Zaksięgowani - Jakub Małecki - Fragment #2



Na inne nie licz Niebo, ani na inne Piekło.
Jorge Luis Borges, Chwila

Przemek już od dawna nie pachniał pięknie, ale teraz unosiło się nad nim coś kwaśnego. Boże, przyszło mi na myśl, że on już całkiem o siebie nie dba i na niczym mu nie zależy.
— No, synek, hop — wystękałem, biorąc go pod pachy i czując, jak odzywa się Pan Kręgosłup.
Tak mówiła zawsze Paulinka. Chyba nazywała go w ten sposób, żeby ośmieszyć mój ból, zlekceważyć go, wtedy chyba łatwiej. Bolało przecież coraz bardziej, promieniowało na nogę; często wstawałem w nocy i chodziłem po mieszkaniu. Kładłem się w stołowym na podłodze i opierałem stopy o meble, powodowało to chwilową ulgę. Paulinka wiedziała, słuchała tych moich nocnych wycieczek po mieszkaniu, i żeby mi trochę pomóc, nazywała go Panem Kręgosłupem.
Ubikacja była tak wąska, że wózek nie dojeżdżał do sedesu, klinując się przy białej nodze umywalki. Poszerzyć się nie da, zawyrokował niegdyś hydraulik o tłustych włosach, taki typowy, z papierosem wystającym z kącika ust i zielonymi ogrodniczkami, tu masz pan nośne, kuć nie można. Tak już zostanie.
„Tak już zostanie”.
— No. — Spróbowałem się uśmiechnąć, zsuwając Przemkowi spodnie i majtki. Majtki, które zawsze kupowała mu Paulinka, mimo że miał już dwadzieścia trzy lata. Przesłonięty kępą czarnych włosów członek wyglądał jakby właśnie ktoś wyjął go z talerza flaków i wsadził mu w majtki. Poczułem, że zaraz zwymiotuję. Na obiad jedliśmy dzisiaj flaczki.
Wyszedłem szybko i zapaliłem w kuchni. Dym wciągałem głęboko, długo zatrzymywałem w płucach. Włączyłem radio i usiadłem, spoglądając na zdjęcie, stojące na zakurzonej półeczce. To był sylwester, rok temu. Pamiętam, że Pan Kręgosłup dawał mi wtedy popalić, oj tak, nawet tańczyć mi się nie chciało, a pić nie mogłem przez leki. Wyciągnęli mnie na parkiet po dwunastej i jakoś szło. Zdjęcie robił szwagier.
Paulinka teatralnie przegięła się w tańcu do tyłu, złotawy szal spływał jej z piegowatych ramion, suknia błyszczała. Fryzurę miała taką jak zwykle, pasemka, tyle że usztywnioną, i brokat na tym wszystkim. Ładnie wyglądała.
— Już.
Jedno słowo, bardziej wystękane niż wypowiedziane. Zgasiłem papierosa na talerzu po flakach i ruszyłem przez przedpokój.
Ciężko jest tak starać się nie patrzeć na syna. Udawałem, że spoglądam w podłogę, wzrok myszkował po ścianach, wbijał się w punkt na umywalce, a przecież wiedział; wiedział, że to wszystko sztuczne.
Miał rzadki zarost, więc wyglądał teraz dziwnie – ta broda przypominała siano albo długie szpilki do akupunktury, które wbijają człowiekowi w ciało. Ale wiedziałem, że nawet taka akupunktura wbita w brodę mojego syna nie przywróciłaby mu zdrowia.
Miał włosy „na słoneczko”, tak mówiła Paulinka. Bo mu sterczały na wszystkie strony po prostu, dlatego obcinał się zawsze na krótko. Znaczy, ja go obcinałem.
Pomiażdżone wargi, wybity ząb i wielki siniec na policzku.
Ręce na temblakach oparł na kolanach, które wyglądały, jakby przedzielały nogi na dwie części: u góry śnieżnobiałe uda, z włoskami wytartymi jeszcze przez dżinsy, u dołu sine piszczele i łydki. Bili go po tych łydkach kijami, tak mówił. Kijami bejsbolowymi.
Nachyliłem się nad nim, uniosłem znowu, a Przemek pomagał, chwytając się umywalki. Zacisnął na niej palce, ale zsunęły mu się po wilgotnej krawędzi, nawet pomóc mi nie mógł. Pan Kręgosłup wiercił w plecach. Darł się tam, krzyczał, zawadzał o wszystko to, co boli w człowieku najbardziej, tak przynajmniej czułem. Jakby robił to cholernik specjalnie.
Złapałem Przemka tak, jakbym chciał mu spuścić lanie, oparłem o kolano, sam przylgnąłem biodrem do umywalki. Sięgnąłem po papier, urwałem kawałek i złożyłem na dwoje. Kiedy zacząłem go podcierać, Przemek się rozpłakał. To potworne, słuchać tak, jak syn płacze, jak dwudziestotrzyletni chłopak chlipie, kiedy wycierasz mu tyłek.

***
Położyłem Przemusia w łóżku, pod plecy wsadziłem grubą poduszkę, trochę już wytartą, taką z kory, Paulinka kupowała te pościele u nas na dworcu, tam ponoć najlepsze były i najtańsze.
Obok ułożyłem pilota, tego z oderwaną klapką, przez co baterie często wypadały. Leżał obok Przemka, gotowy, by ktoś go chwycił i pstrykał do woli, przełączając kolejne stacje. Leżał tak wzdłuż ciała Przemka, choć wiadomo, że z dwoma złamanymi rękami raczej po kanałach nie poskaczesz. Wiedziałem jednak, że on czuje się lepiej, kiedy tego pilota ma obok. To tak, jakby za chwilę mógł go chwycić w rękę, jakby mógł przerzucić parę stacji, zatrzymać się na tych jego ulubionych teledyskach, popatrzyć na wygięte dziewczyny, i jakby mógł zaraz wyskoczyć z łóżka, ubrać się i pójść na miasto. Tak czułem, wydawało mi się, że tego właśnie chce, żeby ten pilot koło niego leżał. Mimo wszystko. Bo przecież Przemuś wie doskonale, że nigdy już nie wyskoczy z łóżka i nigdy „nie pójdzie na miasto”. Na miasto to on najwyżej będzie mógł pojechać, pod warunkiem, że zniosę mu na dół wózek, a później jego samego. Z trzeciego piętra przecież sam nie zjedzie.

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.