Ja, inkwizytor. Wieże do nieba - Jacek Piekara - Fragment #2

Służący otworzył przed nami drzwi niewielkiej komnaty, gdzie dwa wygodne fotele przysunięto do wygaszonego kominka, w którym jednak czekały ułożone w zgrabny stosik brzozowe polana. Oczywiście ani ja, ani ksiądz nie mieliśmy ochoty rozkazywać służbie, by rozpaliła ogień, ponieważ lato było wystarczająco gorące i nawet w przewiewnym domu de Vriijsa upał dawał się we znaki.
– Może i was to będzie dotyczyć?
– Nas? Inkwizytorów? Post?
– Nie, nie post. Pilnowanie, by go przestrzegano. Ponoć już kilku teologów w Stolicy Jezusowej trudzi się nad udowodnieniem tezy mówiącej, że hołdowanie kulinarnym rozkoszom, a też zwykłe delektowanie się przyjemnością, jaką daje jedzenie, jest grzechem śmiertelnym.
– Od grzechu śmiertelnego do herezji daleka droga.
– Chyba że wszyscy łamiący post uczestniczą w spisku przeciw wierze, nieprawdaż?
Pokręciłem głową ze zdumieniem i niedowierzaniem. Nawet w naszych szalonych czasach tak obłąkany pomysł wydawał mi się nie do przeprowadzenia. Uznać, że ludzie łamiący post należą do powszechnej heretyckiej sekty, i karać ich jak odstępców oraz śmiertelnych wrogów Pana? To znaczy my, inkwizytorzy, mielibyśmy czuwać przy każdej kuchni i przy każdym stole? Ciekawe, kto wtedy łapałby czarnoksiężników, wiedźmy i kacerzy? Kto walczyłby z demonami?
– Pierniczki! – Rozpromienił się nagle mój towarzysz, widząc srebrną paterę z ciasteczkami i wyrywając mnie tym okrzykiem z rozmyślań. – Moje ulubione toruńskie pierniczki!
– Hm?
– Och, mistrzu, nie znacie maestrii toruńskich piekarzy? Wiele straciliście, powiadam wam, oto macie jednak okazję, by straty nadrobić.
Ksiądz pochwycił szybko rycerza z wysuniętą kopią w rękach, galopującego na koniu i odgryzł mu głowę. Na jego twarzy rozlała się błogość.
– Niezrównany smak. Najlepsza pszeniczna mąka, zmieszana z miodem oraz wschodnimi korzeniami w proporcjach znanych tylko w sławetnym mieście Toruniu. A chrupiącą skóreczkę pokryto lukrem słodkim niczym cycuszki Marii Panny.
Taktownie przemilczałem niefortunną metaforę, gdyż niestety, niektórzy co bardziej natchnieni kaznodzieje pozwalali sobie na podobnie dzikie porównania i czasem nie wiadomo było, czy w przemowie oddają hołd Matce Boskiej, czy myślą raczej o rzeczywistej lub wyobrażonej miłośnicy.
– I wyobraźcie sobie – kontynuował sekretarz arcybiskupa – że strzegą tajemnicy wypieku tych ciastek tak pilnie jak florentyńscy mistrzowie tajemnicy produkcji swych niezrównanych kryształów. Ilu tam już ponoć ludzi poszło do piachu, bo za dużo wiedzieli, baaa...
Przyznam, że ksiądz skusił mnie tą przemową, więc sięgnąłem po pierniczka. Wybrałem takiego, który wyobrażał biskupa z pastorałem w ręku i wysokiej mitrze. Również na początek odgryzłem mu głowę.
– Wiecie co – powiedziałem z pełnymi ustami – są naprawdę przepyszne. W życiu bym się nie spodziewał. Przecież częstowano mnie tu i tam piernikami, ale ten smak nie da się porównać z niczym innym....
– No widzicie. – Uśmiechnął się z takim zadowoleniem, jakby sam wyszkolił toruńskich piekarzy w trudnej sztuce cukierniczej. – Chłopcze, nalej no nam czerwonej alhamry, tej z osiemdziesiątego ósmego – rozkazał służącemu. – Mówię wam. – Zwrócił się już w moją stronę. – Co to był za rocznik, mmm...
Jak widać, miałem więc przed sobą znawcę i konesera, nie tylko smakosza, lecz również zawołanego birbanta. Ciekawe, czy równie dobrą orientacją jegomość Kiepłeń mógł się popisać, jeśli chodzi o rozumienie Pisma Świętego.
– Zastanawiacie się pewnie – ksiądz uniósł wysoko grubiutki palec – czemu ośmieliłem się was niepokoić i poprosiłem o rozmowę.
Szczerze mówiąc, powyższa kwestia nie spędzałaby mi snu z powiek, lecz uprzejmie pokiwałem głową.

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.