Noc szarańczy - Jewgienij T. Olejniczak - Fragment #2

– Czemu nie zapalisz światła? – spytał Aleksander, sprawdzając fryzurę w lustrze. – Ciemno tu jak w grobowcu.
– Bo to jest grobowiec – odparła zimno. – Jeszcze tego nie zauważyłeś?
– O co chodzi?
Nie odpowiedziała, tylko westchnęła teatralnie, odwróciła się do niego plecami i z nadąsaną miną wróciła do sypialni. Kiedy tam za nią wszedł, siedziała na rozgrzebanym łóżku, wpatrując się w telewizor. Usiadł obok niej i przez minutę czy dwie wspólnie oglądali reklamy, a potem finał teleturnieju, w którym główną nagrodą była wycieczka do Meksyku. Sprawiał wrażenie rozkojarzonego.
Wciąż przygładzał włosy i wystukiwał palcami na kolanie jakieś skomplikowane rytmy.
– Był wypadek – odezwał się wreszcie wciąż wpatrzony w ekran, na którym pojawiły się cztery odpowiedzi do wyboru. – Pewnie wiesz. Są dwa trupy.
Miała już na końcu języka pytanie, które powinna była w tej chwili zadać, ale przecież postanowiła, że w ogóle nie będzie poruszać tego tematu. Odgrywanie roli obrażonej kobiety zaczęło jej nawet odpowiadać. Poczuła się trochę jak bohaterka telenoweli.
– Islamabad! Stolica Pakistanu! – krzyknął nagle, aż się wzdrygnęła. – To już było. Dlaczego oglądasz wczorajszy teleturniej?
– Z nudów – odparła. – Po prostu się nudzę. Zresztą one wszystkie są wczorajsze.
Wstał i zanim zdążyła zareagować, wyłączył telewizor.
Potem podszedł do okna, odsunął odrobinę popielatą zasłonę i spojrzał na drogę. Przez uchyloną szparę do sypialni wsączyło się światło w kolorze wodnej zieleni. Alicja poczuła delikatne ukłucie niepokoju. Mężczyzna odwrócił się z dziwnym uśmiechem, mrugnął do niej i ni stąd, ni zowąd zaczął recytować:

Przecież nie wiem, skąd ta nuda.
Wyglądam kogoś za każdym szelestem,
Ach, i zawsze sama jestem!
Przykro mi, że bez ustanku
Wiatr mną jak piórkiem pomiata
Nie wiem, czy jestem z tego czy z tamtego świata.


– To moja kwestia – powiedziała odruchowo.
– Więc jak idzie dalej?
– Nie pamiętam – skłamała.
– No to co z ciebie za aktorka? – Poklepał się po kieszeniach marynarki w poszukiwaniu papierosów. – „Czego potrzebujesz, duszeczko, żeby się dostać do nieba?”
– Przestań mnie męczyć. Nie mam dzisiaj nastroju. Po co przyszedłeś?
– „Nic mnie, nic mnie nie potrzeba”. Masz papierosy?
– Są na lodówce.
Oderwał się od okna, minął jej łóżko i szybkim krokiem ruszył w stronę kuchni. Gdy przechodził przez sień, pod jego stopami zaskrzypiały klepki podłogi.
Potem znów usłyszała wesoły, tubalny głos:

Lecz nie płacz, piękna dziewico!
Oto przed moją źrzenicą
Odkryto przyszłe wyroki:
Jeszcze musisz sama jedna
Latać z wiatrem przez dwa roki,
A potem staniesz za niebieskim progiem.


Pomyślała, że dłużej tego nie wytrzyma. Napięcie rosło w niej dramatycznie, a te dziwaczne rymowane słowa, których w zasadzie nigdy do końca nie pojmowała, tylko pogarszały sprawę. Podniosła się z łóżka, nałożyła kapcie i powoli podeszła do okna. Chociaż miała na sobie gruby szlafrok, poczuła, że ogarnia ją straszny chłód. Odsunęła całkowicie nie tylko zasłony, ale i firankę, wyjrzała przez okno w kierunku ukrytej za ciemnymi drzewami drogi.
Na szybie widniały widmowe ślady palców.

Dziś modlitwa nic nie zjedna.

Podwórko było puste, podobnie jak przebiegająca obok niego piaszczysta droga, lecz nieco dalej, pomiędzy szeroko rozstawionymi pniami buków, na tle rozciągających się daleko zrudziałych pól Alicja dostrzegła jakiś ruch. Jakieś kształty.
Już są, pomyślała.
– Dalej nie pamiętam! – krzyknął z kuchni Aleksander.
– Ładny ze mnie Guślarz. Gdzie masz popielniczkę?
A może to tylko wysoka trawa uginała się od podmuchów wiatru? Z daleka niewiele właściwie było widać.
Cały ten posępny krajobraz zdawał się przecież martwy – nic, tylko kolczaste zarośla, błoto i piach. Alicja pochyliła się do przodu, aż dotknęła czołem chłodnej szyby.
Parapet był czarny od kurzu.
– Idą – powiedziała do siebie.
Brzęk naczyń świadczył o tym, że Aleksander wyjął popielniczkę ze zlewu. Na zewnątrz zaczął ujadać pies.
Potem Alicja usłyszała złowróżbne krakanie.
– Idą – powtórzyła głośniej i zadrżała. Nie tyle ze strachu, ile z podniecenia. – Już są.
Zbliżali się.
Szli na przełaj w stronę drogi, częściowo ukryci za drzewami. Ich ciemne sylwetki, które do tej pory zlewały się z jednolicie szarym tłem, stawały się coraz wyraźniejsze i po chwili Alicja zaczęła rozpoznawać poszczególne osoby. Kiedy pojawili się na drodze, aż westchnęła z wrażenia.
Pierwszy szedł oczywiście ksiądz Marek, wysoki i sztywny jak gromnica. Mimo wiatru i kłopotów z nogą starał się poruszać majestatycznie. Śnieżnobiała komża mocno kontrastowała z brunatnobrązowym kolorem drogi. Wyprzedzał o krok pana Mostowiaka, którego trudno byłoby poznać w tym żałobnym garniturze, gdyby nie szerokie bary i nieodłączny filcowy kapelusz na głowie. Nieco dalej Alicja dostrzegła dwie kobiety w czerni – panią Chojnicką i panią Kurylczyk – ostrożnie prowadzące pod rękę jakiegoś długonogiego mężczyznę z brodą, a za tą grupą jeszcze jedną nieznajomą postać, niższą i bardziej krępą, próbującą iść samodzielnie, chociaż widać było, że sprawia jej to dużą trudność.
To oni, pomyślała Alicja.
Usiłowała przyjrzeć im się dokładniej, byli jednak zbyt daleko. Poprawiła kosmyk włosów, który wysunął jej się zza ucha. Aleksander, który właśnie wrócił z kuchni, objął ją od tyłu w pasie i przyciągnął do siebie.
– Dwaj Niemcy – powiedział szeptem. – Czterdzieści i pięćdziesiąt sześć lat. Jechali chyba do Drezna. Ten starszy był kierowcą mikrobusu. Zasnął za kółkiem.
– Gdzie ich prowadzą? – spytała dziewczyna.
– Na razie będą mieszkać u księdza dobrodzieja – zaciągnął się głęboko i wypuścił dym nosem. – A potem znajdzie się im jakieś kwatery.
– Tylko dwóch? – spytała po chwili, mimo wszystko lekko zawiedziona. – Podobno było mnóstwo ofiar. Burska mówiła, że takiego wypadku jeszcze tutaj nie było.
– W sumie zginęły trzy osoby – powiedział Aleksander.
– Cztery są ranne.
– A gdzie ta trzecia?
– Trzecia do nas nie przyjdzie – odparł szybko, a potem uśmiechnął się szeroko i dodał: – Była Świadkiem Jehowy.
– Pytałam poważnie – powiedziała, uwalniając się z jego objęć. – Ta osoba była od nas jakaś lepsza, prawda?
– O co ci właściwie chodzi?
– Poszła gdzie indziej?
Nie musiał odpowiadać.
Z wolna zaczynała rozumieć, a przynajmniej tak jej się zdawało.

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.