Skocz do zawartości

Cedrik

Użytkownicy
  • Postów

    153
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez Cedrik

  1. Czy by to była lektura czy nie, "Potop" przeczytać trza, należy i powinno się. "Nie może inaczej być!" cytując Kmicica.

    O, w to nikt nie wątpi :)

    ,,Potop" trzeba przeczytać. Inna tylko sprawa, czy ,,trzeba" znaczy ,,chcę" ,,mogę" ,,zrobię" , czy też ,,muszę" ,,zmuszają mnie" ,,ech" ,, może znajdę w necie bryka?" bo to znacząco wpływa na odbiór książki. Nawet tak dobrej, jak ,,Potop".

  2. Kanary są takie oklepane..... nie lepiej jakiś nieznany nikomu zakątek świata?? :) cisza, spokój, nikt by cię tam nie szukał....... żyć nie umierać hehe

    Ale z nieznanego zakątka trudno się wydostać, a ja - raz na czas - chciałbym wracać po nowe książki...^^

  3. A po co? Nie lepiej wpaść od razu do Empiku z okrzykiem w stylu "to napad, książki z działu fantasy ładować do torby i spokój a nikomu nic nie grozi". Ekonomiczniej ced ;)

    Niby tak... ale gdzie w tym wszystkim zabawa? ;]

    A taki rajd - bank -> empik -> wyspy kanaryjskie to przynajmniej radość życia daje ;]

  4. Robert Silverberg "Człowiek w labiryncie". Klasyka SF z lat '60. ;)

    Wzruszyłem się ;)

    Dobra książka. Musze odnowić, bo ostatni raz czytałem będąc pacholęciem jeszcze ^^

    Zimek->

    Polecasz, widzę?

    Kupiłbym nawet, gdybyś nie polecał :P Muszę zobaczyć, ostatnio nawet w ręce miałem... ale pusto w kieszeniach :(

    Edit - A ja właśnie skończyłem ,,Gotuj z papieżem" Ćwieka. Boże, mój Boże, co za... wspaniałe danie ^^

    Jedno opowiadanie - ,,Dom na wzgórzu" rozwaliło mnie totalnie. To jest właśnie TO, co kocham.

  5. A dodam może takie małe coś... bo i tak wylądowało na stronie NF, to zalicza się już do internetowych ^^

               

                To był ciepły, jasny dzień. Wiosna. Jasnozielone liście dopiero co pojawiły się na drzewach, a ptaki odśpiewywały swoje serenady.

                Jan szedł szybkim krokiem jedną z Krakowskich uliczek. Co jakiś czas potykał się na bruku, lecz natychmiast prostował się i coraz bardziej przyspieszał kroku, a na jego twarzy zagościł serdeczny uśmiech.

                To był jeden z tych dni, kiedy wszystko może się udać. Ciepły, lecz nie gorący, słoneczny, lecz nie za jasny i pachnący świeżością poranka, mimo, że było już południe. A w dodatku sobota, co znaczyło, że ma przed sobą całkowicie wolny dzień także i jutro.

                Doprawdy, nie było chyba szczęśliwszego niż on człowieka na tym świecie.

                                                                          ***

                Wstając rano, nie przypuszczał, że za niecała godzinę do jego skrzynki wpadnie list z informacją o wygranej w konkursie fotograficznym jednego z czołowych pism na rynku. Zaraz później dostał też dwa maile z propozycjami współpracy z branżowymi pismami.

                Kiedy zadzwonił do Ani i przekazał jej tę radosną wiadomość, od razu zaproponowała spotkanie. Najpierw obiad, potem kino, a następnie kolacja i – kto wie? – być może także i śniadanie?

    W taki dzień, jak dziś nie miał wątpliwości, że tak będzie.

                Szedł teraz na umówione miejsce spotkania, uśmiechnięty, z idealnie ułożonymi, długimi włosami, w co dopiero kupionej skórzanej kurtce, czując na twarzy orzeźwiający, chłodny wiatr.

    Zdawało mu się, że przechodnie uśmiechają się do niego uprzejmie, gdy ich mijał. Jeden starszy pan nawet mu się ukłonił!

                Sam też się uśmiechał. Idąc przez miasto spotkał już dwóch dobrych znajomych ze studiów, z którymi powymieniał się najnowszymi plotkami. Pogratulowali mu serdecznie, mimo, że nie chwalił się sukcesem. Widocznie Ania zdążyła już rozpuścić swoje plotkarskie wici.

                                                                          ***

                Gdy dojrzał rynek starego miasta, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Umówili się z Anią pod ratuszem i-mimo, że do godziny spotkania zostało jeszcze jakieś dziesięć minut – wiedział, że ona już tam jest i czeka na niego. Po prostu uwielbiała przychodzić przed czasem, stać i obserwować ludzi, czekając na tego, z kim się akurat umówiła. Czy to była jej najbliższa przyjaciółka, czy też właśnie sam Jan.

                Oczyma wyobraźni widział już jej ciemnobrązowe oczy, rozświetlone iskierkami radości. Chciał już przy niej być, wziąć ją w ramiona, pocałować i powiedzieć, jak bardzo ją kocha.

    Pogwizdując wesoło, ruszył przed siebie jeszcze szybciej, prawie biegiem.

                W chwili, kiedy wchodził na płytę rynku, zwalił się nagle na kolana. Przez jego twarz przeleciał nagły grymas bólu i niedowierzania.

                Sekundę później był już martwy, a z jego nosa ciekła krew.

                Mały, niepozorny i niezauważony skrzep krwi przepłynął jego żyłami prosto do mózgu, gdzie zablokował równie niepozorną tętnicę.

                Jan nie miał szans. Skonał w przeciągu paru sekund.

                Niecałe trzysta metrów od kobiety, którą kochał.

                                                                                                          Kraków,

                                                                                                      7 Stycznia 2010

  6. To i ja też troszkę pomarudzę :)

    udali się do swoich domów, by oddać się błogiemu snowi

    Się, się... no i to ,,błogiemu snowi", nie lepiej ,, w ramiona morfeusza", lub coś w tym guście? Ładniej brzmi.

    o kasztanowych włosach sięgających nań do pasa;

    Nie jestem pewien... ale chyba bez ,,nań"

    w uszach niewielkie kolczyki można było dostrzec,

    Aaaaghr...! Szyk zdania, rany, no!

    Cichy chichot rozległ się z ust jej towarzysza, niezwykle podobnego do niej; obydwoje mieli czarne jak smoła włosy, sięgające do połowy pleców, błyszczące, co świadczyło o tym, że były zadbane.

    ,,Z ust jej towarzysza wyrwał się cichy chichot. Mężczyzna był bardzo do niej podobny; miał - tak jak ona - smoliste, lecz błyszczące, zadbane włosy sięgające do połowy pleców (...) "

    Nie jest to może super, bo nakreśliłem na poczekaniu, ale popatrz - przy zmienionym szyku zdania wygląda to jednak troszkę lepiej (chyba ^^).

    No i ,,rozległ się z ust jej towarzysza" - brzydkie zdanie.

    Delikatne rysy twarzy, śniada cera, para przenikliwych błękitnych oczu, małe, wąskie usta wygięte w lekkim, teoretycznie przyjaznym uśmiechu oraz spiczaste uszy; trzymali się na uboczu, ona w ciemnoniebieskiej prostej sukience, która nie posiadała zbyt wielu zdobień, podkreślała idealnie jej szczupłą figurę, typową dla przedstawicielek jej rasy.

    Jezusicku! I to wszystko, to jest jedno zdanie!

    Można by zrobić ze trzy, po przeróbce - cztery. Polecam krótkie zdania. W długim człowiek może się pogubić, a nawet jeśli nie - nie będzie ono ładne.

    niewiasta zakaszlała, by posłać mu spojrzenie swoich oczu, z których zionął chłód.

    To bez kaszlenia, rozumiem, nie mogła mu posłać spoj...ekhu, ekhu.

    Muszę dalej to komentować?

    - Na pewno. - dało się słyszeć odpowiedź;

    1. BEZ kropki. Zdanie się kończy po ,,odpowiedź"

    2. Nie musisz wszędzie się wciskać z narracją, bo wygląda to źle.

    przypominający usilny śmiech chochlika;

    Usilny?

    czarnowłosa otworzyła swoje oczy

    Trudno, by otwarła jego...

    spojrzeć w kierunku otwartego okna, będącym swoistą bramą

    Będącego...

    podarowane jej przez swojego starszego braciszka na urodziny.

    Znaczy, jej brat był swoim bratem, czy tak? ;>

    jak kurtyzana jakowaś?

    Stylizacja w narracji? I to taka? Ech...

    na jej twarzy, która maską przecież była kryjącą jej wnętrze

    bllfffthhhhllll.... Shhhyycck staaaniiiaaa pfffflll!

    wiedział to doskonale, gdyż oczu swoich nie zamknął,

    (szyk?)

    próbując wyrwać się z nań żelaznego uścisku.

    Z nań... ke?

    sunąc po jej aksamitnej skórze... gdy znowu szarpać się poczęła

    ... Ty wiesz.

    gdzie łatwiejszy dostęp do jej wnętrza by miał.

    tse tse... Master Yoda.

    czuła ciepło ciała jej matki,

    To, że jej, to już wiem.

    wyrzucony w głąb otchłani został,

    Ech... szyk.

    Jej imię starannie wybrane zostało,

    ......

    I na koniec - szyk, szyk i jeszcze raz SZYK. Oraz zdania krótsze. I dużo czytać. I pisać.

    Ech.

    Trója na szynach.

  7. Dzięki za Wasze refleksje, ludzie :)

    Shane->

    (...) najlepiej w innym układzie słonecznym.

    Eee... to są inne?

    No... raczej tak ^^

    Mały, śmieszny człowieczek z białymi włosami

    Geralt? :P

    Pewnie^^ Tylko Jaskier mi się tu gdzieś zapodział... :(

    Czekam na kolejne.

    Nieprędko ;]

    Większość najpierw poddawana jest próbie papieru ;>

    No i dzięki Tobie też :)

  8. Aaach, widzę, że jeszcze nikogo tu nie było!

    Zatem na mnie spoczywa zmieszanie z bło... ekhm, skrytykowanie tego opowiadania... nie, no dobra. Spokojnie, źle chyba nie będzie... ^^

    Słońce próbowało musnąć jej policzki, jednak bariera szkła uniemożliwiła kontakt.

    To słońce przez szkło nie przechodzi? A właściwie promień słoneczny...

    nienawiści do całego świata,

    Powtórzenie świata i wcześniej też świata. Swoją drogą - pancerna ta sukienka :)

    Tu jest zbyt dużo cytatów, ale masz czasami pomieszany szyk zdania.

    I znów brak cytatów... powiem tylko, że masz strasznie, strasznie dużo trzykropków. Za dużo.

    – Była zła i obojętna! Nie pomogła, nie kochała! Zła, zła porcelanowa laleczka!

    Ten sposób mowy nie pasuje mi do 13-latki. Ale może po tym, co przeszła, jest usprawiedliwiona?

    - To jest chore! Nie wiesz, co mówisz! – wykrzyczał z serca swojego;

    Dziwne zdanie. Dziwnie się czyta.

    dała znak strażnikom, by niebawem zabrali stąd dziewczynę. Sama zaś wstała i ruszyła w kierunku swojego wyjścia. Wątpiła, by ta młoda szalona nastolatka ruszyła za nią. Potrafiła jedynie bezmyślnie pleść bzdury... jak każdy z tego ośrodka.

    1. Skoro ośrodek, to nie strażnicy, tylko pielęgniarze.

    2. Nastolatki zwykle są młode.

    Uderzenie padło na twarz kobieciny;

    Jak mówię, strasznie dziwne budujesz te zdania.

    Odgłos pociąganego spustu,

    Jaki odgłos wydaje pociągany spust? I jest on donośny na tyle, by być odgłosem docierającym do uszu dziewczyny?

    - Niestety nie żyje... – wyrwało się policjantowi.

    Wyrwało?

    czy znowu spotkać go miała, gdy dusza jej daleko była?

    Cóż to za językowy potwór?!

    Czy katuszy nie będzie końca?

    Katuszą.

    Ok, refleksje końcowe - strasznie dziwnie napisane. Potwory językowe, błędny szyk, trochę błędów. Fabuła... ciekawa, ale niedopracowana. Widać, że masz pomysły i chęci, ale brak warsztatu.

    Dużo, dużo czytaj i pisz dalej. Może za parę lat coś już wyjdzie :) Życzę samozaparcia.

    Wkradł Ci się trochę patos. Próbuj go eliminować.

    Pisz dalej. Warto. Zawsze.

  9. A, to i ja może dosypię swoje trzy grosiki... :) (czasami mogę pisać to samo, co Shane, ale cóż, nie chce tracić rozpędu i chęci, więc nie będę kasował ;] )

    Pierwsze, co zauważyłem, to akapity, a właściwie ich brak tudzież minimum. Tekst wygląda przez to tak sobie...

    Pomimo, że był to marzec, musiało być co najmniej dwadzieścia stopni. Ludzie na ulicy chodzili w porozpinanych zimowych kurtkach.

    Rany, przy 20 stopniach?! W zimowych kurtkach?

    Pal licho porozpinanych, ale już teraz na zewnątrz temperatury podchodzą do 15 może stopni i ludzie już chadzają bez kurtek (niektórzy), a ja sam w swojej skórze się pocę czasem... a co dopiero 20 stopni.

    Idiotka. Wszyscy ludzie to idioci.

    Ach ;] Masz u mnie plusa ^^

    że prawie spowodowała wypadek. Co tam wypadek.

    Powtórzenie.

    Każdy dzień wydaje się być taki sam, jednak każdy przypadek jest inny.

    Jw.

    Adres się zgadza. Generała Józefa Piłsudzkiego 7. Była to wysoka kamienica wyglądająca na zapuszczoną.

    Sugeruję pisać w tym samym czasie, a jak już zmieniasz, to nie ,,ot tak i gdzie popadnie" ;)

    Drzwi nawet nie były zakluczone.

    Wiem, wiem, slang i może wystąpić w takiej narracji, ale IMO lepiej brzmi ,,zamknięte" ;]

    Skrzypiące pod moimi budami schody obwieszczały sąsiadom moje przybycie.

    Masz budy rozumiem, a pod nimi schody skrzypią? ;>

    (wybacz, nie mogłem się powstrzymać ^^)

    A swoją drogą - moimi, moje...

    Myślałem, że to mój syn, Wojtek.

    Bez Wojtek.

    - Zbigniew Jędrzymowicz?

    A może najpierw coś w rodzaju ,,nie szkodzi"? Bo to tak... nienaturalnie.

    - Pozwoli pan, że porozmawiam z panem. To nie zajmie więcej jak dziesięć minut…

    ,,że z panem porozmawiam" - lepiej. Inna sprawa, że znowu nienaturalnie. ,,Chciałbym z panem porozmawiać." ,,Czy mógłbym...?" itp.

    jakby ten staruszek

    Zauważyłem, że ciągle piszesz ,,ten" ,,tamten" ,,tego" itp. Niepotrzebne. Wywalić.

    - Co więc pana do mnie sprowadza.

    ,,?"

    - Staruszek wstał z fotela.

    To raczej dialog nie jest.

    ... I dalej jest trochę powtórzeń, ale to znajdziesz.

    No i cóż, Panie Autorze? Refleksje końcowe. Nie jest źle. Fabuła przyjemna, choć mnie nie powaliła. Od połowy opowiadania wszystko już było oczywiste.

    Ale mimo to mi się podoba. Lubię takie klimaty. Mam tylko wrażenie, że po napisaniu tego ani razu nie przeczytałeś. A było trzeba.

    W skali szkolnej... czwórka z małym minusikiem ;]

  10. Huhu, nowe duszyczki... a właściwie jedna, ale za to jaka :)

    Hikaru - witaj i czuj się tu dobrze, bo my będziemy (ja, ręczę za siebie) starali się, by tak właśnie było!

    Zostań na dłużej, a jak już...hmm... wsiąkniesz, to powiedz o nas innym. Może też lubią czasem gdzieś wsiąknąć ^^

    Z innej beczki - jeśli interesujesz się Japonią i ogólnie tymi klimatami, to czytałaś pewnie ,,Opowieści rodu Otori"? Warto brać się za pozostałe książki, gdy już dotarło się do zakończenia całej tej historii (staram się nie spoilerować) z Takeo?

  11. Uhu, kiedyś dałem to na portal literacki, z tego co pamiętam... a zapomniałem tu. Napisałem, by rozruszać palce kiedyś. A że nie mam co z tym zrobić, myślę, że spokojnie może zmieścić się tu :)

    Gdzieś w głębinach kosmosu istnieje pewien niepozorny układzik słoneczny oddalony od wszelkich galaktycznych tras komunikacyjnych na tyle daleko, że nikt nigdy o nim nie słyszał, ani się nim nie zainteresował (co prawdopodobnie wiąże się z podanym wcześniej brakiem informacji).

    Na trzeciej planecie od słońca istnieje życie. I nie jest to niepozorne życie kolonii bakterii, które można znaleźć w całym kosmosie. Ba, nie jest to nawet życie bezrozumnych zwierząt! Na trzeciej planecie, o której nikt, poza ich mieszkańcami nie słyszał, istnieje rozwijająca się szybko cywilizacja dziwnych, fascynujących istot, które są szalenie przekonane o tym, że mogą być jedyni w całym wszechświecie.

    I żyły by sobie te istoty w błogiej nieświadomości, nie niepokojone przez nikogo i całkowicie bezpieczne, gdyby nie jeden, bardzo niefortunny zbieg okoliczności, który miał być wydarzeniem tygodnia na kanale NowaGalaktyka TV nadawanym we wszystkich cywilizowanych światach w Drodze Mlecznej.

    No, może poza jednym...

    ***

    Kiedy pilot Mike Richardson był młody nikt nie powiedziałby o nim, że jest szaleńczy, niezdyscyplinowany, czy porywczy. Nic z tych rzeczy. Jako zaledwie dwudziestoparoletni młodzian był zwykle poważny, opanowany i powściągliwy, a uśmiechał się tylko w towarzystwie pięknych kobiet. Kiedy się zestarzał i dotarł do czterdziestki nawet i to przepadło, a on, ciesząc się sławą najbardziej opanowanego i jednocześnie skutecznego asa lotnictwa był jednocześnie najsamotniejszym człowiekiem na Ziemi.

    Raz, że nie miał ani żony, ani dzieci, a dwa, że większość swego życia przesiedział za sterami myśliwca, gdzieś, w górnych warstwach atmosfery. A tam niestety nie było zbyt tłoczno i za towarzystwo miał tylko swój samolot. Nawet chmury zostawały gdzieś na dole. W samotności mogli go przebić jedynie astronauci żyjący samotnie na stacji kosmicznej. Ale oni – z racji, jeśli można tak powiedzieć, bytu – nie mogli się zaliczać do grona najsamotniejszych ludzi na ziemi, co, paradoksalnie, jeszcze bardziej osamotniało Mike’a. Co dziwne, nigdy mu ta samotność nie przeszkadzała.

    Koledzy mówili na niego ,,zimny” Mike. Nie obchodziło go to. Był zimny. Nie uśmiechał się, nie żartował i zawsze mówił prawdę prosto w oczy. Poważny, samotny i wyniosły. Jego domem było niebo i myśliwiec. Niekiedy wyobrażał sobie, że umrze za jego sterami. Jakże inaczej mógłby zginąć? Chciał umrzeć tak, jak żył. Bez zbędnych fajerwerków i płaczu. Normalną, zwykłą jak na jego zawód śmiercią. I najważniejsze, by nikt o nim nie pamiętał.

    Los spełnił jego wolę. Niestety, losy bywają przewrotne, więc i w tym przypadku stało się coś, czego nie było w planach.

    O Mike’u Rochardsonie dowiedział się cały świat i pamiętał o nim... bardzo długo. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że do końca świata, choć nie jest to całkiem prawdą.

    Cóż więc takiego się stało, że zwykły pilot zabłysnął w mediach niczym gwiazda? To on jako pierwszy nawiązał kontakt z istotami pozaziemskimi.

    I stał się bohaterem ludzkości. Przez chwilę.

    ***

    To miał być rutynowy lot. Start na lotniskowcu ,,Marianna”, przelot nad środkową Europą i powrót w jednym kawałku. Jak to mawiał kapitan Price: ,,Trzeba zaglądnąć, czy Polacy nadal mają burdel, czy też luksusową agencje towarzyską”. Chodziło oczywiście o wrzawę wywołaną brakiem ,,Tarczy Antyrakietowej”. Cały świat śmiał się z tego małego kraiku, że dał się wpuścić w maliny. Kapitan Price wtórował światu przez ostatnie dwa tygodnie co wieczór, trzymając w garści szklankę Whisky. Mike zaś w głębi duszy im współczuł. Biedni naiwniacy.

    Wystartował o godzinie 4.00 rano, wedle zegarka zakupionego w Waszyngtonie. Pogoda była wspaniała. Słońce świeciło, chmur było mało, a temperatura powietrza na morzu nie przekraczała czternastu stopni Celsjusza. Wiało.

    Taką pogodę Mike lubił najbardziej. Zimno, a  silny wiatr targa włosami i połami skórzanej kurty. Ten sam wiatr zapewnia idealną siłę nośną podczas startu jego samolotu. Siadając za starami swojego F-22 Rochardson uśmiechnął się lekko. To będzie dobry lot.

    Parę godzin później był już nad terytorium Europy. W dole powoli przesuwał się krajobraz wschodnich Niemiec zastąpiony po kilkunastu minutach przez pola uprawne w Polsce. Nie bał się wykrycia. F-22 był niewidzialny dla radarów, a lecąc na wysokości blisko 20 tysięcy metrów nie był możliwy do zobaczenia z ziemi.

    Słońce świeciło ostro, a niebo było ciemnobłękitne. Panowała totalna cisza. Mike odprężył się i rozparł wygodnie w fotelu. Jeszcze jakieś pół godzinki i zawraca. Życie jest piękne.

    I w tym momencie wszystko się spieprzyło.

    Nagle kabinę wypełniło wycie alarmu zbliżeniowego, a zaraz później tuż nad nim pojawił się ciemny, talerzowaty kształt. Mike nigdy nie wierzył w UFO. I nie zamierzał uwierzyć. Był za to cichym zwolennikiem teorii, że wszelkie ,,latające talerze” są eksperymentalnymi samolotami rządu. Teraz, widząc jeden z nich na własne oczy machinalnie, nawet nie myśląc rozpoczął przewidzianą na podobne sytuacje procedurę.

    Wyminął pojazd i włączył radio.

    - Zidentyfikuj się! – rzucił.

    Odpowiedziała mu cisza.

    - Zidentyfikuj się! – powtórzył. – W przeciwnym razie będę zmuszony ostrzelać pojazd!

    Odczekał pół minuty, po czym odpalił rakietę. Wybuchła koło kadłuba talerzowatego pojazdu.

    Dopiero wtedy z głośników dobiegł nienaturalnie wysoki wizg. I nie wróżył on nic dobrego.

    ***

    Xiri Sopatul miał dwadzieścia tysięcy lat i pochodził z Lampierii, planety położonej osiemset tysięcy lat świetlnych od Ziemi. Jako lampierczyk wchodził właśnie w burzliwy okres dojrzewania, co wiązało się oczywiście z kobietami. W jego przypadku była to powabna Cyria Zames z kobiecej szkoły klasztornej w jego mieście. Przez ponad trzysta lat spotykali się potajemnie na błoniach, za starym młynem. W końcu, jak przystało na prawie dorosłego, bogatego lampierczyka postanowił umówić się z nią na randkę gdzieś dalej... najlepiej w innym układzie słonecznym. I w dodatku możliwie daleko od cywilizowanego świata.

    Słyszał kiedyś o takim miejscu. Zawędrował tam ponoć jeden menel z miasta, ale szybko uciekł, opowiadając dyrdymały o białkowych formach życia. Białkowe formy! Dobre sobie, przecież wiadomo, że życie może występować tylko w jednej formie – krzemowej. Tak było, jest i będzie.

    Ale planeta była ponoć bardzo ładna. Słońce ciepłe na tyle, by można by było się na nim pogrzać i pełno doskonałych wulkanów na romantyczną kąpiel... Korzystając z weekendu wybrali się więc na piknik.

    Xiri nie mógł przypuszczać, że ktoś już te planetę zaklepał.

    ***

    Silnik cicho buczał pod maską talerza. Xiri siedział niedbale trzymając kierownice w jednej ręce, drugą błądząc po wspaniałym ciele Cyrii. Było na co popatrzeć. Wspaniała, mięciutka szyja, smukła kibić, i te mocne, granitowe nogi! I jej oczy, jej piękne, szare oczy patrzące się na niego z miłością. Tej nocy będzie jego. Był tego pewien. Patrząc jej w oczy pochylił się, by złożyć na jej ustach iście ognisty pocałunek. Specjalnie przytrzymał w ustach porcyjkę wrzącej lawy.

    I właśnie w tej chwili czujniki zbliżeniowe zawyły, a z głośników dotarł do niego jakiś bełkot. Niechętnie oderwał wzrok od twarzy Cyrii i skupił go na ekranie. Pod nim leciał jakiś śmieszny pojazd.

    - Niech to skała połknie! – zaklął. – ten tu czego?

    - Może też na piknik? – podsunęła Cyria.

    - Jeśli tak, to go wygonie. Mój ojciec jest prezydentem lampierii!

    Cyria pochyliła się i polizała go w ucho.

    - Zrób to, skarbie, niech nam nie przeszkadza...

    W tym momencie statkiem zatrzęsło. Czujniki pokazały, że mały stateczek odpalił jakiś pocisk. To wystarczyło, by Xiri rozpalił się do czerwoności. Dosłownie.

    Włączył nadajnik.

    - Słuchaj debilu! – zaczął. – Masz się stąd natychmiast wynieść! Leć na inną planetę!

    Z głośników ponownie dobiegł go bełkot.

    - Cooo? – wrzasnął Xiri. – Nie słyszę co mówisz! Masz odlecieć! Jestem Xiri Sopatul! Mogę nakazać ci...

    Statkiem zatrzęsło. Osłony włączyły się automatycznie. Xiri plunął lawą na deskę rozdzielczą. Zagotował się. Zdecydowanym ruchem wcisnął mały, czerwony przycisk pod ekranem.

    Mike Richardson umarł tak, jak chciał. Za sterami myśliwca. Przedtem jednak zdołał nadać meldunek do bazy. Jego śmierci towarzyszył spektakularny, jądrowy wybuch w atmosferze a niedługi czas potem świat dowiedział się kim był, co robił, a nawet kiedy się urodził.

    ***

    Niecałe dwa lata później, na błoniach w Krakowie zgromadził się wielotysięczny tłum, a w powietrzu aż furczało od licznych helikopterów obwieszonych kamerami. Oczy całego świata zwróciły się ku południu Polski, gdzie miało się odbyć pierwsze oficjalne spotkanie obcego z człowiekiem. Wszyscy znali doskonale historię pierwszego kontaktu. Mike Richardson miał pomnik w każdym mieście, a niektóre szkoły i ulice nazwano jego imieniem. Jakieś dwa tygodnie po kontakcie w przestrzeni kosmicznej pojawił się mały, bezzałogowy statek niosący pozdrowienia od całej galaktyki i oficjalne przeprosiny Xyriosa Sopatula zapewniającego, że jego syn poniósł już karę za swój uczynek.

    I nie kto inny, jak sam Xyrios został – z uwagi na jego związek z przykrymi wydarzeniami -wysłany przez Rząd Galaktyczny do powitania nowych towarzyszy w rozumie i oczywiście zaproponowania im członkostwa w Unii Galaktycznej. Xyrios uparł się, by miejscem spotkania było właśnie to, nad którym doszło do ,,wypadku”, jak incydent został szybko nazwany przez polityków.

    Na tą okazję głowy wszystkich państw przybyły do Krakowa, a amerykanie szybko zapewnili Polsce nie tylko tarczę antyrakietową, ale i całą flotę przeróżnych myśliwców. W ramach sojuszu, rzecz jasna. Rosjanie zaś postanowili wyjątkowo nie protestować.

    ***

    Wszystko było gotowe. Orkiestra zajęła miejsca, politycy ustawili się grzecznie w rządku, a tłum zalegający Kraków w milczeniu wpatrywał się w niebo.

    Xyrios miał zjawić się równo o szesnastej. Była piętnasta pięćdziesiąt dziewięć. Wszystkie źródła informowały, że przestrzeń wokół Ziemi jest pusta. Czyżby delegat Unii miał się spóźnić?

    Ludzie w milczeniu odliczali ostatnie sekundy.  Pięć... cztery...trzy...dwa...

    Chmury się otworzyły, a powietrze zawirowało. Zerwał się wiatr. Przez chwilę wszystkich oślepił blask.

    ..jeden.

    Na błoniach spoczywał wielki, ciemny, latający talerz. Wszyscy wpatrywali się w niego w napięciu. Orkiestra, która miała grać stała w bezruchu jakby wszyscy byli posągami. Do czasu, aż ze spodka wysunął się trap.

    Dyrygent nagle przypomniał sobie gdzie jest i szybko przywrócił swoich podwładnych do porządku. W drgającym od napięcia powietrzu popłynęła łagodna, piękna i wzruszająca muzyka. Jakaś kobieta wyszła na podwyższenie i zaczęła śpiewać ,,Ave Maria” .

    Trap wysunął się do końca. W spodku otworzyły się drzwi. Wszyscy, oprócz orkiestry i śpiewaczki, wstrzymali oddech.

    U szczytu trapu pojawił się on. Xyrios. Wyglądał... normalnie. Miał dwie ręce i dwie nogi, oczy, nos i usta. Nosił ubranie, jakąś dziwną, lekko błyszczącą czarną szatę. Od ludzi różniło go tylko to, że nie miał włosów, jego skóra była szara, a wzrostu na oko miał około trzech metrów.

    Za nim, po lewej i po drugiej stronie kroczyli dwaj pomagierzy niosąc walizki i paczki. Xyrios stanął u dołu trapu, naprzeciw gromady podekscytowanych polityków. Pierwszy krok na nowo odkryta planecie, po myślał i wyciągnął nogę w przód.

    Stanął na trawie i otworzył usta, by wygłosić historyczne słowa jedności wszystkich ras we wszechświecie. I w tym momencie dotarła do niego muzyka.

    - Co to za piekielny jazgot? – zapytał.

    Zanim zdążył się powstrzymać, wbudowany w ubranie translator przetłumaczył wszystkim jego słowa. Zaszumiało. Jeden z polityków spojrzał znacząco na bladego dyrygenta. Ten jednym ruchem uciął melodię i, trzymając się za serce, opuścił błonia. Tego samego dnia wieczorem miał mały wypadek samochodowy.

    Tymczasem Xyrios próbując nie wybuchnąć lawą uśmiechnął się szeroko.

    - To taki żart, wiecie... – usiłował wytłumaczyć, lecz zanim zdołał dokończyć podleciała do niego para dzieci wręczając mu bukiet kwiatów.

    Przejechał po nich palcami. Były organiczne! Doprawdy, ci Ziemianie musieli mieć bardzo zaawansowaną technologię! Uśmiechnął się jeszcze szerzej. W Unii spodziewano się, że to jakaś zacofana cywilizacja, a teraz, gdy powróci i opowie jakie cuda widział, to na pewno dostanie awans. Może nawet na prezydenta całego układu?

    Pocieszony tą myślą ujął dłoń najbliższego polityka. Zaczęło się polityczne spotkanie na szczycie. Tymczasem świat zaczął świętować w swój własny, wyjątkowy sposób.

    ***

    Kolejny fajerwerk rozjaśnił nocne niebo. Xyrios stał na wawelskim placu dokładnie, jak mu pospiesznie wyjaśniono, nad jamą dziwnego stwora imieniem ,,Smok”.

    - Piękne, piękne – powiedział na głos. Równocześnie rozglądał się dookoła. Tutejsza architektura była niespotykana. Z jakiego oni budulca korzystają? Jakaż niezwykła technologia mogła stworzyć cos takiego?

    Wiedział już, że dziwni mieszkańcy Ziemi umieją doskonale tworzyć rzeczy organiczne. Nawet nie wiedzieli, co posiadali. Jakaż to moc musi być ukryta na planecie Ziemi, że ej mieszkańcy dają sobie łatwo radę z czymś, co pozostaje w sferze marzeń reszty mieszkańców galaktyki? Pytał się o to kilka razy, lecz politycy uśmiechali się tylko i kierowali rozmowę na inne tory. Podejrzewał, że tego sekretu tak łatwo mu nie wyjawią.

    Postanowił zaczekać. Był cierpliwy. Zostanie tutaj parę tysięcy lat i może wtedy czegoś się dowie?

    Póki co zaczynał już być zmęczony. Od blisko dziewięciu godzin przebywał z tymi samymi ludźmi, którzy strasznie szybko mówili i ciągle czegoś chcieli. Wręczyli mu też szklankę z jakimś płynem zwanym ,,szampan”. Spróbował i o mało nie wydalił węgla. Z grzeczności trzymał jednak naczynie i udawał, że co jakiś czas pociąga łyka. W rzeczywistości rozlewał trochę na ziemie.

    - Panie Xyriosie? Może dolać panu szampana?

    Popatrzył w duł. Mały, śmieszny człowieczek z białymi włosami.

    - Nie, nie. Nie trzeba. To cudowne, te wasze ognie na niebie. Chcę patrzeć.

    - Mam nie przeszkadzać? Może moglibyśmy omówić...

    - Nie, nie! To jutro! – Xyrios miał już dosyć wszelkich ofert i kontraktów. Gdzie oni się tak spieszą? Na omówienie traktatu maja całe pięćset lat!

    W centrum cywilizowanej galaktyki każdą sprawę rozpatrywało się przynajmniej dwa tysiące lat. A tutaj? Poprzez swoją grzeczność ustalił trzy ustawy dotyczące nowego handlu w niecałe dziewięć godzin! Strasznie zapracowani są ci ludzie...

    Kątem oka zobaczył, że kieruje się ku niemu inny polityk. Na jego twarzy dostrzegł szeroki uśmiech. To nie wróżyło nic dobrego. Obrócił się, udając, że go nie zauważył i postąpił parę kroków przed siebie. Tylko tyle zdołał, zanim zahaczył stopą o jakiś wybój i upadł na ziemię. Przez chwilę całym sobą doświadczał podłoża. Potem zawył i – odtrącając pomocne ręce – zerwał się na równe nogi.

    - Co to jest?! – zawołał wskazując na podłoże.

    Jeden z ziemian podsunął się do niego.

    - Bruk – oświadczył.

    - Co?!

    - Bruk. Marmurowe płyty i tam dalej – pokazał ku katedrze – kostka.

    Xyrios poczuł, że zaczyna wrzeć.

    - Marmurowe?! – zawył. – Kamień?! Budujecie z kamienia? Krzemowe budynki?!

    Wszyscy nieśmiało pokiwali głowami. Xyrion złapał się za głowę.

    - Na całym globie? Krzem? – pytał niepewnie.

    - Tak.

    - A wy... wy jesteście formami organicznymi...? Z węgla...?

    Zebrani ludzie spojrzeli po sobie ze zdziwieniem.

    - No... tak.

    Delegat Unii Galaktycznej zawył, a z jego ust zaczęła wypływać lawa. Domy z ciał! Domy z ciał! Mieszkają w domach zrobionych z ciał!

    - Barbarzyńcy! – zawołał. – Wybryki natury! Pokraki!

    Zaalarmowani hałasem ochroniarze przybiegli i otoczyli ich kołem. Xyrion zaś wcisnął parę klawiszy i przeteleportował się, razem ze swoimi pomocnikami na statek. Krzycząc cały czas ze strachu, obrzydzenia, gniewu i niedowierzania wystartował z planety Ziemia z pełną mocą silników.

    ***

    W niedługi czas potem cywilizacja Ziemska, oraz cała planeta przestała istnieć, zakwalifikowana przez Unie Galaktyczną jako poważny i niebezpieczny wybryk natury i mutację genetyczną.

    ,,Nie można pozwolić” – mówił jeden z przedstawicieli Unii - ,,by coś tak ohydnego i plugawego istniało na świecie.”

    Planeta i cały układ słoneczny przestały istnieć w jednym, potężnym rozbłysku nuklearno-gwiezdnym, zaś o całej sprawie nigdy więcej nie wspominano.

    Poza tym jednym, jedynym razem, gdy o planecie ohydy usłyszała cała galaktyka w wieczornym wydaniu wiadomości, w programie NowaGalaktyka TV.

  12. SJ jak mogłeś :(

    No nic, relację pewnie napiszę... a jak znam życie pojadą ze mną dwaj przyjaciele, więc, tak jak ostatnio, można relacje napisać :)

    Ale tak czy siak - wstydź się. Taki ciekawy konwent... :>

  13. SJ - ślepy, czy nie wie? Oto jest pytanie ;] Tam JEST Steampunk. Razem z Thrillerem, Horrorem... ale jest.

    A co ja czytam? Obecnie ,,Nowe Idzie" - opowiadania Sf dobre, ale - póki co- mnie nie wzięły. Ach, gdzież są te lata 80...

×
×
  • Dodaj nową pozycję...