Przedksiężycowi III - Anna Kańtoch - Fragment #1

O godzinie 9.52 czasu pokładowego oficer łącznikowy „Arki Odrodzenia” odebrał wiadomość.
Tasos Hairetis był wówczas na mostku sam, na wpół uśpiony przez monotonny szum wentylacji i popiskiwanie radaru krótkiego zasięgu. Dźwięk otwierającego się kanału komunikacyjnego wyrwał go z odrętwienia.
Łokciem trącił styropianowy kubek po kawie, po czym – wciąż jeszcze nie do końca przytomny – odruchowo schylił się i chwycił go, zanim naczynie spadło na ziemię. Resztka brunatnego płynu chlapnęła mu na przegub i zaczęła wsiąkać w rękaw. Strząsnął krople na podłogę, po czym wytarł dłoń w spodnie, pocieszając się myślą, że w jego przypadku plama i tak nie ma znaczenia. Dziwnym trafem szczupły, nerwowy Hairetis zawsze, nawet w świeżo wypranym i wyprasowanym mundurze, wyglądał bowiem na wymiętego jak po nieprzespanej nocy, co podkreślała jeszcze jego szara cera i przekrwione oczy.
Odstawił kubek w bezpieczne miejsce i dopiero teraz spojrzał na ekran.
Wiadomość nadeszła na kanale trzecim, zarezerwowanym dla ścisłego dowództwa statku. Hairetis wbił kod, poczekał na potwierdzenie i przeczytał tekst.
Zrobił to raz, a potem drugi, choć informacja była stosunkowo prosta.
Konieczna modyfikacja planów i zmiana kursu. W pasie Argyle’a odkryto planetę ziemskiego typu, potencjalnie interesującą, ze śladami cywilizacji, być może wciąż zamieszkaną. Zebrać jak najwięcej materiałów, potem kontynuować misję. Uwaga: prawdopodobne zagrożenie, przed stu trzydziestoma dwoma standardowymi dniami zaginęły tam trzy osoby z załogi statku handlowego T-13 „Optymista”. Bezpośredni kontakt z powierzchnią tylko w razie konieczności i przy zachowaniu maksymalnych środków bezpieczeństwa.
Poniżej następowała lista koordynatów, obliczenia wektorów ciągu, opis wejścia na nową trajektorię i wytyczne manewrów zmiany prędkości, a nawet przeliczenia paliwowe.
Hairetis przeleciał po nich wzrokiem.
Co, u licha…?, pomyślał. Przecież stracimy przez to prawie miesiąc!
Z drugiej strony, cóż to jest miesiąc dla półtora tysiąca zahibernowanych ludzi? Dla zamrożonych zwierzęcych embrionów, nasion i pogrążonych we śnie aniołów-cieni?
Tyle, co nic, a „Arka Odrodzenia” w swojej drodze na Ziemię przelatywała stosunkowo blisko pasa Argyle’a. Doskonała okazja dla Dowództwa Sił Powietrznych Kerberosa, by dokonać rozpoznania bez konieczności zawsze kosztownego wysyłania osobnego zespołu badawczego.
Miesiąc, pomyślał Hairetis, nie po raz pierwszy żałując, że nie jest jednym ze szczęśliwców, którzy spoczywali w komorach hibernacyjnych. „Arka” na dobrą sprawę mogłaby dotrzeć na Ziemię sama i dopiero przy lądowaniu potrzebna by jej była pomoc ludzkich pilotów, Dowództwo jednak postanowiło, że przez cały lot na statku pozostanie szkieletowa załoga: cztery osoby niemające do roboty nic prócz tego, by przez trzy miesiące wpadać na siebie nawzajem, nudzić się i kłócić, kiedy zawiodą rozkosze wirtualnego seksu, wspinaczki po najwyższych budowlach Nowych Ziem czy nurkowania z neodelfinami.
Cztery osoby, którym w razie potrzeby można było wysłać wiadomość „do ścisłego dowództwa”, szyfrowaną, choć na pokładzie pozostało wyłącznie ścisłe dowództwo.
Trzy miesiące, teraz rozciągnięte do czterech.
Była to ostatnia rzecz, na jaką Hairetis miał ochotę. Nie z powodu antypatii do reszty załogi, bo swych towarzyszy niedoli wciąż jeszcze lubił – być może z naciskiem na „jeszcze” – lecz dlatego, że kolejna zwłoka groziła całkowitym wygaśnięciem entuzjazmu.
Pamiętał, jak przed kilkoma laty przyszedł na zebranie Towarzystwa Odrodzenia Ziemi. W kieszeni miał zmiętą ulotkę, lecz mimo że jej tekst znał niemal na pamięć, nie wiedział, czego właściwie powinien oczekiwać. Zaczęło się standardowo: przy wejściu ładna, długonoga blondynka (nie do odróżnienia od innych długonogich blondynek) wpięła mu w koszulę zielony znaczek i podała kieliszek szampana. Na sali było mnóstwo uśmiechnętych, wyluzowanych ludzi w koszulach z prawiejedwabiu, którzy najwyraźniej świetnie się znali. Potem przyszła pora na przemówienia, holoprezentacje i symulację odbudowy Jerozolimy. Tasos Hairetis był wśród tych, którzy klaskali najgłośniej, a nim wieczór dobiegł końca, wpłacił swoją pierwszą składkę.
Pół roku później należał już do najbardziej aktywnych członków Towarzystwa. W przeciwieństwie do większości koleżanek i kolegów nie kierowały nim względy religijne, nie nęciły go hasła „Ratujmy kolebkę chrześcijaństwa” czy „Odbudujmy Ziemię, po której chodził Bóg”. Bogowie niewiele Hairetisa obchodzili, za to historia – owszem.
Jeśli istniała jakakolwiek szansa, choćby najmniejsza, że na zniszczonej planecie znów rozwinie się życie, a później, dzięki wspólnemu wysiłkowi ludzi oraz aniołów-cieni, na właściwe miejsca wrócą odtworzone w najdrobniejszych detalach Bazylika św. Piotra, Tadż Mahal czy Wielki Mur Chiński, to Hairetis gotów był zrobić wiele, by owa wizja się urzeczywistniła.
Pamiętał, jak Towarzystwo zostało wpisane na listę organizacji starających się o środki na podróż międzygwiezdną oraz zasiedlenie. Świętowali wówczas przez całą noc, w coraz gorszych knajpach, aż wreszcie gdy wyrzucili ich z ostatniej, na moście Nicodemusa Tasos wspiął się na kamienny posąg lwa, upuszczając po drodze butelkę. Sznur świateł wzdłuż Pałacu Sprawiedliwości rozmazywał mu się przed oczami, woda sprawiała wrażenie bardzo dalekiej i zarazem bliskiej, on sam wrzeszczał „Za Ziemię!”, podczas gdy dwadzieścia metrów niżej dziewczyna, która miała zostać jego żoną, wymiotowała na własne buty. Nigdy nie czuł się tak całkowicie szczęśliwy, tak spełniony i żywy, jak tamtej nocy.
Potem jego zapał zaczął maleć, dzień po dniu, jak dziurawy worek, z którego wysypuje się piasek. Dziesiątki kwestionariuszy do wypełnienia, podpisy do złożenia i urzędnicy do obłaskawienia – wszystko to powoli zabijało entuzjazm. A może była to po prostu sprawka nieubłaganie biegnącego czasu i tego, że gdzieś pośród papierowo-komputerowego chaosu Hairetis niepostrzeżenie wślizgnął się w wiek średni?
Gdy „Arka” startowała, znów poczuł się młody i szczęśliwy, przez chwilę nawet łudził się nadzieją, że tak będzie zawsze. Nie było, oczywiście. Dlatego Tasos Hairetis nie miał ochoty wydłużać podróży o kolejny miesiąc.
Chciał stanąć na powierzchni Ziemi wtedy, gdy to jeszcze będzie mogło przynieść mu satysfakcję.
Skasować wiadomość? Coś takiego mogłoby ujść mu na sucho. Już teraz kwestia, komu właściwie podlega „Arka Odrodzenia”, była bardzo delikatna, a kiedy koloniści wylądują na Ziemi, staną się praktycznie niezależni.
Nikt nie wyciągnie wobec Hairetisa konsekwencji. Jedyną osobą, która mogłaby to zrobić, był kapitan Cerniglia, a on stanie po stronie oficera – choć, rzecz jasna, nie domyśli się, jaka była prawdziwa przyczyna tej niesubordynacji.
Skasuj to, szeptał wewnętrzny głos, lecz mężczyzna w głębi duszy wiedział, że tego nie zrobi. Niełatwo jest podważyć ponad dwadzieścia lat wpojonego w wojsku posłuszeństwa.
Wciąż tkwił z nieszczęśliwą miną przed ekranem, gdy na mostek wszedł kapitan.
—    Mamy wiadomość z Kerberosa — powiedział Hairetis pospiesznie, zanim pokusa stałaby się nie do odparcia. — Powinien pan spojrzeć.

O godzinie 9.52 czasu pokładowego oficer łącznikowy „Arki Odrodzenia” odebrał wiadomość.
Tasos Hairetis był wówczas na mostku sam, na wpół uśpiony przez monotonny szum wentylacji i popiskiwanie radaru krótkiego zasięgu. Dźwięk otwierającego się kanału komunikacyjnego wyrwał go z odrętwienia.
Łokciem trącił styropianowy kubek po kawie, po czym – wciąż jeszcze nie do końca przytomny – odruchowo schylił się i chwycił go, zanim naczynie spadło na ziemię. Resztka brunatnego płynu chlapnęła mu na przegub i zaczęła wsiąkać w rękaw. Strząsnął krople na podłogę, po czym wytarł dłoń w spodnie, pocieszając się myślą, że w jego przypadku plama i tak nie ma znaczenia. Dziwnym trafem szczupły, nerwowy Hairetis zawsze, nawet w świeżo wypranym i wyprasowanym mundurze, wyglądał bowiem na wymiętego jak po nieprzespanej nocy, co podkreślała jeszcze jego szara cera i przekrwione oczy.
Odstawił kubek w bezpieczne miejsce i dopiero teraz spojrzał na ekran.
Wiadomość nadeszła na kanale trzecim, zarezerwowanym dla ścisłego dowództwa statku. Hairetis wbił kod, poczekał na potwierdzenie i przeczytał tekst.
Zrobił to raz, a potem drugi, choć informacja była stosunkowo prosta.
Konieczna modyfikacja planów i zmiana kursu. W pasie Argyle’a odkryto planetę ziemskiego typu, potencjalnie interesującą, ze śladami cywilizacji, być może wciąż zamieszkaną. Zebrać jak najwięcej materiałów, potem kontynuować misję. Uwaga: prawdopodobne zagrożenie, przed stu trzydziestoma dwoma standardowymi dniami zaginęły tam trzy osoby z załogi statku handlowego T-13 „Optymista”. Bezpośredni kontakt z powierzchnią tylko w razie konieczności i przy zachowaniu maksymalnych środków bezpieczeństwa.
Poniżej następowała lista koordynatów, obliczenia wektorów ciągu, opis wejścia na nową trajektorię i wytyczne manewrów zmiany prędkości, a nawet przeliczenia paliwowe.
Hairetis przeleciał po nich wzrokiem.
Co, u licha…?, pomyślał. Przecież stracimy przez to prawie miesiąc!
Z drugiej strony, cóż to jest miesiąc dla półtora tysiąca zahibernowanych ludzi? Dla zamrożonych zwierzęcych embrionów, nasion i pogrążonych we śnie aniołów-cieni?
Tyle, co nic, a „Arka Odrodzenia” w swojej drodze na Ziemię przelatywała stosunkowo blisko pasa Argyle’a. Doskonała okazja dla Dowództwa Sił Powietrznych Kerberosa, by dokonać rozpoznania bez konieczności zawsze kosztownego wysyłania osobnego zespołu badawczego.
Miesiąc, pomyślał Hairetis, nie po raz pierwszy żałując, że nie jest jednym ze szczęśliwców, którzy spoczywali w komorach hibernacyjnych. „Arka” na dobrą sprawę mogłaby dotrzeć na Ziemię sama i dopiero przy lądowaniu potrzebna by jej była pomoc ludzkich pilotów, Dowództwo jednak postanowiło, że przez cały lot na statku pozostanie szkieletowa załoga: cztery osoby niemające do roboty nic prócz tego, by przez trzy miesiące wpadać na siebie nawzajem, nudzić się i kłócić, kiedy zawiodą rozkosze wirtualnego seksu, wspinaczki po najwyższych budowlach Nowych Ziem czy nurkowania z neodelfinami.
Cztery osoby, którym w razie potrzeby można było wysłać wiadomość „do ścisłego dowództwa”, szyfrowaną, choć na pokładzie pozostało wyłącznie ścisłe dowództwo.
Trzy miesiące, teraz rozciągnięte do czterech.
Była to ostatnia rzecz, na jaką Hairetis miał ochotę. Nie z powodu antypatii do reszty załogi, bo swych towarzyszy niedoli wciąż jeszcze lubił – być może z naciskiem na „jeszcze” – lecz dlatego, że kolejna zwłoka groziła całkowitym wygaśnięciem entuzjazmu.
Pamiętał, jak przed kilkoma laty przyszedł na zebranie Towarzystwa Odrodzenia Ziemi. W kieszeni miał zmiętą ulotkę, lecz mimo że jej tekst znał niemal na pamięć, nie wiedział, czego właściwie powinien oczekiwać. Zaczęło się standardowo: przy wejściu ładna, długonoga blondynka (nie do odróżnienia od innych długonogich blondynek) wpięła mu w koszulę zielony znaczek i podała kieliszek szampana. Na sali było mnóstwo uśmiechnętych, wyluzowanych ludzi w koszulach z prawiejedwabiu, którzy najwyraźniej świetnie się znali. Potem przyszła pora na przemówienia, holoprezentacje i symulację odbudowy Jerozolimy. Tasos Hairetis był wśród tych, którzy klaskali najgłośniej, a nim wieczór dobiegł końca, wpłacił swoją pierwszą składkę.
Pół roku później należał już do najbardziej aktywnych członków Towarzystwa. W przeciwieństwie do większości koleżanek i kolegów nie kierowały nim względy religijne, nie nęciły go hasła „Ratujmy kolebkę chrześcijaństwa” czy „Odbudujmy Ziemię, po której chodził Bóg”. Bogowie niewiele Hairetisa obchodzili, za to historia – owszem.
Jeśli istniała jakakolwiek szansa, choćby najmniejsza, że na zniszczonej planecie znów rozwinie się życie, a później, dzięki wspólnemu wysiłkowi ludzi oraz aniołów-cieni, na właściwe miejsca wrócą odtworzone w najdrobniejszych detalach Bazylika św. Piotra, Tadż Mahal czy Wielki Mur Chiński, to Hairetis gotów był zrobić wiele, by owa wizja się urzeczywistniła.
Pamiętał, jak Towarzystwo zostało wpisane na listę organizacji starających się o środki na podróż międzygwiezdną oraz zasiedlenie. Świętowali wówczas przez całą noc, w coraz gorszych knajpach, aż wreszcie gdy wyrzucili ich z ostatniej, na moście Nicodemusa Tasos wspiął się na kamienny posąg lwa, upuszczając po drodze butelkę. Sznur świateł wzdłuż Pałacu Sprawiedliwości rozmazywał mu się przed oczami, woda sprawiała wrażenie bardzo dalekiej i zarazem bliskiej, on sam wrzeszczał „Za Ziemię!”, podczas gdy dwadzieścia metrów niżej dziewczyna, która miała zostać jego żoną, wymiotowała na własne buty. Nigdy nie czuł się tak całkowicie szczęśliwy, tak spełniony i żywy, jak tamtej nocy.
Potem jego zapał zaczął maleć, dzień po dniu, jak dziurawy worek, z którego wysypuje się piasek. Dziesiątki kwestionariuszy do wypełnienia, podpisy do złożenia i urzędnicy do obłaskawienia – wszystko to powoli zabijało entuzjazm. A może była to po prostu sprawka nieubłaganie biegnącego czasu i tego, że gdzieś pośród papierowo-komputerowego chaosu Hairetis niepostrzeżenie wślizgnął się w wiek średni?
Gdy „Arka” startowała, znów poczuł się młody i szczęśliwy, przez chwilę nawet łudził się nadzieją, że tak będzie zawsze. Nie było, oczywiście. Dlatego Tasos Hairetis nie miał ochoty wydłużać podróży o kolejny miesiąc.
Chciał stanąć na powierzchni Ziemi wtedy, gdy to jeszcze będzie mogło przynieść mu satysfakcję.
Skasować wiadomość? Coś takiego mogłoby ujść mu na sucho. Już teraz kwestia, komu właściwie podlega „Arka Odrodzenia”, była bardzo delikatna, a kiedy koloniści wylądują na Ziemi, staną się praktycznie niezależni.
Nikt nie wyciągnie wobec Hairetisa konsekwencji. Jedyną osobą, która mogłaby to zrobić, był kapitan Cerniglia, a on stanie po stronie oficera – choć, rzecz jasna, nie domyśli się, jaka była prawdziwa przyczyna tej niesubordynacji.
Skasuj to, szeptał wewnętrzny głos, lecz mężczyzna w głębi duszy wiedział, że tego nie zrobi. Niełatwo jest podważyć ponad dwadzieścia lat wpojonego w wojsku posłuszeństwa.
Wciąż tkwił z nieszczęśliwą miną przed ekranem, gdy na mostek wszedł kapitan.
—    Mamy wiadomość z Kerberosa — powiedział Hairetis pospiesznie, zanim pokusa stałaby się nie do odparcia. — Powinien pan spojrzeć.

O godzinie 9.52 czasu pokładowego oficer łącznikowy „Arki Odrodzenia” odebrał wiadomość.
Tasos Hairetis był wówczas na mostku sam, na wpół uśpiony przez monotonny szum wentylacji i popiskiwanie radaru krótkiego zasięgu. Dźwięk otwierającego się kanału komunikacyjnego wyrwał go z odrętwienia.
Łokciem trącił styropianowy kubek po kawie, po czym – wciąż jeszcze nie do końca przytomny – odruchowo schylił się i chwycił go, zanim naczynie spadło na ziemię. Resztka brunatnego płynu chlapnęła mu na przegub i zaczęła wsiąkać w rękaw. Strząsnął krople na podłogę, po czym wytarł dłoń w spodnie, pocieszając się myślą, że w jego przypadku plama i tak nie ma znaczenia. Dziwnym trafem szczupły, nerwowy Hairetis zawsze, nawet w świeżo wypranym i wyprasowanym mundurze, wyglądał bowiem na wymiętego jak po nieprzespanej nocy, co podkreślała jeszcze jego szara cera i przekrwione oczy.
Odstawił kubek w bezpieczne miejsce i dopiero teraz spojrzał na ekran.
Wiadomość nadeszła na kanale trzecim, zarezerwowanym dla ścisłego dowództwa statku. Hairetis wbił kod, poczekał na potwierdzenie i przeczytał tekst.
Zrobił to raz, a potem drugi, choć informacja była stosunkowo prosta.
Konieczna modyfikacja planów i zmiana kursu. W pasie Argyle’a odkryto planetę ziemskiego typu, potencjalnie interesującą, ze śladami cywilizacji, być może wciąż zamieszkaną. Zebrać jak najwięcej materiałów, potem kontynuować misję. Uwaga: prawdopodobne zagrożenie, przed stu trzydziestoma dwoma standardowymi dniami zaginęły tam trzy osoby z załogi statku handlowego T-13 „Optymista”. Bezpośredni kontakt z powierzchnią tylko w razie konieczności i przy zachowaniu maksymalnych środków bezpieczeństwa.
Poniżej następowała lista koordynatów, obliczenia wektorów ciągu, opis wejścia na nową trajektorię i wytyczne manewrów zmiany prędkości, a nawet przeliczenia paliwowe.
Hairetis przeleciał po nich wzrokiem.
Co, u licha…?, pomyślał. Przecież stracimy przez to prawie miesiąc!
Z drugiej strony, cóż to jest miesiąc dla półtora tysiąca zahibernowanych ludzi? Dla zamrożonych zwierzęcych embrionów, nasion i pogrążonych we śnie aniołów-cieni?
Tyle, co nic, a „Arka Odrodzenia” w swojej drodze na Ziemię przelatywała stosunkowo blisko pasa Argyle’a. Doskonała okazja dla Dowództwa Sił Powietrznych Kerberosa, by dokonać rozpoznania bez konieczności zawsze kosztownego wysyłania osobnego zespołu badawczego.
Miesiąc, pomyślał Hairetis, nie po raz pierwszy żałując, że nie jest jednym ze szczęśliwców, którzy spoczywali w komorach hibernacyjnych. „Arka” na dobrą sprawę mogłaby dotrzeć na Ziemię sama i dopiero przy lądowaniu potrzebna by jej była pomoc ludzkich pilotów, Dowództwo jednak postanowiło, że przez cały lot na statku pozostanie szkieletowa załoga: cztery osoby niemające do roboty nic prócz tego, by przez trzy miesiące wpadać na siebie nawzajem, nudzić się i kłócić, kiedy zawiodą rozkosze wirtualnego seksu, wspinaczki po najwyższych budowlach Nowych Ziem czy nurkowania z neodelfinami.
Cztery osoby, którym w razie potrzeby można było wysłać wiadomość „do ścisłego dowództwa”, szyfrowaną, choć na pokładzie pozostało wyłącznie ścisłe dowództwo.
Trzy miesiące, teraz rozciągnięte do czterech.
Była to ostatnia rzecz, na jaką Hairetis miał ochotę. Nie z powodu antypatii do reszty załogi, bo swych towarzyszy niedoli wciąż jeszcze lubił – być może z naciskiem na „jeszcze” – lecz dlatego, że kolejna zwłoka groziła całkowitym wygaśnięciem entuzjazmu.
Pamiętał, jak przed kilkoma laty przyszedł na zebranie Towarzystwa Odrodzenia Ziemi. W kieszeni miał zmiętą ulotkę, lecz mimo że jej tekst znał niemal na pamięć, nie wiedział, czego właściwie powinien oczekiwać. Zaczęło się standardowo: przy wejściu ładna, długonoga blondynka (nie do odróżnienia od innych długonogich blondynek) wpięła mu w koszulę zielony znaczek i podała kieliszek szampana. Na sali było mnóstwo uśmiechnętych, wyluzowanych ludzi w koszulach z prawiejedwabiu, którzy najwyraźniej świetnie się znali. Potem przyszła pora na przemówienia, holoprezentacje i symulację odbudowy Jerozolimy. Tasos Hairetis był wśród tych, którzy klaskali najgłośniej, a nim wieczór dobiegł końca, wpłacił swoją pierwszą składkę.
Pół roku później należał już do najbardziej aktywnych członków Towarzystwa. W przeciwieństwie do większości koleżanek i kolegów nie kierowały nim względy religijne, nie nęciły go hasła „Ratujmy kolebkę chrześcijaństwa” czy „Odbudujmy Ziemię, po której chodził Bóg”. Bogowie niewiele Hairetisa obchodzili, za to historia – owszem.
Jeśli istniała jakakolwiek szansa, choćby najmniejsza, że na zniszczonej planecie znów rozwinie się życie, a później, dzięki wspólnemu wysiłkowi ludzi oraz aniołów-cieni, na właściwe miejsca wrócą odtworzone w najdrobniejszych detalach Bazylika św. Piotra, Tadż Mahal czy Wielki Mur Chiński, to Hairetis gotów był zrobić wiele, by owa wizja się urzeczywistniła.
Pamiętał, jak Towarzystwo zostało wpisane na listę organizacji starających się o środki na podróż międzygwiezdną oraz zasiedlenie. Świętowali wówczas przez całą noc, w coraz gorszych knajpach, aż wreszcie gdy wyrzucili ich z ostatniej, na moście Nicodemusa Tasos wspiął się na kamienny posąg lwa, upuszczając po drodze butelkę. Sznur świateł wzdłuż Pałacu Sprawiedliwości rozmazywał mu się przed oczami, woda sprawiała wrażenie bardzo dalekiej i zarazem bliskiej, on sam wrzeszczał „Za Ziemię!”, podczas gdy dwadzieścia metrów niżej dziewczyna, która miała zostać jego żoną, wymiotowała na własne buty. Nigdy nie czuł się tak całkowicie szczęśliwy, tak spełniony i żywy, jak tamtej nocy.
Potem jego zapał zaczął maleć, dzień po dniu, jak dziurawy worek, z którego wysypuje się piasek. Dziesiątki kwestionariuszy do wypełnienia, podpisy do złożenia i urzędnicy do obłaskawienia – wszystko to powoli zabijało entuzjazm. A może była to po prostu sprawka nieubłaganie biegnącego czasu i tego, że gdzieś pośród papierowo-komputerowego chaosu Hairetis niepostrzeżenie wślizgnął się w wiek średni?
Gdy „Arka” startowała, znów poczuł się młody i szczęśliwy, przez chwilę nawet łudził się nadzieją, że tak będzie zawsze. Nie było, oczywiście. Dlatego Tasos Hairetis nie miał ochoty wydłużać podróży o kolejny miesiąc.
Chciał stanąć na powierzchni Ziemi wtedy, gdy to jeszcze będzie mogło przynieść mu satysfakcję.
Skasować wiadomość? Coś takiego mogłoby ujść mu na sucho. Już teraz kwestia, komu właściwie podlega „Arka Odrodzenia”, była bardzo delikatna, a kiedy koloniści wylądują na Ziemi, staną się praktycznie niezależni.
Nikt nie wyciągnie wobec Hairetisa konsekwencji. Jedyną osobą, która mogłaby to zrobić, był kapitan Cerniglia, a on stanie po stronie oficera – choć, rzecz jasna, nie domyśli się, jaka była prawdziwa przyczyna tej niesubordynacji.
Skasuj to, szeptał wewnętrzny głos, lecz mężczyzna w głębi duszy wiedział, że tego nie zrobi. Niełatwo jest podważyć ponad dwadzieścia lat wpojonego w wojsku posłuszeństwa.
Wciąż tkwił z nieszczęśliwą miną przed ekranem, gdy na mostek wszedł kapitan.
—    Mamy wiadomość z Kerberosa — powiedział Hairetis pospiesznie, zanim pokusa stałaby się nie do odparcia. — Powinien pan spojrzeć.


Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.