Kłamca 2: Bóg marnotrawny - Jakub Ćwiek - Fragment #2

Z zewnątrz dobiegł stłumiony odgłos silnika. Eddie rzucił papierosa na ziemię i przydeptał. Rozejrzał się po hali.
Ktoś powiedział mu kiedyś, że to straszna dziecinada takie prowadzenie interesów w dokach, do tego nad ranem, zanim jeszcze wzejdzie słońce. Cegła pokiwał wtedy głową, mówiąc, że za dużo widział w życiu gangsterskich filmów i teraz nie może się powstrzymać.
Prawdziwy powód był jednak inny. W portowych dokach, zupełnie jak w głębokim kosmosie, nikt nie usłyszy twojego krzyku. Ani serii z karabinu.
Chłopcy byli już w pełnej gotowości. Znakomicie zamaskowani na dachach kontenerów i w innych zacienionych miejscach mierzyli w stronę głównego wejścia, gdzie lada chwila miał pojawić się klient. Eddie był z nich dumny. To właśnie nazywał pełnym profesjonalizmem. Podniósł z ziemi neseser i powoli ruszył w stronę rozkładanego stoliczka. Ustawił go osobiście dziesięć minut wcześniej, pilnując, by znajdował się mniej więcej w połowie drogi między kontenerami a wejściem. Liczyło się też, by oświetlał go wpadający przez okna blask księżyca.
Miejsce transakcji winno wzbudzać zaufanie.
Drzwi otworzyły się i na teren hali wkroczyło dwóch ludzi. Pierwszy, szczupły, wysoki blondyn w prążkowanym garniturze i z kremową fedorą na głowie, szedł pewnym krokiem, ściskając w ręku neseser niemal identyczny jak Eddiego. Tego Cegła miał okazję już poznać. Nazywał się Smith i wyglądał jak ucieleśnienie Amerykanina. Nawet bliznę miał jak sam wielki Capone, na pół policzka. To z nim umawiał się na transakcję.
Drugi gość, ubrany w za duży płaszcz, szedł skulony, drobiąc kroki, jakby dopiero co zdjęto mu z nóg łańcuchy. Trudno było powiedzieć o nim cokolwiek więcej, bo wyraźnie trzymał się w cieniu blondyna.
Eddie odczekał, aż przybysze wejdą w pole światła, po czym skinął głową.
– Miałeś być sam – powiedział do blondyna, kładąc na stole neseser. Mówił spokojnie, bez nagany w głosie. Nie chciał w końcu wystraszyć kupca. Poza tym sam też złamał warunki umowy.
– To biegły – odparł Smith. – Nie znam się na takim towarze, a tobie nie ufam.
Skulona postać wychynęła zza niego, łypiąc na Eddiego ciemnymi oczyma. Facet był przeraźliwie chudy, a skóra sprawiała wrażenie jakby o numer za małej. Łysina i podkrążone oczy potęgowały jeszcze to wrażenie.
Cegła wzruszył ramionami.
– Niech ci będzie, Smith. Masz pieniądze?
Blondyn położył neseser na stoliku obok walizeczki Cegły i otworzył go. Pokazał zawartość, równo ułożone stosiki studolarowych banknotów.
– Milion w używanych, zgodnie z umową – mówiąc to, powoli sięgnął do kieszeni marynarki. Wydobył z niej paczkę wykałaczek. Jedną włożył do ust. – Teraz chyba twoja kolej, czyż nie?
Eddie uśmiechnął się i otworzył przyniesioną aktówkę. Odwrócił ją, tak by klienci mogli zobaczyć zawartość.
W środku na czerwonej aksamitnej szmatce leżał... palec. Sądząc po długości, serdeczny. Z całą pewnością męski.
– Najprawdziwsza relikwia świętego Antoniego z Padwy. Osobie wierzącej umożliwia odnalezienie dowolnego zagubionego przedmiotu, a oprócz tego dar języków i bilokację... znaczy przebywanie w kilku miejscach naraz. Tak naprawdę nie umie tylko uzdrawiać, ale właściwie po co to komu? Masz chyba ubezpieczenie, co, Smith?
Chudy mężczyzna podszedł do nesesera, spojrzał na palec i pokiwał głową.
– Prawdziwy – stwierdził.
Blondyn tylko skinął głową, ale Cegła nie krył zdumienia.
– Potrafisz to stwierdzić, tylko na niego patrząc? – nie dowierzał. – Moi ludzie przez tydzień badali jego autentyczność, sprawdzając źródła i...
Ekspert Smitha wzruszył ramionami.
– Potrafię chyba rozpoznać własny palec, prawda? – Na dowód podniósł lewą rękę, gdzie rzeczywiście brakowało serdecznego palca.
Eddie głęboko wciągnął powietrze i przeniósł wzrok na blondyna. Ten uśmiechnął się tryumfalnie i wypluł wykałaczkę. Niemal w tym samym momencie w jego rękach pojawiły się ogromne pistolety. Cegła mógłby przysiąc, że tamten znikąd ich nie dobył, ale to przecież byłoby niedorzeczne. Poza tym nikt nie mógł być aż tak szybki.
– Na ziemię, Tony – wrzasnął Smith do chudzielca, po czym strzelił gdzieś ponad głową Eddiego. O ile Cegła dobrze pamiętał, dokładnie w miejsce kryjówki Steve’a Hopkinsa. Ułamek sekundy później drugi pistolet plunął w kierunku przyczajonego na ramieniu dźwigu Mala Rococo. Kolejne dwa strzały (celne, co do tego Eddie nie miał najmniejszej wątpliwości – w końcu żaden z jego ludzi nie zdążył odpowiedzieć ogniem) zdjęły z posterunku Jima Stonkę i Poplutego Willa. Następny Toma Big Mumma Sellersa, ostatniego z kumpli Cegły. Wszystko w ciągu kilku sekund, jakie dało blondynowi zaskoczenie. Sukinsyn dobrze to sobie wyliczył!
Ale o jednym z całą pewnością nie pomyślał – przemknęło Eddiemu przez głowę. Jego prawa ręka powędrowała w stronę paska, za którym miał ukrytą trzydziestkę ósemkę. Pistolet maleńki, ale na taką odległość zabójczy jak wszystkie inne. A blondyn z całą pewnością nie spodziewa się, że Cegła będzie miał przy sobie spluwę. W końcu wszyscy na mieście wiedzieli, że brzydzi się bronią. Długo pracował nad tą plotką.
Już prawie wyciągnął rewolwer, gdy nagle Smith odwrócił się i spojrzał wprost na niego. A potem wypalił równocześnie z obu swych wielkich jak armaty gnatów.
Eddie poczuł, jakby ktoś uderzył go w pierś potężnym młotem... A potem nie czuł już nic.
* * *
– Jericho. – Zielonowłosy anioł w dżinsowej kurtce i różowej koszulce z logo Aerosmith nie krył zachwytu, przyglądając się pistoletom Kłamcy. – Najładniejsza ze wszystkich izraelskich armat. I do tego o tak symbolicznej nazwie. Masz gust, facet, nie ma co...
Loki wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od świętego Antoniego. Patron rzeczy zagubionych stał teraz owinięty w koc w towarzystwie dwóch aniołów i trząsł się z nerwów. Z całą pewnością nie tego oczekiwał po życiu wiecznym.
Inni aniołowie sprawdzali ciała, upewniając się, czy zabici na pewno byli ludźmi. Pojawili się za późno, by widzieć ulatujące dusze, i teraz wszystko musieli zbadać.
– Skoro tylko usłyszał lud dźwięk trąb, wzniósł gromki okrzyk wojenny i mury rozpadły się na miejscu – wyrecytował zielonowłosy, mierząc do kontenera. – Pewnie mocno kopie, nie?
Kłamca potwierdził skinieniem głowy. Chciał nawet odpowiedzieć, ale zauważył nagle poruszenie wśród aniołów. Tylko jedna osoba tak na nich działała – wódz zastępów, pierwszy miecz wśród skrzydlatych. Archanioł Michał... który wisiał teraz Lokiemu kilka piórek.
– Jak się ma nasz pogromca demonów i postrach istot z piekielnej otchłani? – zawołał wesoło Kłamca, gdy ten, ubrany nietypowo dla siebie, w dżinsy i czarną kurtkę z kapturem, był już w zasięgu wzroku.
Archanioł rozejrzał się po hali.
– To twoja sprawka? – zapytał. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Tatuaż wokół oka ledwo się żarzył.
– Ależ skąd! – Loki uniósł ręce w obronnym geście. – To wszystko ten twój święty. Wyrwał mi spluwy i dalej używać. W ogóle nie ruszał go odrzut, pruł jak z wiatrówek. Nic dziwnego, że teraz tak mu się łapy trzęsą...
– Nie przeginaj! – Michał ostro przerwał jego wyjaśnienia. – Mam tylko nadzieję, że zanim dokonałeś tej masakry, dowiedziałeś się czegoś na temat człowieka, który stoi za całym tym haniebnym procederem.
– Chodzi ci o wycinanie kawałków świętoszkom? Jasne, że się dowiedziałem. Facet nazywał się Eddie Stanbrock i leży o tam.
Kłamca wskazał ręką ciało Cegły rozciągnięte nieopodal stolika z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia na twarzy.
– Według wszystkich moich źródeł...
– Przepraszam, że się wtrącam, ale widać twoje źródła nie były dość dobre – odezwał się nagle zielonowłosy anioł. Nie trzymał już w ręku pistoletu, a skrzącą fascynację w jego oczach wyparł chłód profesjonalizmu. – Bo to nie Stanbrock był szefem. Właściwie... to zwykła płotka.
Loki uniósł brwi i nie odrywając oczu od twarzy Michała, wskazał na zielonowłosego.
– A ten to kto?
– Nazywam się Jefferson, panie Loki – powiedział anioł. – I jestem stróżem tej dzielnicy. Tak się składa, że mam pewne informacje na temat tej sprawy.

c.d. w książce...

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.