Krótki lot motyla bojowego - Eugeniusz Dębski - Fragment #1

Ella wstała i przeszła się po pokoju, niemal krok po kroku odtwarzając trasę Milta sprzed kilku chwil. Skorzystała ze ślepych oczu monitorów, by prawie nieświadomym gestem zanurzyć palce dłoni we włosach nad prawym uchem i ułożyć je nieco inaczej. Patrzyła przez moment przez spolaryzowane w tej chwili jednostronnie szyby.
– Powiedz mi coś o samej walce. O tym nie ma ani słowa w materiałach, które odziedziczyłam po Samie. I o swoich ludziach.
– O walce? Cóż...
– Poczekaj. A ty?... Ty też walczysz? – przerwała mu na samym wstępie.
– Tak. Dość przypadkowo okazało się, że jestem espem. Zresztą nieesp nie byłby najlepszym dowódcą tego oddziału. Co nie znaczy, że jestem dobrym...
– Więc jak wygląda taka walka?
– Nie bardzo można ją opisać... Nie ty pierwsza chcesz to usłyszeć. Sam dla siebie próbowałem to zrobić. Można tego dokonać dwojako: po prostu opisowo, sięgając do pewnych analogii, porównawczo, i to mogę zrobić, albo relacjonując tak, jak się ją czuje, ale to jest dużo trudniejsze. Każdy z nas przeszedł specjalny kurs personifikacji, bo jest nam dużo łatwiej, jeśli można sobie jakoś wyobrazić przeciwnika, i każdy robi to na swój, czasem bardzo osobisty sposób. Mam kilka takich opisów, nie spodziewaj się po nich wiele, ale mogę ci je dać.
– Nie bardzo rozumiem?
– No... Jedni wyobrażają sobie, że są rycerzami walczącymi ze smokiem, inni – że tępą siekierą ścinają twarde drzewo, jeszcze inni angażują się w jakieś wymyślne rodzaje gier matematycznych, logicznych, biorą udział w wyścigu samochodowym lub biegu maratońskim. Wariantów jest tyle, ilu espów. Znałem takiego, co po prostu rysował koła bez użycia cyrkla.
– I co?
– Jeśli narysował koło, to wygrał, bo ten drugi, przeciwnik, przez cały czas kołysał mu stołem.
– I to jest trudne, Milt?
– Raczej tak. Wyobraź sobie, że jesteś w absolutnie ciemnym olbrzymim pokoju. Nie wiesz, gdzie są ściany, ale wiesz, że w podłodze jest cała masa dziur różnej wielkości. Wiesz, że wyjdziesz z pokoju, dopiero gdy pokonasz przeciwnika. Masz w ręku ostrą szablę, ale nie wiesz, jaka jest długa i czy nie pęknie od pierwszego ciosu. To są założenia, tak esp podłącza się do pieca. Zaczyna ostrożnie przesuwać się po pomieszczeniu, delikatnie stawiając stopy, bezgłośnie, bardzo ostrożnie. Niektóre dziury są zasłonięte niepewnymi pokrywami. Szuka przeciwnika, węszy, nasłuchuje, wodzi szablą. Wie, że tamten robi to samo. Czasem przeciwnika nie ma, czasem trafia na ścianę i trzymając się jej jedną ręką, chodzi i chodzi. Czasem słyszy świst ostrza tuż przed twarzą, wtedy sam uderza. Niekiedy zderza się z przeciwnikiem, obaj rzucają szable i tarzają się po podłodze, dusząc się i starając strącić wroga do jednej z dziur bez dna... Tak to wygląda.
– Przecież to okropne, Milt. Po co nam to? Jak można tak męczyć ludzi? – Ella oparła się plecami o ścianę obok okna, oddychała szybko, płytko, w głosie pojawiła się chrypka.
– To są ochotnicy – wzruszył ramionami Brownell.
– Ochotnicy?! Przecież trzeba być pomylonym.
– To są dewianci – wyraźnie wyskandował Milt. – Nie ma wątpliwości. Chcą tego z różnych powodów: albo wyzwalają się z kompleksów, albo kochają walkę, albo... – Znowu wzruszył ramionami.
– A ty?
– ...albo czują się odpowiedzialni za losy swojego kraju czy Ziemi – dokończył, pomijając milczeniem jej pytanie.
– Niewiele z tego rozumiem. – Odbiła się od ściany i podeszła do rozwalonego na kanapie Brownella. – Opowiedz mi jeszcze o swoich ludziach.
– Cóż... Są tacy jak we wszystkich czterech jednostkach. Najczęściej w jakiś sposób nieprzystosowani do społeczeństwa, bez wiary w możliwość normalnego życia, zawiedzeni, rozczarowani.
– To ogólniki.
– No... Na przykład jest tu facet, który kolekcjonował piwo. W ciągu czterech lat zebrał prawie trzydzieści siedem tysięcy gatunków piwa z całego świata. Jak już zebrał, odechciało mu się robić cokolwiek innego. Albo co byś powiedziała o gościu, który ni z tego, ni z owego napisał powieść uznaną za powieść dziesięciolecia, zażył sławy i pieniędzy, co tak dało mu w kość, że próbował pobić rekord świata w skoku samochodem do oceanu. Jest też taki, który postanowił przespać się z żonami wszystkich swoich znajomych i przyjaciół, a dokonawszy tego, poczuł, że nie ma już znajomych i przyjaciół, zwłaszcza że zaprosił ich wszystkich na party i ogłosił zakończenie tego wewnętrznego konkursu z wynikiem pozytywnym. Wystarczy?
Po raz pierwszy od piętnastu minut Ella Readlef Trewinkard uśmiechnęła się. Pokiwała głową i parsknęła cicho.
– Nic rewelacyjnego. Klasyczne życiorysy ludzi, którzy
znudzili się życiem.
– To skrócony życiorys jednego człowieka – uzupełnił charakterystykę Milt. Nie dodał, że ten człowiek był też założycielem i naczelnym redaktorem gazety drukującej wyłącznie dobre wiadomości i że Milt opowiadał o sobie, Ella mogła bowiem wiedzieć, kto powołał do życia „Only Good News”.
Pani prezydent otworzyła usta, poruszyła nimi, lecz nie znalazła odpowiednich słów. Patrzyła uważnie na Milta, oczekując dalszych wyjaśnień, jakby liczyła na to, że Milt mrugnie nagle i powie: „Żartowałem”. Ale on milczał, zaciągając się ponuro dymem. Słupek żaru wydłużył się nadmiernie, psując smak papierosa.
– Mam tu również faceta, który jest totalnym alergikiem. Nie ma chyba rzeczy, na którą nie byłby uczulony. Nie może żyć w normalnym społeczeństwie, a w zamkniętych grupach dusi się z bezczynności. Tu znalazł cel życia: może coś robić, być pożyteczny, udowodnić sobie i światu, że za wcześnie skreślono go z listy żywych. Jest też młoda dziewczyna. Niedawno tu przyszła. Panicznie boi się śmierci.
– I dlatego codziennie ryzykuje życie? Nie rozumiem.
– W ten sposób wydaje jej się, że panuje nad własnym życiem, steruje nim, żegluje po Styksie, nie godząc się z rolą pasażerki w łodzi Charona.
– Boże... – Ella ujęła swoją twarz w dłonie stykające
się nadgarstkami. – Co za... – urwała.
– Panoptikum? – podpowiedział Milt. – Tak... Może. Są jeszcze bliźniacy, do niedawna wzięci tekściarze. Homoseksualizm i kazirodztwo. Walczą zawsze razem, wspomagają się, łączą jakoś tam w eterze... nawiasem mówiąc, innym to się nie udaje... i czerpią z tego niewątpliwą satysfakcję. Pobudki może i niskie, ale rezultat szlachetny. Jest też namiętny hazardzista znudzony ruletką, kartami, wyścigami koni, psów, pcheł, dżdżownic, slalomami nietoperzy i tak dalej. Została mu rosyjska ruletka albo nasze seanse. W ten sposób... – zaciągnął się i ze smakiem, wolno wypuścił dym z płuc – opisałem ci prawie wszystkich tu obecnych. Osiem osób. Podobnie jest w innych oddziałach. Wyłapujemy espów podczas
badań u psychologów, o ile tam się zgłoszą, albo za pomocą kilkudziesięciu tysięcy przemyślnie zamaskowanych czujników esppola rozmieszczonych w miejscach, które potencjalnie sprzyjają wyzwalaniu emocji: na stadionach, torach wyścigowych, cmentarzach, w szpitalach, salach koncertowych, kasynach i tym podobnych.
Prawie minutę w pokoju trwała cisza, potem pisnął sygnał i na ekranie pojawił się standardowy południowy meldunek. Głowica kopiarki odcumowała z pomostu postojowego i bezszelestnie przeleciała nad nieruchomą płaszczyzną folii.

...ciąg dalszy w książce.

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.