Toy Land - Robert J. Szmidt - Fragment #2

- Dowódca na mostku! - Przeciągły, wysoki ton gwizdka i towarzyszący mu okrzyk oficera dyżurnego postawił wszystkich obecnych na nogi.
- Spocznij! - Komandor Adamkas Zwiebellus wkroczył do przestronnego pomieszczenia sprężystym i pewnym krokiem frontowego oficera.
Nie omieszkał przy tym omieść spojrzeniem i bielą swojej rękawiczki popiersia Mistrza Stanisława. Jego wielkie dzieło było pierwowzorem nazwy jednostki, którą przyszło mu teraz dowodzić. Zgodnie z przypuszczeniem materia oblekająca jego dłoń pozostała aseptycznie czysta. Jak zawsze zresztą.
Zwiebellus, niezbyt szczupły i niewysoki, szedł dumnie wyprostowany, z rękami założonymi za plecy. Nieskazitelnie odprasowany, opięty jasnobeżowy mundur Zjednoczonej Floty kontrastował z opaloną na brąz twarzą. Pomimo jedenastego krzyżyka na karku dowódca „Niezwyciężonego” zachował czerstwy, zdrowy wygląd. Ciemne, wciąż gęste włosy z kilkoma zaledwie pasmami siwizny opadały na wysokie czoło, a orli nos nadawał pociągłej twarzy niemal władcze, a na pewno szlachetne rysy. W pełni zasłużone, zważywszy na tytuł barona, który odebrał z rąk samego Cesarza niespełna rok wcześniej.
– Mam nadzieję – komandor podszedł do stanowiska dowodzenia i zmierzył chłodnym wzrokiem oficera pełniącego wachtę na mostku niszczyciela – że nie wzywaliście mnie na darmo.
– Nie, sir! – Wyprężony jak struna żołnierz starał się za wszelką cenę uniknąć wbitego weń przenikliwego wzroku dowódcy.
– Może mi pan zatem zdradzić, poruczniku, co to za kataklizm sprawił, że musiałem przerwać poobiednią medytację? – zagadnął Zwiebellus, sadowiąc się w swoim fotelu. – Czyżby kłopoty na powierzchni?
Przez moment panowała niczym nie zmącona cisza. Gwizdki alarmowe umilkły w chwili, gdy komandor przekroczył próg owalnej sali dowodzenia, a pokaźna przestrzeń skutecznie pochłaniała odgłosy dochodzące z poszczególnych stanowisk kierowania ogniem i innych konsol, obsługiwanych przez całą dobę li tylko na wszelki wypadek.
– Nie, sir! Wykryliśmy aktywację kanału podprzestrzennego! – wyrecytował, stojąc nadal na baczność, porucznik von Kowal.
– Spocznij – mruknął komandor, spoglądając na monitory. – Co w tym niezwykłego, Robercie, że ktoś postanowił odwiedzić to zapomniane przez Boga i ludzi miejsce?
– To nierejestrowany kanał, sir! – Oficer stanął w luźniejszej postawie, ale nadal spoglądał gdzieś w pustkę.
– Nierejestrowany, powiadasz...
– Tak jest, sir!
Komandor spojrzał na von Kowala z rozbawieniem. Młody, zaraz po Akademii, traktował wszystko ze śmiertelną powagą. Dobry materiał na oficera... jeśli przeżyje pierwsze lata służby. Zazdrość konkurentów bywała ostatnio we Flocie bardziej zabójcza niż wróg.
– Sektor?
– Azymut 160, kwadrant A. – Odpowiedź nadeszła natychmiast, tyle że nie z ust oficera, lecz wprost z syntezatora mowy komputera stanowiska dowodzenia.
– To po przeciwnej stronie planety, sir – poinformował usłużnie porucznik, opuszczając na moment wzrok.
– Zauważyłem. Może wyda ci się to nieprawdopodobne, synu, ale znam nasze koordynaty. – Adamkas wpatrywał się przez chwilę w wykresy przemykające po monitorach konsoli dowodzenia.
To, że nie potrzebował niczyjej pomocy w rozszyfrowywaniu danych przepływających przed jego oczami, napawało go dumą. Niewielu oficerów dowodzących posiadało tę umiejętność, znacznie wygodniej było opierać się na przekazach personelu. Jednakże człowiek taki jak Zwiebellus – starej daty i o niezwykle analitycznym umyśle – nigdy nie liczył na pomoc ze strony podwładnych. Dowódca musiał wiedzieć lepiej. Tylko wtedy zyskiwał status prawdziwego przywódcy.
– Dajcie podgląd na wszystkie ekrany – rozkazał, gdy prostokątne wyświetlacze zmatowiały.
Wnętrze jasnoniebieskiej sali nagle ściemniało. Światła przygasły, a ściany sterowni zamieniły się w panoramiczne ekrany przekazujące wierny obraz tego, co kryło się za kilkunastometrowym aktywnym pancerzem kadłuba. Upstrzona milionami gwiazd, niezmierzona przestrzeń kosmosu miała barwę i połysk atramentu rozlanego na kartce papieru. Nowy Raj zajmował zaledwie jej cząstkę. ORP „Niezwyciężony” dryfował zwrócony bakburtą do powierzchni planety ukrytej pod grubą warstwą chmur. Ale to nie jej tarcza przyciągnęła wzrok wszystkich. Niemal na środku czołowego ekranu pojawiły się pajęczyny wyładowań energetycznych. Zrazu wąskie, żółte i zielonkawe, powoli ciemniały, nabierając intensywnej czerwonej barwy i rozrastając się wzdłuż i wszerz.
– Rozmiar kanału?
– Zero-sześć masy Jednostki Podstawowej.
– Zero-sześć? To raczej niewielki intruz, Robercie – powiedział spokojnie komandor. – Cerber nie pozwoli mu dotrzeć do planety. Nie musiałeś mnie budzić...
– Ależ, sir! – Twarz wyprężonego porucznika zbielała, jakby właśnie zobaczył ducha. – Według naszych odczytów na kursie nadlatującej jednostki znajduje się SS „Lech”, flagowy transportowiec korporacji Korba SF.
Pobłażliwy uśmiech zniknął z twarzy komandora, zanim porucznik zamilkł. Palce młodego oficera potrzebowały kilku sekund, by wywołać zestaw danych na temat możliwych kursów zbliżającej się jednostki. Korba Space Findings była jedną z najpotężniejszych korporacji w znanej przestrzeni. Na tyle wpływową, by móc pozbawić stanowiska nawet tak zasłużonego oficera jak Zwiebellus.
– Potwierdzono dziewięćdziesiąt osiem procent prawdopodobieństwa kolizji – zameldował porucznik, nim komputer wyświetlił ostatnie wyniki.
– Czy poinformowałeś...
– Tak jest, sir! Natychmiast po ustaleniu wektora skontaktowałem się z „Lechem”.
– I co...
– Nie mają szans na zejście z kursu kolizyjnego.
– Ciekawe...
– Przechłodzenie systemów, sir. Dryfują od ponad trzech tygodni. Mają wyłączone niemal wszystko prócz systemów podtrzymywania funkcji życiowych kolonistów. Rozpoczęli już potrzebne procedury, ale uruchomienie silników potrwa co najmniej trzy minuty – wy-deklamował von Kowal na jednym oddechu, wyraźnie czerwieniejąc na twarzy.
– Ile czasu zostało do...?
Tym razem porucznik pozwolił dowódcy na wypowiedzenie więcej niż jednego słowa, po czym zameldował krótko:
– Melduję posłusznie, że niespełna siedemdziesiąt sekund!
Zwiebellus zaklął pod nosem. Ktokolwiek nadlatywał, zlekceważył wszelkie procedury podejścia. Niezarejestrowany kanał został otwarty zbyt blisko powierzchni planety. Niemal dokładnie na linii wyznaczającej ostateczną granicę bezpieczeństwa. A to mogło oznaczać tylko jedno. Do Nowego Raju zbliżał się kolejny łamacz blokady.

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.