
Zabawna sprawa. Niedawno odłożyłem na półkę Królową ognia Anthony’ego Ryana. Pocił się facet, dwoił, troił, tłukł w bębenek, opisywał coraz to bardziej monumentalne wydarzenia, a wynudził mnie przy tym jak diabli. Z drugiej strony pewien brodaty dżentelmen znad Wisły potrafi ukręcić ciekawą opowieść, pisząc o bandzie powojennych dzieciaków, uczęszczających do improwizowanej szkoły.
Andrzej Pilipiuk jest obecny na rodzimej scenie fantastyki od tak dawna, że nikomu nie trzeba już chyba tłumaczyć, kto zacz, hasło „cykl opowiadań nie-Wędrowyczowskich” wyjaśnia zaś niemal wszystko. W przypadku Drogi przez morze jedyną niespodzianką jest dość nietypowa jak na autora struktura publikacji. Zamiast sześciu czy ośmiu krótkich opowiadań zdecydował się na trzy, z czego jedno (tytułowe) zajmuje około 200 stron, a więc ponad połowę publikacji.
Tradycyjnie Pilipiukowi udało się zakląć w swoich dziełach niepowtarzalnego ducha historii, który stał się przez lata znakiem rozpoznawczym jego pióra. Opowiadanie o wspomnianych nastolatkach pozwala przyjrzeć się czasom tuż po II wojnie światowej i przekonać się, jak bardzo życie zwykłych ludzi odbiegało wówczas od tego, co dziś uważamy za normalne. Krowa będąca symbolem statusu i bogactwa może budzić pewne politowanie, ale przedsiębiorczość ówczesnych ludzi wywołuje raczej zazdrość oraz żal nad sromotą współczesności. Jasne, nikt nie musi teraz przetapiać poniemieckich pilników na noże, bo łatwiej i szybciej takowe po prostu kupić, ale z drugiej strony kto by potrafił? Więcej, komu w ogóle przyszłoby to do głowy? No właśnie.
Czarny jatagan skupia się z kolei na typowym dla tego pisarza motywie poszukiwania przedmiotu zaginionego w ramach jednej z dziejowych burz, przetaczających się przez terytorium naszego kraju. Mowa o zabytkowej tureckiej broni, na której ciąży jakoby osobliwa klątwa. W moim odbiorze to nie tylko najkrótsza, ale i najsłabsza z zawartych w książce opowieści. Nie żeby jakoś szczególnie nieudana - po prostu odrobinę nazbyt wtórna, przez co mało atrakcyjna dla najwierniejszych czytelników. Autor siłą rzeczy nie miał też dość miejsca, by odpowiednio skomplikować śledztwo Roberta Storma, czyniąc je bardziej absorbującym.
To ostatnie wydaje się zresztą główną przyczyną problemu, bo Drogi przez morze oparto na zbliżonym pomyśle, a całość prezentuje się znacznie lepiej. Znalazła się tu przestrzeń nie tylko dla wielowątkowej intrygi, ale i wielu interesujących wtrąceń o życiu i kulturze warszawskich Żydów czy Cyganów. Jedyny poważniejszy zgrzyt stanowi dość pospieszne, nazbyt enigmatyczne zakończenie, acz zakładam, że wiele zależy od osobistych preferencji. W moje w każdym razie Pilipiuk nim nie trafił. Swoją drogą zawiedzie się ten, kto widząc tytuł książki i grafikę okładkową liczył na marynistyczne klimaty...
Najnowszy zbiór opowiadań Pilipiuka nie odstaje zanadto od tego, do czego autor przyzwyczaił nas przez te wszystkie lata. Nowych fanów Drogi przez morze z pewnością mu nie przysporzą, starzy powinni być jednak zadowoleni. Solidna, rzemieślnicza robota. Tylko ten duch historii… warto choćby dla niego.
Komentarze
Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!