Męczennik - Anthony Ryan - Recenzja

Najnowsza powieść Anthony’ego Ryana zastała mnie w ciekawym stanie ducha. Wydanego w 2023 roku Pariasa, będącego pierwszym tomem trylogii Przymierza Stali, wspominam jako całkiem udaną książkę. Nie była być może nader odkrywcza, ale za to cechowała się relatywnie mrocznym klimatem oraz nieźle napisanymi postaciami. Skąd zatem wątpliwości? Cały ambaras w tym, że niedawno miałem okazję recenzować wznowione wydanie starszego cyklu Ryana pod tytułem Kruczy Cień. Otwierająca go Pieśń Krwi była świetna, ale każda kolejna książka stanowiła przejaw twórczego regresu. O dość żałosnej kondycji Królowej ognia nie warto nawet wspominać. Biorąc do ręki Męczennika, bałem się, że historia może się powtórzyć, a ciepłe uczucia względem Pariasa trafi szlag.

Tym razem obawy okazały się na szczęście nieuzasadnione. Ryan wyciągnął wnioski z dawnej wpadki i nie powtórzył “kruczych” błędów. Zacznijmy od tego, że pisarz nie kombinował niepotrzebnie z narracją. Zamiast dziwaczyć z kilkoma perspektywami, trzymał się wykreowanego w “jedynce” Alwyna. Młody mężczyzna zachował przy tym lwią część swego uroku. Choć jego status społeczny wyraźnie wzrósł, wciąż czuć w nim dawnego łotrzyka i kombinatora. Stara się co prawda działać nieco szlachetnej niż dawniej, ale gdy przychodzi co do czego, stare instynkty biorą górę. Nadal daleko mu też do tytułu mistrza miecza. Potrafi trzymać broń, lecz może zapomnieć o dostaniu pola najwyższej klasy zabijakom. Doskonale zdaje sobie jednak z tego sprawę, więc stawia w głównej mierze na spryt oraz inteligencję. Innymi słowy: Ryan wciąż ma do powiedzenia wiele na temat Alwyna i nie gubi jej natury, jak z czasem stało się to z bohaterem Kruczego Cienia. Ten ostatni choć zaczynał z wysokiej stopy, w toku opowieści wyraźnie się rozmył i przestał budzić jakiekolwiek emocje.

Skoro już o postaciach mowa, kolejną dobrą wiadomością jest to, że pisarz zrozumiał wreszcie, że więcej nie znaczy lepiej. Kruczy Cień stawał się w pewnym momencie niemal nieczytelny - z kart składających się na cykl powieści wylewały się dziesiątki, jeśli nie setki postaci, wszystkie o niemal identycznie brzmiących imionach i ledwie zarysowanych osobowościach. Trudno mi przypomnieć sobie publikacje, w których panowałby pod tym względem większy bajzel. Męczennik to na szczęście triumf zdrowego rozsądku. Bohaterowie meldują się przed oczami czytelnika w rozsądnej liczbie, co w naturalny sposób daje im więcej “czasu antenowego” i pozwala wyrobić sobie o nich opinię, nawiązać pewnego rodzaju więź emocjonalną, a zarazem zapamiętać dane osoby i przejmować się ich losem. Swoją drogą sklerotykom mojego pokroju spodoba się też pewnie wieść, że powieść otwiera kilkustronicowe podsumowanie pierwszego tomu, ułatwiające w miarę bezbolesne wejście w narrację nawet po dłuższej przerwie.

 

Wspominany po wielokroć Kruczy Cień poległ również na tym, że zaprzedał ponury, mroczny klimat w zamian za źle rozumianą, rozbuchaną “heroiczność”. Męczennik trzyma się z kolei własnego dziedzictwa. Choć względem Pariasa skala wydarzeń nieco wzrosła, a miejsce leśnych potyczek z bandziorami zajęły oblężenia i boje o ważne politycznie miasta, sam wydźwięk powieści pozostał niezmienny. Akcja nadal tkwi w objęciach względnego realizmu. Nie twierdzę naturalnie, że Męczennik zastąpi wam podręcznik średniowiecznej strategii militarnej – bitwom daleko po prostu do tego, co proponuje większość fantastyki. Próżno szukać tu na przykład rzeźników, co to samotnie szlachtują dwudziestkę pancernych leciutkim ostrzem, tańcząc po polu bitwy niczym baletnica. Starcia przypominają raczej brutalną, metodyczną rzeź, gdzie wygrywa współpraca, strategia… oraz odrobina szczęścia i wpływ morale.

Męczennik odbudował we mnie wiarę w Anthony’ego Ryana jako dostarczyciela przyzwoitej, klasycznej fantastyki w nieco mroczniejszym wydaniu. Niewymownie cieszy mnie, że pisarz zrozumiał błędy przeszłości i wyciągnął z nich prawidłowe wnioski. Nie próbuje już na siłę zwiększać skali wydarzeń, darował sobie nadprodukcję bohaterów i trzyma się tego, co wychodzi mu najlepiej. Książka cierpi co prawda tu i ówdzie na “syndrom środkowego tomu” i fabule zdarza się nieco zwolnić, by autor mógł zachować co najciekawsze wątki na koniec. Tak czy inaczej ciekawych momentów nie zabrakło, więc jeśli podobał się wam Parias, powinniście być zadowoleni.


Murky


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.