Samotność Anioła Zagłady - Robert J. Szmidt - Fragment #1

Niebo było czyste, a słońce stało jeszcze wysoko, więc miejsce katastrofy zobaczyłem z dużej odległości. Zatrzymałem czterokołowca na szczycie niewielkiego wzniesienia i wyciągnąłem lornetkę. W dolinie, przez którą przebiegała linia kolejowa, stały dwa pociągi. Cholernie długi skład towarowy wypełniony kontenerami i srebrzysta gąsienica Amtraka na sąsiednim torze. W zasadzie słowo „stały“ nie oddawało w pełni tego, co widziałem. Może powinienem raczej użyć sformułowania „znajdowały się”, bowiem wiele wagonów nie trzymało pionu. Niektóre, zwłaszcza te należące do ekspresu, nosiły ślady poważnych uszkodzeń. Kilka było całkowicie zmiażdżonych. Cztery lokomotywy pociągu towarowego wypadły z szyn i leżały na żółtawej ziemi jak porzucone dziecięce zabawki. Na ich zielonkawych, pasiastych kadłubach widniały wyraźne ślady ognia. Z tej odległości nie mogłem dostrzec, co spowodowało katastrofę. Miałem jednak pewność, że nie była ona bezpośrednim skutkiem eksplozji nuklearnej albo trineutrinowej. Promieniowanie, także na tym zapomnianym przez Boga i ludzi skrawku ziemi, musiało być zabójcze, ale w takiej odległości od najbliższego punktu zero nie na tyle wysokie, by wszyscy zginęli od razu. Potwierdzeniem tego domysłu były wozy strażackie i policyjne, które zauważyłem przy zablokowanym, bliższym przejeździe. Chłopcy z Amboy, a może raczej ludzie z pobliskich kopalń próbowali ratować nieszczęsne ofiary katastrofy kolejowej, która zbiegła się w czasie z atakiem nuklearnym. Być może w ferworze walki o ludzkie życie nawet nie zauważyli ataku. Chociaż w środku nocy trudno przeoczyć błysk miliona słońc... Nawet tak odległy. Wiedzieli o nim czy nie, przed promieniowaniem nie było ucieczki. Widziałem przez lornetkę ułożone w równych rzędach ciała ofiar katastrofy. Widziałem też te, które leżały w nieładzie. Wiele z nich miało na sobie jaskrawe kombinezony służb ratowniczych. Wciąż miałem wybór - choć drugi, nieco dalszy przejazd przez tory także był zablokowany; stała na nim końcówka ogromnego towarowego węża. Linia transkontynentalna biegła w tym miejscu po idealnej równinie na przestrzeni najbliższych dwu, trzech mil, tak przynajmniej wynikało z danych widocznych na mapniku. Mogłem więc bez większego trudu ominąć miejsce katastrofy. Nie musiałem pakować się dokładnie w jej środek, ale wymagałoby to przejścia na tryb terenowy i zużycie sporej ilości benzyny. Zdecydowałem w ciągu sekundy, spoglądając na wskaźnik poziomu paliwa. Czas poznać ludzi, których... Nie, to nie ja ich zabiłem…
Do cholery, przecież nie ja wysłałem pociski, które spadły na Amerykę! Nie ja zabiłem tych wszystkich niewinnych ludzi! Ja tylko pomściłem ich śmierć! Byłem aniołem zagłady, to prawda, ale wyłącznie dla wroga!

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.