Miecze dobrych ludzi - Snorri Kristjansson - Recenzja

Tegoroczna jesień to prawdziwe żniwa dla miłośników fantastyki z wikingami w tle. Po znakomitym pierwszym tomie Skalda. Kowala Słów Łukasza Malinowskiego, na rynku wydawnicznym pojawiły się właśnie Miecze dobrych ludzi Snorriego Kristjanssona. Zanim debiut islandzkiego pisarza trafił do Polski, podbił wiele list bestsellerów. Co takiego ma do zaoferowania?

Jest rok 996 i wśród norweskich fjordów coraz częściej można usłyszeć łacińskie modlitwy do Białego Chrystusa, co jest pokłosiem koronowania na władcę Norwegii Olafa Tryggvasona. Nowy porządek rzeczy oczywiście nie podoba się wszystkim, a już na pewno nie starym bogom i ich najzagorzalszym wyznawcom. W powietrzu można wyczuć nadchodzącą burzę. W centrum tego tygla znalazło się miasto Stenvik, a także dwóch przypadkowych podróżników: syn szwedzkiego jarla imieniem Geiri, jego kuzyn Ulfar, a także całe mrowie mieszkańców miasta. Niebawem wszyscy będą musieli walczyć o swoje życie z liczniejszymi najeźdźcami.

Wspomniani przybysze odegrają znaczącą rolę w szykującym się konflikcie oraz towarzyszących mu intrygach, jednakże nie są jedynymi głównymi figurami na planszy. Historię poznajemy z perspektywy kilku jej ważnych uczestników: wspomnianych już Ulfara i króla Olafa, wodza "pogańskiej" armii Skargrima, jarla osady Sigurda, jego doradcy Svena, ale też mniej znacznych mieszkańców Stenviku, którym dane będzie wpłynąć na bieg wydarzeń. Taki sposób narracji nieco poprawia wizerunek niezbyt porywającej fabuły. Pierwszą część książki stanowią bowiem codzienne, niekoniecznie pasjonujące czynności z życia żołnierzy Skargrima, króla Olafa oraz ludzi ze Stenviku. Wszystko zdaje się zmierzać do wielkiej bitwy i to dopiera ona naprawdę wzmaga zainteresowanie czytelnika.

 

Kristjansson włożył sporo wysiłku w konstrukcję bohaterów powieści, jednakże posługując się przy tym wieloma archetypami. Najlepsze wrażenie robią król Olaf oraz Skargrim. Pierwszy z nich jest postacią historyczną, dlatego w tym przypadku pisarz miał nieco ułatwione zadanie. Władca Norwegii na pierwszy rzut oka mógłby pretendować do roli typowego ideału średniowiecznego monarchy, jednak pojmowana w nieco pokrętny sposób moralność czyni go znacznie ciekawszą postacią. Skargrim z kolei może początkowo sprawiać wrażenie typowego wikińskiego wodza najeźdźców, jednakże z uwagi na jego koneksje z wieszczką Skuldą, jego opowieść jest przepełniona mroczną magią, co nadaje jej dodatkowego smaku.

Pozostali bohaterowie prezentują się znacznie słabiej. Ulfar i Geiri sprawiają wrażenie typowych młokosów, którzy ledwo posmakowali wojny i dorosłego życia, lecz ani o jednym, ani o drugim nie mają jeszcze większego pojęcia. Co ciekawe, już na początku powieści ten pierwszy wikła się w "zakazany" romans, pachnący nieco chansons de geste, który miałby doprowadzić go do wewnętrznej przemiany i sprawić, że stanie się prawdziwym mężczyzną; ostateczny efekt jest niekoniecznie udany. Kolejni istotni dla fabuły bohaterowie również zostali stworzeni wedle utartych schematów: dobry i sprawiedliwy, a przy tym zdolny do największych poświęceń władca Sigurd, stary, mężny, ale i przebiegły doradca Sven, czy demoniczna, utrzymująca konszachty z nieczystymi siłami Skuldami. Wymienić można by dalej, lecz nie zmieni to negatywnej opinii na temat ogółu bohaterów Mieczy....

Powieść Kristjanssona zdobywa czytelników zupełnie czym innym. Kiedy w końcu dochodzi do bitwy o Stenvik, pisarz rozwija skrzydła. Obie strony stosują rozmaite manewry taktyczne, trup ściele się gęsto, a szala zwycięstwa przechyla się to na jedną, to na drugą stronę. To właśnie w opisach bitwy oraz towarzyszących im scenach Kristjansson czuje się najlepiej. W większości z nich, jak np. tej, w której Sigurd zagrzewa swoich wojowników do boju, można znaleźć odniesienia do klasycznych pierwowzorów z literatury lub kina, jednakże nie jest to bynajmniej wada powieści. Jej akcja nabiera takiego tempa, że od książki ciężko się oderwać aż do samego rozstrzygnięcia.

W czasie lektury Mieczy... można odnieść wrażenie, że autor próbował wpleść w historię pewne wzniosłe idee. Z jednej strony mamy bowiem niosącego religię Białego Chrystusa i cywilizację łacińską króla Olafa, z drugiej pragnących zachowania tradycyjnych wierzeń i obyczajów wojowników Skargrima, a między nimi walczących o przetrwanie mieszkańców Stenviku. Autor zdaje się zadawać pytanie: czy podbój jest celem samym w sobie? Czy tylko narzędziem do osiągnięcia dominacji kulturowej? Jak wiele istnień można poświęcić, by zaprowadzić nowy porządek lub utrzymać stary? To pytania, które wciąż pozostają aktualne i wciąż nie posiadają oczywistej odpowiedzi.

Na koniec warto również zauważyć, że w przeciwieństwie do wspomnianego we wstępie Skalda, Kristjansson w swojej powieści nie sili się na żadne stylizacje językowe. W ten sposób powieść być może traci nieco wikińskiego charakteru, jednakże z drugiej strony jest o wiele łatwiejsza w odbiorze. Wada czy zaleta? To już kwestia indywidualnych upodobań czytelnika.

Miecze... nie są książką złą, lecz dosyć nierówną. Jeśli czytelnik będzie w stanie przebrnąć przez pierwszą, niezbyt porywającą część powieści, a także przeboleć niekoniecznie oryginalnych bohaterów, otrzyma kawał naprawdę dobrej literatury przygodowej z domieszką mrocznej fantasy. Dla miłośników historii osadzonych w czasach wikingu oraz średniowiecznej batalistyki jest to pozycja obowiązkowa.


Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.