Skocz do zawartości

Cedrik

Użytkownicy
  • Postów

    153
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez Cedrik

  1. O cholera jasna!

    Zatkało mnie. Mówię serio. Ma klimat i jest pięknie narysowane, a przy tym... płotka. Taaaak! Nie było jej w grze, w filmie...e... nie będę klął... Ale tutaj jest właśnie ona i Wiedźmin... który właściwie tutaj nie przypomina twardego Geralta, a bardziej Geralta przed/po ( bo na pewno nie w trakcie^^) spotkaniu z Yennefer. Romantyczne.

  2. Dlaczego interesuję się fantastyką?

    Cóż, mógłbym pewnie udzielić wielkiej i uczonej odpowiedzi, ale nikomu nie chciałoby się jej czytać :)

    Odpowiem więc krótko- Bo książki fantastyczne i ogólnie cała fantastyka ( gry, filmy etc) mają w sobie prawdziwa magię. Potrafią otworzyć wrota wyobraźni, zainspirować... To świadectwo tego, że nadal jesteśmy ludźmi, a nie robotami. Umiemy marzyć.

    Fantastyka jest dla mnie wytchnieniem od świata, miłością i sposobem na przyszłe życie.

    No i tyle :) Z grubsza.

  3. ***

    Zbliżał się wieczór. Mikołaj jechał powoli na swym motorze. Uśmiech znikł z jego twarzy, wokół oczu pojawiła się siateczka zmarszczek. Na skrzyżowaniu zapaliło się czerwone światło. Mikołaj posłusznie się zatrzymał. Już parę godzin temu zorientował się o co chodzi w tej całej jeździe-zgodnie-z-przepisami. To było łatwe. W przeciwieństwie do tego, co chciał zrobić, gdy tu przyjechał.

    Był w setkach sklepów, dziesiątkach kościołów, paru organizacjach charytatywnych i wszędzie widział to samo: Złość, zawiść, nienawiść, konsumpcyjność, egoizm i zwątpienie. I on sam też zwątpił. Kiedyś w którymś z filmów usłyszał sformułowanie ,,Święty by nie wytrzymał”. Nie do końca go wtedy zrozumiał, lecz teraz zaczynał. Zadanie, które sobie narzucił przerosło jego możliwości. Nigdzie nie znalazł ludzi gotowych mu pomóc. Za to dwa rasy ktoś spróbował go okraść, raz pobić, trzy razy wzywano ,,panów w kitlach” i dwa razy chciano wezwać policje.

    Nie znalazł się jeden człowiek, który nie potraktowałby go, jak wariata. Chociaż nie, paru ludzi myślało, że są w ,,ukrytej kamerze”. Od blisko dziesięciu godzin szukał rozwiązania swoich problemów, a jedyne, co znalazł to ból siedzenia i pleców.

    Zniechęcony rozejrzał się na boki. Padał deszcz. Śmierdziało. Po chodnikach chodzili ludzie z parasolami równie szarymi jak ich twarze. Skręcił w lewo. Na planty. Wcześniej zauważył tam ławki. Może, jak odpocznie, to rozjaśni mu się choć trochę w głowie.

    Zatrzymał motor i siadł na jednej z ławeczek podpierając głowę rękami. Kleiły mu się oczy. Siąpiący deszcz potęgował wrażenie monotonii. Nie wyglądał już jak Mikołaj. Spodnie i Korzuch miał mokre i brudne. Broda zszarzała. Iskierki w oczach przygasły.

    - Mogę...Się...Mogę? – Usłyszał nad sobą. Spojrzał w górę. Obok niego stał starszy człowiek z butelką w ręce. Cuchnęło od niego.

    - Co możesz?- Zapytał matowym głosem.

    - Sięęę...Przysiąść, mogę?- Mężczyzna lekko chwiał się na nogach.

    - Pewnie. Siadaj.

    Mężczyzna usiadł i przysunął się do niego.

    - Coś mi się...Widzi, że masz problem, co nie? – Zagadnął.

    - Tak. Mam. – Odparł Święty.

    - Najlepszszszsssyyy, Najlepszy sposób na problemy to porządna butelka – Oznajmił przybyły. – Weź, chcesz? – Wyciągnął do niego butelkę. – Pół liiitra?

    Mikołaj patrzył się na nią przez chwilę zastanawiając się. Wzruszył ramionami.

    - Daj.

    A potem siedzieli na ławce pijąc. Mikołaj po raz pierwszy w całym swoim życiu rozmawiał o niczym. I dobrze mu z tym było.

    ***

    - Prancer widzisz go?

    - Nie, a ty?

    - Tez nie.

    - To co robimy?

    - Nic. Lecimy dalej. Miejcie oczy szeroko otwarte.

    - A co się stanie, jak go znajdziemy?

    - Wtedy do niego zlecimy!

    - Fanie i co wtedy?

    - Wrócimy z nim do domu!

    - I co wtedy?

    - Walniemy cię w głowę! Zamknij się i daj prowadzić!

    *** 

    - Dowodziki proszę!

    Mikołaj podniósł głowę. Nad sobą zobaczył rosłego człowieka w mundurze.

    - Ups. – Kolega Mikołaja wyraźnie się przestraszył.- To...Hm...Panowie, no...Święta idą!

    - Dowodziki. – Drugi policjant wyszedł z cienia.

    Mikołaj wstał ( a raczej próbował, bo świat zaczął się dziwnie chwiać).

    - Aleszooochodsssiii?

    - Uuu...Pan to nieźle podpił. Odezwał się pierwszy z policjantów. – Franek, chodź, tych dwóch panów jedzie z nami.

    - Nie suuumiecieee?- próbował przemówić im do rozsądku Mikołaj- Jesssssm Mołajeeem!

    - Tak, tak...Proszę tędy – Jeden z policjantów wziął go pod ramię. – Pojedzie pan z nami do takiej izby, gdzie pan wytrzeźwieje sobie...

    - Alszzz?

    - Tak, tak. Do izby wytrzeźwień.

    - Suuumiem.

    ***

    Obudził się. Leżał. Otworzył oczy i syknął, gdy ukuło go ostre światło. Potem poczuł coś jeszcze. Chwycił się za głowę i jęknął.

    - Tak to niestety wygląda proszę pana. Winić może pan samego siebie.

    Święty otworzył oczy raz jeszcze, lecz tym razem powoli. Obok siebie ujrzał młodą, ciemnowłosą kobietę.

    - Gdzie jestem? – Wyksztusił. Język nie do końca słuchał jego poleceń.

    - W przytułku dla bezdomnych. Mam na imię Krysia i jestem kierowniczką. Przyniosłam ci wody.

    Pił przez chwilę łapczywie. Potem rozejrzał się już przytomniejszym wzrokiem.

    - Krysiu...Jak ja się tu znalazłem?

    - Podpiłeś sobie w parku z starym Maćkiem. Jemu się nie dziwię, jest stałym bywalcem na izbie wytrzeźwień, ale ty...? Ciebie nie znam. Zresztą nikt ciebie nie zna, nawet komputery. Nie mogli ci pobrać odcisków palców, wyobrażasz sobie?

    - Mniej więcej. – Westchnął. – Nigdy nie byłem pijany...

    Uśmiechnęła się.

    - W to akurat nie wierzę, ale uznaję, że...No, powiedzmy, że miałeś zły dzień. Skoro już się obudziłeś, to może podasz mi swoje imię i inne dane?

    - Mam na imię Mikołaj.

    Usiadła wygodniej i założyła nogę na nogę. Przy tym odrzuciła głowę, by włosy nie zasłaniały jej oczu. Mikołaj był oczarowany.

    - Jakie ładne imię.- Powiedziała.- Mało osób je nosi w dzisiejszych czasach. A inne dane?

    Inne dane? O co jej chodzi?

    - Powiedz mi prawdę- Mikołaj uśmiechnął się szeroko- jestem w niebie, a Ty jesteś aniołem? Szef dał mi emeryturę? Świat się skończył?

    Zachichotała.

    - Nie, nie. Nic takiego. I nie zmieniaj tematu, bo to nieładnie. Nazwisko?

    Zastanowił się.

    - Chyba...Chyba Święty...

    - Co? Nie żartuj sobie. Prawdziwe dane.

    Mikołaj westchnął.

    - Naprawdę. Jestem Świętym Mikołajem. – Powiedział to z takim przekonaniem, że kobiecie uśmiech zszedł z ust.

    - A myślałam, że jesteś normalny- westchnęła i wstała, by odejść.

    - Nie! – Wykrzyknął- Czekaj! Popatrz na mnie, czyż nie wyglądam jak Mikołaj?

    Na małym stoliczku obok łóżka stało małe lusterko. Krysia podniosła je i mu podała.

    - Przyjrzyj się. -  Rzekła. – Dokładnie. Czy według Ciebie tak wygląda Mikołaj?

    Święty zerknął w zwierciadło i aż stęknął, gdy zobaczył, jak wygląda: Zmarszczki znikły, broda zmalała i poczerniała. Miał bokobrody i przystojną, kwadratową twarz. Brązowe oczy śmiały się do niego z odbicia. Słowem- znów miał dwadzieścia lat.

    - Jak...Jak to możliwe...?

    - Co możliwe? – Zapytała.

    - Ja...Ja mam...Ja jestem....- Nie mógł wykrztusić z siebie słowa.

    Spojrzała mu w oczy.

    - Jesteś...?

    Zamyślił się.

    - Nieważne. A kim jest ta, która dla mnie stała się aniołem z nieba?

    Zarumieniła się.

    - Jestem Krysia. Mój ojciec prowadzi ogólnoświatową organizację do pomocy ludziom. To znaczy...- jej oczy posmutniały- Prowadził jeszcze dwa miesiące temu.

    - A dlaczego teraz już nie?

    Odwróciła wzrok.

    - Nie żyje. – Jej usta zacisnęły się w wąską linię.

    Mikołaj wyczuł jej smutek.

    - Przykro mi...Słuchaj, Krysiu czy mogę coś dla Ciebie zrobić?

    -  Nie...- Westchnęła, a potem spojrzała mu głęboko w oczy.- Ja...No, chyba, że zaprosisz mnie do kina – powiedziała szybko. Potem zawstydzona znów odwróciła wzrok. – Przepraszam, proponuje ci jakieś takie rzeczy i nic o Tobie nie wiem...

    - Krysiu – powiedział cicho. – Ja...Nie mogę Ci nic obiecać. Nie wiem, czy mogę...- Zawiesił głos. Nagle jakaś myśl zajaśniała mu w głowie. Chciało mu się śmiać. A więc to tak! Już znał rozwiązanie.  Zmarszczki na jego czole wygładziły się. – Ale mogę zrobić co innego.

    -  Co masz na myśli? – Spytała.

    - Idziemy na zewnątrz. Chodź. – Wstał i wziął ją za rękę. Szła za nim posłusznie.

    Przeszli przez drzwi, potem jeszcze jedne, aż w końcu znaleźli się na zewnątrz budynku. Był chłodny dzień. Słońce jednak świeciło ostro, a po błękitnym niebie śmigały małe chmurki. Mikołaj zaśmiał się cicho.

    - Chciałaś potwierdzenia, że jestem Mikołajem, tak? No to proszę.

    Zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek włożył palce do ust i gwizdnął przeciągle.

    ***

    Wysoko na niebie Rudolf pilnie wypatrywał swojego szefa. Już od dziesięciu godzin fruwali po całym globie przeszukując każdy jego zakątek, lecz nigdzie nie mogli go znaleźć.

    Wyglądało na to, że rozpłynął się w powietrzu. Renifery były już tak zmęczone, że przestały się nawet sprzeczać.

      Już miał dać sygnał do powrotu, gdy powietrze przeciął przeciągły gwizd. Rudolf przymknął oczy. Słuchał tego gwizdu, a w jego sercu wzrastała radość.

    - Słyszeliście? – Dobiegło go z tyłu.

    - To on?

    - To on!

    - To ON!

    - Widzę go! Jest jakiś...Inny.

    - Ano. Młodszy!

    - I jaki przystojny! To na pewno Mikołaj?

    - A kto inny, ćwierćmóżczku? Słyszałeś, by kto inny tak gwizdał?

    - Przezywasz mnie? A w pysk chcesz?

    - Cisza! – Warknął Rudolf- Choć raz zróbmy to z godnością.

    ***

    Krysia patrzyła. Patrzyła i nie mogła uwierzyć w to, co widzi.  Oto z nieba spływały ku niej sanie św. Mikołaja ciągnięte przez dziewięć reniferów. Mało tego, renifery te sprzeczając się ze sobą i krzycząc osiadły na ziemi, a dwa z nich zaczęły tłuc się porożami.

    Mikołaj tymczasem zaśmiał się i rozkładając szeroko ręce podszedł do sań.

    - Przyjaciele, witajcie!

    Rudolf skłonił głowę.

    - Witaj szefie. Meldujemy się na służbę.

    Święty obrócił się do Krysi, która nadal rozdziawiała usta.

    - Teraz mi wierzysz?

    Kiwnęła głową.

    - Do kina nie pójdziemy, ale mogę Ci zaoferować coś innego: Będziesz pierwszą śmiertelniczką od wieków, która ujrzy mój dom. Chcesz?

    Westchnęła. Potem przetarła oczy i zaśmiała się.

    - I Ty się pytasz? Pewnie, że chcę!

    Gdy Mikołaj siadał za nią do sań usłyszał, jak Cupid szepcze konfidencyjnym głosem:

    - I przygruchał se panienkę, nono... 

    Uśmiechnął się i dyskretnie ( korzystając z nieuwagi Krysi) wymierzył mu  kopniaka w zadek.

    A potem polecieli.

    ***

    Mikołaj siedział w swoim gabinecie z nogami na biurku i rozkoszował się ostatnim dniem przed Wigilią. Wszystko się poukładało. Krysia okazała się bardzo dobrą i pomocną kobietą. Jako szefowa organizacji charytatywnej mogła mu pomóc i teraz już nie musieli być opłacani przez niebieski zarząd. Fabryka znów ruszyła, a on...Znów był młody.

    Nagle rozległo się pukanie do okna. Święty spojrzał w tamtą stronę i zobaczył krasnoludka w niebieskim ubranku. Uśmiechnął się i skinął ręką. Okno otworzyło się na jego rozkaz.

    - List dla Pana. – Obwieścił mały ludzik.

    - Och, świetnie. Bardzo się cieszę. Połóż go na biurku.

    Krasnal zrobił to, co chciał Mikołaj i chciał już zniknąć, kiedy Święty zatrzymał go gestem.

    - Chwileczkę, nie napijesz się ze mną?

    Krasnalek zrobił kwaśną minę.

    - Napiję. Może. O ile nie jest to herbata malinowa. Ostatnio miałem po niej biegunkę. 

    - Och nie, nie jest – Odparł z uśmiechem Mikołaj. – Mam za to pyszne mleko.

    - Co? Nie, nie wypiję! – Wykrzyknął krasnal.

    - Stój, gdzie tak pędzisz? – zapytał gościa Mikołaj widząc, że ten zamierza znikać- Ze mną, Z Mikołajem się nie napijesz?!

    Chcąc nie chcąc krasnal musiał napić się pełny naparstek mleka. Mikołaj o mało nie posikał się ze śmiechu, widząc, jak ten krzywi się i grymasi. Cóż, może następnym razem będzie mniej arogancki. A pod choinką i tak znajdzie coś ciekawego.

      Potem, gdy krasnoludek znikł obrzucając go spojrzeniem pełnym urazy Mikołaj otworzył kopertę. List od szefa. Były tam tylko cztery zdania:

    Wszystkiego najlepszego!

    Widzisz? Ja też mogę dawać prezenty.

          Korzystaj z tej młodości jak możesz najlepiej. Nie mogłem patrzeć, jak Cię bolą te plecy.

    Mikołaj ze śmiechem odłożył list.

    A może jednak skorzysta z tej propozycji kina?

    ***EPILOG***

    Młodszy funkcjonariusz Franciszek Podolski nie miał dobrego dnia. Rano nakrzyczał na niego szef i kazał zostać cały dzień w pracy grożąc zwolnieniem, a mama zagroziła, że go wydziedziczy, jeśli dzisiaj do niej nie przyjedzie. Sytuacja patowa. Zresztą...Całe jego życie było patowe i postanowił to zmienić. Na samobójstwo jakoś nie miał ochoty. Postanowił więc ukraść ten wielki motor stojący na parkingu. Od pół roku nikt się po niego nie zgłosił, więc i tak pewnie jest niczyj, a po co ma stać i się psuć? Weźmie go sobie i pojedzie w świat.

      Motor stał pod małym daszkiem. Franek wziął go za kierownice i wytoczył na ulice, potem siadł na nim okrakiem. Spróbował zapalić. Silnik ożył z warczeniem. Motor wzniósł się nad ziemię.

      Franek wytrzeszczył oczy. Latający motor?! Ale odjazd. Nie miał pojęcia, że cos takiego istnieje... Przekręcił gaz i motor z rykiem ruszył przed siebie. Po paru chwilach szalonej jazdy (były już) policjant zauważył dosyć spory przycisk z napisem ,,dopalacz”. Z zaciekawieniem go nacisnął.

    - WooooooOOOOOOOOAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAHHHHHH!!!

                                                                    Koniec.

                                                                                        Kraków-Żywiec

                                                                                      26.12.08 - 29.12.08

                                                                                         

       

    * Patrz – zeszłoroczna przygoda Mikołaja.

    **Mogłoby się wydawać, że skrzaty ( z racji bytu) uwielbiają cukierki, jednak tak naprawdę są one dla nich torturą.

  4. ***

    Nocną ciszę przerwał okrzyk strachu, bólu i żałości. Mikołaj obudził się i chwila minęła, zanim dotarło do niego, że to on krzyczał.

    Leżał na podłodze, a obok niego leżał pomięty koc. Na czole zebrały mu się grube krople potu.

    - Co za koszmarny sen...- Mruknął i podniósł się z podłogi. – Jak coś takiego mogło mi się śnić zwłaszcza teraz, gdy...- Urwał. Doznał wrażenia, że w głowie zapaliła mu się mała, żółta lampka. Chwilę stał kontemplując, a potem zdecydowanym krokiem podszedł do wieszaka i zdjął z niego swoją kurtkę. Potem zamienił szlafmycę na czapkę i chwilę  później( no, kilka chwil. W wieku około-tysiąc-letnim nie jest się już tak żwawym, jak za młodu)  był gotowy do drogi.

    Cicho zamknął za sobą drzwi i zbiegł po schodach, uważając, by nie zbudzić chrapiących w innych pokojach reniferów. Biedne zwierzęta od kiedy rok temu zrobiły mu strajk nie miały co robić, a same przecież zostać nie mogły, więc Mikołaj ( który przecież miał swój motor) użyczył im kilku gościnnych pokoi.

    Pięć minut później Rudolf zbudził się nagle ze snu słysząc warkot odlatującego motoru. Renifer uznał jednak, że to tylko sen i poszedł spać dalej.

    Tymczasem Mikołaj leciał z szybkością boeinga wiedząc już, co ma zrobić.

    Bo jeśli przez tyle lat sprawiał, że ludzie dostawali prezenty, to na pewno okażą wdzięczność i pomogą mu w tej trudnej sytuacji.

    ***

    Pani Basia była starszą kobietą w wieku mniej więcej ( Prawdziwe damy nie przyznają się do wieku) siedemdziesięciu-pięciu lat.

    Dzień był chłodny, acz słoneczny. Pani Basia szła sobie powoli chodnikiem mrucząc jedną z melodii-które-pamięta-z-dzieciństwa i zastanawiając się co dzisiaj przyrządzić na obiad sobie i swoim kotom ( a miała ich...Osiem. Chyba. Ostatnio mogły przybyć dwa nowe.). Była samotną osobą. Jej rodzina mieszkała trzysta kilometrów dalej i nic nie wskazywało na to, by na tą Wigilię ktoś miał do niej przyjechać. Nie przygotowywała się więc. No, może oprócz tego, że kupiła choinkę i parę prezentów dla swych małych ulubieńców.

    Takiej kobiecie jak ona nigdy nie przyszłoby do głowy, że może w swoim życiu przeżyć coś jeszcze, prócz monotonii dnia, a tym bardziej, coś, co można by skwalifikować jako ,,niezwykłe” ( no, może prócz śmierci. Ta była aż za bardzo niezwykła).

    Nie mogła więc uwierzyć własnym oczom, gdy na niebie ujrzała motocykl, a na nim okrągłego jegomościa z długą, białą brodą  i ubranego w czerwony kubrak, spodnie i czapkę z pomponem. Z wrażenia otworzyła usta  stała tak jeszcze wtedy, gdy motor łagodnie opadł na ziemię i potoczył się po drodze, by kilka chwil później stanąć obok niej.

    Jegomość z brodą uśmiechnął się do niej pokazując nienagannie białe zęby.

    - Dobra kobieto, czy możesz mi powiedzieć gdzie jestem?

    Pani Basia wytrzeszczyła oczy. Z wolna dochodziło do niej CO zobaczyła.

    - Proszę pani?

    Staruszka spojrzała na niego przytomniej.

    - Eeeee...Latał?

    - Słucham?

    - Czy...Czy Pan latał? Na motorze?

    Mikołaj zastanowił się przez chwilę.

    - A...Czy to jest niezwykłe?

    - T-tak...Trochę.

    Brodacz poskrobał się po głowie i zmarszczył brwi.

    - W takim razie nie latałem. To było jedno z takich dziwnych zjawisk atmosferycznych, wie pani...- Zawiesił głos próbując sobie przypomnieć jeden z oglądanych w telewizji filmów- To...Światło księżyca odbijało się w balonach meteo. To było dziwne, ale niezwykłe.

    Kobieta zamknęła usta z trzaskiem. Jej sztuczna szczęka zakołysała się na kleju grożąc odklejeniem.

    - Rozumiem...Tak, - uśmiechnęła się z ulgą- właśnie tak było. Mam już stare oczy, wie Pan, zmęczone. Przewidziało mi się.

    Mikołaj pokiwał głową wyraźnie ucieszony.

    - Dobrze, może mi Pani powiedzieć gdzie się znalazłem?

    - Kurdwanów. Pan nie tutejszy?

    - Nie.- potrząsnął przecząco głową.- Kurdwanów...To jakieś miasto?

    Zaśmiała się, trochę jeszcze wymuszenie.

    - Nie, to dzielnica Krakowa.

    Zamyślił się.

    - Kraków...Polska, tak?

    Popatrzyła się na niego ze zdziwieniem.

    - Oczywiście, że tak! Pan naprawdę nietutejszy. Z zagranicy?

    - Zza dalekiej. Tutaj gdzieś jest kościół...Karmelitów. Jak tam...Dojechać?

    - Och, Panie to w śródmieściu! – Zawołała.- Trzydzieści minut drogi stąd. Proszę tylko jechać w stronę śródmieścia. Przejedzie pan przez most, pojedzie alejami, trafi na Karmelicką, tam ma pan kościół. Do rodziny na Wigilię Pan przyjechał, co...? Panie...?

    - Mikołaj. Mam na imię Mikołaj.- Rzekł i zapuścił silnik. – Dowidzenia i dziękuję za pomoc! Jutro przyjedzie do pani syn z wnukami! Proszę jednak przygotować tą Wigilię! – Zawołał odjeżdżając.

    Pani Basia patrzyła za nim długo, póki nie zniknął za zakrętem. Potem coś w jej głowie zaskoczyło i szczęka opadła jej niżej, niż kiedykolwiek w życiu.

    Z bezwładnych nagle rąk wypadły siatki z zakupami. Ona jednak tego nie zauważyła, tylko ciągle patrzyła w miejsce, w którym zniknął tajemniczy gość.

    - Mikołaj...- Wyszeptała.

    ***

    Droga do śródmieścia wcale nie była taka długa, jak mówiła to Pani Basia. To znaczy...Byłaby, gdyby Mikołaj nie postanowił się pośpieszyć i raz po raz nie wciskał dopalacza. Nie mógł tylko zrozumieć, dlaczego wszystkie inne pojazdy na drodze wydawały takie dziwne, wysokie dźwięki. Doszedł do wniosku, że prawdopodobnie jest to rodzaj komunikacji. Raz jeden młody mężczyzna siedzący w jednym z pojazdów pokazał mu jakiś dziwny znak, lecz Mikołaj nie wiedział, co on ma oznaczać. Postanowił, że sprawdzi w Internecie, kiedy tylko wróci ( Mikołaj też ma Internet). Jak na razie gdy o nim myślał w głowie pojawiało mu się tylko jedno słowo ,,fuck”, którego nie znał.

    Gdy wreszcie zobaczył kościół odetchnął z ulgą. Stary, dobry kościół. Tu nic nie zmieniło się od wielu setek lat.

    Ściągnął czapkę i wszedł do bazyliki. Karmelici... Dawno, bardzo dawno tu nie był     ( tym bardziej widoczny, ale tym razem musiał. Miał misję do spełnienia i ci ludzie-blisko-szefa mogli mu w tym pomóc.

    Na początek udał się do bocznej kaplicy, gdzie – z tego co słyszał- było najwięcej ludzi. Gdy przeciskał się przez tłum ludzie odwracali głowy i patrzyli na niego z lekkim zdziwieniem, lecz później znów zaparzali się w coś, co stało na samym przedzie.

    Gdy Mikołaj wreszcie się tam przebił i zobaczył co to jest oczy mu zwilgotniały i na usta wystąpił ciepły uśmiech, bowiem wszyscy zgromadzeni tutaj ludzie patrzyli się na miniaturową stajenkę, w której – co do tego Mikołaj nie miał żadnych wątpliwości- leżała mała laleczka przedstawiająca Jezusa.

    Mikołaj poczuł, że serce zabiło mu żywiej. Tak, ci tutaj oddawali hołd Bogu. Oni mu pomogą. Przychodzą tutaj, by...

    - Chodź tu, smarkaczu!

    Mikołaj obrócił się  w kierunku skąd dobiegał głos. Ujrzał czerwoną na twarzy kobietę ciągnącą za kurteczkę sześcioletniego chłopca. Chłopczyk płakał.

    - Nie chcię! Ja tam, do aniołka chcę pójść!

    - Powiedziałam: Chodź tu! Nie rób mi wstydu przy ludziach! Zobaczysz, nic ci nie kupimy z ojcem pod choinkę!

    Mikołaj poczuł, że robi mu się gorąco. Tym razem nie było to wynikiem radości. ,,Nic ci nie kupimy...” ? Smarkaczu!”?!  Podszedł do kobiety.

    - Przepraszam bardzo...

    Kobieta obróciła się do niego. W jej oczach zobaczył furię.

    - O co chodzi? Nie widzi Pan, że zajęta jestem?

    - Właśnie o to mi chodzi. Proszę temu chłopcu pozwolić podejść do stajenki. Dlaczego mu pani zabrania? I co to za głupoty z tym, że pani mu nic nie kupi? Przecież to j...Mikołaj przynosi!

    - Co?! – Kobieta wyraźnie przestała nad sobą panować. Puściła synka, który upadł i zaczął wrzeszczeć na całe gardło.- Co?! Niech się pan nie wtrąca do tego, jak ja gówniarza wychowuję! To moja sprawa! Pan wie ile pieniędzy już ze mnie wyciągnął?!

    Mikołaj poczuł, jak rumieńce Gniewu ( zirytowania. Mikołajowi nie wolno się gniewać) wychodzą mu na policzki. Dawno nie odczuwał tego uczucia.  

    - Jak pani może tak nazywać dziecko?

    Coś uderzyło go w twarz. Mikołaj cofnął się zdziwiony. Kobieta poprawiła. Potem zabrała wrzeszczącego malca na ręce i wyszła z kościoła szybkim krokiem. Ludzie rozstępowali się przed nią w milczeniu. Święty zamrugał i rozejrzał się po kaplicy.

    Wszędzie było podobnie. Zapłakane, smutne dzieci i wściekli, zirytowani rodzice. Potem spojrzał na stajenkę. Stał przed nią aniołek. Dzieci podchodziły do niego i wrzucały mu pieniądze do skarbonki. Ten kiwał głową niby-to-w-podzięce. W tym samym momencie Mikołaj zrozumiał, że nie ma tu czego szukać. Obrócił się i ciężkim, wolnym krokiem wyszedł z kaplicy. Przystanął tylko na chwilę przed ołtarzem głównym i skłonił się głęboko.  Potem wyszedł z kościoła.

    ***

    Następnym jego przystankiem było centrum handlowe o nazwie ,,Galeria Krakowska”. Jeden z przechodniów powiedział mu, że to jedno z największych centrów w europie służących do handlu. A skoro byli tam handlarze, to i pieniądze. Może ktoś podratuje Świętego?

    Po nowej serii wysokich dźwięków wydawanych-przez-pojazdy-ludzi zaparkował motor przed olbrzymim budynkiem. Wszędzie błyskały kolorowe światełka. Przez szklane drzwi wchodziło i wychodziło dziesiątki ludzi.

    Mikołaj wiedział, że tutaj mogą go podratować. Wszedł raźno do sklepu, a to co zobaczył sprawiło, że po raz pierwszy od niepamiętnych czasów ogarnęło go zdumienie.

    Wszędzie w ścianach były wydrążone okazałe wnęki, w których stały półki, wieszaki, wózki a wszystkie uginały się pod ciężarem nowych, wspaniale wyglądających towarów. Gdzieś, nie wiadomo skąd leciały kolędy. Było ich strasznie dużo i mieszały się ze sobą tworząc przedziwną plątaninie wrażeń, emocji i dźwięków.  

    Ludzie stali na schodach które same jeździły w górę i w dół. Wszędzie unosiła się atmosfera nerwowej krzątaniny, a pod jedną ze ścian potrząsając dzwonkiem stał...

    Mikołaj przyskoczył do niego z szybkością, która wybitnie nie pasowała do wieku i złapał za czerwony kubrak.

    - Kim ty jesteś? – Zapytał.

    Człowiek ( bo nie wątpliwie nim był czerwono ubrany człowiek wyglądający prawie tak samo jak on) wytrzeszczył na niego oczy.

    - Ja...Marcin. Jestem Mikołajem.

    Mikołaj nie wierzył własnym uszom.  

    - Powtórz.

    Człowiek wyraźnie nie wiedział o co chodzi. Za to zaczynał podejrzewać, że ma do czynienia z wariatem.

    - Ja...Jestem Mikołajem. Sklepowym Mikołajem.

    Święty sapnął. Jakże to...? Tymczasem jego (nieudolny) sobowtór wygrzebał z kieszeni jakiś czarny przedmiot i wcisnął znajdujący się w nim czerwony guzik.

    - Człowieku...- Odezwał się Święty Mikołaj- Czy ty nie rozumiesz....? Ja jestem Mikołajem.

    - Co? Nie rozumiem.

    Mikołaj chciał coś odpowiedzieć, ale ktoś złapał go z tyłu i odciągnął od sklepowego Mikołaja.  

    Prawdziwy Mikołaj obrócił się napięcie. Przed sobą ujrzał dwóch rosłych mężczyzn w czarnych uniformach. Wyglądali bardzo groźnie.

    - Proszę opuścić sklep, albo my panu pomożemy. – Odezwał się jeden z nich.

    Święty westchnął. Nie tak to sobie wyobrażał.

    - Ale...

    Jeden z mężczyzn wziął go pod rękę i delikatnie, acz na tyle zdecydowanie, by Mikołaj zrozumiał, że raczej się nie wyrwie ( przynajmniej nie wzbudzając sensacji) wyprowadził go ze sklepu.

    - Zażywa pan jakieś lekarstwa? – pytał- może wezwać karetkę.

    Mikołaj tylko potrząsnął głową. Dał się wyprowadzić ze sklepu jak dziecko.

    ***

    W siedzibie Świętego Mikołaja wrzało. Jego nagłe zniknięcie i wczorajsza niezrozumiała ( Gomli nic nikomu nie powiedział) decyzja o zakończeniu produkcji wywołała straszne zamieszanie. Nikt nie wiedział co robić.

    Już dawno przestano sobie zadawać pytanie jak zniknął. Aby uzyskać na nie odpowiedź wystarczyło skojarzyć parę faktów ( jak na przykład brak motoru). Ponad to znaleźli się świadkowie, którzy widzieli, jak Święty odlatywał na swym motorze. Za to wszyscy zadawali sobie pytanie inne i zasadnicze: ,,Dlaczego?”. To pytanie otwierało drzwi do odpowiedzi na inne pytania takie, jak ,,Po co?”, ,,Kiedy wróci? „ i ,,Czy w ogóle?”.

    Niestety, nic nie wskazywało na to, by ktoś miał odpowiedzieć na choć jedno z tych pytań (Gomli nadal milczał jak zaklęty, gdyż myślał, ze Mikołaj powierzył mu tajemnicę).

    Tymczasem w salonie zebrały się na obrady renifery. Po dosyć burzliwym początku ( który musimy niestety ominąć ze względu na słownictwo, które wybitnie nie pasowało do ich profesji, a które było wynikiem całego roku spędzonego przed TVP) zaczęły się obrady właściwe ( czyli te trochę mniej burzliwe. Je też opuścimy), a po nich przyszedł czas na właściwą i już spokojniejszą dyskusję.

    Rudolf otarł krew z rozciętego czoła. Popatrzył na bezwładną mieszaninę ciał innych reniferów, które wolno podnosiły się z ziemi. Odetchnął z ulgą. Chyba nikt nie miał połamanych kończyn. Co do innych rzeczy nie był pewien.

    - Słuchajcie! – Odezwał się- Musimy wreszcie coś postanowić!

    - Co...? Znowu chcesz dostać w jadaczkę?! – Wykrzyknął Cupid.

    Rudolf otarł twarz kopytem. ,,Czemu z nimi zawsze tak mam?”, pomyślał. ,, Jestem ich cholernym przywódcą! Muszę coś zrobić!”

    W tym momencie Vixen i Blitzen zaczęli przepychać się między sobą. Rudolf podszedł do nich czerwony na nosie ( bardziej niż zwykle).

    - Co jest?! O co znowu chodzi?!

    - Ten pies jest za Wisłą! – Warknął Vixen.

    - A ten...- Blitzen chciał coś odpowiedzieć, lecz Rudolf zatkał mu usta kopytem.

    - CISZA! – Wykrzyknął. Wszystkie renifery spojrzały na niego zaskoczone. Nos Rudolfa świecił jak żarówka. – Cisza! Głupie łby, czy nie rozumiecie?! Przez rok siedzimy tutaj, obijamy się, żremy chipsy a nasz Mikołaj ma kłopoty! I jeździ na...Na motorze!- Przerwał dla zaczerpnięcia tchu. Wszystkie renifery słuchały go uważnie.- Od roku nie ćwiczyliśmy z saniami!- kontynuował-  Od roku protestujemy i nic z tego nie wynika! On znalazł sobie motor... A my?! Jesteśmy reniferami! JEGO reniferami! Koledzy! Czy damy sobie wydrzeć następny rok?! Czy damy się pokonać maszynie?!

    - NIGDY! – Zawołały zgodnie renifery.

    - Musimy odszukać Mikołaja! – Krzyczał dalej Rudolf.- On nas potrzebuje! Pokażmy mu, że zwierzęta są lepsze, niż konstrukcja z metalu!

    - Dobrze mówi! – Rozległo się gdzieś koło niego.

    - Świetnie! Lecimy!

    - Na pohybel!

    - Wiiiisłaaaa! Wiiiisłaaaa!

    - A w pysk chcesz?!

    - Nalać mu wina!

    - Lecimy!

    Rudolf z zadowoleniem stwierdził, że odniósł zamierzony efekt.

    - Za mną! – Zawołał i wybiegł z pokoju.

    Reszta reniferów wybiegła za nim.

  5. Zostałem przez jednego takiego namówiony na zamieszczanie tu opowiadań. Wszystkich 50 nie umieszczę, ale niektóre dam, by było Uśmiech

    Czytacie na własną odpowiedzialność ^^

    Michał Stonawski

           

     MIKOŁAJ II-Świąteczna przygoda

                                                   ~Opowieść świąteczna~

              Na ścianie tykał powoli drewniany zegar. Od dużego, kamiennego kominka biło przyjemne ciepło. Mikołaj siedział przy dużym, dębowym biurku i bawiąc się długopisem patrzył się w okno, za którym szalała zamieć. Westchnął i przeciągnął się przeciągle ziewając. Coś strzeliło i Święty poczuł, jak błyskawica bólu przechodzi mu po plecach. Mimowolnie jęknął.

    Wstał i począł rozmasowywać sobie plecy. Spojrzał na kalendarz zawieszony nad kominkiem. 17 Grudzień. Świetnie, do Wigilii zostało siedem dni. Naprawdę świetnie. Skrzywił się. Kiedyś, kiedy był jeszcze młody ( no, młodszy w każdym razie) dzień 17 Grudnia był  dlań wytchnieniem. Kończył porządki w fabryce i zastanawiał się gdzie pojechać na wakacje. Nie mógł podejrzewać, że ktoś nagle sobie wymyśli, by rozwoził prezenty także w Wigilię. Wcześniej  musieli się o to martwić jego kuzyni: Dziadek Mróz, Gwiazdor… Aniołek ( Nigdy nie pamiętał jego prawdziwego imienia) tez miał pewne ręce roboty. A on po 6 Grudnia miał już święty ( ach, wtedy to słowo do niego pasowało) spokój. Aż tu nagle przylatuje gołąb z listem od szefa: ,,Mój drogi, zdaje się, że musisz odłożyć wyjazd do Acapulco” …No i oczywiście przełożył. Musiał, tego wymagał kontrakt. Ba, dostał nawet wtedy nowy kombinezon! Ta tiara była nieco za sztywna, a czapeczka z pomponikiem pasowała na niego w sam raz. Mimo to…Mimo to wolałby być teraz w Acapulco.

    Mikołaj mimowolnie przymknął oczy i zaczął przestępować z nogi na nogę w rytm gorących klimatów. W wyobraźni widział już siebie na plaży z drinkiem w ręce… Z dala od tego obrzydliwego ( chyba się starzeję) śniegu…

    Wtem rozległo się pukanie w szybę. Mikołaj stanął jak wryty i otworzył oczy. To, co zobaczył za szybą wcale mu się nie spodobało.

    Za szybą stał krasnal. No, właściwie nie stał, bo unosił się w powietrzu, ale w przypadku krasnali takie zachowanie uchodzi także za stanie. W końcu rekompensowali sobie swój mały rozmiar.  

    Mikołaj lubił krasnale. Zawsze mu pomagały. Tym, co mu się nie spodobało w tym za szybą było to, że po pierwsze krasnal ten nie miał brody, po drugie miał nieprzyjemny wyraz twarzy, a po trzecie nosił niebieski kubraczek. Zwłaszcza to ostatnie niezbyt się podobało Mikołajowi, gdyż oznaczało gościa z góry. A gość z góry oznaczał wiadomość. A wiadomość oznaczała zmianę. A Mikołaj nie lubił zmian. Ostatnią wiadomość dostał trzysta lat temu.

    Starając się nie okazywać zaskoczenia i lekkiej irytacji Mikołaj uśmiechnął się szeroko do krasnala i otworzył okno.

    Mały ludek natychmiast przez nie wskoczył i zaczął otrzepywać buty ze śniegu. Mikołaj z przykrością stwierdził, że robi to akurat na jego najładniejszym dywanie. Tymczasem jego mały gość ściągnął niebieską kurteczkę i wyciągnął ją w kierunku Mikołaja. Ten schylił się nie bacząc na ból w krzyżu i zabrał kurteczkę z rak swego gościa, by później zawiesić ją na wieszaku. Gdy się obrócił mały osobnik stał na środku gabinetu i spod krzaczastych brwi patrzył na Mikołaja z góry.

    - A dzień dobry to się już nie mówi, co? – zapytał.

    - Czekałem, aż Ty przemówisz jako pierwszy, mały przyjacielu.- odparł Mikołaj.

    - Się pan nie pouchwala. Ja tu służbowo jestem.

    Mikołaj westchnął i usiadł na bujanym fotelu.

    - Domyślam się. Co…Pana tutaj sprowadza, Panie…?

    - Kwiateczek. Bronisław Kwiateczek.

    Mikołaj odchrząknął.

    - Kwiateczek?

    Krasnal popatrzył na niego groźnym wzrokiem.

    - A co, nie podoba coś się?

    - Nie, nie…- odparł zmieszany Mikołaj – ja tylko…

    - Nie mydl mi tutaj pan oczu, tylko daj coś na rozgrzanie. Długą drogę przebyłem.

    Mikołaj westchnął i podszedł ( plecy nadal bolały) do biurka po naparstek i nalał do niego z termosu gorącej herbaty.

    - Malinowa. – Oświadczył, podając naparstek gościowi.

    Krasnal pociągnął nosem i przyjrzał się napojowi podejrzliwie.

    - Błe. A nie ma czegoś mocniejszego?

    Mikołaj zmarszczył brwi.

    - Nie. – Oświadczył z godnością -Jestem Mikołajem. Jak pan chce, to mogę zabrać i spytać się kucharek, może one mają co innego. Mleko na ten przykład.

    - Nie! – Wykrzyknął z przestrachem krasnal- Ja myślę, że napije się herbaty.

    - I dobrze. – Mikołaj usiadł za biurkiem- A teraz…Co ma mi Pan do przekazania?

    Przez chwile krasnal nie odpowiadał. W pokoju cisze zakłócał tylko odgłos siorbania. Potem Kwiateczek odstawił naparstek, westchnął i sięgnął do kieszeni, skąd wyciągnął malutki, pomięty liścik. Podszedł do biurka i wyciągnął go do Mikołaja.

    - Pan ma. – Burknął – Pan wie, co z nim zrobić. A ja znikam.

    I znikł.

    ***

    Mikołaj zamrugał oczami.

    - Nigdy się do tego nie przyzwyczaję- Mruknął do siebie.

    Delikatnie chwycił malutki liścik w palce. Liścik nagle stał się większy i zaczął rosnąć, aż urósł do ludzkich rozmiarów. No, Mikołaj jeszcze trochę go podciągnął. Raz, że miał słaby wzrok ( Starzeję się. Wybitnie. ), dwa, że rozmiary ludzkie są i tak trochę za małe, jak na rozmiary Mikołajowe.

    Potem otworzył kopertę. Wolał mieć to szybko za sobą.

    Mój Drogi!

    Mikołaj jęknął. To nie wróżyło dobrze.

    Jak zapewnie wiesz, mamy tutaj w niebie niezły galimatias. Belzebub próbuję na ziemi zaprzeczyć świętom, a przed bramą ustawili się zmarli działacze Greenpeace, którzy zaczęli się do niej przykuwać twierdząc, że niektóre nasze chmurki to nic innego jak CO2 i oni nie pozwalają, na takie trucie nieba.

         Tymczasem na alfie beta 4 tiroksianie przeżywają globalne załamanie wiary. Sam nie wiem, kogo jeszcze im tam mam posłać. Może ty coś doradzisz?

    Na Ziemi ludzie dalej grzeszą. Całe szczęście, że mój przedstawiciel w Rzymie ich jakoś trzyma w ryzach. Zresztą…Ty i tak to wszystko wiesz. Kupiłeś sobie ostatnio telewizor, widziałem. Chce, żebyś wiedział, że ten motor* mi się nie podoba. Nie lepsze były sanie?

    Mniejsza, przejdźmy do tematu. Mój drogi przyjacielu, musisz wiedzieć, że…

    Mikołaj jęknął rozdzierająco.  

    ***

    Skrzat Gomli nie miał udanego dnia. Najpierw rzuciła go dziewczyna, potem dowiedział się, że jego pensja z fabryki czekolady została zajęta przez komornika, a następnie został skrzyczany przez szefa Fabryki Zabawek św. Mikołaja.

    Teraz stał z naburmuszoną miną i obserwował swoich pracowników. Był zastępcą szefa i miał bardzo odpowiedzialną pracę- stał i patrzył, czy ktoś się nie obija.

    Nie świadom, że robi to samo, co mieszkający dwa kilometry dalej szef szefów- Mikołaj marzył o czasach, kiedy musieli pracować tylko i wyłącznie przed 6 grudnia. Było wtedy tak pięknie, tak…Beztrosko.

    Kiedyś został zabrany przez Mikołaja na przejażdżkę saniami i przez okna domów spoglądał na uśmiechnięta buzie dzieci bawiących się zabawkami z jego fabryki. To go bardzo podniosło na duchu.

    Dzisiaj jednak gdy myślał o tych samych radosnych dzieciach otwierających paczki pod choinką wcale nie wydawało mu się to takie piękne. Dlaczego u licha muszą dostawać prezenty ( od nich) aż dwa razy w grudniu?

    Westchnął. Jego wzrok począł na małym, młodym skrzacie w czerwonym garniturku jeżdżącym wózkiem z paczkami.

    - Ty! – Krzyknął. Skrzat obejrzał się przez ramie przestraszony. Zdążył już poznać swojego szefa.

    - Tak, ty! Chodź tutaj!

    Skrzat w czerwonym garniturku podjechał do niego wózkiem. Minę miał nie tęgą.

    - T-tak?

    Gomli zmarszczył brwi.

    - Co tak? Co tak?! Jak się do szefa odzywa?!

    - Ja…

    - Mów!

    Czerwony garniturek zacisnął swoje małe raczki w pięści chcąc powstrzymać drżenie rąk i zacisnął usta. Potem odetchnął. Potem podrapał się w głowę. Potem…

    - Co…?- Przerwał mu Gomli- Nie znasz regulaminu?!

    Na czole młodego pojawiły się krople potu.

    - Ja…- Skulił się- Ja zapomniałem, Szefie…

    - Cooo?! Zapomniałeś? Regulaminu?!

    Skrzacik kiwnął głową. Gomli pobladł na twarzy z wściekłości.

    - Ja ciebie zdegraduję! To my robimy tutaj zabawki, dbamy, by wszystko było cacy, a ty co…? Tobie nawet małego regulaminu nie chcę się zjeść?! Za karę jadł będziesz cukierki! Trzynaście gramów Mieszanki Krakowskiej! **

    -Nie, szefie, proszę! Ja się poprawię!

    - Wykonać! A teraz powiedz mi, ile masz w tym koszyku paczek?!

    - Ja…- Skrzatek wyraźnie starał się nie rozpłakać-  Siedem?

    Gomli szeroko otworzył oczy, a potem je zmrużył. Wiedział, że inne skrzaty boją się, kiedy to robi.

    - To pytanie?!

    Skrzatek wyprężył się jak struna.

    - Melduję posłusznie, że siedem, panie szefie!

    Gomli podszedł do wózka. Liczył przez chwilę. Potem przeliczył raz jeszcze.

    - Dobrze. Jest siedem…

    Czerwony garniturek wyraźnie się odprężył.

    - …Ale normy przewidują tylko sześć i pół paczki! Dodatkowe pięć gramów!

    Skrzacik nie wytrzymał. Ze złocistych oczu popłynęły łzy.

    - Ale…

    - Możesz odejść. Ale będę ci się przyglądał.

    Młody ruszył wózkiem powoli i zabrał się do dalszej pracy. Gomli tymczasem odetchnął z ulgą. Jak miło czasami się wyładować. I na pewno dzisiaj już ni cis nie wydarz…

    Łagodny szum fabryki przerwał alarm. Na ścianach zapaliły się różowe światła. Zawyły syreny, a z głośników dobiegł ich głos:

    - Alarm! Zbliża się św. Mikołaj! Powtarzam, nasz szef tu idzie!

    Natychmiast wszędzie zapanował chaos. Skrzaty pogubiły wózki, prezenty i zaczęły biegać w różne strony krzycząc radośnie. Gomli zareagował błyskawicznie. Rzucił się na halę krzycząc:

    - Do szeregu! Do szeregu! Zbiórka! ZBIÓRKA!!!

    Ale nic nie działało. Skrzaty ogarnął szał. Gomli stanął pośrodku i obrócił się twarzą do drzwi. Założył ręce za plecami. No to już po nich. Jak szef tu wpadnie, to wszystkich pozwalnia.

    Drzwi tymczasem otworzyły się i wszedł przez nie wysoki, okrągły jegomość z białą brodą. Ku zaskoczeniu Gomliego nie spojrzał nawet na halę, ani nie zareagował na głośne wiwaty, tylko kiwnął na niego.

    Twarz skrzata pobladła. Chyba przesadził z tym krzyczeniem na młodego.  Na miękkich nogach podszedł do szefa szefów.

    Mikołaj popatrzył się na niego i uśmiechnął się, ale…Tak jakoś…Słabo?

    Gomli zaczął się bać. Tymczasem szef westchnął i powiedział:

    - Chodźmy się przejść. Najlepiej w stronę kabiny administratora. – I nie czekając na niego ruszył przed siebie.

    Skrzat ruszył za nim z opuszczoną głową.

    Weszli do ciasnego korytarza. Mikołaj ( co było dla niego niezwykłe) nie odzywał się ani słowem. Gomli ( co tez było dla niego niezwykłe) starał się nie rozpłakać.

    Potem Mikołaj zatrzymał się i spojrzał na skrzata. Westchnął długo. Potem jeszcze raz.

    - Jesteś zastępcą Roneya?

    - T-tak…

    - Gomli, tak?

    - Tak jest, Mikołaju.

    Święty podrapał się po brodzie.

    - Widzisz, mam złą wiadomość…

    Skrzat zwalił się do nóg Mikołaja i rozpłakał się głośno. Małymi rękami chwycił go za prawy but.

    - Szefie, ja nie chciałem…- Chlipał- Ja naprawdę…On…On załamał regulamiiin!- Ostatnie zdanie było przeciągłym skowytem.

    Mikołaj spojrzał na niego zdumiony.

    - O co tobie chodzi?- Przymknął oczy- A, już wiem…Nie o tym mówię, Gomli…

    Skrzat przerwał chlipanie i podniósł wzrok na swojego szefa.

    - N-nie…?

    Mikołaj uśmiechnął się.

    - Nie. Chociaż faktycznie mógłbyś trochę grzeczniej się odnosić do pracowników…Ale przejdźmy do rzeczy: Musimy zatrzymać produkcję.

    Do Gomliego przez chwilę nie dochodziło co właściwie jego szef mu powiedział. Potem skoczył na równe nogi całkowicie zapominając o chlipaniu.

    - CO?!

    - Ano tak, musimy. Po to właśnie cię zabrałem z sobą. Masz klucz do przełącznika.

    - Sz-szefe?

    - Tak?

    - Ale…Nie skończyliśmy produkcji!

    -Wiem.- Głos mikołaja był bardzo spokojny.

    - Dzieci nie dostaną prezentów!

    - Wiem.

    - Święta nie będą udane!

    - Wiem.

    Skrzat postanowił użyć ostatniego, najmocniejszego argumentu.

    - Grinch wygra!

    - Wiem.

    Gomli dyszał, jak po pięciokilometrowym biegu.

    - D-Dlaczego?

    Dopiero teraz Mikołaj okazał jakieś emocje. Jego westchnienie było chyba najdłuższym w historii świata.

    - Cięcia budżetowe. Popadliśmy w długi. Niebo nie wydala z opłacaniem nas. Szatan i S-ka już szykują komorników.

    Nastała cisza. Była to długa cisza. Kiedy w końcu zrobiła się za długa Gomli zdecydował się cos powiedzieć.

    - Ojejciu.- Rzekł.

    ***

    Nadszedł wieczór. Zimowy świat pogrążył się w mroku. Mikołaj z westchnieniem ulgi usiadł na łóżku. Sprężyny jęknęły, ale jak co dziennie od ponad trzech wieków wytrzymały.  

    Ciężkie buciory stuknęły o podłogę. Z łóżka dobiegło kolejne westchnienie ulgi. Siwobrody jegomość założył ręce za głowę i ponuro zapatrzył się w sufit.

    Nie powinno tak być. Nie powinni zaprzestać produkcji. Nie powinni zatrzymywać fabryki. Oczami wyobraźni widział zawiedzione twarzyczki milionów dzieci na całym świecie. Wszystkie buzie wykrzywione były w podkówki i ze wszystkich oczu kapały identyczne, wielkie łzy.

    Jeszcze raz wyciągnął list od szefa. Wczytał się, by być pewnym, że nie przeoczył ani jednego zdania.

    ...Jestem pewien, że nas zrozumiesz. Popadliśmy w kłopoty finansowe i nie wydalamy. Dusze wnoszą do sądu oskarżenia  o alimenty, a Lucek i spółka już ostrzą sobie na nas pazury. Swoją drogą muszę przyznać, że ten belzebub jest świetnym prawnikiem...Ale mniejsza z tym. Widzisz, okazało się, że na tej umowie, którą podpisywaliśmy trzynaście tysięcy lat temu, małym druczkiem ( a wiesz, jakie Szatan stawia małe literki)  napisana była klauzula obowiązująca nas do płacenie odsetek. Przez te trzynaście tysięcy lat trochę się ich nazbierało...

    Przykro mi, Mik. W tym roku musimy wszyscy zaciągać pasa i mieć nadzieje, że...

    Mikołaj warknął. Nie, nie przeoczył. Ani zdania. I co oni teraz zrobią?

    A kiedyś wszystko było takie łatwe...

    ***

    Było ciemno. Mikołaj szedł po skrzypiącym śniegu, a nos i policzki szczypały go od mrozu. Na plecach niósł wielki wór pełen prezentów. Dyszał ciężko. Wór był zdecydowanie nan za duży, a on miał przecież tylko szesnaście lat.

    Długie włosy ( wtedy jeszcze kasztanowej, a nie białej barwy) spadały mu na oczy, a on nie miał ręki, by je odgarnąć. Śniegu było po kolana. Nawet zmrożony nie dawał oparcia i chłopak ciągle się w niego zapadał.

    W oddali majaczyły zarysy wiejskich chałup, lecz były one jeszcze bardzo daleko, a Mikołajowi brakowało już sił. Raz po raz powtarzał sobie, że rzucił się z motyką na słońce. Że na swoje barki wziął zbyt wielki ciężar, lecz szedł dalej gnany jakąś potężną siłą.

    Gdy wreszcie dotarł do zabudowań mrok począł się rozjaśniać. Niedługo miało wstać słońce. Nastała godzina-tuż-przed-świtem. Mikołaj sapał ciężko. Przed oczami tańczyły mu czarne i czerwone plamy. Upadł na wydeptany śnieg przed jednym z domów. Był skrajnie wycieńczony.

    Już miał się podnieść, gdy śnieg zaskrzypiał ostrzegawczo. Ktoś nadchodził. Mikołaj podniósł wzrok. Przed sobą ujrzał parę małych bucików. Gdy uniósł swoje spojrzenie jeszcze wyżej zobaczył, że ma przed sobą małego chłopca w wieku nie więcej, niż  dziesięć lat. Chłopiec płakał.

    - Dlaczego...Dlaczego płaczesz?- Wydyszał Mikołaj.

    - Bo Ty jesteś Mikołajem....- Odparł chłopczyk.

    Młodzieniec stropił się.

    - Tak...Tak mam na imię.- Rzekł.

    Chłopczyk przestał nad sobą panować. Rozwrzeszczał się na całe gardło. Łzy, kapały na śnieg topiąc go.

    - Z-Z-zawiodłeś mnie, Mikołaju!- Wykrzyknął malec przez łzy.

    - Co? Co ty mówisz?

    - Zawiodłeś mnie! – malec nie przestawał płakać.- Zawiooo-oodłeś nas wszystkich! Jak mooogłeeeś?!  

    Mikołaj zapomniał o zmęczeniu. Przykucnął i chwycił małego chłopca za ramiona.

    - Co ty mówisz? Dlaczego zawiodłem? Co się stało?

    Malec tylko pokręcił główką. Płakał dalej.

    Tymczasem drzwi okolicznych domostw otwierały się i wychodziły z nich tłumy dzieci. Wszystkie płakały i wołały do niego. Mikołaj cofnął się zdezorientowany.

    - Zawioooodłeś! Zawiooodłeś...- Dobiegało ze wszystkich stron. Dzieci przybywało, okrążyły go. Mikołaj powstał i chwycił worek w obie ręce.

    - Ciii...Ciii- Uciszał je- Przyniosłem dla was prezenty...

    Dzieci jednak nie chciały słuchać. Płakały coraz bardziej. Niektóre zaczęły padać na ziemię i wić się na niej w histerii. Mikołaj otworzył worek i wsadził tam rękę chcąc wyjąć jakiś prezent. Pochwycił pierwszą lepszą zabawkę i z tryumfalnym uśmiechem podniósł rękę.

    - Popatrzcie! – Zawołał- Zabawki!

    Dzieci spojrzały, a potem wszystkie zaczęły wyć jeszcze bardziej. Zdezorientowany Mikołaj także spojrzał. Sam mimowolnie krzyknął, gdy zobaczył, że z worka wyjął pasek. I że jest to pasek rozwinięty i gotowy do użycia.

    W panice go odrzucił i sięgnął do worka raz jeszcze. Tym razem wyjął wałek. Dzieci wrzeszczały jeszcze głośniej. Następna była linijka, a potem kabel. Za każdym razem dzieci wrzeszczały tak, jakby każde z nich zostało ukarane przez niego wydobytym przedmiotem.

    Mikołaj jednym ruchem otworzył worek. W środku miał same przedmioty służące do zadawania bólu dzieciom, dorosłym i zwierzętom.  

    - Nie każ nas, Mikołaju! – Wołały dzieci- Dlaczego to robisz? Dlaczegooo? Och, jak booli, przestań, prosiiiiimyyy...

    Mikołaj obrócił się i w panice zaczął uciekać. Serce biło mu, jak oszalałe. Dzieci biegły za nim prosząc, by przestał je bić, a on nic na to nie mógł poradzić. Zaczął do nich wołać, krzyczeć, że przecież nic im nie zrobił, lecz one nie reagowały.

    Wreszcie padł wycieńczony na śnieg, a one rzuciły się na niego cały czas prosząc, by ich nie bił. Tuliły się do niego, jak bezbronne kociaki piszcząc i płacząc, a on nie mógł im powiedzieć, nie umiał wytłumaczyć, że nic im nie zrobił.

    Nagle rozległ się grom i ziemia zaczęła się rozpadać. Pojawiły się szczeliny w sale, które zaczęły rosnąc i rozszerzać się. Chwilę później spadło jedno dziecko. Potem następne. Mikołaj rzucił się kilku na pomoc, lecz nagle sam też znalazł się w powietrzu. Spadał w głąb przepaści. Z mroku ział lodowaty oddech śmierci.

  6. Zostałem przez jednego takiego namówiony na zamieszczanie tu opowiadań. Wszystkich 50 nie umieszczę, ale niektóre dam, by było :)

    Czytacie na własną odpowiedzialność ^^

                                                                          ***

    Była ciemna, mroźna noc. Biały, przypominający puch śnieg padał nieprzerwanie zasypując mały, wiejski domek położony wśród leśnej głuszy.

    Pomimo, że Dom położony był zaledwie trzy kilometry od wielkiego miasta żaden dźwięk o tym nie świadczył.

    Za do połowy przysypanymi drzwiami znajdował się pokój. W pokoju stał stół przykryty białym obrusem, a przy nim siedziały trzy osoby, jakby na coś czekając.

    Matka, sześcioletni syn, i ojciec wpatrywali się w stojącą na stole świecę w milczeniu. Naglę Matka poruszyła się, i wychrypiała:

    - Chyba już czas na wigilijny posiłek, prawda?

    - Ale... mamusiu... jeszcze pierwsza gwiazda nie wzeszła!- wyjąkał malec.

    Ojciec popatrzył się na syna zdziwiony.

    - A jak sprawdzisz, czy jest na niebie, skoro chmury je przesłaniają?

    Teraz malec popatrzył się zdumiony na ojca.

    - Przecież jeście prezientów nie ma! Mikołaj z aniołkami nie przyszedł! Zawszę przed kolacją pod choinką były prezienty!

    Matka z niepokojem popatrzyła na swego męża. No tak... zabrakło im pieniędzy na prezent dla malucha. I co teraz zrobią? Przecież nie mogą powiedzieć sześciolatkowi, że Mikołaja nie ma!

                                                                        ***

    Mikołaj siedział wygodnie na fotelu, i grzał stopy w cieple ognia buchającego wesoło w kominku i w zamyśleniu gładził swą długa białą brodę.

    Spojrzał na zegar tykający wesoło na ścianie. Tak. Za pięć minut wyrusza. Po roku robienia zabawek wreszcie będzie mógł je rozdać!

    Uśmiechnął się.

    To wspaniałe uczucie: Dawać. Zawszę chciał dawać. Pamiętał jak za młodu.... Nie. Nie może marnować czasu. Dzieci czekają. Cały świat dzieci czeka.

    Mikołaj zmarszczył czoło...

    Tak. Dorośli też czekają.

    Musi teraz tylko zaprząść swe renifery...

    Za plecami Mikołaja rozległ się tupot kopyt uderzających o drewnianą podłogę, poczym coś z głośnym hukiem rozbiło się na ziemi.

    Mikołaj z wolna obrócił się, i zobaczył wlepione w siebie oczy swych wiernych reniferów. Na przedzie stał Rudolf, a jego pysk stawał się pod włosami równie czerwony jak jego nos. Obok niego leżała porozbijana waza chińskiego cesarza, która Mikołaj dostał kiedyś w podzięce za przepędzenie najeźdźczej armii Hunów. Nie do końca było wiadomo jak to zrobił, choć krążyły plotki, że każdemu wojownikowi huńskiemu dał na święta rózgę.

    W każdym bądź razie waza ta była  pamiątką jednej z milszych podróży jakie odbył Mikołaj.

    Teraz leżała stłuczona na ziemi. A Mikołaj patrzył na nia ze smutkiem.

    - Szefie... przepraszam....- Rozległ się zakatarzony nieco głos Rudolfa.- Sam wiesz... to poroże...

    - Nic się nie stało, Rudolfie stary druhu. Myślę, że będzie to można posklejać.

    - Naprawdę? – Ucieszył się Rudolf- Chętnie podejmę się tego zadania!

    - Eee.. lepiej nie. Myślę, że sobie poradzę. – rzekł lekko przestraszonym głosem Mikołaj.- No, to jestem gotowy... możemy jech...aa...

    Urwał widząc że renifery podniosły transparenty z wielkim, mieniącym się gwiazdkami napisami STRAJK.

                                                                ***

    - Ale ja chcie Mikołaja! _ Rozbeczał się maluch- Gdzie jeśt Mikołaj?

    - Kochanie... na pewno zgubił drogę w tej śnieżycy. – zapewniła matka. – Ale myślę, że jak pójdziesz spać, i wstaniesz rano, to na pewno okaże się, że coś przyniesie!

    - Nieee- zaryczał maluch- Je chcie teraz Mikołaja!!! Ja byłem przecież Grzecznyyyy!!!

    - No dobrze... – westchnął Ojciec.-  Poczekamy do dwunastej, ale jeśli wtedy nie będzie prezentów, pójdziesz spać bez gadania, jasne?

    Pociągając noskiem maluch z iście arystokratyczną powagą skinął głową.

                                                                      ***

    -Jak to: Strajkujecie?! Przecież jest Wigilia! Prezenty trzeba dostarczyć! Nie możecie strajkować w lecie?

    - Ale szefie! W lecie nie ma najmniejszego sensu!- wyjaśnił Rudolf. – Poza tym mamy tez pewne postulaty, i możemy nawet zacząć Strajk... ee...eee

    - Głodowaty!- Podpowiedział szept z tyłu.

    - Jaki głodowaty, pacanie? Głodowy się mówi!- zaszeptał z oburzeniem inny głos.

    - A ja ci mówię, ze głodowaty! Sam słyszałem w telewizji!

    - To źle słyszałeś! Głodowy!

    - Głodowaty!

    - Głodowy!

    - Głodowaty!

    - Głod...

    Mikołaj westchnął. Miał przeczucie, żeby nie podłączać reniferom kablówki.

    - No to głodowy. – zadecydował wreszcie Rudolf. – Właśnie. I jesteśmy bardzo nieugięci!

    - A jakie macie te ,,postulaty”? – zapytał z rezygnacją Mikołaj.

    - Noo... Po pierwsze: Chcemy urozmaiconej karmy. Chcemy Pizzy, Makaronów, ziemniaków, hamburgerów, Hot-dogów...

    - Ale to niezdrowe!- zakrzyknął z oburzeniem Mikołaj. Rozpasiecie się tak, ze nie będziecie mogli latać!

    - Po drugie:- Kontynuował niezrażony Rudolf- Chcemy przeniesienia świąt, na okres wakacyjny, bo w zimie jest za zimno.

    Po trzecie Chcemy aby święta trwały tylko dwie godziny, a kto nie dostanie w tym czasie prezentu, to jego sprawa, bo musimy zbyt dużo latać.

    Po czwarte: Więcej cukierków.

    Po piąte: My też chcemy wskakiwać przez kominy.

    Po szóste: Chcemy mieć dostosowane do nas Mikołajowie ubrania.

    Po siódme: Chcemy więcej towarzystwa. Te skrzaty działają nam na nerwy.

    Po ósme....

    Mikołaj już nie słuchał. Postanowił pójść sam. Skoro Renifery ogłosiły protest, to niech protestują.

    Podszedł do ściany, i wcisnął z lekka wystający sęk. Otworzył się tajny schowek, a Mikołaj sięgnął do niego ręką, i wyjął półtora ręczny miecz, laskę, i swą czerwoną szatę.

    Gdy już był gotowy obrócił się do Reniferów i zapytał:

    - A mogę wiedzieć gdzie zobaczyliście te strajki?

    - Po trzydzieste ósme... ee... słucham?- Nos Rudolfa poczerwieniał odrobinę.

    - Pytam się gdzie dokładnie zobaczyliście jak się strajkuje.

    - Noo...w TVP. Tam jest wszystko.

    Mikołaj zanotował sobie w pamięci aby:

    a) Odłaczyc reniferom telewizje.

    b) Pogadać z władzami Polski.

    Po czym wyszedł.

    Po dłuższej chwili ciszy jaka nastała po jego wyjściu nieśmiały głos któregoś z reniferów powiedział:

    - I pojechał bez nas? A-ale...

    - Cicho! – skarcił go Rudolf- Jak wróci, to na pewno zaakceptuje nasze postulaty.

                                                                  ***

    - Ale ja chce MIKOŁAJAAAAAA!- zawyło dziecko.

    - Cicho bądź!- Huknął na niego z góry Ojciec.

                                                                  ***

    Mikołaj szedł po śnieżnej równinie lekko pogwizdując. Na plecach przytroczony miał miecz  ( Na diabły. Różnie bywa.) , a w ręku trzymał laskę która się podpierał. W lewej ręce zaś niósł worek pełny prezentów. Zimno szczypało go w twarz przypominając mu czasy młodości.

    Nagle z cienia wyszyło stado wilków szczerząc groźnie kły. Mikołaj stanął, a skoczna melodyjka urwała się w pół zwrotki.

                                                                  ***

    - Gdzie jest Mikołaj.... ja cię MIKOŁAJAAAAA!

                                                                  ***

    - Eee... Dobry piesek?- zaryzykował Mikołaj.

    Rozległ się warkot.

    - Może prezent? Nie? A, no tak... musiałbym dać wam samego siebie...

                                                                  ***

    -...ŁAJAAAA....!

                                                                  ***

    Wilki skoczyły na Mikołaja. Ten podniósł laskę, i nagle... wszystkie znikły.

    Mikołaj uśmiechnął się, i powędrował dalej.

    Godzinę później uznał, ze jednak mocno się zestarzał od czasu kiedy był młody.

    Naglę zauważył światła dalekiego miasta na horyzoncie.

    Z nadzieją poszedł w ich stronę.

                                                                ***

    Wilk obudził się w mrocznej jaskini. Nie wiedział jak się tu znalazł, lecz nie obchodziło go to ani trochę, gdyż jego uwagę przykuł zapach mięsa unoszący się w powietrzu.

    Wstał, i obrócił się w stronę źródła woni. Przez chwile jego pysk otwarł się ze zdumienia. Przed nim ciasno zawinięta w folie leżała stygnąca wolno pieczeń.

                                                                ***

    Bob miał dwadzieścia lat, i dawno już wyrósł z wieku w którym wierzy się w Mikołaja. Pomimo Wigilijnego wieczoru postanowił przejechać się na swym nowym motorze, i wypróbować jego przyspieszenie. Uśmiechnął się z satysfakcją myśląc o pewnej małej zmianie jaką wprowadził: Dopalaczu.

    Szedł właśnie w kierunku garażu, gdy jakąś postać przesłoniła mu światło latarni ulicznych.

    Była ona odziana w czerwony kubrak, i nosiła długą, białą brodę.

    Bob z wrażenia wypuścił z ręki kluczyki. Widział już kiedyś te postać. Na obrazku w pewnej książce...

    - Mogę pożyczyć? – spytał miłym głosem przybysz.

    - Tak, ale pan jest....

    - Hm?

    - Mikołajem?

    - Tak.

    - I pożycza Pan mój motor?

    - Tak.

    - Ahaa....

    Bob zawrócił w kierunku domu czując, że musi zadzwonić do swojego psychoanalityka.

    Mikołaj uśmiechnął się, i żwawym krokiem podążył w stronę garażu.

                                                                ***

    - MIKOŁAJAAA!!!

    - Niechże się przetnie wreszcie drzeć!- zawołała matka. – Harold! Musimy mu powiedzieć! Nie ma innego wyjścia!

    Ojciec kiwnął głową.

    - Synku... posłuchaj... musisz wiedzieć, ze nie ma żadnego....

    Nagle rozległ się warkot motoru, i prawie w tej samej sekundzie otworzyły się drzwi.

                                                                  ***

    -HO HO HO!!!!

    Mikołaj pędził po niebie z zawrotna prędkością, a pęd powietrza rozwiewał mu włosy.

    Nigdy nie odczuwał takich prędkości. Co tam renifery! Motor, to jest dopiero coś! Trzeba wejść w końcu w ten XXI wiek.

    A na sylwestra pojedzie na Bahama! A co!

    A może zmieni strój, I będzie chodził w czarnych skórach?

    Nagle Mikołaj zauważył mały, czerwony przycisk z napisem: DOPALACZ.

    Noo... Ten Bob dostanie dzisiaj cudny prezent- pomyślał Mikołaj, i wcisnął przycisk.

    - HO HO HO HO HOOOO!!!

  7. Cóż, mi się BARDZO podoba nowy wygląd. Jest o wiele bardziej klimatyczny.

    Tylko zastanawiają mnie tabelki przy kliknięciu na button. Trzeba na nie kliknąć, by się schowały.

    Jak dla mnie to jest trochę...Nowatorskie i takie z lekka wkurzające. One powinny się chować po tym, jak ktoś zdejmie z nich kursor. Tak mi się przynajmniej wydaje.

  8. Pierwsze moje opowiadanie nie-fantasy

    Mam nadzieję, że się spodoba, choć tematyka poważna.

                                                              ***

                  Świat w świecie

    W ciemnym, ciepłym miejscu było bardzo przyjemnie. To był świat w świecie, gdzie wszystko dopiero ma wzejść, gdzie coś się dopiero buduje. Gdzieś z zewnątrz dobiegały przytłumione dźwięki. On lubił te dźwięki. Zawsze, gdy słyszał to niskie brzmienie ogarniała go fala silnych uczuć. Nie umiał ich sprecyzować, lecz wiedział, że są one dobre.

    Świat w świecie miał granice. Wyznaczało je miękkie-i-ciepłe, które tętniło. Tętnienie, jak On przypuszczał zależało od wielkiego tętniącego na górze-gdzie-On-nie-mógł-być.

    Zresztą nie chciał tam być. Tu było mu dobrze. Lubił to miejsce. Panował tu mrok i było ciepło. Ponad to cały czas się unosił. I czuł, że Ona jest blisko. Że go chroni, bo to dzięki Niej żyje. Ona była tą, która wydawała milsze, głośniejsze i wyższe dźwięki. Ponad to czuł ją. Od momentu, kiedy zaczął śnić, uzmysławiał sobie, że jest z Nią połączony. Że czuje Jej emocje. Zasypiał, kiedy Ona zasypiała. Jadł, kiedy Ona jadła. Radował się, kiedy Ona się radowała.

    I było mu z tym dobrze. Nie otwierał oczu. Raz spróbował, lecz nie widział nic ciekawego. Bo było ciemno. Wolał przebywać w swojej głowie, gdzie było jasno, a On śnił o miejscach-poza-czasem.

    Gdy już nie mógł przebywać w swojej głowie słuchał dudnienia nad sobą i czuł, że w sobie ma mniejsze, podobne dudnienie. Cieszyło go to. Lubił to, bo wiedział, że jest podobny do Niej. 

    Kiedyś, kiedy dopiero zaczynał wchodzić do swojej głowy, przydarzyło się coś niezwykłego. Gdy skupiał się na trwaniu i słuchaniu dudnienia poczuł, jak na jednej z granic pojawia się coś cudownego. Było to coś z zewnątrz. On wiedział, że to coś jest dobre i należy do niskiego głosu. Ogarnęła go wtedy dziwna euforia. Chciał dotknąć tego czegoś. Zaczął się szarpać i przesuwać w stronę ciepła. Dotarło do niego, ze słyszy zarówno niskie, jak i wysokie dźwięki. Pełen szczęścia i światła zaczął wierzgać. Po raz pierwszy poruszał się tak gwałtownie. I wiedział, że to było dobre.

    ***

    - Kasia, co się dzieje? Wyglądasz…Może się połóż, co? Czekaj, pościelę łóżko. Nie powinnaś oglądać telewizji o tak później porze.

    Czarnowłosa kobieta siedząca na fotelu zaśmiała się cicho. Spojrzenie jej ciemnych oczu wędrowało przez chwile po pokoju, zanim spoczęło na mężu.

    - Robert, spokojnie… On… Po prostu mnie kopnął. – Uśmiechnęła się szeroko.- Będzie silnym chłopczykiem, skoro już teraz kopie.

    Robert, szczupły blondyn wstał z sofy, na której siedział oglądając film i podszedł do swojej żony. Na jego twarzy malował się uśmiech.

    - Kopie? Już? – Popatrzył na wzdęty brzuch Kasi- Zuch chłopak. – Wyciągnął rękę. – Też chce poczuć.

    Kasia poprawiła się na fotelu. Uśmiechnęła się i podciągnęła bluzkę. Robert położył dłoń na jej brzuchu.

    - Au! – Wykrzyknął ze zdziwieniem- faktycznie jest mocny!

    - Widocznie ma to po tobie- odparła spoglądając mu w oczy.

    - Widocznie. -Uśmiechnął się i pocałował ją w czoło.- Ale chodźmy już spać.

    Przytaknęła.

    - Chodźmy.

    Zatrzymał się tylko na chwilę, by zgasić telewizor.

    ***

    On jest już większy. Umie już czuć, słyszy o wiele lepiej. Jego emocje są głębsze. On czuje, że niedługo będzie trzeba opuścić to miejsce. Nie myśli. Czuje. Wie. Buduje i patrzy na obrazy w swojej głowie.

    W jego ciemnym świecie dzieje się coś niedobrego. On wie, że Ona jest zdenerwowana. Ona się boi. Ona cierpi. I On też cierpi razem z Nią, czuje to, co ona. I wie, że dzieje się coś złego. Po raz pierwszy w swoim krótkim życiu odczuwa strach. To nowe uczucie pochłania go i paraliżuje.

    Tymczasem zza granicy jego ciepłego świata znowu słychać niski głos. On już go nie lubi. On już nie chce go słyszeć. Przez ten głos Ona dudni nad nim bardzo szybko i nieprzyjemnie. Cała wibruje, drży. Delikatny szmer powietrza zmienia się w huk. Niski głos jest bardzo głośny. Sprawia, że On czuje ból. Jego uszy bolą.

    Ona też jest głośno, lecz w jej głosie nie ma niczego złego. Za to słychać strach. Ona się boi o Niego. Boi się, że niski głos się zbliży, że Go skrzywdzi.

    Oba głosy mieszają się ze sobą. Potem on czuje, że dzieje się coś niedobrego. Dudnienie jest jeszcze częstsze i nagle coś trzęsie. On czuje ból. Ona krzyczy.

    ***

    - Ty kurwo!

    - Zostaw mnie!

    Kasia chciała się wyrwać, lecz Robert był szybszy. Drugą ręką chwycił ją za szyję. Chwycił mocno. O wiele za mocno. Kasia zaczęła się dusić.

    - Zostaw…- Wycharczała.

    Robert patrzył na nią wzrokiem pełnym nienawiści.

    - Zdradzałaś mnie, szmato! Wiem to!

    Kasia chce odpowiedzieć, lecz nie może złapać oddechu. Widząc to Robert puszcza jej szyje i chwyta za rękę.

    - Zdradzałaś mnie! – Jego oddech cuchnie alkoholem- Nie uduszę cię tylko dlatego, że jesteś w ciąży, głupia suko! Rozumiesz?! Potem miej się na baczności!

    Kobieta wije się w jego uścisku. Charczy. Wreszcie podnosi wzrok.

    - Zostaw…Mnie…Ty pijaku- Dyszy- Zostaw…

    Robert wymierza jej policzek.

    - Powtórz to!

    Ostatkiem sił kobieta wyszarpuje się z jego uścisku. Pada na ziemię. On jednak doskakuje do niej i ciągnie powrotem do pozycji stojącej.

    - Jeszcze z tobą nie skończyłem!

    Kasia próbuje się bronić. Jest jednak za słaba. Robert chwyta ja mocno i bije po twarzy.

    - Zdradzałaś mnie! – Wyje. – Przyznaj się!

    - Nie…

    Mocny cios ląduje na jej twarzy.

    - Przyznaj się!

    - Nie…

    Robert wymierza jej cios pięścią w twarz. Potem ciska ją o ziemie. Kobieta krzyczy. On tymczasem kopie ją po plecach. Potem pochyla się nad nią, i…

    Gdy już jest po wszystkim wychodzi. Trzaska drzwiami. Zakrwawiona kobieta leży na podłodze kwiląc cicho, jak małe dziecko. Po pół godzinie podnosi się, by usiąść w kącie i  pomyśleć.

    Popełniła błąd. Wie to. On nigdy się nie zmieni. Miał co prawda krótki okres spokoju, ale… Ale to przeszło. I teraz ona wie, jaka jest prawda.

    Wie też, co powinna zrobić. I zrobi to. Zrobi to, co powinna zrobić już dawno temu. Tuż po tym, jak ten drań ją upił i…

    Kobieta pochyla się i jej ciałem wstrząsa szloch.

    ***

    - Katarzyna Nosowska!

    Otworzyła oczy. Przez chwilę rozglądała się nieprzytomnie po białych ścianach i ławkach poczekalni.

    - Katarzyna Nosowska! Jest tu taka?

    Nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na chudą kobietę w białym kitlu stojącą w drzwiach gabinetu. Wstała.

    - Jestem…

    - Za mną. – Powiedziała pielęgniarka i okręciła się napięcie.

    Kasia weszła za nią do małego, zimnego gabinetu. Pośrodku stało ginekologiczne krzesło. Kobieta szybko odwróciła od niego wzrok i skupiła go na lekarzu siedzącym za biurkiem. Był to gruby mężczyzna z ciemnymi, lekko posiwiałymi na skroniach włosami. Uśmiechał się do niej smutno.

    - Jest pani pewna, że chce to zrobić? – Zapytał.

    Kiwnęła głową.

    - Tak. Jestem pewna.- Powstrzymała łzy- Całkowicie.

    Lekarz tylko westchnął. Gestem wskazał jej krzesło. O nic więcej nie pytał. Nie musiał. Widział już setki takich kobiet, każda miała swoją własną, tragiczną historię. Większość została zgwałcona, niektóre chorowały. Na początku słuchał tych historii, pytał się. Po paru nieprzespanych nocach i pół roku koszmarów, po których budził się z krzykiem w spoconej pościeli przestał. Nie chciał słuchać więcej.

    ***

    - Proszę się odprężyć. Zaraz podamy pani znieczulenie.

    Kiwnęła głową. Nie chciała nic mówić. Myślami wróciła do tamtego wieczora, sprzed pięciu miesięcy, kiedy Robert zaprosił ją do siebie na kolacje przy świecach. Była z nim dopiero parę dni, ale on był tak czarujący…Poszła. Dosypał jej czegoś do wina. Pamiętała tylko, jak bierze ją na ręce i kładzie do łóżka. Jego oczy były takie…Złe.

    Gdy się obudziła zrozumiała, że została zgwałcona. Leżała w jakimś hotelowym pokoju w wannie, naga. Zostawił jej ubranie. Wkrótce okazało się, że jest w ciąży. Każda inna poddałaby się aborcji, lub urodziła i została samotną matką. Ona jednak była zdeterminowana. Odnalazła go. Wzięli cichy ślub. Nie było wesela. Zamiast niego Robert się upił. Całą noc poślubną wymiotował pochylony nad sedesem.

    Potem jednak się poprawił. Znalazł pracę, zaczął się nią opiekować i Kasia zaczęła wierzyć, że ma jednak szansę na normalne życie i dobrą rodzinę. Że nie jest tak źle, jak podejrzewała. W tych dniach szczęścia snuła marzenia o przyszłych latach, w których była tylko ona, dziecko i mąż.

    Szybko jednak okazało się, że są to tylko mrzonki. A teraz siedziała na tym…fotelu i słyszała, jak lekarz i pielęgniarka przygotowują się do zabiegu usunięcia ciąży. Kasia nie żałowała. Robiła przysługę swojemu dziecku. Nie urodzi się, nie będzie zmuszone żyć w rodzinie z ojcem- alkoholikiem, który bije je i jego matkę. Zresztą… Ona nie mogłaby tak żyć. Wstawać codziennie i patrzeć na nie, przypominać sobie ciągle, co ten łajdak jej zrobił…Nie, nie mogłaby go kochać. Zaczęłaby nienawidzić. Już nienawidziła.

    Spieprzyło jej życie. Gdyby nie ono nie poślubiłaby Roberta, gdyby nie ono dalej kontynuowałaby studia, gdyby nie ono może spotkałaby kogoś, kto ją by pokochał! Teraz ma szansę to naprawić. Zrobi to, co musi. Zrobi to dla dobra tego dziecka.

    Poczuła, jak w jej plecy wbija się igła. Uśmiechnęła się.

    Zresztą…To przecież nie jest dziecko, tylko parę komórek. Zlepek materii. On dopiero ma stać się dzieckiem…

    - Proszę pani, będziemy zaczynać.

    Potwierdzająco kiwa głową.

    ***

    Otacza go ciemność. On lubi tą ciemność, bo jest ciepła. Unosi się w niej i jest mu dobrze. Z góry dochodzi dudnienie. Jednak jest ono szybsze, niż zazwyczaj. On jest zaniepokojony. Mimo to czuje się bezpiecznie. Czuje, że Ona go chroni. Dalej więc unosi się w mroku. I jest mu dobrze. Jest tak przyjemnie ciepło. Tak…Bezpiecznie i miło.

    Coś się dzieje. Ona drży. On słyszy, jak dudnienie staje się szybsze i mocniejsze. Delikatny szmer powietrza brzmi teraz, jak huk. On już to wie. Dzieje się coś tak niedobrego, jak nigdy dotąd. Coś strasznego.

    Nagle dzieje się para rzeczy na raz. Ciemność szarzeje i siła, która go unosiła zaczyna znikać. A potem świat eksploduje bólem. On jeszcze nie podejrzewa, że ból to pierwsze i jedyne uczucie, jakiego dozna. Coś twardego zaciska się na jego ciele. Próbuje walczyć. Opierać się. Desperacko wymachuje rączkami. Szarpie się. To coś jest jednak silniejsze. Łapie go i ciągnie. On miota się bezsilnie.

    A potem traci z Nią kontakt. Coś się urywa, On już Jej nie czuje. Czuje za to ból, panikę. Otwiera na moment oczy. Światło wdziera mu się w czaszkę, przez jego ciało przebiega wstrząs bólu. I wtedy coś twardego wbija mu się w główkę. Przez jeden, koszmarny ułamek sekundy On czuje ssanie, a potem zapada ciemność.

    Jego ciało zostaje wrzucone do pojemnika na odpadki. Wieczorem zostanie zmielone i spalone.

    To już jednak nie ma znaczenia.

    ***

    Rok później.

    Kobieta stoi na dachu dziesięciopiętrowego bloku. Jej poszarpane włosy powiewają na wietrze. Ubrana jest jedynie w rozpięty szlafrok, który powiewa za nią jak peleryna. Jest ciemno, na dole świecą się latarnie. Zapada wieczór. Słychać pomruki nadchodzącej burzy. Pierwsze, zimne krople deszczu zaczynają padać na ziemię. Wiatr gwiżdże pomiędzy blokami.

    Kobieta jednak tego nie widzi. Patrzy w dół. Na środku ulicy leży małe dziecko, noworodek. Płacze. Woła ją swym krzykiem. Z jej oczu ciekną łzy. Jej ciałem raz po raz wstrząsa szloch. Naglę kobieta unosi głowę. Z jej gardła wydobywa się jeden, pojedynczy ni to jęk, ni krzyk żalu, rozpaczy i cierpienia. Potem raz jeszcze patrzy na płaczące dziecko, którego nie słyszy nikt, prócz niej.

    - Zabiłam cię…- szepce- Wybacz.

    Kobieta rozkłada ręce i skacze.

    Deszcz pada coraz mocniej.

                                                                                                     

                                                                                                      Kraków

                                                                                            22 – 26 Stycznia 2009

×
×
  • Dodaj nową pozycję...