Zaginiona Flota. Waleczny - Jack Campbell - Fragment #1

Sprawdził czas. Nadal nie było śladu po syndyckim pościgu i nadal mieli przed sobą godzinę lotu do Flotylli Ofiar. Ten dzień będzie naprawdę długi bez względu na to, co jeszcze się wydarzy.
– Kapitanie – wachtowy zwrócił się do Desjani – zaobserwowaliśmy kapsuły ewakuacyjne odpalane z pokładów jednostek naprawczych z Flotylli Ofiar.
– Co takiego? – Geary’emu wydało się, że wypowiedział te słowa równocześnie z Desjani. Na ekranach wyświetlaczy widać było wyraźnie roje kapsuł oddalających się od kadłubów syndyckich jednostek naprawczych.
– Opuszczają swoje okręty z takim wyprzedzeniem?
Desjani była zaniepokojona, najwyraźniej usiłowała rozgryźć znaczenie syndyckiego triku.
– Czyżby zorientowali się, jak bardzo potrzebujemy zawartości ich ładowni? Wysadzą wszystkie jednostki remontowe, zanim zbliżymy się do nich na kilka minut świetlnych? – zastanawiała się na głos.
Zanim Geary zdążył odpowiedzieć, rozległ się brzęczyk wewnętrznego komunikatora. Dzwonił porucznik Iger z sekcji wywiadu. Angażowanie się wywiadu w czasie bitwy było niezwykle rzadkie, ta komórka zajmowała się na ogół analizami i działaniami długoterminowymi, opracowując informacje, które Geary i inni dowódcy mogli później przeczytać na ekranach swoich wyświetlaczy.
– Słucham, poruczniku?
Z widocznej w małym okienku twarzy wywiadowcy biło wielkie niezdecydowanie.
– Przepraszam, że przeszkadzam panu w samym środku działań bojowych, sir, ale...
– Dość tych ceregieli, poruczniku. O co chodzi?
Oficer wywiadu wyglądał na zaskoczonego, ale szybko odpowiedział:
– Mamy potwierdzenie, że Syndycy wykorzystują standardowe jednostki naprawcze.
Geary czekał na ciąg dalszy, ale najwidoczniej pracownicy wywiadu, podobnie jak mechanicy z eskadry pomocniczej, uważali, że wie o wszystkim lepiej od nich samych.
– Ale co to u licha znaczy? I dlaczego opuszczają swoje okręty tak szybko?
– Bo nie są żołnierzami, sir.
– Nie są żołnierzami?
Przysłuchująca się rozmowie Desjani spojrzała podejrzliwie na Geary’ego.
– Tak jest, sir! – odparł Iger. – Syndycka logistyka nie opiera się o armię. Zarządza nią zupełnie inny dyrektoriat, który zleca konkretne umowy cywilnym korporacjom. Nasza flota nigdy jeszcze nie natrafiła na taki rodzaj jednostek naprawczych, ponieważ one nie pojawiają się na terenach, na których mogą operować jednostki Sojuszu.
– To cywile? – zapytał Geary.
– Tak jest, sir! Cywile należący do obsługi wojska. Możemy ich atakować. Ale nie mają na pokładach żołnierzy, nie przeszli żadnych szkoleń militarnych i nie są uzbrojeni. I dlatego opuszczają swoje okręty.
Ani im, ani korporacjom, w których pracują, nikt nie płaci za włączanie się do walki. Z tego co wiemy, załogi mogą mieć spore problemy, jeśli okręty z ich winy zostaną uszkodzone w większym stopniu, niż zakłada plan działania. Dlatego wolą uciec z nich zawczasu.
– Chwileczkę. Starają się w ten sposób ograniczyć zniszczenia, jakie możemy wyrządzić ich jednostkom?
– Porucznik potakiwał gorliwie. – I my o tym wiemy?
– Tak, sir. Z przejętych zapisów i zeznań jeńców. Większość marynarzy floty Syndykatu nienawidzi cywilnych pracowników floty, bowiem uważają, że nie są oni wystarczająco zaangażowani w sprawę. Robotnicy kontraktowi są także o wiele lepiej opłacani niż wojskowi i to chyba jest głównym powodem nienawiści do tej grupy zawodowej ze strony kadr syndyckiej floty.
– Niech mnie... – Geary zastanawiał się przez chwilę. – Zatem nie będzie żadnych pułapek na tych jednostkach?
Iger zawahał się, obejrzał się, jakby ktoś inny z sekcji wywiadu mówił coś do niego, a potem skinął głową.
– Takie rozwiązanie wydaje się wysoce prawdopodobne, sir. Jeśli dojdzie do poważniejszych uszkodzeń tych jednostek, a korporacja uzna, że to była ich wina, wywali wszystkich na zbity pysk.
Wydaje się niemal pewne, że w takiej sytuacji powyłączali wszystkie systemy i opuścili pokłady w nadziei, że zignorujemy ich zupełnie albo potraktujemy jako drugorzędne cele podczas przejścia.
– No to się zawiodą tym razem. Dziękuję, poruczniku. Pan i pańscy ludzie wykonaliście kawał dobrej roboty.
Gdy Iger zniknął z ekranu, Geary odezwał się do Desjani i Rione, powtarzając dokładnie słowa porucznika z sekcji wywiadu.
– Nigdy wcześniej nie natrafi liście na podobne jednostki? – zapytał na koniec.
Desjani pokręciła przecząco głową.
– Tylko na dokumentach opisujących typy syndyckich jednostek. Nie, na pewno nigdy nie widziałam żadnej na własne oczy, nawet podczas symulacji.
Odwracając się do Rione, Geary zadał drugie pytanie:
– Czy to co powiedział porucznik Iger, wydaje się pani sensowne?
– Pyta pan o opinię cywila? – odparła sardonicznie.
– Tak. – Pytał o opinię kobietę, która była cywilem w kraju prowadzącym wojnę od ponad wieku.
Ostatnią osobę nie związaną z flotą widział sto lat temu, zanim jeszcze wybuchła wojna ze światami Syndykatu. Wiedział już doskonale, co to stulecie walk zrobiło z oficerami i marynarzami, zastanawiał się też, jak zmieniło cywilną ludność.
Rione spoglądała mu w oczy, najwyraźniej starała się odgadnąć, jakie były jego intencje.
– Bez względu na to, jak bardzo popieraliby wysiłki armii, i bez względu na stopień nienawiści żywionej do wroga cywile nie są przygotowani do brania udziału w bitwach. Jeśli nawet kilku z nich chciałoby postawić nam opór, reszta załogi, nie mająca ochoty na umieranie, odwiedzie ich od takich pomysłów. – Rione zauważyła wyraz twarzy Desjani.
– Oni nie są tchórzami – dodała bardzo zimnym tonem. – Żaden człowiek, który nie przeszedł szkolenia wojskowego ani nie został psychicznie przygotowany do walki, nie poradzi sobie na polu bitwy tak dobrze jak żołnierze. Ci ludzie z pewnością są na tyle rozsądni, by wiedzieć, iż nie mają z nami szans.
Desjani wzruszyła ramionami i odwróciła się do Geary’ego.
– Tak samo jak te pancerniki, które mimo to ruszyły w naszą stronę.
Geary nie przytaknął tym razem jej słowom.
– Pozostawanie na pokładzie tych jednostek w sytuacji, gdy nie posiada się żadnego przeszkolenia bojowego, nic by im nie dało. Pani czy nawet ja upewnilibyśmy się, że nasze okręty nie dostaną się nietknięte w ręce wroga, gdybyśmy podejrzewali jego intencje. Ale umieranie bez potrzeby z pewnością nie wchodziłoby w rachubę. – Odwrócił się w stronę ekranu, na którym mogli widzieć dwa nadlatujące syndyckie pancerniki, wciąż oddalone o całe godziny lotu. – Dowódca floty strzegącej wrót wysłał te dwa okręty i ich załogi, ponieważ mógł to uczynić.
Ponieważ ludzie na nich służący wykonają każdy jego rozkaz bez względu na to, czy jest sensowny czy też nie. Niech mnie żywe światło gwiazd strzeże przed dniem, w którym wydam taki rozkaz tylko dlatego, że mogę to uczynić.
Desjani zmarszczyła lekko brwi, jej oczy zdradzały, jakie ma myśli. Komuś, kto został wychowany i wyszkolony w duchu, że honor wymaga poświęcenia własnego życia, takie rzeczy nie mieściły się w głowie. Zwłaszcza osobie, która sama była gotowa oddać życie za sprawę, gdyby okazało się to konieczne.
Ale ona przyjęła takie zobowiązanie jeszcze przed wstąpieniem do floty i wciąż pozostawała mu wierna.
– Tak jest, sir – odparła w końcu. – Rozumiem pański punkt widzenia. Oczekujemy posłuszeństwa od naszych podwładnych, a w zamian jesteśmy winni im szacunek za to, że godzą się wykonywać rozkazy, nawet gdy ceną jest ich śmierć.
– Właśnie. – Wyjaśniła to lepiej, niż on by kiedykolwiek potrafił. Przypomniał sobie, że Desjani wspominała raz o propozycji pracy w agencji literackiej, którą otrzymała jeszcze przed wstąpieniem do floty, i ponownie zaczął zastanawiać się nad tym, kim zostałaby, gdyby urodziła się na długo przed tą ciągnącą się w nieskończoność wojną.
Rione odezwała się z wyraźnie wyczuwalną ciekawością w głosie.
– Jest coś, czego nie rozumiem w tej sprawie... Obserwowaliście niedawno paniczną ucieczkę załogi okrętu wojennego, który zaatakowaliśmy, ale nie traktowaliście jej w tych samych kategoriach co tę rejteradę cywili. Dlaczego?
Desjani skrzywiła się, ale nie udzieliła odpowiedzi. Geary musiał to zrobić.
– Ponieważ załoga okrętu wojennego czekała z ewakuacją do ostatniej chwili – wyjaśnił.
Współprezydent Rione spoglądała na niego badawczo, jakby oceniała, na ile poważnie jej odpowiedział.
– Pomińmy to, że ewakuacja była nieunikniona. Wciąż wam się wydaje, że lepiej poczekać do ostatniej chwili, niż ewakuować się wcześniej, skoro i tak nie da się uciec? Czy to naprawdę lepsze rozwiązanie?
– No... tak. – Geary spojrzał w stronę Desjani, ale ona najwyraźniej nie była zainteresowana udzielaniem pomocy przy wyjaśnianiu tej sprawy. – Coś mogłoby się wydarzyć. Coś nieoczekiwanego. Może odstąpilibyśmy od ataku w ostatniej chwili. Może wielka flota Syndykatu pojawiłaby się za naszymi plecami, wychodząc z punktu skoku albo pojawiając się we wrotach hipernetowych, i musielibyśmy znów uciekać. Może te jednostki, które kierowały się właśnie na ten cel, zostałyby odwołane do wykonania ważniejszego zadania. Może udałoby im się na czas uruchomić systemy obronne i byliby w stanie podjąć walkę. W grę może wchodzić masa innych czynników i przypuszczeń. Dlatego czekają do ostatniej chwili. Na wszelki wypadek.
– Na wypadek cudu na przykład? – sprecyzowała Rione.
– To też. I cuda się zdarzają. Czasami. Jeśli walczysz albo jesteś gotowy do walki nawet w beznadziejnie wyglądających sytuacjach.
Spojrzała na niego groźnie, a potem opuściła wzrok. Zamyśliła się głęboko.
– Tak – powiedziała w końcu. – Czasami cuda się zdarzają. Dopóki się nie poddajesz, istnieje nadzieja na ocalenie. To rozumiem. Ale wytłumaczcie mi, w którym momencie ta nadzieja zamienia inspirującą motywację w samobójczy szał.
I jak odpowiedzieć na tak postawione pytanie?
– To zależy – odparł po namyśle Geary.
Rione znów podniosła wzrok, ich spojrzenia się spotkały.
– A rolą dowódcy jest ocena sytuacji i podjęcie decyzji, czy mamy jeszcze do czynienia z nadzieją na cud czy nadszedł już czas szaleństwa?
Nigdy nie analizował tej sprawy pod takim kątem, ale...
– Tak sądzę.
Kolejny uśmiech Rione był bardziej kpiący.
– Jak na przykład powrót na Lakotę zamiast ucieczki przez Ixiona albo podjęcie walki w tamtym systemie. Mam nadzieję, że pańskie wybory nie zmienią się w przyszłości, kapitanie Geary. Wydaje mi się, że ma pan talent do wyszukiwania cudów.
Nie mając pojęcia, jak odpowiedzieć, po prostu skłonił lekko głowę, a potem odwrócił się w stronę ekranów, przy okazji zauważając, że Desjani wygląda na lekko zmieszaną.
– O co chodzi?
– O nic, sir.
– Akurat. Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć?
– Nie, sir. – Desjani najpierw zaprzeczyła, a potem wykrzywiła usta w geście niepokoju. – Ja tylko... zdziwiłam się, że w tak wielu sprawach zgadzam się z panią współprezydent Rione.
– Obie jesteście szalone.

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.