Skocz do zawartości

Fallout Tactics - opowieść bohatera


Superkarpik

Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 108
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Top użytkownicy w tym temacie

Prolog

Wojna… Zawsze taka sama… To by? nieuchronny koniec jaki obra?a ludzko??. Wszyscy byli optymistami… Ka?dy liczy? na zwyci?stwo. W miar? eskalacji dzia?a? wojennych, optymizm zanika?, a spo?ecze?stwo zacz??o si? rozpada?. Zbudowano wielkie schrony dla wp?ywowych, bogatych, pot??nych oraz dla tych, którzy mieli zapewni? im przetrwanie. Pot??ny schron "Krypta 0" Chroni?a przywódców, artystów i naukowców… mia?a by? kolebk? nowej cywilizacji. "Krypta 0" zosta?a wyposa?ona we wszelkie ?rodki, by cz?owiek móg? wróci? na powierzchnie planety. Zbudowano maszyny, które mia?y ujarzmi? ziemi?, najpierw wypalon? ogniami wojny, a potem skut? lodem nuklearnej zimy… Przesz?o?? pozosta?a daleko w tyle… Tera?niejszo?? przesta?a istnie?… Jedynej nadziei mo?na by?o wypatrywa? w przysz?o?ci… Rakiety opu?ci?y jednak silosy zanim zrealizowano te plany. Po atomowym ataku  ?wiat sta? si? bezwzgl?dny. ??czno?? mi?dzy schronami zosta?a zerwana, wiele schronów zosta?o zniszczonych. Ludzko?? skazana by?a na zag?ad?… Jednak kilka schronów przetrwa?o. Wojskowy schron na wschodnim wybrze?y przetrwa? katastrof?. Jego mieszka?cy mieli mocne postanowienie prze?ycia na pustkowiach. Zbierali bro? i wyposa?enie z innych schronów. Cho? byli liczni i silni, studiowali wiedz? techniczn? i pilnie jej strzegli, bo wiedzieli ?e od niej zale?y ich ?ycie… Z czasem utworzyli Bractwo Stali…

Korekta drobnych b??dów.

Poprawi?am jeszcze interpunkcj? - Shane

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozdzia? Pierwszy: W szeregach Bractwa

Brudna i obskurna cela by?a przesi?kni?ta zapachem zepsutego mi?sa i spalin, gdy wszed? do niej wysoki m??czyzna. Mia? na sobie stalow? zbroj? i cho? wygl?da?a na ci??k?, zdawa?a nie przeszkadza? mu w poruszaniu.

- Baczno??! – Wrzasn?? nieznajomy na powitanie- S?uchajcie mnie zielono-skóre worki zgni?ego mi?cha. Jestem Paladyn Laicher! W swoim ?yciu wyszkoli?em ju? ponad 50 kadetów i z duma musz? stwierdzi?, ?e 14 z nich wci?? ?yje i ma si? dobrze.- G?os nieznajomego zmieni? barw? ze z?o?ci na bardziej neutraln?.

-Naucz? was jak strzelaj?, jedz?, ?pi? i pluj? prawdziwi ?o?nierze Bractwa!- doda? paladyn znowu podnosz?c g?os- Naucz? was tego, cho?by was to zabi?o. Waszym zadaniem b?dzie odwiedzanie okolicznych wiosek i przypominanie ich mieszka?com, ?e je?eli chc? ochrony przed ?cierwem tego ?wiata, to musz? dotrzymywa? umowy, czyli dostarcza? nam zapasów i rekrutów.

Paladyn na chwil? przesta? mówi?, jak gdyby czeka?, a? jego s?owa dotr? do wszystkich znajduj?cych si? w celi. W pomieszczeniu, ??cznie z paladynem, znajdowa?o si? pi?? osób, z czego cztery by?y wyra?nie przestraszone.

- A teraz zabierajcie swoje wydelikacone ty?ki do zbrojowni- rozpocz?? Laicher - Tam dostaniecie sprz?t i uzbrojenie. W bractwie mamy proste regu?y okre?laj?ce ekwipunek. - Paladyn przerwa? i podszed? do kadetów tak, ?e sta? od nich w odleg?o?ci kilku cali. Po ka?dym nast?pnym zdaniu jego twarz zwraca?a si? na innego nowicjusza.

- Za uszkodzenie broni… tydzie? kar cela- zacz?? paladyn- Za uszkodzenie pancerza… Tydzie? kar cela- W tym momencie Paladyn Laicher podniós? g?os ponownie- Za strat? CZEGOKOLWIEK z wy?ej wymienionych… ?mier? z mojej r?ki.

W czasie gdy dowódca sko?czy? przemawia?, za nowymi uczniami otworzy?y si? drzwi wype?niaj?c pomieszczenie ?wiat?em. Pó?mrok celi b?yskawicznie zamieni? si? w dzie?.

- Aa i jeszcze jedno panienki… - Doda? po chwili Paladyn po wyj?ciu z ciemno?ci. Jego zbroja nosi?a ?lady walk i niszczej?cych skutków czasu. Gdzieniegdzie mo?na by?o dostrzec ?lady rdzy i zarysowa?. Znaczna wi?kszo?? pancerza mieni?a si? metalicznym kolorem. Na naramienniku i na przedzie pancerza widnia? symbol b?d?cy po??czeniem trzech z?batych kó?, orlich piór i miecza. Paladyn wyra?nie si? u?miechn?? lub to jego twarz wykrzywi?a si? w ludzki wyraz.

- Witajcie w Bractwie Stali!- powiedzia? patrz?c na kadetów- odmaszerowa?!

Kadeci bez s?owa udali si? do jasnego wyj?cia. Gdy wyszli, okaza?o si?, ?e znajduj? si? w budynku, a do tego bardzo dobrze o?wietlonym. Wydawa?o si?, ?e tylko kadetów dziwi? widok tak jasnego ?wiat?a w budynku. Po chwili zostali przekierowani przez jakiego? stra?nika, do miejsca, które przypomina?o sklep. Stra?nik mia? na sobie pancerz podobny do tego, który nosi? paladyn Laicher, cho? ten egzemplarz nie mia? tylu ozdób i wydawa? si? by? w gorszym stanie. – Id?cie do Kwatermistrza- powiedzia? stra?nik- Powiedzcie, ?e jeste?cie od Lathana i ?e przys?uguje wam podstawowy sprz?t. Poszli szybkim krokiem w stron? sklepu.

- Witam!- zawo?a? cz?owiek b?d?cy kwatermistrzem widocznie uradowany widokiem kadetów- Czym mog? s?u?y??- spyta?.

-Jeste?my od Lathana, przys?uguje nam podstawowe uzbrojenie- powiedzia? niepewnie jeden z kadetów. By? to ?redniego wzrostu, szczup?y ch?opak. Mia? jasny kolor w?osów i zielone oczy pe?ne strachu i zaciekawienia z powodu nowej sytuacji. Kwatermistrz jakby liczy? na te s?owa. Wyszed? zza lady i omiót? ch?opaka uwa?nym spojrzeniem.

- Imi??- spyta? bezceremonialnie.

- Chris- Odpowiedzia? ?wawo ch?opak. Kwatermistrz jeszcze raz na niego spojrza?, po czym odwróci? si? w stron? sklepu.

- 178 centymetrów i jakie?… 80 kilogramów zgadza si??- spyta? kwatermistrz wyra?nie czego? szukaj?c. Ch?opak by? wyra?nie zaskoczony spostrzegawczo?ci? sprzedawcy i nic nie odpowiedzia? otwieraj?c jedynie szeroko oczy. Po chwili m??czyzna wróci?, k?ad?c na ladzie bli?ej nieokre?lone ubranie i bro?.

- To jest pancerz skórzany typu jeden- zacz?? kwatermistrz- Wykonany z wyprawionej skóry bramina… powinien wytrzyma? kilka bezpo?rednich strza?ów z broni ma?okalibrowej.

Kwatermistrz podniós? bro? i u?o?y? j? tak, by mo?na by?o j? dobrze obejrze?. Trzyma? ja pewnym ruchem. Wida? by?o, ?e nie raz musia? z niej korzysta?. – To jest karabin maszynowy. Nie podam ci jego pe?nej nazwy, bo i tak jej nie zapami?tasz. ?adowana amunicj? 5,56. Na wyposa?eniu podstawowym dostaniesz kilka magazynków do tej broni. Jest to bardzo celna i niezawodna bro?. Ma?y odrzut i du?y magazynek. Obchod? si? z ni? dobrze, to ona b?dzie obchodzi? si? dobrze z tob?. Id? do pomieszczenia na lewo, tam mo?esz si? przebra?- wyt?umaczy? Kwatermistrz. – Dzi?kuj? panie kwater… - Wystarczy Oktawio-  przerwa? mu sprzedawca.

- Dzi?kuj? Oktawio- poprawi? si? ch?opak. Podniesienie ca?ego sprz?tu sprawi?o mu spore problemy. Nigdy by si? nie domy?li?, ?e skórzany pancerz mo?e tyle wa?y?. Dziwi? si?, jak kwatermistrz móg? praktycznie z nim biega?, nosz?c go w t? i z powrotem… Chris w po?piechu uda? si? do wskazanego pomieszczenia, by nie blokowa? d?u?ej ruchu. Pomieszczenie do którego trafi?, wygl?da?o na szatni? ?o?nierzy. By?o w niej mnóstwo ubra?, wieszaków i szafek. W ca?ym pomieszczeniu panowa? zapach brudu i potu. Chris szybko zacz?? si? ubiera? w kombinezon, który otrzyma?. Pancerz by? bardzo prosty do za?o?enia. Zakrywa? praktycznie ca?e cia?o oprócz g?owy oraz r?k i nóg w miejscach zginania ko?czyn. Gdy sko?czy? si? ubiera?, zauwa?y?, ?e teraz pancerz wydaje mu si? l?ejszy ni? na pocz?tku. Zastanawia? si? przez jaki? czas nad tym, gdy po chwili do??czy?a do niego pozosta?a trójka kadetów. M?oda zgrabna dziewczyna sprawia?a wra?enie, jakby nie wiedzia?a, co tu robi. Pancerz, który ju? mia?a za?o?ony, uwydatnia? jej smuk?? sylwetk?. W d?oniach trzyma?a karabin z d?ug? luf?. Drugi m??czyzna dopiero ubiera? si? w swój pancerz. Wygl?da? na jakie? pi??dziesi?t lat, mo?e troch? mniej… Chris spostrzeg? opart? o ?cian? strzelb? i zestaw pierwszej pomocy.

- Jeste? lekarzem?- spyta? zaciekawiony. M??czyzna podniós? g?ow?, spojrza? na ch?opaka, po czym z powrotem j? opu?ci? wci?gaj?c buty. – Raczej medykiem – powiedzia?- przeszed?em podstawowe szkolenie opatrywania ran i udzielania zastrzyków przeciwbólowych. Nie mam jeszcze umiej?tno?ci, ?eby przeprowadzi? jaki? zabieg czy operacj?.- sko?czy?. Zapad?o chwilowe milczenie, s?ycha? by?o tylko d?wi?k zak?adanego pancerza. Gdy medyk upora? si? z butami, wyprostowa? si? przeci?gaj?c do ty?u. – Jak ci? zw??- spyta?, patrz?c na ch?opaka.

-Chris- odpowiedzia? -A ciebie?- doda? po chwili ch?opak. M??czyzna wyci?gn?? w jego kierunku d?o? -Zszywacz- powiedzia? ?ciskaj?c d?o? nowego znajomego.

-Ja jestem Luneta- przywita?a si? dziewczyna. Jej pseudonim tylko potwierdza? fakt, ?e musi dobrze strzela? i nie ma tej broni z przypadku.

- A ja nazywam si? Fletcher- powiedzia? ostatni z czwórki. By? wysokim m??czyzn? o krótkich czarnych w?osach i br?zowych oczach. W d?oni trzyma? opuszczony karabin maszynowy, podobny do tego, jaki trzyma? Chris, tylko troch? krótszy. – Co teraz robimy?- spyta? niecierpliwie.

-Podejrzewam, ?e udamy si? do dowództwa i tam powiedz? nam, co mamy robi?…- odpowiedzia? Zszywacz. Chris nie wiedzia? czy to z powodu wieku czy pancerza, ale Zszywacz wydawa? mu si? z ich czwórki najbardziej do?wiadczony. Gdy wyszli na korytarz, praktycznie nikt nie zwróci? na nich uwagi. Wszyscy byli zaj?ci swoimi sprawami i nikt nie zauwa?a? czterech nowych kadetów. W pewnym momencie Luneta podnios?a r?k? i wskaza?a na szerokie drzwi chronione przez dwóch stra?ników. – To chyba tam- powiedzia?a. Po chwili, id?c do celu, zderzyli si? jednym ze starszych. M?drzec zachwia? si? lekko, jednak nie przewróci? si?. Chris zacz?? ba? si? konsekwencji, jakie mog? ich spotka? za brak okazywania szacunku starszym, skrybom i prze?o?onym. – Najmocniej pana przepraszam… Nie chcieli?my na pana wpa??… To by? wypadek… Zmierzamy do Dowództwa… Jeste?my tu nowi…- T?umaczy? si? Fletcher. Ca?y by? spocony i a? si? trz?s?. Starszy jednak tylko podniós? r?k?, by ten przerwa? t?umaczenie. – Witaj mój drogi. Jestem Celsjusz, lekarz i skryba. Zawsze, gdy b?dziesz potrzebowa? pomocy medycznej, b?dziesz móg? mnie spotka? w skrzydle szpitalnym. Jak znam ?ycie, wkrótce si? tam spotkamy…- odpowiedzia? spokojnym g?osem starszy. Jego twarz by?a twarz? starego cz?owieka. Mia? du?o zmarszczek i podkr??one oczy. Ubrany by? w d?ug? p?ócienn? szat? koloru ciemno niebieskiego, jak wi?kszo?? starszyzny. –Dzi?kujemy i przepraszamy- po?egna? Zszywacz widocznie uradowany tym, kogo spotka?. – Znasz go?- spyta? Chris, gdy tylko Celsjusz znikn?? im z oczu. – Gdy przechodzi?em szkolenie kadeta, to on uczy? podstaw lekarskich. Ca?y czas chodz? do niego po nauki.- wyja?ni? Zszywacz. Gdy sko?czyli rozmawia?, akurat doszli do wielkich drzwi dowództwa. Stra?nicy od razu zwrócili twarze w ich stron?. Cho? mieli na sobie metalowe he?my, wiadome by?o, ?e nie warto z nimi zadziera? i wystarczy jeden niew?a?ciwy ruch, aby kadeci nigdy nie spotkali si? z dowództwem. Stra?nicy byli wysocy i dobrze zbudowani. Bi?a od nich groza i wzbudzali strach w kadetach. Z pewno?ci? byli niesamowitymi wojownikami. – Dok?d to?- spyta? ch?odno jeden z nich.

- Jeste?my nowymi kadetami- zacz?? Chris- Przyszli?my po rozkazy.

- A kto powiedzia?, ?e macie po nie przyj???- Spyta? ponownie stra?nik podobnie ch?odnym tonem. Chris zamar? przez chwile. Jakby si? zastanowi?, to oni sami wpadli na pomys? ?eby samemu i?? do dowództwa… A je?li to by? z?y pomys?? Je?li stra?nicy uznaj? to za niesubordynacj? albo nawet bezczeln? drwin?? Chris wiedzia?, co si? dzieje z tymi, którzy s? pos?dzeni o brak dyscypliny, tak drogiej i przestrzeganej przez Bractwo Stali.

-Ja… My my?leli?my… znaczy… Spodziewali?my si?… Jeste?my tutaj nowi…no… Nie wiedzieli?my gdzie i??…- wyj?ka? Chris. Poczu?, ?e brzmi to jak t?umaczenie jakiego? smarkacza, który oddali? si? od mamusi i nie wie co ze sob? zrobi?, ani gdzie si? uda?… Chris s?dzi?, ?e zaraz stanie si? co? strasznego, gdy nagle szybkim krokiem zacz?? i?? w ich stron? Celsjusz. Zatrzyma? si? przy drzwiach i spojrza? na wyra?nie przestraszon? czwórk?.

- Co? Jeszcze nie weszli?cie?- Spyta? pretensjonalnym tonem starszy. Celsjusz spojrza? na stra?nika i zacz?? z nim rozmawia?. – To nowi kadeci. Uczy?em jednego z nich. Zaprowad? ich do genera?a Barnacky’ego.- poleci? skryba stra?nikowi. Stra?nik z powrotem spojrza? na kadetów. Nacisn?? czerwony przycisk, a drzwi same si? otworzy?y. – Wejd?cie- poleci? stra?nik- Ty te? wchodzisz skrybo Celsjuszu?- spyta? stra?nik patrz?c znowu na lekarza. –Nie… musz? wraca? do skrzyd?a szpitalnego. Przyszed?em, bo zastanawia?em si?, czy kadeci dadz? rad? przej?? przez was. Widz?, ?e dobrze zrobi?em przychodz?c…- odpowiedzia? starzec. Chris zd??y? jedynie pos?a? swojemu wybawcy porozumiewawczy u?miech na znak wdzi?czno?ci. Gdy drzwi zamkn??y si? z kadetami w ?rodku, spostrzegli, ?e to du?y zat?oczony pokój z wielkim sto?em po?rodku. W pomieszczeniu panowa? ha?as. Wielu skrybów w pomara?czowych szatach biega?o z jednego ko?ca sali na drugi trzymaj?c ró?ne papiery, przechodz?c od jednego komputera do drugiego. Chris zacz?? si? zastanawia?, jak w takim pomieszczeniu znajd? genera?a, skoro nawet nie wiedz? jak ten wygl?da? Po chwili jaki? m??czyzna, stoj?cy przy wielkim stole, podniós? r?k? i krzykn??- Hej! Wy czworo do mnie!

Czwórka kadetów od razu ruszy?a w stron? cz?owieka, który ich wo?a?. Gdy stan?li naprzeciwko niego zauwa?yli, ?e m??czyzna jest starszy od Zszywacza, cho? na to do ko?ca nie wygl?da. Mia? krótkie blond w?osy. Jego twarz by?a poorana bliznami. Na szyi m??czyzna nosi? jaki? dziwny medalion przewleczony ?a?cuchem.

- Genera? Barnacky ?- spyta? niepewnie Chris. Sylwetka jego rozmówcy onie?miela?a go.

- Zgadza si?- Odpowiedzia? cz?owiek- To ja. Z tego co si? dowiedzia?em, jeste?cie t? czwórk? kadetów na których czeka?em tak? 

- Zgadza si?- Odpowiedzia? wyprostowany Chris- Jakie s? nasze pierwsze rozkazy?- spyta? od razu.

- Waszym pierwszym celem b?dzie udanie si? do pobliskiej osady o nazwie Bramin Wood. Pójdziecie na cotygodniowy patrol w celu zdobycie zapasów lekarstw i poznania obecnej sytuacji wie?niaków. To standardowa misja na jakie posy?amy kadetów.- Genera? na chwil? przerwa? i napisa? co? na kartce- we?cie to i zabierzcie do skryby Celsjusza. Ma wam wyda? podstawowe lekarstwa na czas misji. Macie ju? sprz?t prawda?- spyta? Barnacky patrz?c na bro? Chrisa.

- Tak- odpowiedzia? szybko.

- ?wietnie- odpowiedzia? genera?- w takim razie id?cie do Celsjusza. Za godzin? zostaniecie wywiezieni na swoja pierwsz? misj?. Ca?a czwórka zasalutowa?a genera?owi i wysz?a z sali. Szybkim krokiem udali si? do skrzyd?a medycznego. Owe skrzyd?o poznali po zapachu lekarstw i po du?ej ilo?ci ludzi rannych, zmierzaj?cych w t? sam? stron?. Gdy doszli do pomieszczenia s?u??cego za szpital, od razu zauwa?yli zabieganego starca. Celsjusz szybko ich zauwa?y?.

- I co? – spyta? zaciekawiony.

- Genera? prosi?, aby? wyda? nam na czas misji ?rodki medyczne.- odpowiedzia? Chris wr?czaj?c lekarzowi kartk? od genera?a. Skryba nawet jej nie przeczyta?, tylko od razu ruszy? w stron? wielkiej pó?ki. Po chwili wróci? do czwórki z bia?o-czerwonym pude?kiem w r?ku i paskiem z przymocowanymi strzykawkami.

- To s? Stip-packi- powiedzia? lekarz podnosz?c do góry pasek ze strzykawkami- gdy który? zostanie ranny, wystarczy mu to wstrzykn??, a ból minie… przynajmniej na jaki? czas. W tym serum jest kilka medykamentów u?mierzaj?cych ból i lecz?cych drobne obra?enie.

- A to jest apteczka pierwszej pomocy- powiedzia? Celsjusz, podnosz?c do góry tym razem r?k? z pude?eczkiem.- W tej ma?ej skrzyneczce jest wszystko, czego potrzeba, ?eby wykona? prosty zabieg lub za?o?y? opatrunek. Oczywi?cie ?adna z tych rzeczy nie ochroni was je?li dostaniecie granatem… Ha Ha- za?mia? si? Celsjusz, cho? oprócz niego nikomu nie wydawa?o si? to zabawne. Mog? zgin?? i nikt nie b?dzie w stanie im pomóc. Ale z drugiej strony… Barnacky mówi? ?e to standardowa misja… co z?ego mo?e si? wydarzy?? Po nieca?ej godzinie poszli do wskazanego im hangaru sk?d otrzymali samochód z kierowc? i dok?adne koordynaty. Po chwili unios?a sie wielka brama i samochód natychmiast ruszy? przed siebie. Przez niewielkie szpary w po przedziurawianej karoserii mo?na by?o ogl?da? co jest na zewn?trz. Cho? samochód mia? okna zabite pancerzem, gdzieniegdzie by?y okr?g?e ?lady po ko?ach, które przesz?y na wylot. Chris zastanawia? sie, na ilu misjach móg? by? ten samochód...

- Pierwsza misja?- spyta? kierowca w czasie podró?y.

- Zgadza si?- odpowiedzia?a siedz?ca z ty?u Luneta.

- Bramin Wood to bardzo spokojna osada. Nigdy nie mieli?my z nimi problemów. Ich wioska znajduje si? jakie? dwie godziny drogi od naszej bazy.- odpowiedzia? kierowca.

W mi?dzyczasie ?o?nierze mogli patrze? przez przedni?, zreszt? jedyn? w samochodzie szyb? na otaczaj?cy ich teren. A trzeba powiedzie?, ?e nie by? to za ciekawy widok...

Pusta, powypalana przez nuklearne wybuchy ziemia przypomina?a pustyni?. Sami mieszka?cy nazywali ?wiat po wojnie "Pustkowiem", czemu nikt sie zreszt? nie dziwi?. Trudno tu by?o cokolwiek znale??... Cokolwiek co mog?o przetrwa? zag?ad?... zwierz?ta...ro?liny...budynki czy cho?by jeziora i góry...nic... Wsz?dzie rozci?ga?a sie wielka pustynia. Oczywi?cie gdzieniegdzie znajdowa?y sie osady. W miejscach gdzie ros?y drobne ro?liny wypaczone promieniowaniem do tego stopnia, ?e nie potrzebowa?y wody czy nawet tlenu by istnie?. Promieniowanie jednak ju? dawno utrzymywa?o poziom "zdatny do ?ycia", je?li mo?na go takim okre?li?. Wiele miejsc, w które nie trafi?y ?adne ?adunki atomowe, by?o napromieniowanych do tego stopnia, ?e otoczenie zmienia?o sie nie do poznania. Jezioro w takim terenie mog?o zamieni? si? w zbiornik z kwasem solnym. Drzewo mog?o zabi? samym faktem stania ko?o niego, bior?c pod uwag?, ile promieniowania mog?o wch?on?? przez tak d?ugi czas jak sobie sta?o. Jad?c samochodem uda?o im sie zobaczy? co? oprócz niczego. Owady... Podobno w czasach staro?ytnych by? dowcip o tym, ?e kiedy? rasa ludzka wyginie i karaluchy b?d? rz?dzi? ?wiatem... Có?... Niewiele sie pomylili. Wielko?ci samochodu osobowego przemierza?y pustkowia w poszukiwaniu po?ywienia i schronienia. Cz?sto atakowa?y osady i wioski. Nie z zawi?ci. Po prostu wioska mia?a pecha znale?? sie na drodze ich przemarszu. Wielu mieszka?ców pustkowi poluje na te stworzenia. Ich krew odpowiednio przefiltrowana mog?a dostarczy? p?ynów zdatnych do picia, a ich odw?oki stanowi?y doskona?e po?ywienie w tych parszywych czasach. Nie wiadomo, dlaczego na tym ?wiecie przetrwa?o tyle broni... Ka?dy kto chcia? prze?y? w tym ?wiecie... ?wiecie, gdzie na s?owo bezprawie ludzie wybuchaj? ?miechem, ka?dy sam jest swoim obro?c?... Nikt nikomu nie ufa i nikt nikomu nie pomaga. Czasem zda?aj? si? zgrane osady, takie cho?by Bramin Wood... Jej mieszka?cy zajmuj? sie hodowl? byd?a nazywanego braminami, o których Chris jeszcze nie s?ysza?...

Wszystko zapowiada?o, ?e b?dzie to po prostu rutynowa kontrola maj?ca na celu zebranie po?ywienia i potencjalnych rekrutów. Chrzest bojowy ka?dego ?o?nierza. Misja by?a prosta i nie przewidywa?a ?adnych niespodzianek. Niestety to, co zobaczyli pasa?erowie samochodu, gdy tylko dojechali na miejsce przesz?o ich najskrytsze obawy…

-Jezu… -Powiedzia? cicho kierowca- Co tu si? sta?o…?

C.D.N

Ostatnia Modyfikacja Opowiadania: 15 lutego 2008, godzina: 16:45

Poprawi?em cz??? b??dów ortograficznych i stylistycznych, teraz b?dzie si? czyta? jeszcze lepiej.

Skoro SJ poprawi? cz???, to ja poprawi?am reszt?, plus interpunkcj? i literówki - Shane

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Faktycznie, ko?cówka przyspiesza, ale b?dzie ci?g dalszy, tak?e poczekajmy ;)

P.S. Powstrzymajcie si? z uwagami do ko?ca opowie?ci, ju? teraz zapowiadam wyczyszczenie tematu gdy Karpik sko?czy Swoj? opowie?? :]

Uwagi, oczywi?cie konstruktywne, przydadz? si? na ka?dym etapie tworzenia tego opowiadania, tak?e nie widz? potrzeby powstrzymywania si?. A czyszczenia tematu zaniechaj, wypowiedzi zostaj?. Kiedy opowiadanie b?dzie sko?czone, by? mo?e stworzy si? dzia? twórczo?ci na stronie, a nie na forum i tam si? wrzuci ca?o??. Forum jest od komentowania, tak?e komentarze i uwagi powinny zosta?.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

je?li chodzim o poprawianie b??dów ortograficznych- ?mia?o nie mam problemu mozesz poprawia?. Dzi?kuj? za dobre s?owa no i za konstruktywn? krytyk? która bardzo mi pomog?a.

wydaje mi sie ?e na koniec rzeczywi?cie przy?pieszy?o, ale by?o to spowodowane tym, ?e Jedi'iemu obieca?em ?e "jeszcze dzi? zamieszcze" no i nie mog?em doczeka? si? waszej oceny

Postaram sie w do ko?ca przysz?ego tygodnia da? drugi rozdzia? chociarz tym razem postaram sie nie ?pieszyc nad prac?  ;D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nikt Ci? nie goni, pisz spokojnie i powoli ;)

Mi bynajmniej brakuje troszk? opisów, nie musisz opisywa? ka?dego szczegó?u, a opisy nie musz? by? znów tak d?uuugie i monotonne. Trzeba mie? troch? talentu aby je sprytnie wple?? w opowiadanie. Wierz? ?e go masz :)

//Zaraz poprawi? b??dy ortograficzne.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Karpik, nie spiesz si?, twórczo?? rz?dzi si? swoimi prawami, nie mo?na tworzy? na czas ;) Je?eli to ma mie? wp?yw na jako?? opowiadania, to lepiej pisz je d?ugo, ale tak by by?o godne zachwytów. Powodzenia.

//Zaraz poprawi? b??dy ortograficzne.

Jedi -> zabra?e? moj? robot? ;> Korekty to moja dzia?ka ;> Ale znalaz?am b??dy, które przeoczy?e?, mi?dzy innymi interpunkcyjne, tak wi?c swoje trzy grosze te? wcisn?. Ot co.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

2. Bramin Wood- Pierwsza Misja

Bramin Wood… Swoj? nazw? wioska zawdzi?cza faktowi hodowania w niej braminów.

Braminy to dwug?owe wo?y o nieprzeci?tnie twardej skórze. Te zwierz?ta s? n?dzn? karykatur? tego, czym by?y przed „Wielka Wojn?”. Wioska zajmowa?a si? hodowl?, od kiedy osiedlili si? w niej pierwsi mieszka?cy. Nie byli wojowniczo nastawieni i mo?na by uzna? to miejsce za spokojne. Jedynym aspektem, który przeszkadza? w tym obrazie by? fakt, ?e Bramin Wood w ogóle nie przypomina?o wioski, któr? by?o. Praktycznie wszystkie sza?asy sta?y w ogniu lub dogasa?y. Na ziemi le?a?y nagie zw?oki kobiet. Na wysokie pale ponabijano m??czyzn. Wielu z nich zdawa?o si? jeszcze rusza? w agonalnych zrywach. Niektóre cia?a by?y tak zmasakrowane, ?e nie mo?na by?o nawet pozna?, czy by? to mutant czy cz?owiek. Luneta, gdy zobaczy?a ca?e zaj?cie, musia?a oprze? si? o samochód. Chris zauwa?y?, ?e Luneta kryje roztrz?sienie, udaj?c przygotowywanie broni. Sam dygota? na ca?ym ciele.

Kto móg? to zrobi?? Kto by? w ogóle do tego zdolny? Chris spojrza? na kierowc? samochodu. Wygl?da? na bardziej zszokowanego ni? przera?onego… Pewnie nieraz w swoim ?yciu widzia? równie okrutne sceny.

-Cholera!- zakl?? g?o?no.- Trzeba wróci? tu z dru?yn? szturmow?. Przekl?ci bandyci…

Kierowca wsiad? do samochodu nie czekaj?c na reakcj? reszty za?ogi. Po chwili pojawi? si? turkot w??czanego silnika, a nast?pnie rz??enie oznaczaj?ce funkcjonalno?? pojazdu. Chris natychmiast odwróci? si? w kierunku samochodu. Ba? si?, ?e kierowca ma zamiar ich tu zostawi?. Po chwili otworzy?o si? przednie okno od strony pasa?era.

- Musz? wróci? po dru?yn? Sztylet. Wróc? za jaki? czas.- Krzykn?? kierowca, zag?uszaj?c prac? silnika. ?aden kadet nie zd??y? wypowiedzie? s?owa, gdy? samochód ju? ruszy? z miejsca i zacz?? jecha? w powrotna drog?. Chc?c nie chc?c, m?odzi ?o?nierze musieli sprawdzi?, co si? sta?o w wiosce, a przynajmniej wywnioskowa?, co si? w niej mog?o sta?…  Po pewnym czasie natkn?li si? na ma?? grupk? osób siedz?c? ko?o ogniska. By?o ich pi?ciu. Ka?dy wygl?da? jak cz?owiek w podesz?ym wieku. Gdy owi staruszkowie zobaczyli kadetów, natychmiast poderwali si? na równe nogi. Fletcher mia? zamiar unie?? bro?, jednak Zszywacz odpowiednio szybko go zatrzyma?. Wie?niacy stan?li w pewnej odleg?o?ci od kadetów, tak by mogli ich dok?adnie widzie?. Po pewnej chwili podszed? do nich jeden z nich. Mia? na sobie niebieskie tatua?e w kszta?cie faluj?cych pasków. Cz?owiek by? wyra?nie uradowany widokiem m?odych ?o?nierzy.

- Pozdrowienia dla Bractwa Stali!- Zacz?? cz?owiek.- Mówicie z Charonem, Starszym i ojcem plemienia Bramin Wood. Dzi?kuj? wam za przybycie drodzy wojownicy. Wiedzia?em, ?e nie opu?cicie nas w potrzebie. Bandyci… Zaatakowali nas w nocy… Nie mieli?my z nimi ?adnych szans- mówi? starzec, a g?os zanosi? mu si? ?kaniem.- Zawsze uczono mnie, bym post?powa? godnie i prawo… Dzi? jednak prosz? was, aby?cie zabili tych drani!- doda? starzec podnosz?c g?os.

-Co tu si? sta?o?- spyta?a Luneta, która wyra?nie dosz?a do siebie.

-Wczoraj pojawili si? tu bandyci i za??dali wszystkiego, co mamy…- Zacz?? cz?owiek- Gdy im odmówili?my, ci wybili prawie ca?? wiosk?, zabrali niektórych cz?onków naszej osady i zagrozili, ?e je?eli nie oddamy im wszystkiego, wybij? ca?? osad?…-Starzec zacz?? sie trz??? i p?aka? nie kr?puj?c si? w ogóle obecno?ci? obcych.

-Gdzie oni s??- Spyta? Fletcher rozgl?daj?c si? dooko?a.

-Za?o?yli obóz na pobliskim polu, ko?o dawnego wysypiska ?mieci.- Odpowiedzia? starzec

-Ilu ich by?o?- doda? Zszywacz

-Widzieli?my oko?o pi?tnastu, ale mo?e ich by? wi?cej- ponownie odpowiedzia? m??czyzna.

Zapad?o chwilowe milczenie. Kadeci nie wiedzieli, co robi?. Musieli podj?? szybk? decyzj?, nie naradzaj?c si? mi?dzy sob?. To wyda?oby si? podejrzane starszym osady.

- Uratujemy reszt? mieszka?ców tej osady- Powiedzia? nagle Chris. Gdy tylko sko?czy? mówi?, twarze wszystkich skierowa?y si? w jego stron?. Charon znów rozpromienia? i u?cisn?? ch?opaka z ca?ej si?y. M??czyzna cuchn?? nieprzeci?tnie, ale Chris nie wa?y? si? nawet poruszy?, by nie urazi? cz?owieka…

-Dzi?kuj? wam! Dzi?kuj?! Dzi?kuj?!- powtarza? Charon i g?os znowu mu si? za?ama? od ?ez.

-Tano, poka? im prosz? drog? na wysypisko- Powiedzia? po chwili ojciec wioski, wypuszczaj?c Chrisa z u?cisku. Przed kadetami stan??a stara zakapturzona kobieta z licznymi zmarszczkami na twarzy. Jedno jej oko by?o ?lepe. Kobieta ciep?o powita?a ca?? czwórk? u?ciskiem d?oni.

-Chod?cie za mn?- poleci?a ?o?nierzom. Prowadzi?a ich przez jaki? kwadrans przez pustkowie i ruiny wioski. Osada by?a równie zniszczona w ?rodku jak i na poboczach.

-Dalej id?cie prosto w stron? dymu. Tam jest ich obóz- powiedzia?a kobieta, wskazuj?c na bli?ej nieokre?lone wzniesienie, za którym wida? by?o dym. Obóz znajdowa? si? jakie? pi?tna?cie minut drogi st?d.

-Dzi?kuj?- podzi?kowa? Chris za wskazanie im drogi.

-Nie… To ja dzi?kuj?- poprawi?a kobieta.

Czterej Kadeci bezzw?ocznie udali si? w kierunku, jaki im podano. Po kilku minutach marszu zacz??a si? rozmowa.

-Co? ty zrobi??!- czepia? si? Fletcher- nie mamy dobrego uzbrojenia, nie mamy do?wiadczenia. Nic nie mamy! Zginiemy tu wszyscy przez ciebie- wyk?óca? si? dalej.

- Zamknij si?…- Poleci? mu cicho Zszywacz.- Co si? sta?o, to si? nie odstanie… Wa?ne jest to, co tu i teraz. Twoje krzyki tylko oznajmi? wrogowi, ?e si? zbli?amy, a to nie wp?ynie pozytywnie na nasza i tak ju? trudn? sytuacj?…-doko?czy? Medyk. Fletcher zrobi? si? ca?y czerwony ze z?o?ci. Nie mia? zamiaru zako?czy? swojego ?ycia na tym marnym zadupiu, tylko dlatego, ?e dosta? ?le przydzielon? misj?…

-Ja…Nie mog?em mu odmówi?…- Zacz?? niepewnie Chris.- Widzia?e? ich… Jeste?my ich jedyna nadziej?. Posi?ki przyjad? dopiero za jakie? trzy godziny. Do tego czasu mo?e by? ju? za pó?no. Zostali?my dobrze przeszkoleni… Uda nam si?- doko?czy? równie niepewnie. Chris zastanawia? si?, czy sam wierzy w swoje s?owa. Pi?tnastu bandytów to wystarczaj?ca liczba, ?eby zabi? do?wiadczony oddzia?. Chris mia? jedynie nadziej?, ?e bandyci b?d? albo spali, albo b?d? kompletnie nawaleni… Powoli zacz?li dochodzi? do z?omowiska, gdy nagle Luneta przewróci?a si? na ziemi?.

-Padnij!- Szepn??a.

Pozosta?a trójka zrobi?a tak, jak jej kazano. Zszywacz zacz?? rozgl?da? si? na boki. Chris podczo?ga? si? do Lunety i przysun?? swoj? g?ow? do niej.

-Co widzisz?- spyta? bez ogródek.

-Dwóch stra?ników. Wyposa?eni w krótkie karabiny maszynowe. S?dz?, ?e s? w skórzanych pancerzach, jak my. Jeden ma bardzo d?ugie w?osy- odpowiedzia?a dziewczyna. Chris by? zdumiony jej zmys?ami percepcji. Zd??y?a tak wiele rzeczy rozpozna?, podczas gdy on sam widzia? jedynie dwie smugi niemo?liwe dla niego do zidentyfikowania.

-Chyba nas jeszcze nie zauwa?yli- Powiedzia?a po chwili.

-Jaki jest plan szefie?- spyta? cynicznie Fletcher.

-O co ci chodzi?- odburkn?? Chris

-Ty nas w ty wpakowa?e?, ty nas z tego wyci?gniesz- Odpowiedzia? ch?opak. Chris zacz?? rozgl?da? si? dooko?a. Szuka? jaki? budynków. Elementów, które zapewni? ochron? przed wrogiem, gdy ten zorientuje si?, ?e jest atakowany.

-Luneta- Zacz??- Ty pójdziesz na ten wysoki silos na boku.- powiedzia? wskazuj?c na zbiornik wysoko?ci jaki? 15 metrów. Mia? tylko nadziej?, ?e nadal jest tam sprawne wej?cie.

- Fletcher, ty pójdziesz ze Zszywaczem na lewo. B?dziecie mnie os?ania?.- doda? po chwili.

- Ja pobiegn? do ?ciany z?omowiska albo jakiego? bliskiego kamienia i b?d? t?uk? we wszystko co zobacz?- Doko?czy? po chwili. Nast?pn? chwil? czeka? na reakcje ca?ej grupy. Zastanawia? si? czy to dobry pomys?.

-Jakie? pytania?- spyta? nie mog?c znie?? ciszy. Nie us?ysza? ?adnej odpowiedzi. Nawet Fletcher siedzia? cicho.

-Dobrze- odpowiedzia?, jakby sam sobie, po minucie.- Zaczekamy na strza? Lunety.- Przerwa? na chwil?, by spojrze? na dziewczyn?.- Luneta, gdy wszyscy b?d? na pozycjach, oddasz strza? do pierwszego ze stra?ników. Wtedy ja zaczn? biec.-Przerwa?, by spojrze? na Zszywacza.- Je?eli zobaczycie, ?e drugi stra?nik mnie namierza, zaczniecie do niego strzela? i modli? si?, ?eby?cie mnie nie trafili.-Doko?czy?. Nasta?a chwilowa cisza. Chwila prawdy. Sprawdzian umiej?tno?ci, jakie nabyli w obozie szkoleniowym.

-Naprzód!- zawo?a? cicho. Luneta natychmiast poderwa?a si? na kolana i przygarbiona zacz??a biec w stron? wskazanej przez Chrisa pozycji. Prawie natychmiast po Lunecie ruszyli Zszywacz i Fletcher. Biegli wolniej i wy?ej od Lunety. Widocznie nie byli nauczeni cichego biegu, tak jak Luneta…

Po chwili Chris zauwa?y? Lunet? na szczycie silosu. Gdy obejrza? si? w lewo, zauwa?y?, ?e Zszywacz z Fletcherem tak?e byli na pozycjach. Luneta szykowa?a si? ju? do strza?u, gdy nagle zauwa?y?a kolejnych dwóch stra?ników przy bramie. Chris tak?e ich zauwa?y?, mimo ni?szej pozycji. By? mo?e byli to zmiennicy, albo wsparcie przy bramie. By? mo?e ich zauwa?yli. Niestety, na zmiany w planie by?o ju? za pó?no. Gdy Chris obróci? si? w stron? silosu zauwa?y?, ?e Luneta patrzy na niego. Widocznie czeka?a na jego znak. Chris lekko pokiwa? jej g?ow? na znak, ?e ju? czas. Luneta po?o?y?a bro? do przodu. Optyczny celownik w jej karabinie namierzy? g?ow? jednego z bandytów. Chris us?ysza? g?o?ny strza?, a po chwili zauwa?y? przewracaj?cego si? bandyt?. Odczeka? jakie? pi?? sekund, po czym zerwa? si? na równe nogi i zacz?? biec w stron? du?ego kamienia oddalonego od wej?cia na z?omowisko o kilka metrów. Zauwa?y?, jak drugi bandyta pada na ziemie trafiony w g?ow?. Pozostali dwaj szybko zacz?li namierza? biegn?cego kadeta. Chris us?ysza? za sob? strza?y z karabinu maszynowego. Ucieszy? si? wiedz?c, ?e to Fletcher os?ania jego ty?ek. Gdy by? ju? prawie trzy metry od kamienia, poczu? okropne uk?ucie w nog? po chwili przewróci? si? na ziemi? ca?kowicie pozbawiony os?ony. Trzeci bandyta pad? na ziemi? po serii oddanej w stron? Chrisa. Kadet zacz?? czo?ga? si? w kierunku ska?y, ?eby zapewni? sobie ochron?. Nagle zobaczy? wstaj?cego Zszywacza.

-Zosta? tam!- Wrzasn?? do medyka- Nic mi nie jest. Cho? noga bola?a o niesamowicie, nie móg? pozwoli?, aby Lekarz bieg? do niego teraz. Zszywacz by? od niego sporo starszy, a co za tym idzie, na pewno wolniejszy. Móg?by nie mie? tyle szcz??cia, co Chris. Kadet zacz?? czo?ga? si? w stron? kamienia. Po chwili pad? na ziemi? czwarty bandyta, tak?e trafiony w g?ow?. Luneta robi?a zdumiewaj?ce wra?enie na reszcie swojej dru?yny. Po chwil przy wej?ciu Chris us?ysza? kilku ludzi. To na pewno wsparcie dla bandytów wys?ane, gdy us?yszeli strza?y. Ch?opak, walcz?c z bólem, poderwa? si? na nogi i opar? si? o szczyt kamienia. Traci? du?o krwi. Zauwa?y? czterech bandytów kieruj?cych si? w jego stron?. Chris odda? seri? z karabinu maszynowego. D?wi?k broni by? g?o?ny i p?ynny. Zadziwiaj?ce by?o to, w jak dobrym stanie zosta?a zachowana. Seria si?gn??a dwóch ludzi. Trzeci pad? od kolejnego strza?u Lunety. Czwarty bieg? w stron? Chrisa. Ten szybko ze?lizgn?? si? z kamienia trac?c równowag?. To koniec. Zajdzie go od ty?u i zastrzeli jak psa. Us?ysza? g?o?ny tupot butów przy swojej g?owie. Po chwil og?uszaj?cy huk broni doszed? do jego uszu. Obok niego pad? na ziemi? czwarty bandyta. Gdy Chris podniós? g?ow?, zauwa?y? Zszywacza stoj?cego nad nim.

-Mia?e? zosta? na miejscu- wydysza? ch?opak. Brakowa?o mu ju? si?.

-Daruj sobie- odpowiedzia? szorstko medyk, podci?gaj?c zakrwawion? nogawk? swojego dowódcy.- Jeszcze chwila i by?my ci? stracili. Od razu wiedzia?em, ?e dosta?e? w ?y?y. A teraz nie ruszaj si?. Przez chwil? panowa? spokój. Po chwil dobieg? do nich Fletcher. Gdy znalaz? si? przy skale, zacz?? wymienia? magazynek broni. Gdy min??o jakie? 10 minut, Luneta zacz??a schodzi? z silosu uznaj?c, ?e jest ju? bezpiecznie. Zszywacz pomóg? podnie?? si? Chrisowi. Noga przesta?a go bole?, ale czu? si? odr?twia?y. Zapewne to efekt dzia?ania Steam-Pack’a, którego Zszywacz mu wstrzykn??.

-Dobra- Zacz?? Chris, gdy tylko z?apa? oddech.- Teraz musimy sprawdzi?, czy kto? jest w ?rodku. Musimy si? dowiedzie?, co z zak?adnikami.

-Mo?e ty zostaniesz tutaj?- Spyta?a Luneta ze szczerym zmartwieniem w g?osie. Zdawa?a si? by? inn? osob?, ni? t?, która przed chwila wybi?a prawie wszystkich napastników.

-Nie ma mowy- odpowiedzia? jej Chris- Jak to powiedzia? Fletcher, ja was w to wci?gn??em i ja was z tego wyci?gn?.

-Daj spokój- powiedzia? Fletcher wyra?nie zak?opotany swoimi wcze?niejszymi s?owami.

-Idziemy do ?rodka. Je?eli b?d? rozwidlenia dróg, wszyscy idziemy razem. Sprawdzimy wszystkie po kolei, je?li zajdzie taka potrzeba- zacz?? Chris ignoruj?c Fletchera. Po chwili zacz?li i?? w stron? wej?cia. W tym momencie by?o puste. Chris wiedzia?, ?e mog? i?? prosto w pu?apk?. Wiedzia?, ?e wróg mo?e na nich czeka?. Jedyne co mogli zrobi?, to liczy? na swoje wyszkolenie i jego brak w?ród bandytów…

Gdy doszli do wej?cia, nie zauwa?yli ?adnego stra?nika. By? mo?e wszyscy ju? na nich czekali. By? mo?e nikogo ju? tu nie by?o. Ca?e miejsce przypomina?o wielki labirynt, którego ?ciany by?y usypane ze zwa?ów ?mieci na ponad dwa metry wysoko?ci. Tak jak powiedzia? Chris, wszyscy trzymali si? razem. Kr?cili si? kilka dobrych minut, gdy nagle Luneta zatrzyma?a si? w miejscu. Pozostali natychmiast obrócili si? w milczeniu, by na ni? spojrze?.

-S?ysz? co?- Wyszepta?a, po czym wskaza?a palcem na ?cian? po prawej stronie.

Chris przysun?? si? do z?omowej zapory. W pewnym momencie zacz?? s?ysze? be?kot, który powoli przeradza? si? w g?os.

-Ale Horus…- Us?ysza? g?os jakiego? bandyty, po czym doszed? go g?uchy d?wi?k strza?u z broni palnej.

-Kto? jeszcze ma w?tpliwo?ci?- spyta? jaki? inny g?os. Odpowiedzia?a mu jedynie cisza- Musimy sprz?tn?? te psy. Szef wpadnie w sza?, jak dowie si?, ?e stracili?my dziewi?ciu ludzi. Jak dowie si? o trupach paru z Bractwa, to na pewno nas wynagrodzi.

G?os wydobywa? si? dok?adnie zza ?ciany. Dok?adnie za t? przeszkod? znajdowa? si? obóz napastników Bramin Wood.

-Mamy jaki? granat lub co? takiego?- spyta? szeptem Chris

-Znajdzie si? co? odpowiedniego- odpowiedzia? Zszywacz i prze?adowa? strzelb?. Nast?pnie powoli i delikatnie zacz?? j? wsuwa? w ?cian?. Po pewnej chwili zatrzyma? si? i spojrza? pytaj?co na Chrisa. Ten pokiwa? mu g?ow?. Zszywacz wystrzeli? na ?lepo przez ?cian?. S?ycha? by?o krzyk ludzi i j?k jakiej? kobiety. Zszywacz szybko prze?adowa? i odda? drugi strza?. Tym razem nikt nie krzykn??. Silnym poci?gni?ciem Chris zwali? Zszywacza na ziemi?. W miejscu, gdzie przed chwil? by?a g?owa lekarza, widnia?o sporo dziur zrobionych wystrza?ami karabinów maszynowych. Luneta nagle wystrzeli?a w kierunku ma?ej szparki w ?cianie. Ca?? grup? doszed? g?uchy krzyk, a nast?pnie d?wi?k zwalaj?cego si? na ziemi? cia?a. Ponownie mo?na by?o s?ysze? krzyk kobiety. Chris natychmiast si? podniós? i pos?a? Fletcherowi porozumiewawcze spojrzenie. W jednej chwili zacz?li biec na ?cian?. Cienka zapora szybko ust?pi?a pod ci??arem ?o?nierzy. Obaj kadeci rozgl?dali si? w poszukiwaniu wrogów. Zobaczyli dwóch dzikusów, którym sp?tano r?ce i jedn? nag? kobiet? przywi?zan? do ?ó?ka. Fletcher uda? si? w kierunku kobiety, by j? rozwi?za?.

-Ilu ich by?o?- Spyta? od razu, gdy tylko zdj?? jej sznury z r?k. Dziewczyna chwil? zanosi?a si? p?aczem.

-Chyba sze?ciu- Wyszepta?a- nie zabijajcie mnie.

-Nie martw si?, nie jeste?my tu po to.- Odpowiedzia? jej Chris- Zszywacz! Luneta!- Zawo?a? odwracaj?c g?ow?. Po chwili pojawili si? wo?ani kadeci. Wbiegli z dziur zrobionych przez Chrisa i Fletchera.

-Ta dziewczyna powiedzia?a, ?e by?o ich sze?ciu. Na pod?odze jest tylko pi?? cia?. To znaczy, ?e ostatni gdzie? tu si? chowa.-Wywnioskowa? Chris.

Gdy reszta odkiwa?a mu g?ow? na znak, ?e go rozumiej?, ruszyli w stron? wyj?cia. Musieli znale?? gdzie? tutaj jeszcze jednego. Poszukiwania nie trwa?y jednak d?ugo. W jednej chwili Zszywacz pchn?? swoim cia?em Chrisa do przodu. Kula zamiast trafi? dowódc?, trafi?a Zszywacza w rami?. Lekarz zwali? si? na ziemi?, w bólu szukaj?c Steam-packów. Chris zacz?? namierza? przeciwnika w miejscu, z którego pad? strza?. Po chwil zauwa?y? uciekaj?c? sylwetk? cz?owieka. Luneta natychmiast unios?a bro? i wystrzeli?a w kierunku uciekaj?cego. Cz?owiek pad? na ziemi?. Chris wsta? i zacz?? powolnym krokiem zbli?a? si? do cia?a bandyty. Tu? za nim pod??ali Luneta i Fletcher. Gdy doszed? do cz?owieka, zauwa?y?, ?e ten oberwa? w  plecy. Gdy go odwróci?, m??czyzna jeszcze ?y?. Luneta unios?a bro?, aby go dobi?, lecz Chris podniós? r?k? na brak zgody.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-He… Widocznie was nie doceni?em- Zacz?? bandyta- My?lisz, ?e jeste?cie dobrzy? To ca?e wasze Bractwo nie jest lepsze od nas… I wy i my bierzemy sobie od wie?niaków, co nam si? podoba… Je?li uwa?asz, ?e tak nie jest… To si? cholernie mylisz…- Po tych s?owach bandyta dokona? ?ywota. Chris wyprostowa? si? i spojrza? w kierunku reszty dru?yny.

-Uda?o nam si?- powiedzia? z u?miechem- to koniec. Misja wykonana. Wracajmy do wioski.

-Najpierw trzeba zabra? tych zak?adników.- Poleci?a Luneta.

-Dobra- Wydysza? Chris. By? wyra?nie zm?czony, a ?rodki przeciwbólowe zaczyna?y traci? moc. Gdy wrócili do pomieszczenia s?u??cego za baz? bandytów, zobaczyli ca?? trójk? dzikusów siedz?cych na ?ó?ku, do którego wcze?niej by?a przywi?zana dziewczyna. Mia?a na sobie du?y, ciemny koc. Jej twarz by?a pe?na siniaków, cho? mimo to mo?na by?o dostrzec jej urod?. D?ugie czarne w?osy opada?y na ramiona. Mia?a br?zowe oczy i nosi?a ?lady b??kitnych malowide? na twarzy. Dwaj m??czy?ni byli bardzo podobni do siebie. Wysocy, umi??nieni m?odzie?cy. Ka?dy mia? mo?e z 25 lat. Mieli na sobie jedynie przepaski biodrowe. Chris ukucn?? obok dziewczyny, patrz?c jej prosto w twarz.

-Jak ci na imi??- Spyta?, gdy dziewczyna troch? si? opanowa?a.

-Ja…Ja jestem Shauri. A to mój brat Tiduk- Powiedzia?a dziewczyna wskazuj?c palcem na jednego z ch?opaków.

-Jeste?cie tylko wy trzej?- Spyta? ponownie

-Tak- odpowiedzia?a dziewczyna- By?o nas wi?cej… Ale… Co godzin?… oni jedno z nas…- G?os dziewczyny si? urwa?, a Chris nie mia? zamiaru d?u?ej jej wypytywa?. Wsta? i spojrza? na jednego z m??czyzn.

-Tiduk tak?- zagada? otwarcie

-Tak sir. Jeste?my jedynymi ocala?ymi sir. To mój przyjaciel Achoon sir.- Powiedzia? Tiduk przedstawiaj?c drugiego z m??czyzn. Chris poczu? si? dosy? ciekawie. Pierwszy raz w ?yciu kto? tytu?owa? go „sir”.

-Bandyci s? pokonani. Mo?ecie wróci? do wioski.-powiedzia? do wszystkich. Na twarzach trójki dzikusów pojawi?a si? rado??. Byli wzruszeni do tego stopnia, ?e zaczynali p?aka?. Po nieca?ym kwadransie, wszyscy wyruszyli powrotem do Bramin Wood. Oby?o si? bez zb?dnych rozmów. Wszyscy przeszli ten dystans w ciszy, my?l?c o dzisiejszym dniu.

Gdy doszli do osady, Charon, ojciec wioski przywita? wszystkich bardzo entuzjastycznie. Rzuci? si?, aby przytuli? swoich zaginionych towarzyszy. Do kadetów nie ruszy? jednak z u?ciskiem. Cho? by? im wdzi?czny za pomoc, wiedzia? jakie niesie ona konsekwencje. Za ka?d? interwencj?, Bractwo Stali ??da?o jednej z trzech rzeczy: lekarstw, ?ywno?ci lub rekrutów…

-Jestem wdzi?czny Bractwu za pomoc. Jakiej Bractwo oferuje zap?aty?- Spyta? otwarcie Charon. Zanim Chris zd??y? co? powiedzie?, Zszywacz zabra? g?os.

-Nie jeste?my upowa?nieni do typowania zap?aty. Zajmie si? tym kto? o wi?kszych kwalifikacjach od nas.

Chrisa bardzo zdziwi?a wypowied? medyka, cho? nie przeszkadza?a mu. Nie wiedzia? czego, ani w jakiej ilo?ci za??da? od dzikusów. Min??o jakie? pó? godziny. Uwolnieni wi??niowie otrzymali ubranie i teraz wszyscy siedzieli przed rozpalonym ogniskiem. Gdy wszyscy milczeli w zamy?leniu, dziewczyna o imieniu Shauri usiad?a obok Chrisa.

-Chcia?am ci jeszcze raz podzi?kowa? bohaterze- Powiedzia?a cichym g?osem.

-Nie jestem bohaterem- odpowiedzia? ch?odno dowódca. Noga zaczyna?a go bole? coraz bardziej. Zastanawia? si?, kiedy przyjedzie kto?, by ich zabra?.

-A mimo to nas uratowa?e?- Ci?gn??a dziewczyna

-Taki by? mój obowi?zek- Odpowiedzia? nieco cieplej. Przez chwil? pokr?ci? g?ow?, by spojrze? na dziewczyn?. Mia?a przemyt? twarz, a w wielu miejscach nosi?a prowizoryczne banda?e. Teraz, gdy nie wida? by?o tylu siniaków, dziewczyna zdawa?a si? by? jeszcze pi?kniejsza. Chris przez chwil? patrzy? na jej ubranie. Krótki podkoszulek dziewczyny by? opi?ty na du?ym, kszta?tnym biu?cie. Jego szczególn? uwag? przyku? wisiorek, który nosi?a na szyi.

-Jest bardzo ?adny- Powiedzia? Chris wskazuj?c o co mu chodzi wzrokiem.

-Mam tak podobno po matce. Nigdy jej nie pozna?am. W mojej rodzinie wiele kobiet uwa?ano za ?adne.- odpowiedzia?a ?mia?o.

-Nie…Ja…Mia?em na my?li twój wisiorek.- Odpowiedzia? nieco zak?opotany kadet. Dziewczyna zdj??a swój ?a?cuszek i wr?czy?a go Chrisowi.

- To Maluti.- odpowiedzia?a dziewczyna.- Taki wisiorek otrzymuje ka?dy w naszej wiosce. Ka?dy jest nazwany imieniem jakiego? Bramina.

-Ka?dy taki dostaje?- Spyta? zaciekawiony

-Tak, chocia? czasem trzeba d?ugo na niego czeka?. Wyrabiamy je z ko?ci Braminów. Ka?dy ma taki jeden na ca?e ?ycie. Mo?na oczywi?cie podarowa? komu? w?asny, ale wi??e si? to z konsekwencjami.

-Jakimi?

-Daj?c komu? wisiorek ?yczysz mu powodzenia. Niestety, kiedy przeka?esz swój, sam tracisz ?ask? Boskiego Bramina. Bardzo rzadko si? zdarza, ?eby kto? przekaza? swój ?a?cuszek.

-Rozumiem…-odpowiedzia? Chris oddaj?c dziewczynie jej w?asno??. Przez chwil? my?la?, ?e to najwi?ksze bzdury, jakie s?ysza? w swoim ?yciu, jednak po chwili zrozumia?, ?e to dzi?ki takiej wierze ci ludzie nadal potrafili ?y? na Pustkowiach. Chwile potem przyjecha?y dwa transporty. Jeden przyjecha? pusty, zapewne po kadetów. Z drugiego wysiad?a dru?yna opancerzonych wojowników. Ka?dy wygl?da? jak stra?nik w bunkrze. Pe?na zbroja sprawia?a wra?enie niemocy wobec takiego przeciwnika. Chris zastanawia? si?, dlaczego Bandyci w ogóle buntuj? si? przeciwko takiej pot?dze. Ka?dy z nich mia? bro? o ciekawej budowie. Ze wszystkich przeró?nych broni Chris rozpozna? jedynie ci??ki karabin maszynowy, który kiedy? widzia? w albumie z podpisem „ Irak 2003”. Jedyn? ró?nic? by? fakt, ?e bro? na zdj?ciu by?a zamocowana na dachu pojazdu. Po chwili, gdy wysiedli wszyscy z samochodów i zgas?y silniki, jeden ze stalowych wojowników zdj?? swój he?m. Wydoby? si? cichy syk, a nast?pnie ca?ej grupie ukaza?a si? twarz wojownika. M??czyzna wygl?da? na ponad trzydzie?ci lat. Mia? krótko ?ci?te blond w?osy. Jego twarz naznaczona by?a ró?nego rodzaju bliznami. Oczy mia? szeroko otwarte. By? mo?e by? zdziwiony faktem, ?e wszyscy kadeci prze?yli spotkanie z bandytami. ?o?nierz Bractwa Stali rozejrza? si? po wszystkich.

- Kto tu dowodzi kadeci?- Spyta? i?cie ?o?nierskim tonem. Przez chwil? panowa?o milczenie, po czym Chris wyst?pi? z grona tak, ?e sta? bezpo?rednio przed wojownikiem. By? od niego sporo ni?szy, albo by? to efekt zbroi. Naramienniki wojownika sprawia?y, ?e by? szeroko?ci prawie po?owy cz?owieka.

-Jak si? nazywasz?- Spyta? od razu wojownik.

-Chris. Chris Bardon sir.- odpowiedzia? kadet lekko przestraszony.

-Stopie??

-Kadet sir.

-Dobrze- Zacz?? wojownik.- Gdzie s? bandyci?

-My…my ich wszystkich zabili?my sir. ?aden z nich nie prze?y?.-odpowiedzia? zdenerwowany ch?opak.

-Ilu ich by?o?- Ci?gn?? dalej wojownik.

-Oko?o pi?tnastu- odpowiedzia? grzecznie.

-Pi?tnastu tak?

-Tak sir.

-Zdasz dok?adny raport na temat tego, co si? tutaj wydarzy?o.- Zacz?? wojownik- Odpowiesz, dlaczego nie stosowa?e? si? do zalece? starszego stopniem kierowcy, który kaza? wam na nas czeka?. Zostaniesz poci?gni?ty do odpowiedzialno?ci za t? akcj?.

Chris chcia? co? doda? na swoj? obron?, ale szybko zrozumia?, ?e dyskusja nie ma ?adnego sensu. Stan?? natychmiast na baczno?? i zasalutowa?.

- Tak jest Sir- odpowiedzia?. Wojownik si? u?miechn??, po czym poci?gn?? Chrisa za skórzany pancerz. Ich twarze znajdowa?y si? od siebie w odleg?o?ci kilku centymetrów.

-A tak mi?dzy nami… Gratuluj? pierwszego dobrze wykonanego zadania Kadecie- wyszepta? ?o?nierz.

- Dzi?kuj? sir- odpowiedzia? równie ?ciszonym g?osem

-Mów mi Maxilla- doda? wojownik.- Maxilla z dru?yny Sztylet.

-Tak jest Maxilla- odpowiedzia? Chris z u?miechem na ustach. Po chwil obaj si? wyprostowali, a Maxilla zacz?? i?? w kierunku Charona. Gdy stali naprzeciwko siebie, starszy spu?ci? na dó? g?ow?. Widocznie wiedzia?, co si? mia?o sta?…

-W jaki sposób sp?acicie d?ug Charonie?- Spyta? Maxilla

-Nie mamy zbyt wiele do zaoferowania…- Odpowiedzia? zak?opotany starzec.

-Wr?cz przeciwnie.- zaprzeczy? wojownik- Widz? tu co najmniej trzech m?odych rekrutów. Charon natychmiast obejrza? si? za siebie i spojrza? na trójk? m?odych ludzi, których Chris i reszta uwolnili od bandytów.

-Nie! B?agam! Oni s? jeszcze bardzo m?odzi… Ja… Ja sp?ac? d?ug! Damy wam ?ywno?? albo lekarstwa! Prosz? was! Nie chc? ?eby tak szybko zgin?li!- Charon zacz?? p?aka?. Nie chcia? oddawa? m?odych na kadetów. Chris sam dobrze wiedzia?, ze w Bractwie nie czeka ich ani dobre, ani d?ugie ?ycie… Pragn?? w jaki? sposób pomóc starcowi.

-Dobrze wiesz Charonie, ?e tak musi by?. Bractwo musi si? rozwija?.- Odpowiedzia? dono?nym g?osem Maxilla.

-Nie! b?agam!- Szlocha? Charon padaj?c na kolana. By? bliski za?amania.

-Zaczekaj Maxilla!- wtr?ci? Chris

-Starszy Paladynie Maxilla- Poprawi? go wojownik.

-Przecie? nie musimy ich bra?. Bractwo ma wielu m?odych kadetów.- odpowiedzia? Chris, ignoruj?c poprawienie starszego stopniem kolegi. Charon nagle przesta? p?aka? i zacz?? patrze? na Chrisa.

-Musimy kogo? zabra?. Takie jest rozporz?dzenie Bractwa.- Odpowiedzia? Maxilla.

-W takim razie we?my tylko jednego. Tak jak jest w rozporz?dzeniu.- Broni? Chris. Maxilla przez chwile patrzy? w szare niebo. Po chwili Starszy Paladyn opu?ci? g?ow? i spojrza? na m?odego dowódc?.

-Zgoda- zacz??- Niech wybior? jednego. Za 15 minut odje?d?amy. Po tych s?owach za?o?y? kask na g?ow? i ruszy? z powrotem do samochodu. Tu? za nim schowa?a si? ca?a dru?yna Sztylet. Na pustkowiu zosta?a tylko dru?yna Chrisa i starsi Bramin Wood. Tym razem Charon rzuci? si? na Chrisa w u?cisku.

- Dzi?kuj?! Tak bardzo ci dzi?kuj?!- Zacz?? Charon.

- Zrobi?em co mog?em- Odpowiedzia? ch?opak. Po chwili Shauri podesz?a do Chrisa.

- Starszy Charonie- Zacz??a- Chcia?abym pojecha? z nimi. Chc? pomóc bohaterowi cokolwiek zamierza. Charon natychmiast pu?ci? Chrisa i patrzy? na Shauri z szeroko otwartymi oczami.

-Co?! Dlaczego ty?! Wykluczone!- krzycza? starzec ochryp?ym g?osem, co pozbawi?o g?os w?adczego tonu.

- Ojcze prosz?- odpowiedzia?a ?agodnie dziewczyna.- Chc? im pomóc. Chc? odwdzi?czy? si? za to, co dla nas zrobili. Czuje, ?e musz? to zrobi?.- doda?a cicho. Charon westchn?? g??boko.

- Dobrze… Masz  moje pozwolenie. Tylko prosz?, uwa?aj na siebie.- Powiedzia? starszy i  przytuli? j? do siebie. Stali tak mo?e z pó? minuty, gdy nagle us?yszeli klakson samochodu poganiaj?cy wszystkich. Gdy Shauri wraca?a z Fletcherem, Lunet? i Zszywaczem do samochodu, Charon z?apa? Chrisa za r?k?.

-Prosz? chro? j?. Chro?, jak w?asn? kobiet?. Spraw, aby nic si? jej nie sta?o.- powiedzia? Charon. Jego oczy by?y ju? zaczerwienione od p?aczu. By? bardzo zm?czony, co by?o po nim wida?.

- B?d? o ni? dba?.- zacz?? Chris- Przyrzekam. Charon zdj?? z szyi swój medalion, po czym wcisn?? go Chrisowi do r?ki.

-We? go- powiedzia?- nazywa si? Czarny Potok. B?dzie ci? strzeg? przed z?em tego ?wiata.

- Ale co si? w tedy stanie z tob??- spyta? Chris- Shauri opowiada?a mi o tych amuletach. Mówi?a ?e…

-Mnie ju? szcz??cie nie jest w ?yciu potrzebne. We? go prosz? i no? dumnie. Czarny Potok jest jednym z najsilniejszych brami?skich bogów. Strzeg? mnie bardzo d?ugo. Teraz niech strze?e ciebie. – Powiedzia? Charon, nie pozwalaj?c Chrisowi doko?czy? zdania. Skin?? nisko g?ow? starszemu wioski, po czym odwróci? si? w stron? samochodu. Gdy otworzy? drzwi pasa?era obok kierowcy, zobaczy? ?e z ty?u siedz? ju? wszyscy, ??cznie z Shauri. Kierowca spojrza? na Chrisa.

-Mo?emy ju? rusza??- spyta?.

-Tak.- odpowiedzia? ch?opak- jed?my st?d.

Kierowca odpali? silnik, po czym zacz?? zawraca? samochodem w stron? bunkra Bractwa Stali.

- Co to jest?- Spyta? zaciekawiony, zerkaj?c na amulet na szyi Chrisa.

- To na szcz??cie.- odpowiedzia? zm?czony- na szcz??cie. Po chwili ch?opak poczu? jak morzy go sen. By? kompletnie wyko?czony po tym ca?ym dniu. Nie przejmowa? si? ju? nawet bol?c? go nog?. Ogarn??a go przyjemna ciemno?? zm?czenia. Obudzi?y go ha?asy, gdy doje?d?ali ju? do Bunkra. Po chwili samochód zacz?? zje?d?a? w dó? do jakiej? jaskini. Jak si? pó?niej okaza?o, by?o to przej?cie do tak zwanego Parku Maszyn. Bractwo Stali trzyma?o tam swoje pojazdy. Gdy dojechali na miejsce, pojazd zatrzyma? si?, po czym zgas?.

-Jeste?my w domu- Poinformowa? wszystkich kierowca. Chris energicznie wysiad? z samochodu. Tu? za nim zrobi?a to reszta dru?yny. Shauri wysiadaj?c z samochodu, stara?a si? trzyma? jak najbli?ej Chrisa. Ca?y kompleks przera?a? j? dog??bnie. Gdy tylko weszli po zardzewia?ych schodach na wy?sze poziomy bunkra, przywita? ich jeden ze skrybów. Mia? na sobie d?ugie spodnie zabarwione na pomara?czowy kolor. W r?ku trzyma? jaki? zwini?ty papier.

-Chris Bardon tak?- spyta? skryba

-Zgadza si?- odpowiedzia? zm?czonym g?osem.

-Genera? chce ci? natychmiast widzie?- Poinformowa? go pos?aniec.

-Dobrze, ju? id?.-Odpowiedzia? Chris. Na chwil? odwróci? g?ow? na Zszywacza.

-Licz?, ?e zadbacie o los Shauri- powiedzia? cicho

- Masz moje s?owo- odpowiedzia? medyk.

Chris, utykaj?c, uda? si? za skryb? w kierunku Dowództwa. Noga znowu da?a o sobie zna?. Stara? si? teraz o tym nie my?le?. Najwa?niejsze by?o wyja?nienie tego, co zasz?o w Bramin Wood. Gdy dotar? do pomieszczenia dowódczego, stra?nicy przepu?cili go nawet bez identyfikacji. By? mo?e wiedzieli, o co chodzi. W pomieszczeniu panowa? gwar, tak jak poprzednio, z t? ró?nic?, ?e teraz genera? zauwa?y? Chrisa od razu. 

-Chod? tutaj ch?opcze- Poleci? mu Genera? Barnacky. Kadet pos?usznie podszed?. Genera? wskaza? mu krzes?o, na którym Chris mia? usi???. Ch?opak usiad? na wskazanym mu siedzeniu. Genera? z?apa? inne krzes?o i usiad? naprzeciwko niego.

-Maxilla powiedzia? mi mniej wi?cej, co zdarzy?o si? w Bramin Wood. Chcia?bym jednak us?ysze? o wszystkim bezpo?rednio od ciebie.- powiedzia? Genera?. Chris opowiedzia? ca?y przebieg misji. Od spotkania ze starszymi, poprzez atak na bandytów, a na powrocie ko?cz?c. Nie zataja? ?adnego, nawet najdrobniejszego szczegó?u. Wiedzia?, ?e to i tak nie ma sensu.

Gdy Chris sko?czy? mówi?, zapad?a chwilowa cisza. Genera? opar? si? wygodnie w swoim siedzeniu.

-Wszystko co mówisz, jest prawd??- Spyta? na zako?czenie Genera?

-Tak Panie Generale. Niczego nie ukrywam- Odpowiedzia? Chris. Po tych s?owach genera? poderwa? si? na nogi. Chris podniós? si? równie szybko, co genera?.

-Skoro tak wygl?da sytuacja- zacz?? Barnacky- Nie pozostaje mi nic innego, jak ci pogratulowa?!- powiedzia? genera?, wyci?gaj?c do Chrisa d?o?. Gdy m?ody kadet wyci?gn?? swoj?, Genera? zacz?? mówi?.

-Od bardzo dawna ?adna dru?yna nie mia?a tak trudnego zadania na pierwszej misji. Fakt, ?e nie zgin?? ?aden z was doskonale ?wiadczy o twoich umiej?tno?ciach. A tak przy okazji, gratuluj? awansu Giermku Chrisie Bardonie.

Zszokowany ch?opak zasalutowa? genera?owi, staj?c na baczno??. Genera? swobodnie mu odsalutowa?, po czym kontynuowa? wypowied?.

-Poniewa? zosta?e? giermkiem, automatycznie zosta?e? wytypowany na dowódc? swojej dru?yny. W przypadku, gdy zapragniesz zmieni? kogo? w swojej dru?ynie, zg?o? si? do Zarz?dcy Kadr Bractwa. Twoja dru?yna mo?e liczy? do sze?ciu osób. Pami?taj jednak, ?e odpowiadasz za ka?dego w swojej jednostce. Za ka?dego straconego ?o?nierza czekaj? ci? powa?ne konsekwencje. B?dziesz móg? pobra? sprz?t od kwatermistrza dost?pny tylko dla dowództwa. Czy rozumiesz wszystko?- Sko?czy? Genera? Barnacky

- Tak… Rozumiem wszystko Panie Generale.

?wietnie- odpowiedzia? genera?.- Pozostaje jeszcze tylko sprawa w papierach.

Musisz zapisa? na tej kartce aktualny sk?ad ca?ej twojej dru?yny, no i oczywi?cie nazw? swojej jednostki.

Chris wzi?? dokument do r?ki. Usiad? przy stoliku i zacz?? wypisywa? dane potrzebne do akceptacji:

Dowódca: Chris Brandon

Sk?ad dru?yny kolejno:

-Elizabeth Vithin (Luneta)

-Marco Cassel (Zszywacz)

-Charles Fletcher

Chris przez chwil? zatrzyma? si? na napisie „Nazwa dru?yny”. Po d?u?szej chwili zapisa? ostatnie s?owo w dokumencie i odda? go Genera?owi. Po zasalutowaniu Chris uda? si? do baraków w poszukiwaniu swojej dru?yny. W tym czasie Barnacky czyta? na g?os ostatni przypis jaki Chris zostawi?:

Nazwa dru?yny:

Potok...

Poprawi?am drobne b??dy - Shane

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozdzia? Drugi trzyma fason. Nie gra?em w Fallouta wi?c opowie?? tym bardziej mnie wci?gn??a. Nie ma jednak ró?y bez kolców:

- Luneta, Luneta, Chris, Luneta, Zszywacz, Chris, Luneta, Zszywacz, Zszywacz, Chis.  Musisz co? wykombinowa? bo zbyt g?sto stoj? imiona bohaterów (na trzy linijki mo?na przeczyta? trzy razy Luneta  ::) )

-?wiat szerzej opisuj. IMHO: ka?dy rozdzia? powinien bardziej odkrywa? ?wiat przedstawiony przed czytelnikiem.

Reszta bardzo dobrze ;]

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ok, poprawi?am oba posty pod wzgl?dem "ortów", "intów" itd.

A teraz troch? krytycznych uwag:

Wspominane ju? przez SJa powtórzenia imion - w niektórych momentach w ka?dym zdaniu pojawia si? "Luneta", co kilka s?ów. Mo?e warto by by?o zastosowa? jakie? zamienniki typu dziewczyna/kobieta/towarzyszka, nie wiem co jeszcze. Podobnie z innymi powtórzeniami. Synonimy wzbogacaj? ;)

Po drugie: jest troch? takich zda?, które s? zbudowane niepoprawnie stylistycznie - najcz??ciej z?o?one z nie do ko?ca poprawnie zastosowanych frazeologizmów. Przez to opowiadanie wydaje si? mniej ... hmm... nie wiem jak to wyrazi?... "dojrza?e". Podam kilka przyk?adów, które zauwa?y?am:

mówi? starzec, a g?os zanosi? mu si? ?kaniem

Zanosi? mo?na si? p?aczem. No i nie g?os si? zanosi?, tylko starzec.

Luneta unios?a bro?, aby go dobi?, lecz Chris podniós? r?k? na brak zgody.

Na znak zgody mo?na da? znak, nie na brak. Wyra?aj?c brak zgody mo?na "podnie?? r?k? wstrzymuj?c dziewczyn?" np.

Jedno jej oko by?o ?lepe.

To nie oko bywa ?lepe, tylko kobieta. Tak wi?c "by?a ?lepa na jedno oko", "nie widzia?a na jedno oko".

Dodatkowo kilka zda? jest zbudowanych odrobin? nielogicznie, np:

Krzykn?? kierowca zag?uszaj?c prac? silnika.

To raczej silnik zag?usza? krzyk, wi?c mo?e odwróci? to: "Krzykn?? kierowca, staraj?c si? przebi? przez zag?uszaj?cy go pracuj?cy silnik" np?

-Dzi?kuj?- podzi?kowa? Chris za wskazanie im drogi.

Tu nie zarzucam braku logiki, ale chyba lepiej by?oby troch? poprzestawia?:

"Dzi?kuj? za wskazanie drogi - rzek? Chris". To tylko przyk?ad.

Chris by? zdumiony jej zmys?ami percepcji

Hmmm, nie znam czego? takiego jak zmys?y percepcji. Mo?e "by? zdumiony nieprawdopodobnym wyostrzeniem jej zmys?ów", powiedzia?abym "szerokim polem percepcyjnym", ale to ju? raczej zawodowy termin ;)

Od razu wiedzia?em, ?e dosta?e? w ?y?y.

Tak ma?o medyczne okre?lenie, ?e strach. Potworne. Wywal te ?y?y i b?dzie ok. Nie pisz, w co dosta?.

W pewnym momencie zacz?? s?ysze? be?kot, który powoli przeradza? si? w g?os.

Be?kot to te? g?os. Mo?e si? przerodzi? najwy?ej w rozpoznawalne s?owa.

Zszywacz wystrzeli? na ?lepo przez ?cian?.

Na ich miejscu nie strzela?abym na ?lepo i to jeszcze czym? w rodzaju granatu. Wszak mieli uratowa? zak?adników, takie by?o za?o?enie.

trafi?a Zszywacza w rami?. Lekarz zwali? si? na ziemi?, w bólu szukaj?c Steam-packów. Chris zacz?? namierza? przeciwnika w miejscu, z którego pad? strza?.

Chronologia mi si? nie zgadza: Chris reaguje podejrzewam bardzo szybko, namierza cel. W?tpi?, by lekarz zd??y? pa??, otrz?sn?? si? po strzale, oceni? obra?enia, zorientowa? si?, co trzeba zrobi? i zacz?? szuka? medykamentów w czasie, gdy Chris odwraca si? i namierza wroga.

Oczywi?cie ca?o?? opowiadania jest bardzo dobra, ciekawa i wci?gaj?ca. Obj?to?ciowo tak?e da?e? rad? :) Generalnie bardzo mi si? podoba, uwagi poczyni?am w nadziei, ?e przyjmiesz to jako konstruktywn?, niez?o?liw? krytyk? i pomo?e ci ona w jeszcze lepszym dopracowaniu opowiadania :)

Gratuluj? drugiego rozdzia?u i czekam na kolejny.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tylko ?eby? za mocno nie bra? naszych rad do serca. Najlepszymi zamiennikami dla np. Lunety b?dzie imi? i nazwisko. Mo?esz si? pobawi? i wplata? w opowie?? oprócz opisów oraz przedstawienia uniwersum, strz?pki biografii bohaterów. Domniemam ?e w grze wiele si? o Nich nie dowiadujemy, tym bardziej mo?esz o nich napisa? w Swoim opowiadaniu. Co co te wszystkie opisy i itp.? ?eby Twoje opowiadanie nie sta?o si? suchym przedstawieniem gry. :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...