Galeony Wojny, tom I - Jacek Komuda - Fragment #2

- Statek na strądzie! – rzekł Jost do reszty maszopów. – Pakowny orlog, fluita, albo pinasa. Będzie ze sto łasztów frachtu! Ino załogi nie widzę.
- Niech ich Smantk wezmie! Zagasić ogień, we diochle! – rzucił Gust Dahl, szyper i przywódca towarzystwa.
Grube, dębowe polana i kawały buczyny zasyczały polane wodą. Płomienie zachybotały zasypywane piaskiem; poczęły przygasać, przegrawszy skazaną z góry na porażkę walkę z ludzką przemyślnością. 
- Zbierać się knepi! Chyże!
Maszopi porwali się na nogi. Wszyscy zawzięci i chmurni jak morze podczas grudniowego sztormu. Jost widział ich ogorzałe gęby, przenosił wzrok z jednej postaci na drugą. Stali przy dogasającym ogniu - wielkie, czerstwe chłopy w skórzanych buksach, w wępsach z rękawami, w mokrych świtach i granatowych sekniach; w ociekających deszczem mucach i kapeluszach na głowach. Zbrojni w szable, siekiery, pałasze, a gdyby one nie wystarczyły – w pistolety i półhaki ukrywane przed deszczem pod połami opończy.
Szybko ruszyli na wybrzeże; znikli w wykrocie pod pniem buka powalonego w jednym z okrutnych, jesiennych sztormów, gdy niebo i woda łączyły się w szaleństwie na podobieństwo rozwścieczonych bestii. Zeszli ze stromego klifu, poszarpanego kłami morskich żywiołów niczym brzeg znoszonej sukni starego żebraka z Gduńska.
A potem chmury rozstąpiły się i wzeszedł księżyc rozświetlając dziki brzeg. W blasku miesiąca wyglądał niczym wybrzeże przeklętej wyspy, która nagle wynurzyła się z fal na środku legendarnego morza Sargassowego, w dalekim Nowym Świecie, gdzie rozpadały się rozdarte galeony i karaki obrośnięte wodorostami. Wąski pasek piasku u podnóża wzgórz przypominał pobojowisko po bojach stolemów, pełne poskręcanych, połamanych drzew, kamieni i wodorostów przyniesionych falą przyboju. Gałęzie ogromnych buków zwalonych z wysokiego brzegu, podmytego morską falą wyciągały się nad maszopami niczym kikuty powalonych olbrzymów, mokre i obwieszone wodorostami z niedawnego sztormu, niby kości trupa oblepione zbutwiałymi resztkami odzienia. Spod piasku prześwitywały szczątki kadłubów i klepki poszycia statków, które znalazły swój grób na mieliznach i głębiach Osetnika za sprawą maszoperii Dahla. Pod nogami chrzęściły muszle i kamienie wyrzucone falą przyboju.
Bracia Strądowi zwani Stolemami, Mały Jeka, Mostnik i Szulist zepchnęli na wodę dwie łodzie skryte bezpiecznie w jarze. Wskakiwali do nich co tchu, ponaglani krzykami Dahla. Jost zajął miejsce na ławce, między maszopami. Pozostali chwycili za pojazdy, zginęli się z wysiłku, prężąc ramiona w walce z wodnym żywiołem.
Morze wciąż było wzburzone. Ogromna, postrzępiona fala podniosła wysoko w górę dziób pierwszej łodzi, tak iż przez krótką chwilę mierzył w zasnute chmurami niebo. Potem bat zwalił się w dół, zjechał po grzbiecie rozpędzonego bałwana w otchłań, pełną wodnego pyłu, piany i wodorostów czepiających się burt, aby już za chwilę poddźwignąć się z wysiłkiem na kolejnej sztormowej fali. Płynęli do statku. Maszopi napierali na pojazdy dobywając ostatniego tchu z piersi. Jost sprawdził, czy nie zamokły zatknięte za pasem pistolety, zmacał pałasz przy boku, a potem przeżegnał się. Gdzieś na dnie jego duszy narastał lęk, bo nie miał pewności co do szczęśliwego zakończenia wyprawy, choć przecież nie była to ich pierwsza hanza. Odwiecznym, starodawnym zwyczajem betowizny, respektowanym nawet przez królów polskich, strądowych i wójtów to, co rzuciła na brzeg fala przyboju, należało do Rebocy. Tylko, że Dahl i jego maszopi potrafili dopomóc Fortunie; sprawić, by poza jantarem i deskami ze statków, rzucała na mielizny pinki, szkuty, fluity, a czasem nawet całe galeony. Maszopi byli skrzętni i zapobiegliwi – nikt z ocalałych nie przeżył dotąd wejścia na strąd pod Osetnikiem. Ciała szyprów, majtków i bosmanów powierzali morskiej głębi, która nigdy nie wydawała swoich tajemnic. 
Jost oczyma duszy już widział to, co stanie się za chwilę; oglądał błysk opadających w dół zakrwawionych toporów, słyszał świst szabel i pałaszy, urywany trzask wystrzałów. Wrzaski, jęki i krzyki załogi, krew tryskającą na deski, rozpaczliwie prośby o miłosierdzie, którego nigdy nie dawali. Wiedząc, co ich czeka począł modlić się, zrazu cicho, potem coraz głośniej:
Boże, Oycze Niebiesky
Ja jem człowiek grzeszny
Tobie ja swe grzechy wyznawam
Z nich się winniem dawam
To wszystko miało się stać już za chwilę, gdy pozostali Reboce rzucą kotwiczki i haki, kiedy zaczną wspinać się po linach na pokład. Za nimi był mroczny, urwisty brzeg, a przed nimi... tylko piekło.
Litanię Josta podjęli pozostali maszopi. I całe Kaszubsko-Klekowskie towarzystwo wyrzekło jak jeden mąż:
Zgrzeszieljem myli Panie
Gryze mię me summienie
Tak wiele grzechu mojego
Jak piasku morskiego
Ale te pociechę mam
Łaskawego cię znam
Przysiągłeś grzechy odpuścić
Chto się zechce nawrocić.
Fluita siedziała na mieliźnie niczym nadmorski głaz. Postrzępione bałwany uderzały o burty w bezsilnej złości. Jost zdziwił się tylko, że załoga nie zrzuciła żagli – choć fok i grot były sprzątnięte, wiatr wciąż szarpał postrzępionymi, zrefowanymi marslami; wył wśród sztagów, topenantów i brasów, świszczał na nokach rei, wantach i szotach.
- Chyże dreszi z Pónem Bogiem! Po szczęście i sławę!
Jost przeżegnał się znowu, widząc wyniosły galion pod bukszprytem statku. To była morzeczka, niewiasta z obliczem kobiety, a ogonem ryby - panna wodna. Tak nazywano wiele statków, nawet pinki i galeony z floty królewskiej. Jednak dlaczego zamiast włosów, na głowie ondyny wiły się węże szczerzące kły i wysuwające na wszystkie strony świata długie języki. Jost widział coś takiego po raz pierwszy. Poczuł chęć, aby od razu wypalić morskiej pannie w łeb z pistoletu, albo przeżegnać się nabożnie. Co też uczynił...
Bracia Stolemowie, Szulist i inni maszopi cisnęli linki z kotwicami na pokład fleuty. Jost usłyszał głuche dudnienie, z jakim żelazne haki uderzały o deski pokładu, brzęk, z którym zaczepiły o falszburtę i relingi.
- Na dek!
Uchwycił linę i począł wspinać się w górę, po mokrej burcie statku. Maszopi skoczyli za nim. Wdrapywali się, wyszukując nogami wypukłości kadłuba, wspierając na zdobieniach i pokrywach ambrazur. Nie było to trudne bo na fluitach burty pochylały się mocno ku sobie przy głównym deku. Wszystko po to, aby wystrychnąć na dudka Duńczyków pobierających na Sundzie cło uzależnione od rozmiarów głównego pokładu statku. To dziwne, lecz w ciągu ostatnich trzydziestu lat nawet najbardziej gorliwi szarpacze i poborcy króla Chrystiana nie poszli jeszcze po rozum do głowy i wciąż nie zwrócili uwagi, że Holenderskie statki mają coraz mniejsze deki i coraz bardziej pochylone ku sobie burty.
Jost miał nadzieję, że załoga nie sprawi im zbyt wiele kłopotów. Zresztą dopóki trwał sztorm, mogli zedrzeć sobie gardła do krwi wołając o pomoc, a z dział i muszkietów strzelać aż do sądnego dnia. Na lądzie nikt nie usłyszałby ich głosów, bo od morskiego brzegu Osetnika, aż do samego Sasena ciągnęły się nieprzebyte bory, wrzosowiska, pastwiska porośnięte ostem i burzanem, na których tańcowały purtki i stolemy, a błędne ogniki wodziły dobrych chrześcijan na manowce.
Dahl i Szulist pierwsi wpadli na pokład fluity z dobytymi szablami. Jost przeskoczył falszburtę, wyrwał z pochwy pałasz, wyszarpnął spod świty pistolet, odwiódł z trzaskiem skałkę, gotowy na pierwszą oznakę oporu strzelać, ciąć i prać ile tylko tchu w piersiach starczało.
Nie miał kogo bić. 
Pokład fluity był pusty.
Morze uderzało o burty statku, strzelało w górę bryzgami piany. Wiatr wył na takielunku, jakby przygrywał śmierci do tańca i próbował wytrzymałości sztagów, łopotał postrzępionymi, porwanymi marslami, przerzucał z łoskotem uwolnioną z lin rejkę bezana na ostatnim maszcie. Pokład zawalony był piaskiem, rozbitymi szczątkami baryłek, deskami, kawałkami lin, naglami wyrwanymi z kołkownicy, porwanymi, splątanymi linami. Statek osadzony głęboko na piaszczystej łasze, jęczał niczym żywa istota, czasem tylko dygotał wpychany głębiej na mieliznę przez fale przyboju. Skrzypiały reje szarpiące się na wyluzowanych brasach, trzeszczały naprężone fały, sztagi i wanty.
Maszopi rozglądali się po pokładzie. Spodziewali się wszystkiego, a więc zaskoczenia, rozpaczliwych próśb o łaskę, a przede wszystkim oporu. Zaskoczyła ich pustka na pokładzie.
Deski zadudniły gdzieś przed nimi!
Jost i Szulist skoczyli w stronę gretingu, wpadli za grotmaszt, ale to tylko pusta beczka toczyła się po pokładzie, przewalała z boku na bok...
Coś zatrzeszczało, załopotało na fokmaszcie. Zamarli.
Fałszywy alarm. Jeden z marsli wyluzował naprężoną i źle obłożoną na kołkownicy linę szota, żagiel załopotał na wietrze, reja zatrzeszczała...
- Woj bjeda! - rzekł Dahl wodząc lufą półhaka wzdłuż ociekających wodą gretingów. – Pod pokład! Tam się zataili!
Skoczyli do rufowego kasztelu - znacznie mniejszego niż nadbudówki na galeonach, zwężającego się poprzecznie, zakończonego wąskim, wznoszącym się stromo ku górze achterdekiem. Zamarli przed niską, okutą furtą prowadzącą do wnętrza. Pomimo szumu i łoskotu morza, wyraźnie usłyszeli dochodzący spoza drzwi łomot i szelesty, jak gdyby coś obijało się o deski. Jost i Szulist podnieśli pistolety, bracia Stolemowie sięgnęli po topory i tasaki. Co to mogło być? Co czekało na nich w mroku nadbudówki?
Dahl pchnął drzwi jednym kopnięciem. Odskoczyły z łoskotem. Maszopi wrzasnęli, gdy prosto w twarze runęło im z łopotem skrzydeł niewielkie stadko mew... Widać wleciały do wnętrza statku i gdy kołysanie zatrzasnęło drzwi, znalazły się w pułapce.
Tak przynajmniej naprędce tłumaczył to sobie Jost.
Dahl zapalił latarnię. Ruszyli do wnętrza, zziębnięci i przemoczeni, potrząsając bronią. Przed nimi był kabestan rufowy, ciasna, wąska komora zalatująca wilgocią i pleśnią. Była pusta, jak gdyby statek przez długie tygodnie dryfował bez załogi.
Szli dalej, oblani czerwoną poświatą, jak morskie diabły, albo maszopi bezgłowego Szalińca, mieszkającego w lodowej grocie głęboko na dnie morza. Światło latarni wydobywało z mroku coraz nowe rzeczy i sprzęty. Przewrócony zydel, otwartą, rozbebeszoną skrzynię pełną sukiennych ubrań, zapomnaną ciżmę rzuconą w kąt, bukłak na szumkę. 
W sterówce nie było nikogo. Jost zerknął na żałośnie przekrzywiony w bok rudel. Czy ręka sternika trzymała go, kiedy statek wpadł na mieliznę? Czy w ogóle ktoś stał za sterem statku, kiedy ten wchodził na strąd?
Kiedy pchnęli drzwi do kapitańskiej kajuty – wąskiej, długiej i ciemnej jak to zwykle na fluitach - usłyszeli piski. Ręce maszopów razu chwyciły za rękojeści szabel i pałaszy, a serca zabiły mocniej. I równie szybko uspokoiły się. To były szczury. Umknęły z piskiem ze stołu, pod którym poniewierało się szkło z flasz po winie, srebrna zastawa, łyżki, noże i stłuczona, roztrzaskana klepsydra, z której dawno wysypał się piasek.
- Gdzie oni są?! – jęknął Jost. – Dovodca? Załoga?
- Uszli na łodzi?! – spytał szeptem Gust. – Porzucili statek? 
- Gadaj zdrów – parsknął Wańtoch. – Myślisz, że polecieli do nieba? To chyba na marslach z grotmasztu!
- Te diochle! – warknął Dahl. – Jak wósrane beło, tak wósrane je! Szulist! Bierz Stolemów i biejta na dziób. Sprawdź fordek, kasztel dziobowy, a jak się kto tam utaił, to go uciszcie na wieczne czasy – szyper uczynił lewą ręką wymowny gest w pobliżu szyi. – A wy bracia za mną! Pod pokład!
- Bywajcie! – Jost skinął na Stolemów. I odetchnął pełną piersią. Chwała Najwyższemu, na statku nie było załogi. Znaczyło to tyle, że obyło się bez przelewania krwi, a miejscowe wątłusze i łososie musiały tym razem obejść się smakiem. Może i dobrze, bo Jost bał się, że psiejuchy spasą się na martwych ciałach wyrzucanych z wraków tak bardzo, że na jesieni nie wystarczy żelaznego niewodu, aby utrzymać połów w sieci. Fluita, na której pokładzie przebywali nie była przecież pierwszą, ani ostatnią ofiarą maszoperii Dahla.
Wypadli na główny dek. Wiatr osłabł, przestał wyć na linach i masztach, morze było jeszcze rozkołysane, ale już nie takie groźne jak wcześniej. Wiatr rozgonił chmury i wysoko, ponad bocianim gniazdem wzeszedł wielki, blady księżyc.
Bracia Stolemowie otwarli drzwi do forkasztelu, zaświecili do wnętrza latarnią. Kubryk był pusty. Na ziemi leżały kości do gry, noże i płócienne chusty, na kojach i posłaniach poniewierały się wilgotne prześcieradła i derki. Pod ścianami stały zamknięte na głucho drewniane skrzynie, kufry i beczki. Niespodziewanie dostrzegli tu otwór zejściówki, której zwykle nie bywało w tym miejscu. Jost zajrzał do schodni wiodącej pod pokład, wzdrygnął się widząc drewniane stopnie prowadzące w duszną ciemność. Splunął, przeżegnał się i zawrócił.
- Heeej, tutaj!
Wołanie dochodziło z głównego deku, spod grotmasztu. Jost skoczył tam, pozostawiając na straży forkasztelu obu braci. Krzyk powtórzył się, dochodził prawie spod stóp maszopa. Jost nachylił się nad lukiem przesłoniętym gretingiem. Został on osztalowany na czas morskiej podróży, ale grube płótno było pocięte i poszarpane w kilku miejscach. Kaszub odrzucił mokrą płachtę; spojrzał w dół. Niżej, na dolnym pokładzie, wśród stosów beczek, skrzyń i worków stał Szulist. Maszop odszpuntował jeden z półbeczków, zanurzył ręce w czymś, co wypełniało go aż po same wręby, wyciągnął dwie pełne garście, podrzucił w górę rozsypując wysoko nad głową i zaniósł się niskim, charczącym śmiechem.
- Szafran i pieprz chłopy! Dalebóg, będzie tego ze dwadzieścia łasztów! Mesme bogaci! Bogaaaaaaciiii!
Jost zamarł. Fluita szła z ładunkiem przypraw, których każdy funt był wart więcej niż góra czystego złota! Zwłaszcza teraz, gdy Szwedzi wylądowali w ujściu Wisły, zamarł handel wiślany, a szlachta w Koronie Polskiej zamiast pieprzu, cynamonu, imbiru, szafranu i drogich korzeni, sypała do pieczystego plebejską pietruszkę i chamski koper, dobre na stół w słomianej chacie, lecz niegodne gardeł jaśnie oświeconych panów braci. 
Nagle, jak grom z jasnego nieba coś skoczyło na plecy zanoszącego się śmiechem Szulista. Z szybkością błyskawicy pociągnęło go w tył, w mrok zalegający poza plamami blasku pochodni prześwitującymi przez otwory gretingu. Śmiech Szulista zmienił się w obłędny ryk strachu; w oddalający się wrzask przerażenia. Jost padł na kolana, chwycił oboma rękoma za kraty, nie wierząc własnym oczom.
 

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.