
Recenzując pierwszy tom Gotrekowego Omnibusa, wspominałem że krasnolud przez lata istniał gdzieś na krawędzi mej świadomości, ale nigdy nie zdołał się przebić do niej na tyle silnie, bym siadł wreszcie do lektury jego przygód. Kiedy w końcu się zdecydowałem, bawiłem się na tyle zacnie, że niemal z miejsca zabrałem się za “dwójkę”. Oznaczało to iście uderzającą dawkę Warhammera – obie pozycje liczą bowiem łącznie ponad 2 tysiące stron. Choć przyswoiłem to wszystko niespełna w miesiąc, nie czułem się specjalnie zmęczony, co pozytywnie mnie zaskoczyło. Tutejsza prostota i bezpretensjonalność z jakiegoś powodu zwyczajnie do mnie trafiają.
Jak nietrudno się domyśleć, drugi Omnibus kontynuuje tradycję poprzednika i stanowi zbiorcze wydanie opublikowanych przed laty książek o słynnym krasnoludzkim berserkerze oraz jego ludzkim towarzyszu. Mowa o Łowcy smoków, Łowcy bestii oraz Łowcy wampirów (wszystkie pióra Williama Kinga) oraz kilku dodatkowych opowiadaniach różnych autorów*. Przed sięgnięciem po omawiane zestawienie stanowczo zalecam lekturę poprzedniego. Struktura poszczególnych części została bowiem silnie zmodyfikowana względem “jedynki” i nie dominują już w nim krótkie, luźno powiązane ze sobą opowiadania. Pisarz poszedł drogą zarysowaną ostatnio w Zabójcy demonów, czyli postawił na klasyczną sagę, tworzącą zwartą całość. Mówiąc inaczej: jeśli nie wiecie, co się działo na pokładzie pewnej krasnoludzkiej łajby, możecie mieć problem ze zrozumieniem tutejszych wydarzeń.
Tak gwałtowna zmiana założeń niesie ze sobą dwojakie konsekwencje. Z jednej strony świat zyskuje na wiarygodności, wyczyny bohaterów mają wyraźniejsze konsekwencje, a oni sami nabierają nieco charakteru i stają się odrobinę mniej jednowymiarowi. Twórczość Kinga straciła jednak jednocześnie na dynamice, bo autor nie mógł już tak swobodnie skakać z wątku na wątek. Wymuszona redukcja tempa sprawiła niestety, że tu i ówdzie wdarły się szczególnie dotkliwie w tego rodzaju literaturze dłużyzny.
Widoczne jest to zwłaszcza w Zabójcy smoków. Z tego chleba mogłoby powstać znakomite, nabite akcją opowiadanie, niestety autor brutalnie rozwałkował je na około 300 stron, z czego znaczną część poświęcił średniawemu wątkowi miłosnemu. Czytając o sercowych podbojach Felixa, ani na chwilę nie mogłem pozbyć się wrażenia, że King nie bardzo wiedział, co chciał w ten sposób osiągnąć. Pomijam już fakt, że odmalował obraz romansu widzianego raczej oczami nastolatka niż dorosłego mężczyzny, jakim jest przecież na tym etapie kompan krasnoluda. Gorzej, że całość prowadzi donikąd, a postacie na okrągło wysnuwają te same wnioski i do znudzenia powtarzają podobne rozmowy. Męczyłem się przy tym okrutnie, na szczęście kiedy przyszło wreszcie do zasadniczej części przygody, fabuła wskoczyła na właściwe tory i radowała równie mocno co poprzednio.
Pozostałe książki wchodzące w skład drugiego Omnibusa nie powtarzają już tego błędu. Owszem, chwilami mimo wszystko zawieje jeszcze odrobinę nudą, ale w nieporównywalnie mniejszej skali. King najwyraźniej doszedł do wniosku, że próby “udoroślenia” bohaterów poprzez nadanie im psychologicznej głębi odnoszą skutek przeciwny do zamierzonego i wrócił do tego, na czym zna się najlepiej czyli prostej, przyjemnej sieczki. I bardzo dobrze - nie po to człowiek szedł do kina na Rambo, żeby znosić miłosne wynurzenia Stallone’a albo słuchać smętów o potwornej naturze wojny. Tutaj jest dokładnie tak samo. Gotrek ma machać toporem, a Felix myśleć za nich obu. Tylko tyle mi trzeba. No, może jeszcze głupkowatego Snorriego i reszty jego dziwacznej kompanii. Swoją drogą najlepiej z całego zbiorku wypada chyba Zabójca wampirów, a to za sprawą charyzmatycznego złoczyńcy i niezłego, równego tempa akcji.
Drugi tom zbiorczych Przygód Gotreka i Felixa doczekał się małej rewolucji, a ta jak wiadomo zawsze niesie za sobą jakieś ofiary. Chcąc nadać światu większej wiarygodności, zaś czynom bohaterów znaczenia, King porzucił krótkie, intensywne opowiadania na rzecz typowej sagi fantasy. Niekiedy zaowocowało to nieuniknionymi w takim przypadku dłużyznami, jednak koniec końców cena warta była uiszczenia. Zyskała chociażby postać Maxa Schreibera, który z mało zajmującego, trzeciorzędnego czaroklety przeistoczył się w chodzący przykład zasad działania staroświatowej magii. Jeśli Warhammer jest wam obcy i zastanawiacie się, czym tutejsi magicy różnią się od kolegów z Zapomnianych Krain, to lepszej lektury raczej nie znajdziecie.
(*)Konkretniej: Tileański talizman - D. Guymer, Beczka z Wyntersem - J. Reynolds, Przepowiednia - B. McCallum, Władca nieumarłych - W. King, Dwie korony z Ras Karim - N. Long.
Komentarze
Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!