Powrót Szedariady - relacja

Szedariada. Kto jeszcze rok temu kojarzył ten termin z konwentem? W tym momencie rękę mogłoby podnieść zapewne stosunkowo niewielu obecnych stałych bywalców tego typu wydarzeń. W tym roku impreza powróciła pod niezwykle wymowną nazwą: Szedariada - 20 lat później. Jak wypadła nowa edycja jednego z najstarszych polskich konwentów fantastycznych? Postanowiliśmy sprawdzić to osobiście.

Powrót do korzeni?

Wrocławski konwent, nie po raz pierwszy zresztą, odbył się w szkole przy ul. Kamiennej. Powrót legendy od samego początku miał być chyba lokalnym, kameralnym wydarzeniem i to było czuć. Brak kilometrowych kolejek przy wejściu oraz miła atmosfera udzielały się każdemu akredytowanemu, a wrażenie to spotęgowało oficjalne otwarcie imprezy, które odbyło się w piątkowy wieczór przy kieliszku wina lub szampana i ciastkach. Szedariada powróciła, lecz co miała do zaoferowania?

 

W programie można wyróżnić właściwie trzy bloki: literacki, RPG-owy oraz specjalny, w którym należałoby zmieścić wszystko to, co nie pasuje do dwóch pierwszych kategorii.

Blok literacki zgromadził całkiem sporo gości. Przybyli m.in. Jarosław Grzędowicz, Maja Lidia Kossakowska, Eugeniusz Dębski, Jacek Inglot, Ewa Białołęcka i Adam Cebula, a planowo mieli pojawić się również Magda Kozak i Miroslav Žamboch, lecz ostatniej dwójce nie udało się dotrzeć z przyczyn niezależnych od organizatorów. Atrakcji nie brakowało - poza spotkaniami autorskimi można było wziąć udział w interesujących panelach oraz prelekcjach. I tak Jacek Inglot z Adamem Cebulą wspominali czasy Breslau Group - grupy pisarskiej, którą kilkanaście lat temu tworzyli wraz z Eugeniuszem Dębskim i Andrzejem Drzewińskim. Ponadto Ewa Białołęcka przybliżała świat fanfiction, Jacek Inglot prowokował do dyskusji nad ewolucją homo sovieticusa we współczesnego korpoczłowieka, zaś na jednym z paneli poruszano kwestię (de)konstrukcji antybohatera. Krótko mówiąc, działo się naprawdę sporo. Mimo wszystko, frekwencja była niewielka i rzadko przekraczała 10 osób.

Nie będę ukrywał, że blok literacki interesował mnie dalece bardziej od RPG-owego. Zresztą prelekcji w tym ostatnim było stosunkowo niewiele; nieco lepiej wyglądała kwestia sesji, choć i one nie cieszyły się chyba ogromną popularnością, jeśli spojrzeć po skromnej ilości chętnych na tablicy ogłoszeń. Jeśli jednak ktoś koniecznie chciał się podszkolić w zakresie teorii, mógł posłuchać wykładów na takie tematy jak współczesna psychologia i etyka w grach RPG, czy tworzenie na potrzeby rozgrywki interesujących walk. Miłośnicy oldschoolowych sesji mogli nawet podejść do specjalnie zorganizowanego punktu ksero (!) i tam zdobyć kopię podręcznika RPG - tak, jak robiło się to naście lat temu.

Nieco poza nawiasem dwóch głównych bloków należy również wspomnieć o tych punktach programu, które były z nimi luźno powiązane. Dlaczego średniowiecze tak często jest tłem dla gier RPG? Jak mogłaby wyglądać prawdziwa nuklearna apokalipsa, a jak przedstawia się ją w popkulturze? Jakie były największe nuklearne katastrofy? O tym wszystkim można było posłuchać na tegorocznej Szedariadzie.

Czego nie zobaczycie poza Szedariadą?

 

Na tegorocznej Szedariadzie przygotowano kilka dosyć specyficznych atrakcji. Pierwsza z nich to czytelnia Szedar, gdzie można było zapoznać się ze zbiorami chyba największej polskiej biblioteki fantastyki, a także osobiście poznać jej twórcę - Henryka Jasińskiego - który na osobnym spotkaniu opowiadał o jej przeszłości, teraźniejszości i planach na przyszłość. Na konwencie można było nie tylko zapoznać się z archiwalnymi numerami polskich fantastycznych czasopism (Fantastyka, Fenix itd.), ale również wziąć udział w tzw. "bookswappingu", czyli wymianie książek.

Jednym z głównych punktów programu Szedariady była jednak wycieczka autobusowa Wrocław nocą. Autobus podążał śladami poprzednich edycji konwentu, podczas gdy jego "weterani" wspominali przeróżne anegdoty z nimi związane. Dla kogoś, kto nie miał okazji brać wcześniej udziału w jakiejkolwiek Szedariadzie, była to pasjonująca lekcja historii. I w żadnym przypadku nie przymusowa - w drugiej części autobusu wynajęty wrocławski przewodnik przybliżał zainteresowanym historię stolicy Dolnego Śląska, tak więc każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Wycieczkę zwieńczył nocny pokaz multimedialnej fontanny pod Halą Stulecia. Po zakończeniu spektaklu autobus odstawił wszystkich uczestników wycieczki pod budynek główny konwentu.

Wśród szczególnych atrakcji Szedariady nie można zapomnieć o "dyżurach kulinarnych" znanych i lubianych postaci. W konwentowej kuchni posiłki przygotowywali m.in. Eugeniusz Dębski z żoną, a można było też zjeść potrawy w klimatach niektórych systemów RPG - np. Warhammera lub Dzikich Pól. Wrażenia? O niebo lepsze od tych, jakich można zaznać w tzw. "Grill Barze". Obsługująca go firma kateringowa oferowała jedzenie w małych porcjach, drogo i niekoniecznie smacznie. O ile pomysł z fanatatyczną/RPG-ą kuchnią okazał się strzałem w dziesiątkę, o tyle ów bar był największym niewypałem imprezy.

A to nie koniec...

Wielką popularnością cieszyła się piwnica, gdzie umieszczono zarówno współczesne konsole do gier, na których królował Rock Band, jak i platformy do rozrywki w stylu retro - tutaj prym wiódł chyba nieśmiertelny Duck Hunt. Spragnieni nieco "wyższych" wrażeń mogli obejrzeć imponujący pokaz tribal dance w wykonaniu zespołu Mahakala, zaś miłośnicy konkursów próbowali swoich sił w zmaganiach związanych z Falloutem, mitami Cthulhu, retrogamingiem, czy filmami. Tak wielka różnorodność atrakcji sprawiła, że na tegorocznej Szedariadzie naprawdę ciężko było się nudzić.

Summa sumarum

To jednak nie program był największym plusem konwentu, a jego kameralność. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że większość jego uczestników już się znała, a pozostali (jak choćby ja) nie mieli problemu z adaptacją do tej entuzjastycznej, fantastycznej grupy. To bynajmniej nie oznacza, że program Szedariady okazał się słaby; atrakcji było w sam raz, a niewielka ilość uczestników pozwalała im na ożywione debaty z panelistami, czy samymi pisarzami, co jest praktycznie niemożliwe przy pełnej sali na konwentach pokroju Pyrkonu czy Polconu. Szedariada "20 lat później" trzyma się całkiem nieźle i mam nadzieję, że "21 lat później" będzie tak samo. Zastanawiam się, czy korekty nie wymagałby termin konwentu - długi weekend sierpniowy nie jest najszczęśliwszym momentem na organizowanie takiego wydarzenia. Jednakże z drugiej strony powstaje pytanie, czy "lepszy" termin i większa liczba uczestników nie sprawi, że Szedariada zatraci swój specyficzny klimat? Pytanie pozostawiam otwarte i wierzę, że organizatorzy podejmą najlepszą decyzję.


Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.