Amy Cahill lubiła wstawać pierwsza, ale nie wtedy, gdy zmuszały ją do tego wrzaski dobiegające zza drzwi hotelowego pokoju, którym w dodatku towarzyszyło głośne pukanie.
– Telegram dla pana Cahilla! – Siadła na łóżku w panice, a w jej głowie zrodziła się przerażająca myśl: Madrigale! – Mam dla pana wiadomość! – rozległ się kolejny krzyk.
Amy, jej brat Dan i Nellie, ich opiekunka, pojechali w środku nocy do innego hotelu w Kairze z obawy przed tym, że zaatakuje ich tajemnicza szajka, o której prawie nic nie wiedzieli.
Dan zsunął się z miękkiej złotej kanapy, lądując z łomotem na podłodze.
– Nie, Irina! Tylko nie Catfish Hunter! – wrzasnął.
Amy westchnęła. Najwyraźniej jej bratu po raz kolejny śnił się koszmar, w którym ich kuzynka, Irina Spasky, darła swoimi śmiercionośnymi paznokciami jego ukochaną kartę baseballową.
– Obudź się, Dan. To tylko sen.
Jeszcze nigdy nie czuła się tak zmęczona, a jej brat jak zwykle zachowywał się jak idiota.
Ponownie rozległo się pukanie, a tuż po nim krzyk:
– Telegram!
– Dan! Otwórz te drzwi! – wrzasnęła Amy, wciskając twarz w poduszkę. Wiedziała, że już nie uda jej się zasnąć. Zerkając zza poduszki, zauważyła, że Nellie, zupełnie niewzruszona, nadal smacznie śpi, musiała więc skapitulować – Idę, już idę! Przecież się nie pali.
Kiedy podeszła do drzwi, zawahała się, czując w żołądku znajome uczucie strachu. A jeśli wpuści do pokoju kogoś niebezpiecznego?
Opamiętaj się, Amy, przywołała się do porządku.
Otworzyła drzwi i stanęła oko w oko z egipskim gońcem hotelowym. Był dużo niższy od niej i miał na sobie elegancki czerwony uniform ze złotymi guzikami, co najmniej o dwa rozmiary za duży. W ręku trzymał zapieczętowaną kopertę.
– To dla pani. Ktoś zostawił go na recepcji. – Amy wzięła kopertę, a goniec przysunął się nieznacznie z wyczekującym uśmiechem. – Przyniosłem wiadomość z recepcji – powiedział z naciskiem. – Specjalnie dla pani.
Połową ciała znajdował się teraz na korytarzu, a drugą połową w pokoju, co wyraźnie zaniepokoiło Amy.
– Ma pan dla mnie coś jeszcze? – zapytała.
– Ktoś to dla pani zostawił – powtórzył goniec, z szerokim uśmiechem wskazując na kopertę.
– Daj mu to – odezwał się Dan z głębi pokoju. – Tylko niech pozwoli mi jeszcze pospać.
Mówił stłumionym głosem i kiedy Amy się odwróciła, zobaczyła, że jej brat leży z twarzą przyciśniętą do wykładziny. Był zbyt leniwy, żeby się podnieść. W wyciągniętej dłoni trzymał pięć funtów egipskich, czyli równowartość jednego dolara.
Amy wręczyła mężczyźnie bakszysz i zamknęła drzwi. Ciekawość nie pozwalała jej wrócić do łóżka. Koperta została zaadresowana na staroświeckiej maszynie do pisania, w której najwyraźniej brakowało wielkiego A. Niektóre litery, nie wiedzieć czemu, były podkreślone.
Amy otworzyła kopertę i usiadła na kanapie. Kiedy czytała kolejne linijki wiadomości, jej twarz coraz bardziej bledła. Saladin wydał z siebie wygłodniałe miauknięcie i wygiął grzbiet, wbijając pazury w złocistą narzutę.
– Dan, lepiej tutaj podejdź. – powiedziała, a ponieważ chłopiec najwidoczniej nie zamierzał się ruszyć, krzyknęła: – TELEGRAM DLA DANA!
Podniósł głowę, jakby zbierał siły, żeby wstać, lecz Amy widziała, że nie opuścił jeszcze krainy snów. W końcu dźwignął się z podłogi i padł ciężko na kanapę obok niej. Nellie wciąż jeszcze leżała, zwinięta w kłębek. Cienki biały kabel od słuchawek jej iPoda wysuwał się spod sterty siedmiu poduszek, którymi przykryła głowę.
– Ta dziewczyna potrafiłaby przespać trzęsienie ziemi – zauważył chłopak.
– Dan, posłuchaj mnie w końcu! – upomniała go Amy i przeczytała początek telegramu: – Międzynarodowe Lotnisko w Kairze, skrytka numer 328. 56-12-19. NRR.
– Wygląda mi to na kiepską pułapkę zastawioną przez któregoś z naszych rywali – stwierdził Dan bez entuzjazmu. – Zamówmy śniadanie i wracajmy do łóżek.
– Nie wydaje mi się – odparła Amy, podając bratu telegram. To, co zobaczył, odebrało mu mowę.
Leniwy, rozespany Dan momentalne zniknął, a jego miejsce zajął zaalarmowany i podekscytowany Dan.
– Nikt o tym nie wiedział, nawet Nellie!
– Grace wiedziała – zauważyła Amy. – Oprócz nas tylko ona. Nadawca telegramu musiał znać Grace na tyle dobrze, by to z niej wyciągnąć.
Dan nadal był zbyt wstrząśnięty, żeby odpowiedzieć, lecz Amy wiedziała, o czym myślał. W zeszłym roku przywiózł swoją bezcenną kolekcję kapsli – począwszy od Dr. Peppera, na zabytkowych kapslach od coca-coli skończywszy – do posiadłości Grace. Wszystkie sześćdziesiąt trzy kapsle zapakował do odjazdowej, staroświeckiej puszki na cygara. Grace osobiście wręczyła Danowi łopatę i pozwoliła mu zakopać kapsle na terenie ogrodu. Dan zdradził babci i siostrze, w którym miejscu i na jakiej głębokości zakopał kolekcję, na wypadek gdyby niespodziewanie zginął, jeżdżąc na snowboardzie lub skacząc ze spadochronem. Powiedział im wtedy, że w przypadku tak cennej kolekcji kapsli warto zachować ostrożność.
Teraz spojrzał na siostrę, a jego zielone oczy błyszczały nadzieją.
– Myślisz, że Grace znowu nam pomaga?
Oboje używali imienia Grace, jakby ich babcia nadal żyła, i chwilami tak właśnie się czuli. Kochana Grace dała swoim spadkobiercom wybór: milion dolarów lub jedna z trzydziestu dziewięciu wskazówek prowadzących do źródła niewyobrażalnej potęgi. Amy wciąż jeszcze nie mogła uwierzyć, że pościg zaprowadził ich tak daleko, i to w tak krótkim czasie. Odwiedzili cztery kontynenty i kilka razy otarli się o śmierć z rąk własnych krewnych. Jeśli istniał choć cień szansy na to, że Grace Cahill wyciągała do nich zza grobu pomocną dłoń, Amy wiedziała, że należy z niej skorzystać.
Dziesięć minut później Amy i Dan zeszli do gwarnego hotelowego lobby, mając ze sobą jedynie plecak. Dan uparł się, że zabierze swojego cennego laptopa, a Amy wzięła jeszcze komórkę Nellie, tak na wszelki wypadek.
– Zostawiłam Nellie kartkę, że poszliśmy poszukać pączków. Miejmy nadzieję, że nie stracimy całego ranka. Musimy wymyślić, jak dotrzeć na lotnisko – powiedziała Amy.
– Bez obaw, mam wszystko pod kontrolą – uspokoił ją Dan, po czym otworzył plecak, wyjął z niego gruby plik banknotów i zaczął upychać je po kieszeniach. Ich wartość nie była szczególnie oszałamiająca: jakieś pięćdziesiąt dolarów amerykańskich w egipskich funtach. – Joł, taksi! – zawołał, machając w górze kilkoma banknotami.
– Nie jesteśmy w Nowym Jorku, Dan – syknęła Amy. – Więc może spróbujesz zachowywać się przyzwoicie.
Nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, zatrzymał się przed nimi czarno-biały samochód z gigantycznym bagażnikiem na dachu. Z auta wyskoczył Egipcjanin, gestem zapraszając Amy i Dana do środka.
– Chodźcie, chodźcie! Ładny samochód! Dobra cena!
Dan rzucił siostrze wymowne spojrzenie i ruszył do auta. Taksówkarz błyskawicznie wyrwał mu plecak i już pędził w stronę bagażnika, ale chłopak go zatrzymał.
– Dzięki, amigo. Plecak zostanie przy mnie, jeśli pozwolisz.
Kierowca najwyraźniej nie zrozumiał, więc Dan wręczył mu dziesięciofuntowy banknot, zabrał swój plecak i zwinnym susem wskoczył na tylne siedzenie samochodu.
– Przepraszam za mojego brata – wyjąkała Amy. Miała jednak przeczucie, że Dan dopiero się rozgrzewa.
– Szybko, dobry człowieku. – Chłopak błyskawicznie potwierdził jej obawy. – Na lotnisko, migusiem!
– Szybki to moje drugie imię! – Kierowca roześmiał się, po czym zatrzasnął drzwi, prawie zgniatając Amy stopę, i pospiesznie zajął miejsce za kierownicą.
– Widzisz, siostrzyczko? Wszystko gra – rzucił beztrosko Dan. – Ten facet doskonale sobie poradzi. Ty tylko się relaaaaa…!!!!
Taksówka włączyła się do ruchu z zawrotną prędkością, klucząc z pasa na pas i robiąc uniki niczym rozregulowana górska kolejka. Amy wpadła na Dana, później na drzwi, później znowu na Dana, podczas gdy unikali zderzenia z trąbiącymi autobusami i poirytowanymi pieszymi. Kiedy wreszcie taksówkarz nieco zwolnił, Amy dostrzegła siedzący im na ogonie wielki problem. Spojrzała na brata szeroko otwartymi z przerażenia oczami i wyszeptała:
– Dan…
– Ten kierowca jest trochę na bakier z przepisami ruchu drogowego, co? Poproszę może, żeby jechał spokojniej…
– N-n-nie! Każ mu przyspieszyć! Gazu!
Dan przeniósł wzrok z przestraszonej twarzy siostry na jaskrawozieloną vespę, która klucząc między samochodami, coraz bardziej zbliżała się do ich taksówki. Jej kierowca miał na sobie fioletowy dres i był naprawdę ogromny.
– Hamilton Holt! – krzyknął chłopak.
Hamilton należał do klanu Holtów: półgłówków, którzy podobnie jak Amy i Dan brali udział w pościgu za trzydziestoma dziewięcioma wskazówkami. Ostatnim razem, kiedy Amy miała z nim do czynienia, zostawił ją na pewną śmierć w tunelu tokijskiego metra.
– Gaz do dechy! – wrzasnęła, lecz kierowca jakby jej nie słyszał.
Dopiero gdy Dan wyciągnął kolejny cenny banknot dziesięciofuntowy i cisnął go na przednie siedzenie, taksówkarz przycisnął pedał gazu i samochód gwałtownie wskoczył na najwyższy bieg. Przez następne dziesięć minut Dan rzucał kolejne banknoty, aż wreszcie Hamilton zniknął im z pola widzenia. Kiedy samochód zatrzymał się przed kairskim lotniskiem, chłopak sprawdził kieszenie, które okazały się puste.
– W porządku. – Kierowca wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – Już dosyć zapłaciliście!
– Dobra robota, lamusie – burknęła Amy. – Utknęliśmy na lotnisku bez grosza. Nellie będzie zachwycona tym, że wzięliśmy jej telefon, wydaliśmy większość pieniędzy, a na dodatek potrzebujemy transportu z lotniska. I nawet nie kupiliśmy pączków! Czy może być gorzej?
– Coś mi się wydaje, że może – odparł Dan.
Serce podskoczyło Amy do gardła, kiedy podjechała do nich czarna limuzyna, a ze środka wysiadł Ian Kabra. On i jego siostra Natalie również polowali na wskazówki, a do tego byli nieskończenie bardziej niebezpieczni od Holtów.
Komentarze
Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!