Kiedyś Paul Grayson nie śnił. Kiedy był młody przesypiał spokojnie całe noce. Ale te niewinne czasy miał dawno za sobą.
Lecieli już od dwóch godzin, jeszcze cztery dzieliły ich od celu. Grayson sprawdził status silników i napędu, potem, po raz czwarty w ciągu ostatniej godziny, potwierdził trasę na ekranach nawigacyjnych. Nie musiał robić wiele więcej. Kiedy statek leciał w nadświetlnej, wszystko było w pełni zautomatyzowane.
Nie śnił każdej nocy, ale niemal co drugiej. Może były to oznaki starzenia się, albo skutek uboczny czerwonego piasku, który okazyjnie zażywał. A może po prostu wyrzuty sumienia. Salarianie mawiali, że umysł, który kryje wiele tajemnic, nie zazna spoczynku.
Grał na zwłokę. Sprawdzał po raz kolejny instrumenty i odczyty, by odwlec nieuniknione. Przyznanie się do własnego strachu i zwlekania pozwoliło mu, a raczej zmusiło go, do stawienia czoła sytuacji. Uporania się z nią. Nabrał głęboko powietrza, by wziąć się w garść. Gdy powoli wstawał, serce waliło mu jak młotem. Nie było sensu dłużej zwlekać. Nadszedł czas.
Na pewnym poziomie świadomości zawsze wiedział, kiedy śni. Wszystko przesłaniała dziwna mgła, zasłona, która sprawiała, że fałszywa rzeczywistość była wyblakła i wygłuszona. Jednak przez ten filtr niektóre rzeczy widać było z maksymalną dokładnością, najdrobniejsze detale wciskały się mocno w podświadomość. Dziwaczny kontrast potęgował jeszcze bardziej surrealizm snów, ale jednocześnie sprawiało, że stawały się bardziej żywe, bardziej intensywne niż świat po przebudzeniu.
Wyściełanym wykładziną korytarzem szedł z kokpitu do kabin pasażerskich. Tam Pel i Keo zajmowali dwa z czterech krzeseł, na przeciwległych rogach stołu. Pel był wielkim mężczyzną o szerokich barkach i oliwkowej cerze. Czarne włosy tworzyły gęste afro, a cienka broda podkreślała linię szczęki. Siedział twarzą do wejścia i kiwał się na i krześle w rytm dobiegającej ze słuchawek muzyki. Placami lekko bębnił o udo, a idealnie przycięte paznokcie ślizgały się po ciemnym materiale eleganckich spodni. Krawat wciąż miał ciasno zawiązany, ale marynarkę rozpiętą, a lustrzane okulary schowane do kieszeni na prawej piersi. Pel przymknął oczy: pochłonął go rytm muzyki – wyglądał na spokojnego, wyluzowanego gościa, co zupełnie nie pasowało do wizerunku jednego z najlepszych agentów ochrony Nieugiętej Partii Terry.
Keo miała na sobie taki sam garnitur jak jej partner, wyjąwszy krawat. Zupełnie nie pasowała do stereotypu ochroniarza. Była całą stopę niższa od Pela i ważyła może połowę tego, co on, jednak twarde węzły mięśni pozwalały przypuszczać, że nie ucieka przed stosowaniem przemocy. Trudno było odgadnąć jej wiek.
Trudno było dokładnie określić jej wiek, aczkolwiek Grayson wiedział, że Keo musi mieć co najmniej czterdziestkę. Postęp w terapii genowej i odżywianiu sprawiał, że ludzie około pięćdziesiątki wyglądali tak młodo i zdrowo jak trzydziestolatkowie. Jednak w przypadku Keo, jej niezwykły wygląd dodatkowo utrudniał określenie ile ma lat. Blada skóra miała kredowobiały odcień, co sprawiało, że kobieta przypominała zjawę, zaś srebrne włosy były tak krótkie, że niemal ich nie było.
Mieszane małżeństwa zawierane pomiędzy różnymi ziemskimi grupami etnicznymi w przeciągu ostatnich dwustu lat sprawiły, że tak jasna skóra stała się rzadkością i Grayson podejrzewał, że karnacja Keo jest wynikiem niewielkiego braku pigmentu, którego kobieta nigdy nie próbowała wyleczyć... Chociaż możliwe też było, że poddała się rozjaśnianiu skóry w celach kosmetycznych. W końcu bycie widocznym stanowiła jeden z kluczowych aspektów jej pracy: niech ludzie widzą, że pracujesz, zastanowią się wtedy dwa razy zanim zrobią coś głupiego. Dziwny wygląd Keo z pewnością sprawiał, że wyróżniała się z tłumu, mimo skromnej postury.
Spoglądała w inną stronę, ale kiedy Grayson wszedł, odwróciła się do drzwi. Sprawiała wrażenie skupionej i pełnej napięcia, gotowej na wszystko – absolutny kontrast w stosunku do spokoju Pela. W przeciwieństwie do swojego partnera Keo nie była w stanie się odprężyć, nawet w najbardziej prozaicznej sytuacji.
– Co jest? – zapytała, gdy podszedł bliżej, spoglądając na niego podejrzliwie.
Grayson zatrzymał się i uniósł dłonie na wysokość ramion.
– Przyszedłem tylko po coś do picia – zapewnił.
Jego ciało pełne było nerwowego wyczekiwania, swędziały go czubki palców. Ale był ostrożny i nie pozwolił, by targające nim emocje dało się słyszeć w jego głosie.
Ten sen był zbyt znajomy. W ciągu ostatnich dziesięciu lat przeżywał na nowo swoje pierwsze zabójstwo setki, jeśli nie tysiące razy. Oczywiście, były inne zadania, inne śmierci. W imię wyższej sprawy odebrał wiele, wiele żyć. Jeśli ludzkość miała przetrwać – zatriumfować nad innymi gatunkami – należało ponieść ofiary. Ale ze wszystkich tych ofiar, ze wszystkich żyć, jakie odebrał, ze wszystkich misji, jakie wykonał, o tej śnił najczęściej.
Upewniwszy się, że pilot nie stanowi bezpośredniego zagrożenia Keo odwróciła się, opadając na siedzenie, wciąż jednak gotowa wybuchnąć, przy cieniu prowokacji. Grayson przeszedł za jej plecami do małej lodówki w rogu kabiny. Przełknął ślinę, gardło miał tak suche, że aż go to zabolało. Wyobraził sobie, jak Keo zastrzygła uszami słysząc ten dźwięk.
Kątem oka zobaczył jak Pel zdejmuje słuchawki i odkłada je na krzesło obok wstając, by się przeciągnąć.
– Ile jeszcze do lądowania? – zapytał. Ziewnięcie częściowo zniekształciło jego słowa.
– Cztery godziny – odpowiedział Grayson otwierając lodówkę i zaglądając do środka. Z trudem utrzymywał równy i spokojny oddech.
– Żadnych komplikacji? – zapytał Pel, gdy pilot przeglądał zawartość lodówki.
– Wszystko zgodnie z planem – odparł Grayson, chwytając lewą ręką butelkę wody, a prawą rękojeść długiego, cienkiego ząbkowanego noża, które umieścił w pojemniku z lodem przed rozpoczęciem tej podróży.
Grayson, chodź wiedział, że śni, nie mógł w żaden sposób wpłynąć na bieg zdarzeń. Wszystko miało odbyć się jak zwykle, bez zmian. Był uwięziony w roli pasywnego obserwatora; świadka zmuszonego by patrzył jak wydarzenia toczą się oryginalnym torem, podczas gdy podświadomość odmawiała mu prawa do zmiany jego historii.
– Chyba zajrzę do śpiącej królewny – rzucił nonszalancko Pel, dając Graysonowi zakodowany sygnał do działania. Nie było już odwrotu.
Na pokładzie przebywał jeszcze tylko jeden pasażer, Claude Menneau, jeden z najwyżej postawionych członków proludzkiej partii politycznej Terra Firma. Był osobistością bogatą i wpływową, charyzmatyczna, choć niekoniecznie lubianą postacią publiczną, kimś, kto mógł sobie pozwolić na własną jednostkę międzygwiezdną z osobistym pilotem i dwoma pełnoetatowymi ochroniarzami towarzyszącymi mu podczas częstych podróży.
Jak zawsze Menneau tuż po starcie zamknął się w kajucie dla VIPów. Odpoczywał tam i przygotowywał się do swojego wystąpienia. Za kilka godzin zgodnie z planem wylądują w cywilnym porcie na Shanxi, gdzie Mennau będzie przemawiał do rozentuzjazmowanego tłumu zwolenników Terra Firmy.
Po skandalu z Nashan Stellar Dynamics Inez Simmons została zmuszona do ustąpienia ze stanowiska przywódcy partii. Była jasne, że przejmie je albo Menneau albo niejaki Charles Saracino. Obaj kandydaci odbywali częste podróże do ludzkich kolonii walcząc o poparcie.
Aktualnie Manneau prowadził w sondażach o całe trzy procent. Ale wszystko miało się zmienić. Człowiek Iluzja chciał, by Saracino wygrał, a Człowiek Iluzja zawsze dostawał to, czego chciał.
Grayson wyprostował się, chowając nóż za butelką wody na wypadek, gdyby Keo spojrzała w jego stronę. Na szczęście kobieta pozostała odwrócona, skupiając uwagę na plecach Pela, który właśnie długimi, spokojnymi krokami zmierzał ku kajucie VIPa znajdującej się na rufie.
Chłód butelki z wodą sprawił, że lewa dłoń Graysona była zziębnięta i wilgotna. Prawa też była wilgotna – rozgrzana i spocona od ściskania rękojeści broni. Grayson zrobił krok i stanął kilka centymetrów za Keo. Jej nagi kark był obnażony i wystawiony na cios.
Pelowi nie udałoby się tak do niej zbliżyć. Nie bez wzbudzania podejrzeń i wzmożonej czujności. Mimo że od prawie sześciu miesięcy pracowali razem jako ochroniarze Menneau, Keo wciąż nie do końca ufała partnerowi. Pel był byłym najemnikiem, profesjonalnym zabójcą z podejrzaną przeszłością. Keo zawsze miała na niego oko, na wszelki wypadek. Dlatego zadanie musiał wykonać Grayson. Keo mu nie ufała – nie ufała nikomu – ale nie obserwowała go tak czujnie jak Pela.
Trzymał broń gotową do ciosu, wziął głęboki oddech i pchnął pod kątem, w miękkie ciało tuż za uchem Keo. To powinno było być czyste zabójstwo. Ale chwila wahania dała Keo szansę na wyczucie ataku zanim ten nastąpił. Posłuszna instynktowi przetrwania wyrobionemu podczas niezliczonych misji rzuciła się naprzód, odwracając się ku napastnikowi w chwili, gdy ostrze sięgało celu. Niesamowity refleks ocalił ją od natychmiastowej śmierci. Nóż, zamiast wbić się prosto w mózg, trafił w szyję i ugrzązł.
Grayson poczuł, jak rękojeść wyślizguje się ze spoconej dłoni, gdy zatoczył się w tył, na ścianę obok małej lodówki. Nie miał gdzie uciec. Keo poderwała się już na nogi, spoglądała na niego z drugiej strony krzesła. W jej oczach widział swoją śmierć. Bez przewagi zaskoczenia nie miał szans przeciwko jej doświadczeniu. Nie miał już nawet broni: nóż wystawał dziwacznie z karku Keo, rękojeść lekko drżała.
Nie sięgnęła po pistolet w kaburze na biodrze – nie miała zamiaru ryzykować strzału na statku podczas lotu – wyszarpnęła zza pasa krótki, morderczo wyglądający nóż i przeskoczyła przez krzesło oddzielające ją od Graysona.
To był decydujący błąd. Grayson spartaczył szybkie zabójstwo ujawniając swój brak doświadczenia. Dlatego Keo go nie doceniła; ruszyła zbyt agresywnie, próbując szybko skończyć starcie, zamiast trzymać pozycję albo przejść ostrożnie naokoło krzesła. Jej błąd dał Garysonowi chwilę, potrzebną do odzyskania przewagi.
Gdy tylko oderwała się od ziemi, Grayson zanurkował naprzód. W powietrzu Keo nie mogła wstrzymać ruchu ani zmienić jego kierunku. Zderzyli się. Grayson poczuł jak nóż przecina jego lewy biceps, ale zwarciu drobna kobieta nie mogła wystarczająco się zamachnąć i rana była powierzchowna.
Kopnęła go i próbowała się odtoczyć, by odzyskać przewagę, jaką dawały jej szybkość i refleks. Grayson nie próbował jej zatrzymać. Zamiast tego wyciągnął rękę i chwycił rękojeść noża wciąż wbitego w jej szyję. Wyciągnął go jednym długim, płynnym ruchem podczas gdy Keo stawała na nogi.
Kiedy klinga wysunęła się z karku Keo, wytrysnął z niego szkarłatny gejzer. Ząbkowane ostrze rozcięło tętnicę. Keo ledwie miała dość czasu na to by skrzywić się w grymasie zaskoczenia i niedowierzania, nim nagły spadek ciśnienia krwi w mózgu pozbawił ją przytomności. Jej bezwładne ciało runęło do stóp Graysona.
Strumień ciepłej, lepkiej substancji obryzgał mu twarz i dłonie. Grayson wzdrygnął się parskając z obrzydzenia, i odsunął pospiesznie, tak że znowu znalazł się pod ścianą obok lodówki. Krew lała się z dziury w gardle Keo, strumień słabł i wzmagał się w rytm uderzeń jej serca. Gdy kilka sekund później mięsień się poddał, pulsująca rzeka zmieniła się w powolną strugę.
Niecałą minutę później Pel wrócił z pokoju na rufie. Widząc krew pokrywającą Graysona uniósł brew, ale nic nie powiedział. Pewnym krokiem podszedł do ciała Keo i sprawdził jej puls, omijając kałuże krwi tak, by nie poplamić butów. Upewniwszy się, że kobieta nie żyje, wstał i usiadł na krześle, które zajmował wcześniej.
– Dobra robota, Zabójco – powiedział z lekką kpiną w głosie.
Grayson wciąż stał pod ścianą. Niczym zahipnotyzowany patrzył jak życie Keo wypływa z niej wraz z krwią.
– Menneau nie żyje? – zapytał. Głupio, ale adrenalina wywołana pierwszym morderstwem już odpłynęła, pozostawiając go z poczuciem spowolnienia i otępienia.
Pel skinął głową.
– Ale nie w tak brudny sposób jak ona. Wolę, gdy moje trupy są schludne – sięgnął po leżące na krześle obok słuchawki.
– Powinniśmy posprzątać?
– Nie ma po co – powiedział Pel, nakładając słuchawki. – Jak tylko spotkamy się z zespołem przejmującym, poślą ten statek w najbliższe słońce. Nie zapomnij o swoim trofeum – dodał olbrzym, zamykając oczy. Jego ciało zaczęło kiwać się w rytm muzyki.
Grayson z trudem przełknął ślinę, a potem zmusił się do działania. Oderwał się od ściany i podszedł do ciała Keo. Leżała na boku, po pistolet zamocowany na biodrze łatwo było sięgnąć. Wyciągnął drżącą rękę w stronę broni...
Sen zawsze kończył się dokładnie w tym samym miejscu. I za każdym razem Grayson budził się z mocno bijącym sercem, napiętymi mięśniami i spoconymi dłońmi, jakby jego ciało przeżywało to wszystko razem z podświadomością.
Nie wiedział wtedy – i nie wiedział tego teraz – dlaczego Menneau musiał zginąć. Wiedział tylko, że w jakiś sposób jego śmierć służyła większemu dobru. I to wystarczało. Był oddany sprawie, całkowicie lojalny wobec Ceberusa i jego przywódcy. Człowiek Iluzja wydał mu rozkaz, a Grayson wykonał go bez wahania.
Poza błędem jakim było dopuszczenie do tego, by Keo przeżyła początkowy cios, pierwsza misja Graysona była niewątpliwie sukcesem. Zespół, który miał ich odebrać, czekał w wyznaczonym punkcie, i statek, wraz z ciałami, został usunięty. Zniknięcie Menneau i jego załogi wzbudziło podejrzenia i spowodowało powstanie wielu teorii, ale nie było dowodów na ich poparcie żadnej z nich. A po zniknięciu głównego rywala Charles Saracino sięgnął po przywództwo Terra Firma... chociaż można było tylko zgadywać, jak rolę odegrał w dalekosiężnych planach Człowieka Iluzji.
Działanie Graysona wywarło duże wrażenie na jego zwierzchnikach z organizacji Cerberus i podczas kolejnych dziesięciu lat wykonał wiele misji. Ale to wszystko dobiegło końca gdy Gillian została przyjęta do projektu Podniesienie.
Nie lubił myśleć o Gillian. Nie tak, nie sam w mieszkaniu, otoczony przez duszącą ciemność. Wypchnął jej twarz z myśli i obrócił się na bok, licząc na to, że znowu zaśnie. Zesztywniał, usłyszawszy szmer zza drzwi sypialni. Nadstawił uszu i usłyszał głosy dochodzące z pokoju dziennego. Możliwe, że idąc do łóżka zostawił włączony ekran, zbyt napiaszczony, by go wyłączyć. Możliwe, ale mało prawdopodobne.
Bezszelestnie wstał z łóżka, zostawiając po sobie splątaną pościel. Miał na sobie tylko bokserki i gdy ostrożnie otwierał szufladę szafki nocnej i wyciągał swój pistolet jego ciało drżało z zimna. Pistolet Keo, napłynęła myśl, niosąc ze sobą tamto wspomnienie.
Uzbrojony, cicho przemknął przez sypialnię i ruszył w głąb mieszkania. Wszędzie było ciemno, widział jedynie łagodny blask vida płynący się z pokoju dziennego. Przemykał pod ścianami, skulony, by stanowić jak najmniejszy cel na wypadek, gdyby intruz zamierzał strzelać.
– Odłóż broń, Zabójco – usłyszał głos Pela. – To tylko ja.
Przeklinając pod nosem, Grayson wyprostował się i wszedł do pokoju dziennego by spotkać się z nieproszonym gościem.
Pel siedział na wypchanej sofie przed videm, oglądał wiadomości. Nadal był potężny i masywny, ale w ciągu ostatnich dziesięciu lat przybrał na wadze. Nie wyglądał teraz już na stuprocentowego twardziela, ale na kogoś, kto bez umiaru korzysta z luksusów życia.
– Jezu, wyglądasz koszmarnie – zauważył, gdy Grayson wszedł do pokoju. – Przestań wydawać forsę na czerwony piasek i od czasu do czasu kup sobie coś porządnego do żarcia.
Mówiąc to, szturchnął stopą mały stolik do kawy stojący na środku pokoju. Grayson był zbyt naćpany, by go uprzątnąć przed pójściem spać – lusterko, żyletka i mała paczuszka czerwonego piasku leżały na widoku.
– Pomaga mi zasnąć – mruknął.
– Wciąż masz koszmary? – zapytał Pel. W jego tonie pobrzmiewała drwina.
– Sny – odpowiedział Grayson. – O Keo.
– Też o niej śniłem – przyznał z krzywym uśmieszkiem Pel. – Zawsze się zastanawiałem, jaka by była w łóżku.
Grayson rzucił pistolet na stół, na którym leżały narkotyki i usiadł na fotelu naprzeciwko kanapy. Nie był pewien, czy Pel z niego żartuje, czy nie. Z Pelem nigdy nie było wiadomo.
Spojrzał na wid. Pokazywali nowo wyremontowaną Cytadelę. Dwa miesiące temu atak zdominował wszystkie serwisy i świadomość każdej istoty żyjącej w przestrzeni Rady. Teraz jednak przerażenie i szok powoli bladły. Wracała normalność, powoli, ale nieuchronnie podpełzając z każdej strony. Obcy i ludzie powracali do rutyny: praca, szkoła, przyjaciele, rodzina. Zwykli obywatele żyli dalej.
Atak trzymał się jeszcze tylko w mediach, ale teraz już tylko specjaliści i politycy analizowali wydarzenia i rozbierali na czynniki pierwsze. Zespół politycznych ekspertów – ambasador asari, voluski dyplomata i emerytowany salariański agent wywiadu – pojawił się na ekranie vidu debatując nad stanowiskami politycznymi ludzkich kandydatów do Rady.
– Myślisz, że Człowiek ma jakiś wpływ na to, kogo wybiorą? – Grayson skinął głową w stronę ekranu.
– Może – odparł niejasno Pel. – Nie byłby to pierwszy raz, kiedy angażuje się w politykę.
– Zastanawiasz się czasem, czemu chciał śmierci Menneau? – pytanie padło, nim Grayson uświadomił sobie, że je zadaje.
Pel obojętnie wzruszył ramionami, choć w jego spojrzeniu pojawiła się podejrzliwość.
– Mógł mieć setki powodów. Nie zadaję takich pytań. I ty też nie powinieneś.
– Sądzisz, że jesteśmy mu winni ślepe posłuszeństwo?
– Sądzę, że już po sprawie i nic tego nie zmieni. Ludzie tacy jak my nie mogą sobie pozwolić na oglądanie się w przeszłość. To sprawia, że stajemy się nieuważni.
– Panuję nad wszystkim – zapewnił go Grayson.
– Oczywiście – Pel ruchem głowy wskazał czerwony piasek na stole.
– Po prostu mi powiedz, dlaczego tu jesteś.
– Człowiek chce, żeby dziewczyna dostała kolejną porcję leków.
– Ona ma imię – mruknął Grayson. – Gillian.
Pel usiadł prosto, a potem pochylił się do przodu. Ręce oparł na biodrach i z irytacją pokręcił głową.
– Nie chcę znać jej imienia. Imiona sprawiają, że sprawy stają się osobiste. A sprawy osobiste potrafią się skomplikować. Ona nie jest osobą. Jest tylko zewnętrznym zasobem. Tak będzie łatwiej, kiedy Człowiek Iluzja uzna, że należy ją usunąć.
– On tego nie zechce – sprzeciwił się Grayson. – Jest zbyt cenna.
– Na razie – warknął Pel. – Ale z czasem ktoś może uznać, że dowiedzą się więcej, jeśli rozetną jej czaszkę i pogrzebią w mózgu. A wtedy, Zabójco, co się stanie?
Wizja zmasakrowanego ciała Gillian leżącego na kozetce pojawiła się w umyśle Graysona, ale nie zamierzał dać się złapać na przynętę Pela.
Poza tym, to się nigdy nie stanie. Gillian jest im potrzebna.
– Jestem oddany sprawie – powiedział głośno, unikając kłótni z Pelem. – Zrobię to, co będzie konieczne.
– Dobrze to słyszeć – odrzekł Pel. – Nie chciałbym myśleć, że zmiękłeś.
– Po to tu przyszedłeś? – chciał wiedzieć Grayson. – Przysłał cię tu aż z Układów Terminusa żebyś sprawdził co ze mną?
– Już mi nie podlegasz, Zabójco – zapewnił go Pel. – Tylko przejeżdżałem. Musiałem naprostować pewne sprawy na Ziemi, więc zgłosiłem się na ochotnika żeby w drodze powrotnej dostarczyć zapasy.
Olbrzym wyciągnął z kieszeni płaszcza małą fiolkę przejrzystego płynu i rzucił ją Graysonowi, który złapał ją sprawnie jedną ręką. Na fiolce nie było żadnej nalepki, nic nie wskazywało na to, jak działała zawartość ani skąd pochodziła.
Wykonawszy zadanie, Pel wstał z kanapy i odwrócił się.
– Zgłosisz czerwony piasek? – zawołał Grayson, gdy jego gość był już przy drzwiach.
– Mnie to nie dotyczy – odparł Pel, nie odwraciwszy się. – Jeśli o mnie chodzi, możesz ćpać co noc. Muszę się spotkać z kontaktem na Omedze. Jutro o tej porze będę brodził po pachy w kosmitach.
– To część mojej przykrywki – powiedział asekuracyjnie Grayson. – Pasuje do mojej postaci. Zaniepokojony ojciec.
Pel przesunął dłonią przed panelem drzwi wyjściowych, a te otworzyły się.
– Jak uważasz, stary. To twoje zadanie.
Wyszedł na korytarz, ale odwrócił się jeszcze, by na pożegnanie rzucić ostrzeżenie.
– Zabójco, nie stawaj się nieuważny. Nie znoszę sprzątać po kimś bałaganu.
Drzwi zamknęły się w chwili, gdy wygłosił ostatnie słowo, uniemożliwiając Graysonowi odpowiedź.
– Sukinsyn zawsze śmieje się ostatni – mruknął.
Z parsknięciem wstał z krzesła i postawił fiolkę na małym stoliku obok paczki z czerwonym piaskiem, a potem niechętnie wrócił do łóżka. Na szczęście jedyne sny, jakie jeszcze miał tej nocy dotyczyły córki.
Komentarze
Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!