Kamień na szczycie - Ewa Białołęcka - Fragment #3

No to się zaczęło — stwierdził z zadowoleniem Pożeracz Chmur. — Spotykają się już od paru dni.

— Ja się cieszę — powiedział Myszka. — Nareszcie Jagoda zaprzestała tych swoich prowokacji. Wiesz, obawiałem się, że przeciągnie strunę. Te jej zabawy przypominały drażnienie kłębu węży. Mogły się skończyć gwałtem albo chłopcy pobiliby się między sobą.

— Masz to z głowy. Żaden nie ruszy czegoś, co należy do Kamyka.

— Na pewno? — zwątpił Myszka.

— Ja bym się wściekł, gdyby który spróbował. Kamyk rzadko traci cierpliwość, ale jak już straci, to lepiej uciekać.

Smok i mały Wędrowiec siedzieli na szczycie klifu, który podkowiastym łukiem otaczał Zatokę Słonego. Prażyli się w słońcu, podziwiając widok na ocean i jasnozłotą plażę ograniczoną z jednej strony stromym stokiem, porośniętym soczystą zielenią palm i gęstych zarośli. Dokoła nich porozkładane były kartony ze szkicami, przyciśnięte kamieniami, by wiatr nie strącił ich do wody. Wszystkie przedstawiały ten sam temat w różnych wersjach — kobiecą postać na tle wodospadu. Pożeracz Chmur podniósł jeden z rysunków i przyjrzał mu się krytycznie.

— Ten jest chyba najlepszy. Żebym jeszcze mógł zrozumieć, dlaczego ta dziewczyna tak bardzo się wam wszystkim podoba... Strasznie utyła ostatnimi czasy, i to nierówno. Tu ma więcej... tu mniej... tu znowu więcej... — Jego ręka wskazywała odpowiednie rejony na ciele.

Myszka parsknął śmiechem. Pożeracz Chmur nagle oderwał wzrok od szkicu i czujnie nastawił uszu.

— Ktoś tu idzie... A, to Stalowy. — Pokręcił głową z zastanowieniem. — Dziwne, sięgam do niego, a on mi się wyślizguje. Myśli mu się rozłażą... mętne to jakieś. Ależ... — mruknął smok z niesmakiem — ...on się chyba po prostu urżnął. Myszka, czy to mu się często zdarza?

Myszka westchnął ciężko.

— Od trzech miesięcy coraz częściej. Wiatr Na Szczycie zrugał go, ale to nic nie dało. Stalowy tęskni za miastem i nudzi się.

Młody smok pokiwał głową z miną osoby doświadczonej.

— Pamiętam, jak...

W tym momencie pojawił się obiekt ich rozmowy. Myszka wraz ze swym towarzyszem patrzył na niego w zdumieniu. Stalowy uśmiechnął się krzywo. Kosmyki potarganych włosów wpadały mu do oczu. Najwyraźniej przedzierał się przez chaszcze ubrany jedynie w przepaskę na biodrach, gdyż cały był okropnie podrapany, a krople krwi mieszały się z potem. Szedł wolnym krokiem niebezpiecznie blisko krawędzi. Tam gdzie zwietrzały kamień był kruchy i w każdej chwili mógł zarwać się pod jego ciężarem. Myszka zastanowił się, czy zdążyłby z pomocą talentu przechwycić spadające ciało i przerzucić je w bezpieczne miejsce. Stalowy podszedł bliżej, wciąż z nienaturalnym uśmiechem przylepionym do twarzy.

— O, Myszeńka... i nasz ukochany przywódca... mo-moralny przewodnik.

Głos miał ochrypły. Myszka dostrzegł, że chłopak jest boso i zostawia krwawe ślady. Przejął go dreszcz. Na Miłosierdzie Losu, jak można doprowadzić się do takiego stanu?!

— Oprzytomnij, łajzo! — warknął Pożeracz Chmur. — Nie jestem Kamykiem!

Stalowy zachichotał.

— Smok w przebraniu! Śmieszne... No, czy to nie śmieszne? Smok... chi chi chi...

Wciąż się śmiejąc, podszedł do Pożeracza Chmur niepewnym krokiem i szturchnął go palcem w pierś.

— Jakbym cię stąd zrzucił, to byś pofrunął, ptaszku? Poleciałbyś? — Pchnął całą dłonią, aż Pożeracz Chmur zachwiał się.

— Uspokój się! Jesteś zalany! — warknął. Z obawą spojrzał na krawędź skały. Tylko tego brakowało, by musiał szamotać się z odurzonym chłopakiem tam, gdzie tylko krok dzielił ich od upadku dwadzieścia pik w dół — na głazy, o które rozbijały się z hukiem fale.

— Zalany? — Stalowy przekręcił głowę, parodiując pozę pełną namysłu. — Nie. To eliksir latania. Cudowna materia... A ja potrafię latać, bezskrzydły smoku.

Ruszył ku urwisku, depcząc rysunki. Pożeracz Chmur złapał go z tyłu za ramię.

— Dość tego!

W tej samej chwili z drugiej strony za rękę Stalowego chwycił Myszka.

— Przestań, Stalowy — rzekł prosząco. — Przestań. To nie jest zabawne. Proszę cię, chodźmy do domu. Krwawisz. Powinieneś się położyć.

— Położyć się? — powtórzył Stworzyciel ze skupieniem. Zbliżył twarz do twarzy Myszki i Wędrowiec dopiero wtedy dostrzegł rozszerzone źrenice kolegi. — Myszka... to przecież imię dla dziewczynki. Jesteś dziewczynką, kochanie, prawda? Bądź dla mnie miła, skarbie...

— Puszczaj...! — wykrztusił Myszka, niespodzianie uwięziony w objęciach starszego chłopca. Ogarnięty paniką usiłował uniknąć nachalnych pieszczot. — Zwariowałeś!? Puść mnie!!

— Stalowy, puść go w tej chwili!!

— Ty masz Jagodę! Nie wszystko ci się należy!

Rozległ się głuchy odgłos uderzenia. Stalowy puścił Myszkę i upadł, nieprzytomny. Pożeracz Chmur, krzywiąc się, zginał i rozginał palce. Na szczęce Stworzyciela w błyskawicznym tempie wykwitł potężny siniec.

— Musiałem. Mam tylko nadzieję, że nie wybiłem mu zębów.

Uklęknął przy zemdlonym i otworzył mu usta, sprawdzając.

— Tt-to nnie al-ko-hol... — wyjąkał Myszka, trzęsąc się ze zdenerwowania. — Sa-sam zz-zobacz.

Podniósł Stalowemu powiekę, pokazując źrenicę, która zagarnęła niemal cały kolor oka.

— Tt-to jakiś nar-kkotyk.

Pożeracz Chmur zadecydował w jednej chwili:

— Zabierz nas do Osady. Położymy go do łóżka. Ja zostanę ze Stalowym. Przypilnuję, żeby nie robił głupstw. Nawet gdybym znów miał go rąbnąć. A ty zbierz razem Słonego, Wiatr Na Szczycie, Kamyka... i Końca. Niech temu szczeniakowi wbiją trochę rozumu do głowy.

***

Stalowy obudził się z okropnym bólem głowy. Jakby żelazna obręcz bezlitośnie zaciskała się wokół jego czaszki. Leżał na brzuchu z głową przekręconą na bok i było mu niewygodnie. Spróbował zmienić pozycję. Coś krępowało mu ruchy. Upłynęła długa chwila, zanim zorientował się, że jest po prostu związany.

— Co u licha...? — Gardło miał wyschnięte jak papier.

— Aa... Budzimy się? Będziemy grzeczni? Żadnych awantur?

Głos był znajomy i ociekał sarkazmem. Stworzyciel ostrożnie uchylił powieki. W drzwiach, oparty niedbale o futrynę stał Wiatr Na Szczycie.

— Dlaczego ja jestem związany? — wyszeptał chłopiec ze zdumieniem i urazą.

— Cóż... smutna konieczność, rzekłbym. Żebyś nie zrobił krzywdy sobie lub komuś innemu. Najpierw próbowałeś się zabić, potem miałeś atak drgawek, a na koniec spadek tętna. Kamyk robił ci masaż — wyjaśnił uprzejmie Hajg.

— Co za bzdury... Nic nie pamiętam. Rozwiąż mnie!

Wiatr Na Szczycie wzruszył ramionami.

— Sam się rozwiąż. Jesteś ponoć Stworzycielem. Władca materii, phi... — dodał z przekąsem.

Stalowy poruszył zdrętwiałymi rękami. Sznury obejmowały nadgarstki. Nogi miał również związane. Próbował skupić się na strukturze linek, lecz koszmarne łupanie w głowie uniemożliwiało skuteczne użycie magicznego talentu.

— Rozwiąż mnie — jęknął powtórnie.

— Zastanowię się — odparł Wiatr Na Szczycie. — Ale raczej jeszcze trochę cię tak potrzymam. Za karę.

— Co ja takiego zrobiłem?!

— Próbowałeś zrzucić Pożeracza Chmur z urwiska, nie mówiąc już o próbie gwałtu na Myszce. Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej, że masz skłonność do chłopców — powiedział Hajg i położył dłoń na udzie Stalowego.

Chłopak wrzasnął.

— Żartowałem — uspokoił go Mistrz Iluzji, cofając rękę. — Naprawdę masz dziurę w pamięci?

— Jak przepaść — wyskamlał Stalowy. — Nic nie pamiętam. Łeb mi pęka. Zlituj się, muszę iść do ustępu.

Istotnie, ta potrzeba stawała się z chwili na chwilę coraz większa. Gdy sponiewierany chłopak wrócił z ustronnego miejsca, ujrzał widok, który zaparł mu dech w piersi. Mistrz Iluzji pustoszył jego warsztat, opróżniając do kubła, jeden po drugim, słoje i pudełka z rozmaitymi preparatami. Stalowy rozpaczliwie rzucił się na ratunek swoim skarbom.

— Nieee! Co ty wyprawiasz!!?

— To, co dawno już powinienem zrobić, ty nałogowcu! — odparł Hajg gniewnie, obezwładniając go z łatwością. — Nie szarp się, bo ci zwichnę rękę! Chcesz skończyć jak ci nieszczęśnicy z dzielnic biedoty? Zawszeni, zagłodzeni, odurzeni jakimś świństwem? Ciekawe, jaki pożytek ma być z tego, że się otrujesz?!

— A jaki pożytek z tego, że się nie otruję? — zapytał krnąbrnie Stalowy, lecz przestał się miotać. — Życie tu łatwe do obrzydliwości. Wszystkiego macie po czubek głowy, a zdrowi jesteście jak byki. Po co jestem potrzebny? Jako ozdoba?

Wiatr Na Szczycie puścił go.

— Wielu ma tu podobny problem — powiedział cicho a groźnie. — Ale nikt nie narzeka i nie próbuje latania z klifu. Jeśli sam nie zrobisz tu przesiewu, to ja wywalę ci wszystko hurtem.

Pod czujnym okiem Hajga, Stalowy z bólem serca musiał pozbyć się większości swego starannie skompletowanego zbioru. Komponenty roślinne i zwierzęce, minerały, związki chemiczne wyselekcjonowane z ziemi, wody morskiej lub stworzone "z niczego" — wszystko to lądowało w wiadrze, mieszając się ze sobą. Stalowy zdołał wybronić podstawowe lekarstwa i szczepionki przeciw ukąszeniom węży. Środki uśmierzające musiał oddać na przechowanie starszemu magowi.

— Obedrę cię ze skóry, jeśli cokolwiek zataiłeś. Pamiętaj! — zagroził Wiatr Na Szczycie. — Zababrałeś sobie opinię i będę miał cię teraz na oku.

***

Stalowego czekał jeszcze jeden bardzo niemiły obowiązek. Kto wie, czy nie bardziej nieprzyjemny niż kara wymierzona mu przez Mistrza Iluzji. Musiał iść i przeprosić Myszkę. Wzdragał się przed tym. Tym bardziej, że faktycznie nie pamiętał absolutnie niczego, co mu się przydarzyło pomiędzy momentem, gdy, powodowany ciekawością i chęcią zabicia czasu, przyjął sporą dawkę wyciągu z kwitnącej liany a chwilą, kiedy zbudził się — niby w tym samym miejscu, lecz z wymownymi śladami na ciele. Tak więc szedł w stronę siedziby Myszki jak mógł najwolniej, a wyobraźnia podsuwała mu okropne, zawstydzające obrazy własnej hańby. Na dodatek droga była tak krótka, a Osada Magów tak maleńka — kilka niskich domków w niewielkiej odległości od siebie. Niektóre stykały się narożnikami i miały wspólne tarasy. Ot, zakątek wyrwany z objęć dżungli. Stalowy wspomniał, z jaką pasją cały Drugi Krąg pracował nad doprowadzeniem swej siedziby do rozkwitu. Ciężko wtedy harowali, lecz był to przyjemny wysiłek. Tworzyli coś pięknego i trwałego. I potrzebnego. A teraz całość ukończono i nic już nie zostało do dodania.

Było wczesne popołudnie. O tej porze niewielu mieszkańców przebywało w domach. Może i Myszka gdzieś poszedł? Do głosów ptaków, szumu liści i przeciągłego pohukiwania jakiejś małpiatki określającej swoje terytorium dołączył dźwięk fletu. Stalowy przystanął, słuchając. Grał oczywiście Gryf. Stworzyciel już od pierwszych taktów rozpoznał "Piękną nieznajomą" — chyba najbardziej udaną z piosenek ułożonych przez flecistę. Melodia to kołysała się w nostalgicznych frazach, to znów rozpryskiwała w skoczne trele — miłosny monolog sprzedawcy wstążek na targowisku skierowany do dziewczyny widywanej tylko w oknie, nieznanej z imienia. Śmieszny ten Gryf — każdy ze swych utworów nieodmiennie przypisuje niejakiemu Setnikowi z Toporów, choć wszyscy doskonale wiedzą, skąd pochodzą piosenki. A w młodym Obserwatorze jakby kryło się dwóch ludzi: ten codzienny — lekkoduch, i drugi — muzyk, wrażliwy poeta.

Muzyka umilkła. Stalowy wyszedł zza rogu, wspiął się na taras. Gryf siedział w wykuszu okiennym i stukał fletem w otwartą dłoń, chcąc usunąć wilgoć oddechu z wnętrza.

— Wiedziałem, że słuchasz — powiedział. — Mysz w domu. Dąsa się.

Stworzyciel spojrzał na niego złym okiem.

— Mógłbyś sobie iść?

— Nie — odparł Gryf. — Ja tu jestem u siebie.

Stalowy postanowił go zignorować. Zapukał do sąsiedniego pomieszczenia, zajmowanego przez Myszkę.

— Myszka... to ja, Stalowy. Mogę wejść?

— Nie! Wynoś się! — Usłyszał zza drzwi.

— Myszko...

— Nie jestem dla ciebie Myszką!! — krzyknął mały Wędrowiec ze złością.

Stalowy sięgnął delikatnie do umysłu rozmówcy, chcąc zorientować się w jego uczuciach. Kłębiły się tam: żal, zawstydzenie, poczucie krzywdy i głęboka uraza. Myszka był naprawdę rozgniewany, a zdarzało mu się to na tyle rzadko, że należało się z tym liczyć. Gdyby Stalowy pozwolił sobie na wtargnięcie do jego izby, skończyłoby się to pewnie natychmiastowym usunięciem natręta. Wędrowiec zagiąłby przestrzeń i przerzuciłby go w inne miejsce, zapewne dość odległe. A Stworzycielowi bynajmniej nie uśmiechał się długi powrót do domu na pokaleczonych stopach.

— Mysz... Jodłowy, chciałbym cię przeprosić.

— To przeproś i odpłyń stąd!

— Jodłowy, ja naprawdę bardzo żałuję. Strasznie mi przykro — Stalowy wziął głębszy oddech, przeklinając w myśli milczącą widownię w osobie Gryfa. — Tylko... tylko że ja nic nie pamiętam. Miałem przerwę. Nie wiem, co się działo. My... Jodłowy, nie gniewaj się, bardzo cię proszę. Obiecuję, że to się nie powtórzy. Jodłowy...?

Za drzwiami panowała grobowa cisza. Zniechęcony Stalowy usiadł, opierając się plecami o ścianę. Głowa wciąż go bolała. Przycisnął kciuki do skroni, próbując zlokalizować źródło migreny. Trudno pracować na własnym ciele.

— Napij się wody. — Przed jego nosem pojawiła się dłoń Gryfa, dzierżąca gliniany dzbanek. Przyjął go z wdzięcznością. Gryf przysiadł obok.

— Mniej tu chodzi o to, że go chciałeś wymacać — zaczął przyciszonym głosem, a Stalowy wzdrygnął się. — Więcej o to, że stracił resztki nadziei. Potraktowałeś go jak dziewczynkę i to go najbardziej zabolało. Nie chce się z tym pogodzić.

— Z czym? — szepnął Stalowy, bezwiednie dostosowując się do nastroju chwili.

— Czyś ty oślepł? Przecież on przestał rosnąć i to już dawno temu. Ma szesnaście lat, a wygląda na trzynaście. W dodatku ta jego śliczna buźka. Raczej już nie ma nadziei, że zacznie się golić. Z takim wyglądem zrobiłby karierę jako "zabaweczka" w domu uciech, a jest przecież Mistrzem.

— Czy to cena za talent? — spytał Stworzyciel cicho, choć z góry domyślał się odpowiedzi.

— Pewnie. Z taką mocą, z takim zasięgiem...? Czego innego można się było spodziewać? Powiem ci jeszcze, że powinniśmy się cieszyć — my, słabsze talenty. Co ci przyjdzie z wielkiej siły, skoro cię okaleczy?

— Racja — zgodził się Stalowy. — Kamyk, Nocny Śpiewak, teraz Myszka... nie zazdroszczę im. A Promień? — zastanowił się, tknięty nagłą myślą. — Co z Promieniem? On ma talent równorzędny z nimi. I co? Nic. Normalny, zdrowy chłopak.

— Zdrowy — tak. A czy normalny — to rzecz do zastanowienia.

— Złośliwe zwierzę z ciebie.

Milczeli przez minutę. Gryf znów zaczął grać, improwizując łagodne, nieco smutne melodyjki, niedbale przechodząc od jednej do drugiej.

— Chciałbyś wrócić do domu? — spytał nagle Stalowy.

Gryf odjął ustnik od warg.

— To ty masz jakiś dom? — zdziwił się z uprzejmym zainteresowaniem. — Bo ja nie. Chyba, że wziąć pod uwagę te majątki ziemskie, gdzie nas hodowano jak wyścigowe konie.

— Mam na myśli kontynent, Lengorchię — rzekł Stworzyciel. — Ta wyspa jest śliczna, zasobna i w ogóle... Ale, nie obrażając Słonego i Kamyka, coraz nudniejsza. Ja tu zwariuję, Gryf. Zwariuję na pewno. Już zaczynam.

Gryf wzruszył bezradnie ramionami i powrócił do gry. Stalowy wodził dokoła wzrokiem bez konkretnego celu. Na oknie należącym do Winograda jak zwykle stała miska z wodą. Kilka małych, kolorowych ptaszków piło z niej i brało kąpiel. Taras obok siedziby Nocnego Śpiewaka zawieszony był schnącymi pieluszkami — wynikiem starań Różyczki, jego półtorarocznej córeczki.

"Szczęściarz — pomyślał Stalowy z zazdrością. — Ma rodzinę."

— Brak kobiet tutaj oznacza przede wszystkim samotność, nie tylko problemy łóżkowe — skomentował Gryf, na moment przerywając muzykowanie.

Stalowy już otworzył usta, chcąc z oburzeniem zaprotestować przeciw bezczelnemu podglądaniu myśli i zamarł. Obserwator sfałszował ledwo rozpoczętą melodię i też zamilkł. Na ścieżce prowadzącej ku stokom wulkanu ukazał się Promień. Szedł dziwnie sztywnym krokiem, niczym człowiek poruszający się we śnie. Potykał się co chwilę. Był już na tyle blisko, że obaj magowie mogli dostrzec na jego twarzy smugi rozmazanej krwi i rozległe ciemne plamy na ubraniu.

— Jest ranny! — krzyknął Stalowy, zrywając się na równe nogi.

***

— Czy to nie za dużo jak na jeden dzień? — sarkał Wiatr Na Szczycie wyrwany przez Gryfa z popołudniowej drzemki. — Jestem w podeszłym wieku i powinienem mieć spokój. Co z tym cholernym książątkiem, umiera? Dlaczego ja mam się nim zajmować?

— Bo jesteś dorosły, doświadczony i on cię szanuje — odpowiedział Gryf niecierpliwie. — Przeraził nas okropnie. Przyszedł zalany krwią. Na szczęście nie własną. Stalowy obejrzał go od razu — trochę siniaków, nadwerężony bark, guz na głowie. Nic nie mówi, nie chce się umyć. Leży, gapiąc się w sufit.

Na miejscu okazało się, że w opowieści Obserwatora nie było ani odrobiny przesady. Wiatr Na Szczycie, już zirytowany porannym wydarzeniem, a nagle znowu zmuszony do zajęcia się kolejnym problemem, miał ochotę po prostu potrząsnąć krnąbrnym szczeniakiem i zażądać od niego wyjaśnień. Zrezygnował po pierwszym spojrzeniu. Promień miał szklisty wzrok człowieka śmiertelnie zranionego. Podobnie — Hajg dobrze to pamiętał — wyglądał po nieudanym zamachu na życie, gdy od pętli dusiciela uratował go jedynie szczęśliwy traf, kierujący Nocnym Śpiewakiem. Co stało się tym razem?

— Promień... chłopcze... — Wiatr Na Szczycie z wysiłkiem zmusił własny głos, by brzmiał łagodnie. — Gdzieś ty był? Co się stało?

Chłopiec zamrugał, jakby chcąc skoncentrować wzrok na twarzy pochylonego nad nim mężczyzny.

— Miętówka... — wymamrotał, ledwo poruszając wargami.

Dopiero w tej chwili Wiatr Na Szczycie zdał sobie sprawę, że istotnie w komnacie brak pantery — wiernej towarzyszki młodego Iskry. Chodziła za nim wszędzie jak cień, gdziekolwiek by się udawał. Byli nierozłączną parą, tak że reszta mieszkańców Jaszczura zaczęła traktować ich jak jedność. Promień i Miętówka, Miętówka i Promień — para myśliwych, zawsze razem, nigdy osobno.

— Gdzie jest Miętówka? — zapytał Mistrz Iluzji z naciskiem.

— Nie żyje — szepnął Promień.

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.