Upiór Południa. Burzowe Kocię - Maja Lidia Kossakowska - Fragment #1

Jasne, wiedział, gdzie jest. Nie miał żadnych wątpliwości. Znalazł się z powrotem tam, gdzie wszystko zaczęło się psuć. Gdzie Opatrzność napisała palcem na spieczonej ziemi: „Troydenie Harlows, uważaj! Odtąd zrobi się naprawdę nieprzyjemnie”, a Parki splatające nitki jego losu, zaczęły właśnie starannie wyszywać duży, czerwony napis „PRZESRANE”. Na drodze pod tym małym, zapyziałym miasteczkiem, Tell Abu Cośtam, którego, według zdjęć satelitarnych, wcale nie miało tam być. W pół drogi do jego własnego, prywatnego piekła.
A przecież wtedy wszystko jeszcze szło dobrze. Udało się. Wykonali zadanie. To cholerne, zadanie, którego po prostu nie sposób było zrobić. Zlokalizowali i wysadzili w eter pieprzoną radarową stację przekaźnikową, ukrytą niczym skarb starego Johna Silvera. Bez dobrych map, bez łączności, bez właściwego rozpoznania. Ale, do cholery, dokonali tego! I właśnie wtedy, gdy miał nadejść czas na odwrót i zasłużone oklaski, wszystko musiało się spieprzyć. W ostatniej chwili. Jakby diabeł czekał, i patrzył, i uśmiechał się, aż wreszcie mógł powiedzieć: „ Dobra, teraz!”. A potem wkroczyć do akcji.
No bo jak wytłumaczyć, że podczas spokojnego, niezbyt wysilonego biegu i to na równym Terry Yeager wywrócił się i fatalnie skręcił nogę? Ale nic. Szczerzył zęby, kulał, skakał na lewej, opierając się na ramionach kumpli, bo przecież to był już odwrót. Zaraz mieli znaleźć się w pękatym, metalowym brzuchu ptaka i słuchać upojnego „tuf tuf tuf tuf” wirujących łopat. Mieli być bezpieczni. Jeszcze tylko parę mil. Jeszcze tylko to brzydkie, blaszane słońce musi spaść za horyzont, nagle, jakby ktoś przeciął nitkę na której wisi.
I wtedy właśnie, gdy Troy obrócił się, żeby spojrzeć ku zachodowi i ocenić, kiedy Pan Bóg będzie łaskaw wyłączyć światło, na dachu narożnego budynku wiochy, która według zwiadu nie miała prawa istnieć, zobaczył błysk. Bardzo znajomą, bardzo złowieszczą srebrną gwiazdę, płonącą niczym neon: „Uściski od świętego Piotra, chłopcy!”.
Karabin maszynowy zaniósł się długim, suchotniczym kaszlem. Pociski wbiły się w piach pustyni, zrywając w górę małe tornada pyłu, obudzone ze snu miniaturowe dżinny.
– Odrywać się szykiem ubezpieczonym! – ryknął Troy.
Matt Bennet, strzelec wyborowy, zdążył się zmierzyć, zanim padły ostatnie słowa rozkazu. Jego stary M – 14, tuningowany staranniej niż ukochany, wychuchany Ford K, spokojnie, raz po raz wypluwał pociski.
Terry Yeager już był na pozycji. Dwójnóg erkaemu zarył się w piach. Minimi SAW zagrzechotał krótko do wtóru precyzyjnych szczeknięć karabinu Benneta.
Reszta odskoczyła. Padli w piach, gotowi osłaniać odwrót kumpli.
W tym samym momencie karabin maszynowy na dachu zakrztusił się i zamilkł.
– Zdjął go! – krzyknął Troy.
Czerwone światło ochlapało dachy wioski jak farba. Między domami podniósł się i zakotłował kłąb kurzu.
– Kurwa! – wrzasnął Cameron Swann – Gwardia!
Faktycznie, żołnierze wroga wysypali się z wioski niczym wszy z siennika. Gwizdnęły pociski, piach zakotłował się jak wrzątek.
Co oni tu robią, do diabła? – pomyślał zdumiony Troy, rozpłaszczony na czerwonej terakocie pustyni niczym szczur na podłodze luksusowej łazienki.
– Yeager! – krzyknął tylko.
Ale erkaem Terrego już pluł jadowicie ogniem.
Odskoczyli. Ktoś krzyknął krótko, ostro.
– Man down! Mayers dostał! – zawołał Swann.
Przypadli do ziemi, otworzyli ogień. M4A1 klekotały miarowo.
– Ben, co z tobą? – okrzyknął Troyden.
– W porządku! Draśnięcie! Mogę iść!
Draśnięcie, pomyślał ponuro Troy. Choćby ci nogę, cholero, urwało, upierałbyś się przy tym samym.
Bennet i Yeager tymczasem rzucili się do odwrotu. Harlows zerknął z niepokojem, ale mimo zwichniętej kostki, Terry sobie radził. Skakał niczym jeleń po rykowisku.
Wymiana ogniowa trwała, z daleka podobna do jakiejś zabawnej, głupiej gry. Raz, dwa trzy, czarownica patrzy. Kto oberwał, ten leży nieruchomo. Jeden z gwardzistów upadł, drugi za nim. Czarownica ich spostrzegła.
– Jest nieźle, jest nieźle, zdejmujemy ich – stęknął Leo Zimmer, jakby chciał pocieszyć siebie i towarzyszy.– A ptaki w drodze.
Zaraz się ściemni, pomyślał Troy. Jeszcze tylko chwila.
A wtedy spomiędzy budynków, jak monstrualny, stary nosorożec wytoczył się samochód pancerny BRDM i powoli, majestatycznie zjechał w pustynię. Za nim majaczyły rozmazane, ludzkie sylwetki. Trzech, czterech, pięciu następnych gwardzistów. Wieżyczka obróciła się dostojnie i karabin maszynowy zaklekotał ogniem.
– Kurwa blada! – ryknął Mayers – Co to, u diabła, ma być?
Nie wiem. Nie wiem ni chuja, stwierdził osłupiały Troyden. Mają cały arsenał w tej przeklętej wiosze? Po kiego, do cholery? Dla obrony paru parchatych kóz? Jest tu osobista faworytka wujcia Saddama, czy jak?
– Zimmer, granatnik! – ryknął, prując ogniem zaporowym.
Leo, przez sekundę wgapiony w BRDMa z gębą otwartą jak wrota stodoły, już się jednak ocknął, odsunął łoże podlufowego granatnika i załadował. Jedna eksplozja wstrząsnęła pozycją Gwardii, dwie kolejne obsypały samochód pancerny chmurami pyłu.
BDRM zgrzytnął, zatrząsł się i niemrawo, niczym rozdeptany żuk spróbował ruszyć do przodu. Spod osłony silnika unosił się słaby, czarny dym. Otaczający go żołnierze biegali bez sensu w kółko, potrząsając automatami, jakby to były osobliwe fetysze.
Troyden zmrużył oczy.
Bydlak dostał, stwierdził z satysfakcją. Kuleje na tylne koło. Za chwilę słońce spadnie, aniołki wyłączą światło, a ptaki powinny tu być za pięć minut. Tylko pieprzone pięć minut. Cholera, uda się. Musi.
Za plecami miał szeroki grzbiet wydmy, wyglądającej w świetle zachodu niczym monstrualny, uśpiony wielbłąd.
– Bennet, Yeager, ognia! Reszta odskok za grzbiet wydmy!
Matt już się składał, spokojnie, uważnie, w skupieniu, jakby sypiące się pociski z karabinu maszynowego były rojem niemiłych, lecz niegroźnych komarów. SAW Terrego także zakaszlał, choć odpadli od celu prawie na granicę zasięgu skutecznego strzału.
A wtedy, gdzieś z trzewi płaskiego, długiego budynku wioski odezwał się ten dźwięk. Ten cholerny powolny, blaszany stukot, jakby diabeł zaczął bębnić palcami w parapet.
WKM DSzK. Pieprzony kaliber 12, 7. Grubszy niż męski kciuk. Armata. Zasrana armata.
Jezu! Co tam jest?! Co tam mają w tej smarkanej pipidówie?

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.