Anthony Ryan

Najnowsza powieść Anthony’ego Ryana zastała mnie w ciekawym stanie ducha. Wydanego w 2023 roku Pariasa, będącego pierwszym tomem trylogii Przymierza Stali, wspominam jako całkiem udaną książkę. Nie była być może nader odkrywcza, ale za to cechowała się relatywnie mrocznym klimatem oraz nieźle napisanymi postaciami. Skąd zatem wątpliwości?

Bywają cykle, które rozwijają się z każdym kolejnym tomem. Ich autorzy uczą się na błędach, dopracowują bohaterów, zagęszczają intrygę i serwują czytelnikom satysfakcjonujące zakończenia epickich, rozpisanych na tysiące stron przygód.

Okres okołoświąteczny kojarzy się ostatnio z wyjątkowo paskudną, zniechęcają do spacerów pogodą. Skoro zaś o śniegu można zapomnieć, czasu chwilowo jakby więcej, a przed ponurą rzeczywistością najlepiej skryć się pod ciepłym kocem, można przy okazji sięgnąć po przyzwoitą fantastykę. Taką jak Lord Wieży chociażby. W końcu kiedy będzie lepszy moment na liczącą ponad 850 stron „cegłę”?

Z twórczością Anthony’ego Ryana pierwszy raz styczność miałem przy okazji recenzowanego przeze mnie jakiś czas temu Pariasa. Wspominam go jako powieść dość konserwatywną w formule, niemniej wciągającą i wartą uwagi. Co zabawne, choć w umyśle pozostały mi jeszcze niektóre sceny, nazwisko autora zdążyłem kompletnie zapomnieć. Do Pieśni krwi zasiadłem więc ze świeżym umysłem, bez oczekiwań czy wymagań.

Trafiają się jeszcze książki, które potrafią mnie zaskoczyć. Weźmy choćby Pariasa. Teoretycznie to samo, co wszędzie: „średniowieczna” fantastyka, zagubiony, ale w gruncie rzeczy przyzwoity młodzieniec w roli głównego bohatera, bandyci, rycerze, królowie i Wielkie Wojny. Nic tylko siąść i ziewać. Sęk w tym, że napisano toto tak umiejętnie, że momentami ciężko się oderwać.

Strony: 1