World of Warcraft: Smocza wojna - Courtney Alameda - Recenzja

Fani WoW-a szykują się do rychłej premiery The War Within, tymczasem Insignis postanowiło wydać u nas wreszcie zaległą powieść towarzyszącą odchodzącemu powoli do lamusa Dragonflightowi. Czy warto było niemal rok czekać na Smoczą wojnę? Cóż: i tak, i nie.

Aby lepiej zrozumieć powyższe słowa, należy zdać sobie sprawę z szerszego kontekstu. World of Warcraft nie cieszy się w ostatnich latach nadmierną miłością ze strony fanów. Shadowlands w powszechnej opinii uznano za jeden z najgorszych dodatków w historii gry, zaś Dragonflight o ile naprawiało przynajmniej część mechanizmów zabawy, fabularnie nadal szorowało po dnie. Historia Smoczych Wysp w najlepszym razie nudziła (zawartość premierowa), w najgorszym zaś irytowała przesłodzoną papką rodem z kreskówek dla najmłodszych. Słowo daję – w okolicach ostatniego rajdu do kompletu brakowało już chyba tylko rzygających tęczą jednorożców. Debiutująca w roli Warcraftowej pisarki Courtney Alameda, nie miała zatem przed sobą łatwego zadania. Jak ogarnąć ten bałagan i wydusić na jego podstawie liczącą ponad 500 stron książkę, nie usypiając po drodze wszystkich zainteresowanych?

Akcja Smoczej wojny rozpoczyna się w zamierzchłych czasach, zaledwie kilka lat po śmierci Galakronda i ciągnie się przez kolejne wieki. Alexstrasza i spółka dopiero kształtują okolicę, określaną dziś mianem Smoczych Wysp. Neltharion pieczołowicie projektuje Obsydianową Cytadelę, powstają też zalążki miasta Valdrakken oraz inne charakterystyczne punkty. Śledzenie tego procesu samo w sobie jest dość zajmujące, ale najważniejsze, że czytelnik może dowiedzieć się więcej o źródłach konfliktu pomiędzy „tytanicznymi” smokami a ich poprzednikami. Pisarka rzuca chociażby nieco światła na „żywiołowe” protosmoki w tym m.in. motywację Vyranoth. Nie twierdzę, że lodowa złośnica stała się nagle moją ulubienicą - jej czyny przestały po prostu wydawać się zupełnie bezsensowne.

 

Alameda odniosła zatem względny sukces, przeprojektowując postacie, jednak nawet ona nie mogła wiele zdziałać w kwestii fabuły. Zbyt wąskie pole twórczego manewru sprawiło, że opowieść zdecydowanie zbyt często zamienia się w niekończące się opisy walk. Pół biedy, gdy naparzanka dotyczy głównych postaci, gorzej, gdy na scenę wkraczają trzeciorzędne smoki, a robią to dość często. Dość dobrze znam realia WoW-a, nie zamierzam jednak udawać, że rozpoznałem choć połowę z tych wszystkich „…straszów” i „…osów”. W rezultacie sceny batalistyczne zbijały mi się w jedną, bełkotliwą, trudną do przetworzenia masę.

Problem leży przy tym nie tyle w warsztacie pisarki, co raczej niezrozumiałych decyzjach Blizzarda. Większość graczy tęskni za „normalnym” Azerothem, tymczasem gra, a w konsekwencji także powieści, raz po raz fundują im wycieczki w miejsca, które mało kogo obchodzą. Skoro odbiorcy oczekują nowych przygód Thralla i Jainy, nawet najlepszy scenarzysta nie przekona ich, że warto przejmować się wydumanymi zaświatami czy generycznymi smoczymi terenami lęgowymi. Po prostu. Przez długie lata ta „wiedza tajemna” zdawała się Zamieci umykać, istnieje jednak szansa, że The War Within przełamie wreszcie złą passę. Czas pokaże.

Co ze Smoczą wojną? Cóż, jeśli chcielibyście choć trochę poprawić wrażenia płynące ze śledzenia fabuły Dragonflight, to można, gdyż pisarka dwoiła się i troiła, by tchnąć w tę katastrofę choć odrobinę życia. Rzekłbym, że jak na standardy Warcraftowych powieści powołała do życia średniaka, co zważywszy na „jakość” materiału źródłowego trzeba jej pewnie poczytać za zasługę. Ciekaw jestem, jak sprawdziłaby się, pisząc o przygodach, które dla odmiany działają na czyjąkolwiek wyobraźnię.


Murky


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.