracić nadzieję, że kiedykolwiek dowiem się, jak się to wszystko skończyło. Na szczęście norny zaczęły wreszcie znowu prząść równo, a pisarz podjął współpracę z Genius Creations. Zanim jednak w nasze ręce trafi długo oczekiwany Pasterz pieśni, postanowiono przypomnieć czytelnikom początki Ainarowych perypetii. Zamiast po prostu przepakować stare książki w nowe okładki i ponownie wypchnąć je na rynek, przy okazji poddano je lekkim modyfikacjom.

Na początek może to, co wspólne dla obu pozycji. Ainar jest wikingiem, ale nie zwykłym drengiem, czyli wojownikiem, biegłym jedynie w pieśni miecza i topora, ale skaldem: mistrzem składania strof, a przede wszystkim niebywałym cwaniakiem i kombinatorem. Za to zresztą przede wszystkim go polubiłem: rębaczy i przebierających w dzierlatkach samców alfa mamy w książkach tylu, że stało się to już zwyczajnie nudne. Ainar – choć i w tych kwestiach nie ułomek – dokłada do tego jeszcze nieprzeciętną inteligencję i przewrotność. Trudno stwierdzić, czy jest bohaterem pozytywnym, czy negatywnym, bo choć kieruje się w życiu pewnego rodzaju systemem wartości, nie ma nic przeciwko zdradzie i zmianie stron, jeśli tylko wie, że wyjdzie z tego cało… i z pękatą sakiewką przy boku. Podczas swoich przygód poeta przemierza nie tylko rodzimą Skandynawię, ale zwiedza też spore połacie Europy Wschodniej, na każdym kroku poznając nowe kultury i zwyczaje, co regularnie doprowadza do mniej lub bardziej spektakularnych nieporozumień. Czytelnik przy okazji sporo się uczy i poznaje nowe słowa czy określenia, zaczerpnięte przez Malinowskiego z dawnych języków. Wyśmienita sprawa. Mimo że czytałem to kolejny raz, bawiłem się przednio.

Przejdźmy może do wspomnianych wcześniej nowości. Karmiciel kurków, od którego wszystko się zaczęło, to zbiór opowiadań. Oryginał składał się z trzech, tutaj dorzucono kolejne – Córkę Aegira. Nie jest to może premiera, bo czytelnicy Nowej Fantastyki mieli okazje zaznajomić się z nim już w 2014 roku, ale tak czy owak to całkiem miły bonus. Opowiadanie, choć względnie krótkie, bo liczące około 30 stron, ma w sobie wszystko to, czym zasłynął Malinowski… i Ainar. Warto też pewnie wspomnieć, że podobnie jak w całym Karmicielu kruków autor dość otwarcie sięga tu po elementy czysto fantastyczne i magię, co nieco odróżnia zbiorek od kolejnych książek, w których zaczęto stosować odmienną taktykę.

 

Począwszy od Kowala... podejście do magii odrobinkę się zmienia. Wciąż pojawiają się jej elementy, ale autor bardzo zmyślnie wkomponowuje je w całość – zazwyczaj (choć nie zawsze, co warto podkreślić) czytelnik może mieć wątpliwości, czy dane wydarzenia faktycznie cechują się nadnaturalnym charakterem, czy też jest to kwestia szaleństwa, narkotyków albo po prostu sposobu, w jaki ówcześni ludzie spoglądali na świat i tłumaczyli sobie zachodzące w nim zjawiska. Skoro już o Kowalu... mowa, największą zmianą w nowym wydaniu jest scalenie dwóch niegdysiejszych tomów w jeden. To sensowna zmiana, bo raz, że powieść nie stała się przez to jakoś przesadnie opasła (ok. 500 stron), dwa, że od samego początku było czuć, że dawniej narracja pomiędzy tomami był sztucznie urwana w miejscu niemalże losowym – tylko po to, by zarobić dwukrotnie. Strasznie to było irytujące, ale na szczęście teraz to już przeszłość. Zgodnie z pierwotnym zamiarem autora zresztą.  

Jeśli ktoś nie miał nigdy w ręku powieści o Ainarze, to koniecznie musi je nadrobić, bo to jeden z najlepszych cyklów na rynku – tak barwnych, zróżnicowanych i ciekawych bohaterów ze świecą szukać, a jeśli do tego przepadacie za ciekawostkami historycznymi, będziecie zachwyceni. Czy zmiany w nowych edycjach usprawiedliwiają zakup z punktu widzenia kogoś, kto ma już oryginały na swojej półce? Moim zdaniem nie. Wydanie kowala słów w jednym tomie jest wygodne, a nowe opowiadanie w Karmicielu kruków przyjemne, ale ponowne sięganie do portfela byłoby raczej przesadą. Dla weteranów najważniejsza wieść jest taka, że dzięki umowie z nowym wydawcą Pasterz słów – „zaginiony” ostatni tom sagi o Skaldzie - również trafił już do sprzedaży.


Murky


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.