Cień znad jeziora - Adam Zalewski - Recenzja

Mówi się, że książka, by była dobra, musi mieć "to coś", co sprawia, że nie można się od niej oderwać. Czy najnowsza powieść A. Zalewskiego, "Cień znad jeziora", ma właśnie "to coś"? Wiedziony niezdrową ciekawością postanowiłem się tego dowiedzieć.

Adam Zalewski nie należy jeszcze do ścisłej czołówki polskich pisarzy, lecz zaczyna się do nich dosyć szybko zbliżać. Jego pierwsza powieść - "Biała Wiedźma" została wydana stosunkowo niedawno, bo parę miesięcy temu. Potem ukazał się jeszcze ,"Rowerzysta". "Cień..." jest trzecią i zapewne nie ostatnią, sadząc po tempie pisania, książką tego autora.

Muszę powiedzieć, że byłem zaniepokojony otwierając tę pozycję. Ostatnie dwie powieści Zalewskiego były po prostu świetne i to mogło zaważyć na ogólnym odbiorze tej książki. Dlaczego tak sądziłem? Już tłumaczę: często jest tak, że debiutant pisze swoje pierwsze dwie książki, świetnie, po mistrzowsku, niesiony pasją i natchnieniem, by w trzeciej dać plamę, wpadając w rutynę. I tego właśnie bałem się w tym przypadku. Dlatego właśnie niezmiernie się ucieszyłem, gdy okazało się, że niepotrzebnie się martwię.

 

Pierwszym, co zauważyłem czytając "Cień znad jeziora" było to, że ta pozycja jest zdecydowanie inna niż poprzednie. I nie mówię tu o stylu, czy klimacie, o nie, ten jest niezmienny. "Cień..." jest po prostu inny. To się czuje.

Pierwszą oznaką inności jest już sam początek. Czytelnik zostaje wrzucony na głęboką wodę, wprost w wir wydarzeń. I o ile w innych książkach taki zabieg mógłby być poczytany za błąd, to tu jest czymś znakomicie dopasowanym do ogólnego charakteru powieści. Jeszcze bardziej inny jest pewien niecodzienny zabieg, a mianowicie (uwaga) połączenie losów bohaterów OBU książek w tej jednej. Chyba nigdy, w całej mojej czytelniczej "karierze" nie spotkałem się z podobnym przypadkiem. Bo każda z tych książek jest osobna. Nie ma tu mowy o trylogii. A jednak stało się.

I dobrze się stało, bo ten właśnie pomysł jest jednym z największych plusów "Cienia". Ten, kto jeszcze nie czytał żadnej książki Zalewskiego może dobrze poznać bohaterów obu poprzednich powieści, a wszyscy ci, którzy zdążyli już ich poznać i pokochać, z pewnością z uśmiechem spotkają się z nimi raz jeszcze. Mimo, że fabuła (jak już wspomniałem) nawiązuje do obu powieści, to jednak "Cień..." potraktować można jako swoistą kontynuację "Białej Wiedźmy". Tajemnicze zło znad jeziora znów wyciąga chciwe ręce w stronę niewinnych ludzi, tyle, że tym razem jeszcze brutalniej i agresywniej. W pewnych chwilach czułem, jak cierpnie mi skóra.

Zalewski znowu pokazał, na co go stać. Jego książka to (jeśli mogę tak to nazwać) klimatyczna "bomba", a strony, które przewracamy coraz szybciej i bardziej gorączkowo możemy przyrównać do odliczania. Ta "bomba" jest o tyle dziwna, że nam wcale nie zależy na jej rozbrojeniu. Wręcz przeciwnie. Chcemy, by wybuchła. A całą sytuację podkreśla jeszcze napięcie rosnące z każdą sekundą.

Przyznam się szczerze, że książka mnie nie wciągnęła. Nie od razu. Pod tym względem przypomina ona pokryte cienkim lodem jezioro. Lód jest cienki, lecz na tyle wytrzymały, że można przejść po nim parę kroków, nim załamie się, pogrążając nas w topieli. I to też jest plus. Zalewski pozwala czytelnikowi poznać powieść, zaznajomić się z nią. Dotknąć. Wyczuć, a dopiero później pójść dalej z książką, jak z dobrym przyjacielem. W mroczny świat, by doświadczyć niezwykłych rzeczy.

 

Jedną z rzeczy, na którą zwróciłem szczególną uwagę były dialogi. Autor wielokrotnie już pokazał, że naprawdę umie kreować psychikę bohaterów tak, by ci byli jak najbardziej żywi. W "Cieniu znad jeziora” przebił jednak samego siebie. W życiu, całym moim życiu nie doświadczyłem obecności książkowych postaci tak, jak to miało miejsce w tej powieści. Oni nie są już tylko ożywieni. Oni po prostu są żywi.
Szczególnie Jerry Noonan i jego "współpracownicy". Ktoś może mi zarzucić, że słodzę. Nieprawda. Ja naprawdę starałem się znaleźć w tej książce coś niedopracowanego, jakiś błąd, omsknięcie... cokolwiek. I nie udało mi się. Powieść pisana jest z pomysłem i pasją, a jednocześnie profesjonalnie i bez pospiechu. A to, plus jej oczywisty mroczny klimat, sprawia, że nie sposób się od niej oderwać, póki się nie skończy. Pisząc te zdania, uśmiecham się na wspomnienie moich "walk", kiedy wiedziałem, że muszę iść spać, ale chciałem (i musiałem) doczytać do końca rozdziału. A potem jeszcze jednego i następnego.
Zalewski zaskakuje. W wybuchowej mieszance thrillera i horroru aż huczy od nagłych zwrotów akcji i przerażających scen grozy. Dobrze zbudowany świat, wspaniale zarysowani bohaterowie i klimat dodają uroku tej powieści, a wszystko dopełnia wartka akcja.

Czy powieść Adama Zalewskiego ma zatem "to coś"? Zdecydowanie tak. Bo czegóż więcej wymagać od książki, niż tego, że jej czytanie powinno być niezwykłą przygodą? Kiedy kończyłem, do głowy wpadła mi jedna myśl, którą skrzętnie zapisałem na małej, żółtej karteczce: "Samo życie". I mimo, że dzieją się tu rzeczy niezwykłe, że w naszej rzeczywistości niektóre wydarzenia nie maja prawa (a może...?) się zdarzyć, to z całą pewnością mogę powiedzieć, że "Cień znad jeziora" to książka nie tylko mająca w sobie życie, ale i "życiowa", skłaniająca do refleksji i bardzo dobrze opisująca rzeczywistość. I myślę, że tym właśnie zdaniem mogę zakończyć tę recenzję. "Samo życie".

W moim ,,rankingu półek” ,,Cień...” wędruje na samą górę.


Cedrik


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.