Skocz do zawartości

Fallout Tactics - opowieść bohatera


Superkarpik

Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 108
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Top użytkownicy w tym temacie

  • 2 tygodnie później...

Nie poganiaj go, ma na g?owie prowadzenie sesji itd, powoli ;)

Wiem jak to jest z wen? twórcz?... raz jest, a raz jej nie ma i ni hu hu nie poradzisz O_o

Karpik - spokojnie, im d?u?ej b?dziesz tworzy?, tym jako?? b?dzie lepsza :P Postaw na jako??, nie na ilo?? i nie spiesz si?. Nad ka?dym zdaniem zastanów si? dwa razy, zmieniaj i przebudowuj tak d?ugo, a? osi?gniesz zamierzony efekt.

Ale co do uwagi SJa o fragmentach biografii bohaterów i opisów ?wiata - popieram.

Pozdrawiam i ?ycz? owocnego tworzenia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3. Maluti

W pomieszczeniu medycznym unosił się zapach krwi i różnego rodzaju medykamentów. Na łóżkach leżeli ranni żołnierze. Niektórzy z powodu ran nie dożyją poranka… Poranek jednak już dawno przestał być wyznacznikiem czasu. Gęste, napromieniowane chmury z łatwością zatrzymywały światło słoneczne. Za dzień można było uznać porę, w której „jeszcze można coś zobaczyć”. Taka pogoda utrzymywała się od jakiegoś czasu, choć starsi twierdzili, że to niedługo minie. Starsi nie zawsze mieli rację. Wiele spraw zwyczajnie chcieli przemilczeć, by nie wywoływać zamieszana. „Rozum i Dyscyplina” to podstawowe zasady Bractwa. Lekarz kończył badać krótko obstrzyżonego chłopaka. Pacjent miał na klatce piersiowej opatrunek z pożółkłego materiału. Lekarz zaczął powoli odplątywać materiał. Po chwili spostrzegł, że nie widać śladu po ranach.

-Szybko dochodzisz do siebie. - powiedział nieco monotonnym tonem lekarz. Dwadzieścia godzin czuwania obok chorych nieźle dało mu się we znaki. Na jego twarzy widać było zmęczenie.

-Na to wygląda.- odpowiedział chłopak, starając się użyć radosnego tonu głosu. Nie wyszło mu to zbyt dobrze. Także był zmęczony. Przed chwilą wrócił z patrolu trwającego ponad cztery godziny. Po drodze był na wizytacji w dwóch wioskach, z czego jedna miała problemy z bandytami. Pacjent miał jeszcze dzisiaj spotkanie w Baraku Rekrutacyjnym.

-To wszystko na dziś. - zakończył lekarz.

-Dziękuję Celsjuszu - odpowiedział młodzieniec. - Do rychłego zobaczenia! - dodał z cynicznym uśmiechem. Starszy nie zauważył jednak tego uśmiechu. Jego wzrok był skierowany na jednego z chorych, który dostał nagłego ataku epilepsji.

-Witaj Chris! - zawołał przechodzący obok chłopaka wysoki żołnierz.

-Witaj Maxilla! - przywitał się dowódca drużyny Potok.- Co u ciebie słychać?

-Po staremu… - odpowiedział żołnierz. Jego twarz była równie zmęczona, co Starszego Celsjusza. Paladyn widocznie wrócił właśnie z jakiejś misji powierzonej mu przez Dowództwo.

-Idziesz do Medyka? - spytał otwarcie.

-Właśnie od niego wyszedłem, a Ty?

-Muszę uzupełnić zapasy dla mojego lekarza polowego. To mi nie powinno zająć dużo czasu. Zaraz idę do Baraków i położę się na pierwszej pryczy, jaką zobaczę.

-Doskonale Cię rozumiem Maxilla…

-Tak, więc do zobaczenia w barakach - pożegnał się straszy dowódca.

-Do zobaczenia, jeżeli starsi pozwolą - dodał chłopak.

Chris nie miał czasu na sen. Zaraz mieli przybyć nowi rekruci, a z tego, co się dowiedział, w tej grupie jest ktoś, kogo zna. Od wyprawy do Bramin Wood minęły już ponad trzy miesiące. W tym krótkim czasie widział już ponad siedem takich samych zjawisk. Przez całe trzy miesiące jeździł ze swoją drużyną do okolicznych wiosek na patrole. Wiele razy widział zrujnowane miasta i stada dzikich zwierząt. Czasem zdarzało im się masakrować całe setki tych bestii. Jednym z niewielu powodów takiego zachowania była ochrona wiosek, których Bractwo zobowiązało się bronić. Przez ten kwartał Chris nauczył się praktycznie wszystkiego, co powinien wiedzieć żołnierz Bractwa. W tak krótkim czasie zdobył duże doświadczenie w walce. W Bractwie Stali bardzo szybko zdobywano szlify wojskowego. Jeżeli szybko ich nie zdobyłeś, albo miałeś pecha, czekała okrutna śmierć na jednym z patroli… Młody dowódca nawet nie zauważył, jak szybko znalazł się przed barakami dla rekrutów. Jak zwykle panowała tu cisza. Młodzi kadeci zawsze bali się odzywać. Bali się starszych stopniem. Chris wiedział o tym doskonale. Jeszcze do niedawna zaliczał się do nich. Jednak kilka osób nie przejmowało się zasadami panującymi w Bractwie Stali.

-Nareszcie tu jesteśmy!- powiedział pierwszy głos. Wydawał się bardzo młody a do tego nieznający pokory.

-Chłopie! Niedługo zostaniemy Paladynami! Zatrzęsiemy tą budą!- wykrzykiwał drugi głos równie zuchwale, co jego poprzednik.

-To…To jest bunkier… Nie buda - powiedziała jakaś dziewczyna cichym i wstydliwym głosem.

-Zamknij się nędzna dziwko! Pytał cię, kto o zdanie?! - krzyczał jakiś inny głos.

-Ale…Jesteście w Bractwie Stali… „Rozum i Dyscyplina”- powiedziała jeszcze cichszym głosem dziewczyna.

-Nie będzie mnie tu pouczał jakaś szmata z wiochy!

Po chwili można było usłyszeć dźwięk uderzenia i odgłos upadającego ciała. Chris uznał, że to koniec nasłuchiwania. Pełen gniewu wszedł do Baraków Rekrutacyjnych. Na ziemi leżała dziewczyna z czarnymi włosami sięgającymi jej poniżej ramion. Nad dziewczyną stało pięciu chłopaków. Najwyższy z nich przewyższał Chrisa o ponad głowę. Młody dowódca od razu rozpoznał dziewczynę na podłodze. To była Shauri…

-To wasza sprawka? - spytał dość tendencyjnie, podchodząc do dziewczyny. Pomógł jej wstać, patrząc przy okazji, czy nie ma jakiś obrażeń. Widać było jedynie zaczerwienienie na prawym policzku. Giermek omiótł wszystkich kadetów spojrzeniem przepełnionym gniewem.

-Pięciu na jedną dziewczynę? Jesteście rzeczywiście odważni! - Wykrzyczał dowódca.

-Zamknij papę, bo ci ją obiję koleś!- Krzyknął jeden z chłopaków podchodząc do Chrisa. Stanął naprzeciwko niego w odległości dziesięciu centymetrów.

-Tacy pewni siebie?- spytał obrońca Shauri. W tym momencie obok napastnika stanęło jego czterech kolegów.

-Co? Już nie jesteś taki chojrak, co?- zakpił z szyderczym uśmiechem jeden z piątki młodych kadetów. Chris nic nie odpowiedział tylko szeroko się uśmiechnął…

Raport z dnia 29.05.2128

Godzina 20:49

Autor raportu: Chris Brandon.

Z przykrością muszę zgłosić, że kilku kadetów uległo wypadkowi. Byłem świadkiem, jak kadeci poprzewracali się nieumyślnie na podłodze uderzając po drodze o różne przedmioty. Spodziewam się, że badania krwi wykażą, czy kadeci nie byli przypadkiem pod wpływem działania jakiś specyfików. W Baraku kadetów zostało połamanych kilka ławek i szafek,

w momencie, gdy kadeci przewracali się. Z powodu upadku kilku kadetów ma poprzetrącane ramiona. Pamiętam, że jeden z nich ma połamane żebra i inny ma złamany nos w wyjątkowo makabryczny sposób. Dwóch napastników ma połamane szczęki, a jeden ma paskudną kontuzję dłoni.

Mam szczera nadzieje, że ten wypadek nie wpłynie negatywnie na ich postrzeganie w Bractwie. Proszę o przysłanie ekipy sprzątającej do Baraków Rekrutów, gdyż jest tam mnóstwo śladów krwi. Chciałbym na zakończenie udzielić pochwały kadetowi Shauri Kachillo. Udzieliła pomocy rannym kolegom i wezwała pomoc medyczną.

Koniec Raportu

Shauri patrzyła z lekkim zadowoleniem na dzieło zniszczenia, jakiego dokonał Chris. Jego dłonie były czerwone od krwi swoich przeciwników. Chłopak spokojnie podszedł do umywalki i opłukał się. Woda w kranie była przyjemnie chłodna. Zakręcając wodę spojrzał na dziewczynę. Patrzyła na leżących na podłodze napastników. Żaden z nich nie próbował nawet się podnieść. Mało, który był do tego w ogóle zdolny.

-Co się z nimi stanie?- Spytała niepewnie.

Giermek spojrzał na nią, a następnie na pobitych kadetów.

-Kadecie Shauri! Zawołajcie lekarza! Ci nieszczęśnicy potrzebują pomocy! Szybko Kadecie! Nie pozwolimy przecież, żeby ci biedacy tak leżeli!- Krzyknął przesadnie podniesionym głosem. Oniemiała dziewczyna wybiegła z Bunkra wołając medyka. Po dziesięciu minutach przybiegł Celsjusz z kilkoma żołnierzami trzymającymi nosze. Lekarz popatrzył na leżących na podłodze kadetów.

-Co tu się stało? - zapytał monotonnym tonem starzec. Był już naprawdę zmęczony.

-Celsjuszu, dobrze, że jesteś - zaczął Chris. - Ci biedni kadeci poprzewracali się na podłodze jeden o drugiego.

Lekarz patrzył się badawczo na Giermka.

-Jaki stwierdzasz kod wypadku? – spytał.

-Obawiam się, że było to siedem – zero – siedem – dwa.

Medyk wyraźnie się uśmiechnął. Pomimo takiego zmęczenia pamiętał, co oznacza taki kod w Bractwie. Kod wypadku to spis prostych słów określających wydarzenia i sytuacje. Był to nieformalny szyfr Bractwa. Posługiwali się nim tylko Starsi i Dowództwo. Kod, którego użył Chris oznacza: „Niesforne Kundle”, co w Bractwie było kojarzone z nieposłuszeństwem kadetów wobec starszych stopniem.

-Ach…- zawołał po chwili medyk. - Cóż za szkoda. Nieście tych nieszczęśników do ambulatorium. - polecił żołnierzom. Młodzi pomocnicy Celsjusza szybko zaczęli wynosić pobitych kadetów z Baraków. Po chwili Celsjusz podszedł do Chrisa.

- Jakbym miał kiedyś za dużo wolnego czasu, to poinformuje Cię, że powinieneś sprać porządnie jakiegoś człowieka, bo koniecznie chce mi się kogoś leczyć. - szepnął  lekarz.

-Przepraszam Celsjuszu. Zaatakowali moją przyjaciółkę i…

-Tą tutaj?- spytał lekarz przerywając chłopakowi.

-Tak. – odpowiedział.

Starszy podszedł do jednego z pobitych spoglądając na niego z góry. Był to jedyny przytomny kadet z całej piątki.

-Ten koleś nas…

-Już dobrze mój drogi - przerwał mu lekarz, przytykając swoją rękę do jego ust. W jednej chwili zaczął uciskać chłopaka w odpowiednim miejscu na brzuchu. Chłopak zaczął wywracać oczami i wił się z bólu.

-Mam nadzieję, że zaistniała tutaj sytuacja się już nie powtórzy? - spytał powoli starzec.

-Ghaaak!- wybełkotał kadet, gdy krew zaczęła napływać mu do gardła.

-Ja też tak myślę. - odpowiedział z uśmiechem puszczając kadeta. Po chwili, gdy żołnierze wynieśli ostatniego kadeta, Celsjusz wstał.

-Nie cierpię, gdy taka gównarzeria ma o sobie zbyt wysokie mniemanie. Ledwo zakończyli szkolenie, a już myślą, że są generałami psia mać! - powiedział nieco ochrypniętym tonem.

-Zajmę się całą papierkową robotą w ich sprawie. - odpowiedział Chris.

-A co napiszesz?

-Prawdę. Pięciu kadetów miało wypadek przewracając się o ławkę.

Celsjusz zaczął się śmiać.

- Ale muszę ci powiedzieć, że strasznie mocno ich pobiłeś?.- podsumował Lekarz, patrząc na połamane ławki i zrujnowane szafki w Baraku Rekrutacyjnym.

-Dałem się ponieść chwilą.

- Ponoć żyje się chwilą…

To była prawda. Na pustkowiu człowiek nie był pewien jutra. Z dnia na dzień ludzkie życie mogło obrócić się o 180 stopni albo zniknąć w jednej chwili. Całe wioski umierały z dnia na dzień. Dobrym przykładem jest Bramin Wood. Jego mieszkańcy praktycznie „wczoraj” żyli sobie w miarę spokojnie pasąc braminy. To, co mamy „dzisiaj” to zrujnowana, prawie wybita wioska na spalonej ziemi.  Przyszłość na Pustkowiach nigdy nie była pewna… Po chwili Celsjusz wyszedł z Baraków i w środku zastał tylko Chris z Shauri. Oboje stali w milczeniu przez ponad dziesięć minut. Młoda kadetka stała nieruchomo, jak sparaliżowana.

-Czy zostałaś już gdzieś przydzielona? - spytał przerywając niezręczną cisz?.

-Nie… Zapewne zostanę przydzielona do drużyny tych kadetów, gdy tylko wyzdrowieją. - odpowiedziała dziewczyna. Jej głos był bardzo cichy. Chłopak nie chciał dopuścić, by stało jej się coś złego. Dał przecież słowo jej ojcu, że będzie jej strzegł…

-A jak było na szkoleniu? - spytał łapiąc się jakiegokolwiek tematu.

-W miarę spokojnie. Paladyn Laicher okazał się bardzo wyrozumiały w stosunku, co do takich osób jak Ja.

-Takich jak ty, czyli jakich?

-Jestem dzikusem z wymarłej wioski. Wcześniej nigdy nie widziałam ani nie znałam broni palnej czy elektryczności. Musiałam się wszystkiego uczyć od samych podstaw. Wielu zachowywało się wobec mnie tak, jak tamci… Nieczęsto zdarzał się tam ktoś taki jak ty… Odważny… Silny…

Chris poczuł, że zaczyna się czerwienić. W szeregach Bractwa takie wyszkolenie było raczej standardowe. Chris słyszał, że starsi żołnierze potrafili w pancerzu podnieść samochód ponad głowę. Jak na razie uważał to za głupie przechwałki i plotki.

-Dobra. – podjął - Muszę iść. Mam do załatwienia kilka spraw w dowództwie.

-Dobrze… To… Do zobaczenia? - zapytała niepewnie.

- Tak. Zobaczymy się wkrótce - odpowiedział z uśmiechem.

Chłopak zaczął zmierzać w kierunku Baraku Drużyn. Miał zamiar wreszcie się przespać. Był naprawdę wykończony, a bójka z kadetami wcale nie poprawiła jego stanu. Przed bunkrem spotkał siedzącego Zszywacza grającego z jakimś mężczyzną w szachy.

-I co, widziałeś się z Shauri? - spytał widząc swojego dowódcę. W jego drużynie było to normalne, że wszyscy mówili do siebie po imieniu. Co prawda, gdy przebywali w otoczeniu starszych stopniem używali formalnych nazw. Przy zwykłych żołnierzach jednak mówili do siebie po imieniu lub pseudonimami.

Poprawiłam drobne literówki i interpunkcję – Shane

Od dziś to opowiadanie jest znów po polsku - SJ

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Mhm… - wymruczał na wpół przytomny.

-I co? - spytał zaciekawiony lekarz

-Ma się dobrze… - odpowiedział krótko

Chris natychmiast padł na pierwszą pryczę, jaką zobaczył. Nawet nie patrzył, czy jest jakoś naznaczona lub podpisana. Nie patrzył ani na pościel, ani na ubrania. Położył się tak jak był ubrany: w pancerzu i butach. W kilka minut ogarnęło go przyjemne ciepło snu…

Obudził go ciepły zapach jakiegoś napoju zaparzonego tuż obok jego pryczy. Gdy obrócił się by zobaczyć, co to, ujrzał Shauri siedzącą obok niego z tacą na kolanach. Na tacy leżał talerz z bliżej nieokreślonymi produktami stanowiącymi śniadaniem oraz kubek z gorącą kawą. Z tego, co było wiadomo, Bractwo posiadało kilka własnych szklarni, gdzie hodowano rośliny takie jak tytoń, chmiel, czy choćby kawowce. Sam zapach czarnego napoju pobudził Chrisa.

-Przyniosłam Ci… Panu… Przyniosłam śniadanie dla Pana - wyjąkała dziewczyna.

-To bardzo miłe…- odpowiedział niepewnie. Był bardzo zaskoczony tym, co zobaczył. Przez chwilę zastanawiał się, czy generał Barnacky ma u siebie takie wygody…

-Musiał pan być bardzo zmęczony. Spał Pan przez całe popołudnie, aż do rana.

-Proszę, nie mów do mnie „Pan”. Nawet Fletcher tak się do mnie nie zwraca. - powiedział z uśmiechem.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała.

- To dla mnie to śniadanie? - spytał grzecznie spoglądając zaciekawiony na tacę z jedzeniem.

- Tak! Tak! - wykrzyknęła szybko, wręczając ospałemu dowódcy tacę z jedzeniem. Zrobiła to tak szybko, że mało nie rozlała gorącego napoju. Chłopak zaczął śniadanie od łyku czarnej kawy. Bractwo nie mogło sobie pozwolić na takie luksusy, jak cukier lub śmietanka. Gorący napój szybko pobudził go do działania. Poczuł, jak jego ciepło rozprowadza się po całym jego ciele. W świecie zimna i ciemności był to bardzo pożądany stan, na który z resztą niewielu mogło sobie pozwolić. Po chwili zaczął zabierać się za jedzenie. Bliżej nieokreślona breja była standardowym daniem w Bunkrze. Nikt nie miał czasu gotować ładnych i wykwintnych potraw. Biorąc pod uwagę to, co działo się poza bunkrem, wyżywienie żołnierza Bractwa można było porównać do pięciogwiazdkowego hotelu. Gdy Chris skończył jeść śniadanie, odłożył tacę na stolik. Do tej pory nie mógł uwierzyć, że dostał śniadanie przyniesione mu specjalnie do łóżka.

-Co Cię do mnie sprowadza Shauri? - spytał.

Dziewczyna wyraźnie posmutniała. Widocznie powód jej wizyty był dla niej kłopotliwy.

-Ja… Chciałam się spytać… Co się teraz ze mną stanie…?

Chris spojrzał głęboko w oczy dziewczyny. Widział w nich wiele strachu… Po chwili wstał, nie spuszczając z niej wzroku.

-Zaraz pójdę ustalić, co się teraz z Tobą stanie. - Po tych słowach uśmiechnął się do dziewczyny i wyszedł z Baraku. Na korytarzach Bunkra jak zawsze panowało zamieszanie. Zupełnie jakby pory dnia nie odgrywały większej roli w działaniu Bractwa Stali. Po kilku minutach doszedł do pokoju dowództwa, jak zawsze pilnowanego przez dwóch strażników. Giermek stanął przed nimi na baczność, zasalutować im, a gdy oni mu zasalutowali, przeszedł do normalnej postawy.

-Czy Generał Barnacky miałby chwilkę, aby mnie wysłuchać? To zajmie dosłownie chwil?. - powiedział.

-Zaraz sprawdzę - odrzekł jeden strażnik, po czym wszed? do centrum dowodzenia.

-Co słychać Chris?- spytał strażnik, który został przed drzwiami.

-To ty Solo? - spytał zaskoczony chłopak- Nie poznałem Cię w tym pancerzu.

Solo zaczął się śmiać, co w grubym hełmie brzmiało naprawdę dziwnie.

-Co cię sprowadza do generała? - spytał

-Nowy rekrut w mojej drużynie.

-Potok, tak?

-Zgadza się.

-To żeś sobie nazwę wymyślił. - żołnierz znowu zaczął się śmiać.

-Ta nazwa wiele dla mnie znaczy, wiesz Solo? - odpowiedział nieco poruszony - Zapewne tyle, o dla ciebie twój Szpon.

-A na pewno! Dowódca drużyny zawsze inaczej patrzy na całą ekipę.

W tym momencie wyszedł strażnik z pokoju dowództwa.

-Generał Barnacky może Cię przyjąć - powiedział.

-Dziękuję.- Odpowiedział puszczając pożegnalne kiwnięcie dowódcy oddziału Szpon. Solo był Paladynem od ponad trzech lat. Jest bardzo doświadczonym żołnierzem. Przyjaźń z nim to wielki zaszczyt dla kogoś takiego jak Chris.

Pokój obrad był zatłoczony i głośny. Jeden ze skrybów od razu skierował chłopaka w stronę gabinetu generała. Dowódca Potoku nigdy wcześniej nie był w gabinecie Barnackiego. Gdy zatrzymał się przed drzwiami, grzecznie zapukał.

-Wejść!- Krzyknął ktoś w pokoju. Chłopak otworzył powoli drzwi. W pomieszczeniu można było wyczuć smar silnika lub benzynę. Gabinet był utrzymywany w stałym porządku. W środku znajdowała się wielka szafa, biurko i fotel dowódcy. Generał właśnie sprzątał. Chris wykorzystał ten moment, aby dokładniej przyjrzeć się wystrojowi. Mogło minąć wiele czasu, zanim znów będzie miał okazje odwiedził generała. Na biurku leżało wiele papierów, równo ułożonych. Obok nich stała ramka ze zdjęciem jakiejś kobiety. Osoba z fotografii miała oko?o czterdziestu lat. Bił od niej spokój i zrozumienie.

-Co Cię do mnie sprowadza? - spytał Barnacky, siadając w fotelu. Generał był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Jego twarz nosiła ślady wielu blizn i zmarszczek. Choć z pewnością miał już ponad pięćdziesiąt lat, w ogóle nie było po nim tego widać. Jego wiek zdradzały jedynie siwiejące już, obstrzyżone na jeżyka włosy. Generał nie tolerował długich rozczochranych fryzur wśród żołnierzy. Za próby zapuszczania włosów groziło nawet kilka dni w izolatce. Dowódca miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem w kolorze piasku. Na jego szyi wisiał dziwny medalion. Wyglądał jak szary dzwoneczek wielkości zaciśniętej pieści zawieszony na łańcuchu. Generał zapalił papierosa i rozsiadł się wygodnie na fotelu

-Słucham.

Chris przez chwilę stał w ciszy. Nie wiedział, jakich słów użyć w rozmowie z przełożonym

-Chciałbym prosić o przyłączenie Kadeta Kachillo do mojej drużyny. - powiedział wyprostowany.

-Powód?

-Widzę w niej dobrego żołnierza, a tacy są potrzebni w moim oddziale.

Generał zaczął szukać czegoś w szufladzie biurka. Po chwili położył na biurku teczkę.

Rozwiązał sznureczek i zaczął czytać na głos.

-Shauri Kachillo zgadza się? - spytał generał

-Tak

-Mieszkała w Bramin Wood… 23 lata… Przeszła szkolenie trzymiesięczne… Dzisiaj dotarła do Bunkra razem z innymi kadetami… - kontynuować?.

-Wszystko się zgadza - odpowiedział giermek.

Generał głęboko zaciągnął się dymem papierosowym. Zapach tytoniu wypełnił całe pomieszczenie.

-Nie jesteś nawet rycerzem…

-Zdaję Sobie z tego sprawę, Panie Generale.

-Znasz „śpiewnik” prawda?

-Znam generale.

„Śpiewnik” był czymś w rodzaju konstytucji Bractwa. Zawierał podstawowe informacje, jak powinien postępować żołnierz. W śpiewniku znajdowały się wszystkie informacje dotyczące nauki i wytycznych. Było to coś w rodzaju Biblii Bractwa Stali. Oprócz tego, księga zawierała kodeks karny. Przewidywane kary za każde nawet najlżejsze przewinienie. Nie było wielkiego wyboru w kodeksie… Większość kar sprowadzało się do obozu pracy, izolatki, powtórnego szkolenia. W wielu przypadkach jednak kończyło się na śmierci. Wygnanie nawet nie wchodziło w grę. Oskarżeni zbyt wiele wiedzieli o systemie działania Bractwa, o jego dowództwie, jak i o trasach patroli. Żołnierz mógł jedynie zrozumieć swój błąd i zadość uczynić, w przeciwnym wypadku czekała go śmierć. Jeżeli taki młody dowódca jak Chris, straciłby swojego towarzysza przez złe rozkazy, zostałby zastrzelony, zanim zdążyłby wysiąść z samochodu w Parku Maszyn. W tym jednym przypadku wywiad Bractwa działał niezawodnie. 

-Zdajesz sobie sprawę, jakie ryzyko bierzesz na siebie? - spytał generał po chwili milczenia. - Jesteś bardzo młodym oficerem. Wielu giermków ma do dyspozycji tylko dwóch żołnierzy. Ty już teraz dowodzisz trzyosobowym oddziałem. Jeżeli sobie nie poradzisz, czekają Cię poważne konsekwencje…

-Wiem o tym Panie Generale. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę.

-No nie wiem… Muszę to dokładnie przemyśleć. Nie chcę stracić piątki dobrych żołnierzy z powodu nadmiernych ambicji młodego dowódcy- odpowiedział sarkastycznie Barnacky.- Na razie żegnam.

Dowódca wstał z fotela. Okrążył biurko zmierzając do Chrisa. Po chwili ucisnął mu dłoń.

-Nie wiem, czy przydzielą ją do ciebie, ale możesz mieć nadzieję. To najważniejsza rzecz na Pustkowiach.

-Ona musi być mojej drużynie Panie Generale – błagalnym tonem wyszeptał giermek.

-O tym ja zadecyduję, pozwolisz? - spytał widocznie poirytowany mężczyzna.

-Wiem, ja… przepraszam Panie Generale. Chodzi o to, że złożyłem obietnice jej ojcu.

-Jaką obietnicę? - zdziwił się Barnacky.

-Obiecałem jej ojcu, ze będę ją chronił. Prosił, żebym jej strzegł. że dopilnuję tego. Nie mogę go zawieść Panie Generale. Nie po tym, co spotkało ich wioskę. Ona musi być w mojej drużynie, bym mógł ją ochronić. Proszę się zgodzić Panie Generale…

Nastała chwilowa cisza. Dowódca był wyraźnie zmieszany, choć mógł być po prostu znużony. Pewnie nieraz musiał wysłuchiwać takich rzeczy.

-Jutro wyślę do ciebie kogoś z odpowiedzią. To wszystko. - pożegnał giermka

-Tak jest Panie Generale - odpowiedział salutując.

Barnacky także zasalutował, choć mniej żywo od Chrisa. Po chwili chłopak opuścił gabinet dowódcy. Gdy spojrzał na miernik czasowy, doszedł do wniosku, że spędził u generała prawie godzinę. Mimo poranka nadal był zmęczony. Czekało go jeszcze mnóstwo papierkowej roboty. Musiał przygotować kilka raportów z ostatnich patroli. Informowano w nich o wszystkim. O każdej poruszającej się lub martwej zdeformowanej i zmutowanej formie życia na pustyni. Każda rzecz mogła być częścią czegoś większego. Takie szczegółowe informacje pomogły Bractwu ustalić na przykład okres godowy Rad-Skorpionów.

Giermek cieszył się, że akurat dzisiaj nie musi jechać na patrol. Dzisiaj miał dzień wolny, jeżeli można było tak to określi?. Był to dzień na raporty, sprawdzanie broni, sprzątanie w barakach, jak i pomoc starszym oficerom. Gdy dotarł do baraku, zobaczył dosyć spore zbiegowisko. Podszedł bliżej, by zobaczyć, co się dzieje. Zszywacz gra? na ma?ym stoliku w archaicznie wykonane szachy z innymi żołnierzami. Była to bardzo szanowana gra w Bractwie, z uwagi na stopień trudności jej opanowania. Była też rodzajem spuścizny po Starym Świecie.

Zszywacz wygrał już czternastą partią z rzędu. Był w tym naprawdę dobry. Wygrał całkiem sporą sumkę od kolegów-żołnierzy. Podobno generał także lubił grać w szachy.

-Ile już wygrałeś?- spytał zaciekawiony wchodząc do baraku.

-Sto czterdzieści dolarów, dowódco- odpowiedział z uśmiechem. Z pewnością był to uśmiech mający zaproś Chrisa na partyjkę. Chłopak nie miał jednak ochoty na grę. Fakt, że przegrał z Zszywaczem wiele razy, zanim ten zaczął grać na pieniądze, wystarczał mu, by wiedzieć, że nie ma z nim szans. Po jakiejś godzinie zbiegowisko się rozeszło. Nie było już nikogo, kto by chciał zagrać… „Jeszcze tu wrócą”- pomyślał.

Gdy medyk był zajęty liczeniem swoich nowo zarobionych pieniędzy, jego dowódca zajął szachowy stolik, by mieć, na czym pisać. Od razu zajął się wypisywaniem raportów. Niezbyt mu to szło, więc często pomagała mu w tym Luneta. Dziewczyna miała doskonałą pamięć do wszystkich wydarzeń, w jakich uczestniczyła. Także i tym razem pomagała swojemu przełożonemu.

-I co z Shauri?- spytała, przerywając pisanie.

-Dzisiaj albo jutro otrzymam odpowiedź.

-Jest bardzo ładna prawda?

-Daj spokój, to nie o to chodzi - odpowiedział speszony.

Jego towarzyszka jedynie zachichotała. Chris bardzo się cieszył, że miał takie dobre stosunki ze swoimi podwładnymi. Niewielu dowódców mogło się tym pochwalić.

Gdy po dwóch godzinach pisania skończyli, Zszywacz zaproponował, żeby wszyscy poszli na obiad, który, jak się zobowiązał, wszystkim postawi. Nie wiadomo skąd w pokoju nagle pojawił się Fletcher.

-Słyszałem, że stawiasz obiadek doktorku. - zawołał z uśmiechem.

-Dla Ciebie, co najwyżej sałatka, jeśli się znajdzie. - odpowiedział, na co Chris i Luneta wybuchli śmiechem.

-Jeśli mi nie postawisz obiadu, to będę źle myślał i na pewno postrzelą mnie podczas akcji. Wtedy ty będziesz miał mnie na sumieniu, a mną będzie się opiekowała jakaś pielęgniareczka.

-Jeśli tak bardzo chcesz opieki starego Celsjusza, to mu powiem - odpowiedział medyk, na co Chris z Lunetą po raz kolejny wybuchli śmiechem.

-Spokojnie coś ci kupię- uspokoił lekarz.

-Tak, więc na stołówk? wiara! - zawołał wyłudzacz.

W stołówce panował hałas i zamieszanie. Wielu chodziło z tacami. Inni szukali wolnych miejsc. Jeszcze inni już wychodzili. Unosił się tam zapach czegoś, co można było zidentyfikować jako obiad.

-Ciekawe, jakie to znowu specjały zostały dla nas przygotowane - spytał sarkastycznie Fletcher.

-Tobie jest chyba wszystko jedno, co? I tak ja płacę.

-W takim razie poszukam jakiegoś wolnego stolika. - powiedział, po czym ruszył w kierunku stolików.

Po dziesięciu minutach czwórka żołnierzy niosła tace z jedzeniem do stolika, przy którym siedział krótko przystrzyżony blondyn z szerokim uśmiechem na twarzy.

-Nawet nie chcę wiedzieć, jak udało Ci się zdobyć cały stolik - zaczął Zszywacz.

-Dajcie obiad! Jestem głodny! - zawołał błagalnie Fletcher.

Po chwili wszyscy siedzieli nad miskami z bliżej nieokreśloną papka, do tego była bez smaku. Nie można było nawet powiedzieć, czy powinno się ją czymś doprawić. Niektórzy żartowali, że tego samego używa się do czyszczenia silników w samochodach. W pewny momencie do stolika drużyny Potok podszedł wysoki żołnierz z oznaczeniami rycerza. Miał na sobie pancerz złożony z metalowych płyt. Chris natychmiast wstał, aby zasalutować żołnierzowi. Ten odsalutować, po czym rozwinął jakąś kartkę.

-Dnia 29.05.2128 do drużyny „Potok” dowodzonej przez Giermka Chrisa Brandona zostaje przydzielona kadetka Shauri Kachillo. Od tej pory odpowiadasz za jej zachowanie, stan jej zdrowia, jak i stan jej uzbrojenia. Podpisane: Generał James Reuel Barnacky.- przeczytał posłaniec

-Zrozumiałem.- odpowiedział giermek, stając na baczność.

Rycerz ukłonił się rozmówcy, po czym skierował się do wyjścia. Nikt w stołówce nie zwrócił uwagi na to wydarzenie. Pojedyncze osoby jedynie spojrzały w stronę stolika drużyny Potok.

Po chwili Chris usiadł powrotem przy stoliku. Nie mógł uwierzyć, że generał przydzielił Shauri do jego oddziału. Czyżby aż tak mu ufał? Bardzo zaskoczyła go ta wiadomość, do tego tak szybko. Mimo wszystko liczył się jedynie fakt, że mają nowego żołnierza w ekipie. Pozostało jedynie powitać ją w Potoku. Ponowne pojawienie się tego samego rycerza szybko wyciągnęło go z rozmyślań.

-Jeszcze jedno Giermku - zawołał z wyraźnym uśmiechem rycerz. - Proszę dostarczyć do dowództwa raport dotyczący wypadku nowych żołnierzy w baraku kadetów.

Po tych słowach Rycerz wyszedł, nie czekając nawet na salut Chrisa.

Chłopak uśmiechnął się sam do siebie. Ten dzień zapowiadał się naprawdę dobrze…

Jak wyżej, drobne błędy poprawione - Shane

Od dziś to opowiadanie jest znów po polsku - SJ

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po pierwsze: wielki plus za rozbudowanie opisów. W?a?nie o to chodzi?o. Dzi?ki temu, czytaj?c twoje opowiadanie, mo?na wyobrazi? sobie wi?cej szczegó?ów otocznia.

Po drugie: poprawi?e? si? stylistycznie i logicznie, z rozdzia?u na rozdzia? jest coraz lepiej, ciekawiej i dok?adniej.

Po trzecie: poprawi?am drobne b??dy w odmianie, literówki, orty i interpunkcj?, jak zwykle.

Teraz pora na troch? marudzenia babci Shane:

-Tak wi?c do zobaczenia w barakach- Po?egna? Straszy dowódca

Po ka?dej wypowiedzi nie musisz pisa? dok?adnie kto i co, tym bardziej, je?eli rozmowa toczy si? pomi?dzy dwiema tylko osobami. To, kto akurat mówi wynika z kontekstu. Usuni?cie niektórych przypisów w trakcie dialogu, sprawi, ?e b?dzie on bardziej p?ynny, ci?g?y, szybki, jak naturalna rozmowa. Tak mi si? wydaje. W powy?szym przyk?adzie my?l?, ?e z przypisu mo?na by zrezygnowa?.

Dwóch napastników ma po?amane szcz?ki, a jeden ma ci??k? kontuzje d?oni

Skoro raport zak?ada, ?e zdarzenie by?o dzie?em przypadku, a nie bójki, to Chris nie mo?e pisa? o kolesiach jako o "napastnikach", bo sam siebie obci??a i zeznanie nie trzyma si? tzw kupy ;)

Z dnia na dzie? ludzkie ?ycie mog?o obróci? si? o 360 stopni albo znikn?? w jednej chwili

Czyli nic si? nie zmieni?o... 180 stopni to przeciwna strona.

Da? przecie? s?owo jej ojcowi, ?e b?dzie jej strzeg?…

Ojcu. Ale to zdaje si? ju? poprawi?am - nie mog?am si? oprze?.

Paladyn Laicher okaza? si? bardzo wyrozumia?y na osoby takie jak ja

Wyrozumia?ym mo?na by? DLA kogo?, a nie NA kogo?.

-I co?- Spyta? zaciekawiony lekarz

Chodzi o Zszywacza. Z tego co pami?tam, nie by? on lekarzem, by? jedynie szkolony na co? w rodzaju sanitariusza. To samo powtarza si? pó?niej.

W kilka minut ogarn??o go przyjemne ciep?o snu…

Obudzi? go ciep?y zapach jakiego? napoju zaparzonego tu? obok jego pryczy

Powtórzenie. No i jak zapach mo?e by? ciep?y? Ten epitet mo?na znale?? tak?e w dalszej cz??ci opowiadania.

Solo by? Paladynem od ponad trzech lat. Jest bardzo do?wiadczonym ?o?nierzem

BY? Paladynem - BY? do?wiadczonym ?o?nierzem.  JEST Paladynem - JEST do?wiadczonym ?o?nierzem. Zachowaj jednakowy czas.

Jego twarz nosi?a ?lady wielu blizn i zmarszczek.

Cho? z pewno?ci? mia? ju? ponad pi??dziesi?t lat, w ogóle nie by?o po nim tego wida?

Nosi?a ?lady zmarszczek? Tzn ?e u?ywa? jakiego? dobrego kremu, skoro zosta?y tylko ich ?lady :P Poza tym musisz zdecydowa?, czy zmarszczki ma, czy nie, czy wygl?da staro, czy nie.

-Obieca?em jej ojcu, ze b?d? j? chroni?. Prosi?, ?ebym jej strzeg?. ?e dopilnuj? tego. Nie mog? go zawie?? panie generale.

Przestawi?abym zdania "Prosi?, ?ebym jej strzeg?" i "?e dopilnuj? tego" miejscami - by?o by bardziej spójnie.

W sto?ówce panowa? ha?as i zamieszanie

Nie wiem, czy nie powinno by? "NA sto?ówce". No i powtórzenie tam jest.

Po chwili wszyscy siedzieli nad miskami z bli?ej nieokre?lon? papka

Chyba z trzy raz w ci?gu tego rozdzia?u przeczyta?am "bli?ej nieokre?lona papka" na wspomnienie obiadu, ?niadania itd. Za du?o tej nieokre?lonej papki ;) Wymy?l inny epitet.

To by chyba by?o wszystko z takich drobnych niedoci?gni??. Ogólnie mog? powiedzie?, ?e z mi?? ch?ci? przeczyta?am kolejny rozdzia? - bior?c pod uwag? twoje post?py, ju? nied?ugo nie b?d? mia?a co poprawia? i czego si? czepia? :)

Czekam na ci?g dalszy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wa?n? rzecz?, której mnie zawsze uczyli przy okazji pisania, jest umiej?tno?? czytania w?asnego tekstu. Nie wiem czy to robisz, ale ponowne przeczytanie ca?o?ci po napisaniu - dok?adne przeczytanie - pozwala wychwyci? b??dy, niedoci?gni?cia, zgrzyty logiczne i niespójno?ci z reszt? dzie?ka.

Spróbuj, je?li tego nie robi?e?, a je?li robi?e? - rób to dwa razy i analizuj ka?de zdanie pod wzgl?dem poprawno?ci.

W ten sposób na pewno sam wychwycisz wi?kszo?? b??dów, które w zapale pisania i nat?oku my?li, które jeszcze chcesz zawrze?, mog? si? pojawia?.

:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...
  • 1 miesiąc temu...

4. Kilka Minut

Widok za oknem p?dz?cego samochodu by? taki sam jak zawsze. Nieko?cz?ca si? równina pustyni, na której od czasu do czasu mo?na by?o spotka? inn? form? ?ycia. Przy odrobinie szcz??cia, ta forma ?ycia nie chcia?a ci? zabi?. Zreszt? nikogo nie powinno to dziwi?. Tutaj ka?dy najpierw strzela, a potem zadaje pytania. Hummer przydzielony dru?ynie Potok zmierza? w kierunku ruin du?ego miasta o nazwie Freeport.  Sama nazwa miasta wzbudza?a ju? kontrowersje… Wolno??… Ka?dy tu o ni? walczy?. Bractwo Stali wywalczy?o swoj? pos?pn? determinacj? i dyscyplin?. Co jaki? czas i tak musieli sobie o tym przypomina?. Teraz jednak Freeport by?o miastem opanowanym przez grup? bandytów. Wed?ug informacji wywiadu Bractwa, by?a to g?ówna baza i schronienie tej samej bandy, której cz??? zaatakowa?a kilka miesi?cy temu Bramin Wood. Zadanie by?o proste. Infiltracja bazy. Dowiedzie? si? ilu ich jest, jak s? uzbrojeni i jakie maj? pozycje obronne. Atak nie wchodzi? w gr?. Tym zaj?? si? mia?y cztery inne dru?yny, które mia?y opracowa? i przeprowadzi? atak nast?pnego dnia.

Kierowca samochodu by? wysokim szczup?ym m??czyzn?. Ogolona g?owa nadawa?a mu gro?nego wyrazu twarzy. Ten cz?owiek mia? na imi? Marco, a przynajmniej tak na niego wo?ano.

-Za dziesi?? minut b?dziemy na miejscu!- Krzycza?. Silnik samochodu pracowa? bardzo g?o?no i trudno by?o cokolwiek powiedzie? w tym ha?asie. Chris na znak, ?e rozumie pokiwa? g?ow?. Dzi? nast?pi sprawdzian jego zdolno?ci przywódczych. Nie mo?e niczego spieprzy?. Od jego decyzji b?dzie zale?a?o ?ycie czterech osób. Od kilku dni zastanawia? si? nad trafno?ci? swojej pro?by o przydzielenie Shauri. Mia? nadziej?, ?e wszystko pójdzie zgodnie z planem, a on zdob?dzie szacunek i zaufanie genera?a Barnacky’ego, które i tak ju? nadwyr??y?.

-Sprawd?cie ekwipunek!- Krzykn?? do siedz?cych z ty?u. Jeden rzut oka pozwoli? mu stwierdzi?, ?e pozostali tak?e si? denerwuj?. Najbardziej wida? to by?o po Fletcherze, który ca?y czas próbowa? z kim? porozmawia?. Ca?a dru?yna na komend? zacz??a ?adowa? bro?. Chris by? dumny ze swojego oddzia?u. Czasem mia? wra?enie, ?e towarzysze wcale go nie s?uchaj?, tylko robi? to, co ka?dy zrobi?by w ich sytuacji. W takich chwilach zastanawia? si?, czy rzeczywi?cie powinien by? dowódc?… Rozmy?lania te zosta?y jednak gwa?townie przerwane przez siln? eksplozj? pod samochodem.

-O cholera!- Wrzasn?? kierowca. Hummer podniós? si? na prawie pó? metra w gór?. Po chwili pojazd przewróci? si? na bok i dachowa? kilka razy, zatrzymuj?c si? na jakiej? skale. Chris s?ysza? jedynie pisk w uszach. Czu? k?uj?cy ból w prawej r?ce. Mimowolnym ruchem obróci? si? do ty?u, by spojrze? na reszt? oddzia?u. Ca?a czwórka by?a oszo?omiona. Fletcherowi lecia?a krew z g?owy. Trzyma? si? obiema r?kami za twarz, wypuszczaj?c tym samym bro? na pod?og? samochodu. Pisk zacz?? ust?powa? normalnym d?wi?kom. Chris zacz?? czu? jaki? zapach. Co?, czego nie móg? do ko?ca sprecyzowa?. Czy to by? zapach krwi? Nagle wszystko sta?o si? jasne. Energicznie otworzy? drzwi samochodu, ci?gn?c nieprzytomnego kierowce ze sob?.

-Wysiada?!- krzykn?? tak g?o?no jak tylko móg?- Benzyna!

Pasa?erowie zareagowali niemal natychmiast. Zszywacz siedz?cy na ?rodku odtworzy? silnym kopni?ciem drzwi i zacz?? wypycha? z samochodu przera?onego Fletchera. Ch?opak nie wiedzia?, co si? z nim dzieje. Luneta szybko otworzy?a drzwi i razem z Shauri zacz??y biec w kierunku Chrisa, by pomóc mu odci?gn?? kierowc?. Dym unosi? si? nad ca?? mask? samochodu. Po chwili dostrzegli biegn?cego Zszywacza z Fletcherem zarzuconym na plecy.

-Na ziemie!- Wrzasn?? medyk skacz?c do przodu. Wszyscy skulili si? zakrywaj?c twarze. Chwil? pó?niej samochód eksplodowa?. Huk by? niemal nie do zniesienia. Luneta cudem unikn??a trafienia w g?ow? metalowym od?amkiem. Nad wrakiem unosi? si? g?sty czarny dym. Wszyscy dobrze wiedzieli, ?e to koniec infiltracji. Za chwil? zaroi tu si? od bandytów. Os?on? zapewnia? im teraz tylko dwu metrowy g?az przed nimi.

-Mamy jakie? radio?

-Co?- wyj?cza? kierowca.

-Radio. Krótkofalówk?. Cokolwiek, ?eby z?apa? kontakt z Bunkrem.

Marco wskaza? dr??c? r?k? w stron? samochodu. Chris, licz?c na z?udn? i wr?cz nieprawdopodobn? nadziej?, ruszy? w stron? tego, co jeszcze kilka minut temu by?o pojazdem. Drzwi od strony kierowcy by?y wyrwane. Zagl?daj?c do ?rodka, zobaczy? sporej wielko?ci ciemnozielony plecak le??cy obok peda?ów kierowcy, który dopiero co zaj?? si? ogniem. Giermek natychmiast go wyci?gn??. Na ca?e szcz??cie sprz?t nie ucierpia? od wybuchu.

-Jak si? to w??cza?- spyta? przynosz?c sprz?t do le??cego pilota. Marco bez s?owa zacz?? otwiera? plecak i wyjmowa? poszczególne elementy. Kable ró?nego koloru, sporych rozmiarów czarna skrzynka, sk?adana antena i du?a, niepor?czna bateria. Gdy wszystko by?o gotowe, nacisn?? szary prze??cznik i wr?czy? Chrisowi mikrofon.

-Mów- wyszepta?, ?ciskaj?c zasilanie radia na piersiach.

-Tu giermek Chris Brandon. Dowódca dru?yny Potok. Znajdujemy si? na przedmie?ciach Freeport. Nasz pojazd eksplodowa? pod wp?ywem miny pu?apki. Potrzebujemy natychmiastowego wsparcia. -

-Podaj swoje koordynaty Brandon- powiedzia? neutralny g?os. Chris nie wiedzia?, czy to radio tak przekszta?ca g?os, czy mo?e osoba po drugiej stronie mówi?a tak oboj?tnie. W ka?dym b?d? razie niesamowicie go to denerwowa?o. Zacz?? rozgl?da? si?, szukaj?c jakich? charakterystycznych obiektów. Na pustyni pe?nej niczego trudno by?o cokolwiek znale??. Przynajmniej czego?, co przyci?ga?o wzrok.

- Wydaje mi si?, ?e najlepszym wska?nikiem b?dzie czarny dym unosz?cy si? nad nasz? pozycj?.

-Zrozumia?em. Czy mo?esz okre?li? wasz? sytuacj?? -

-Jest bardzo ?le. Wywiad doniós?, ?e jest to g?ówna baza bandytów. Na pewno maj? nad nami kilkukrotn? przewag? liczebn?. Sami si? nie utrzymamy.- krzycza? do radioodbiornika.

-Wy?lemy do was dru?yn? Smuga. B?d? u was za jakie? 4 godziny. Do tego czasu postarajcie si? utrzyma? pozycj?. -

-ILE ?!- Wrzasn?? rozz?oszczony, zapominaj?c o swojej niskiej randze.

-Zrozumieli?cie ?o?nierzu?- spyta? równie oboj?tny co przedtem g?os w radiu.

-Zrozumia?em…- odpowiedzia? z nut? bezsilno?ci w g?osie. Nie by?o sposobu, aby przy?pieszy? procedury. Nikt zreszt? nie b?dzie wszczyna? w Bunkrze alarmu z powodu zagro?enia jednego Giermka i kilku m?odych kadetów. Zapewne bardziej dotkliwe by?yby straty pancerza i uzbrojenia… Bezduszna kalkulacja i przyrównywanie cz?owieka do liczby statystycznej by?o codzienno?ci? w brutalnym ?wiecie Bractwa Stali.

Chris zacz?? ogl?da? radio w celu znalezienia prze??cznika. Po chwili prze??cza? kolejne kana?y modl?c si? w duchu. Znalaz?. 14-17-14.

-Halo?- odezwa? si? z desperacj? w g?osie.

-Chris? To ty?- spyta? g?os w radiu.

Ch?opak ma?o nie rozp?aka? si? ze szcz??cia. Wypu?ci? ca?e powietrze p?uc, gdy us?ysza? kontakt.

-Solo! Dzi?ki Bogu! Jeste?my w krytycznej sytuacji!

-Co si? sta?o? - spyta? paladyn.

-Jestem blisko Freeport. Nasz samochód eksplodowa?. Zaraz zaroi si? tu od bandytów. Wsparcie ma przyjecha? za ponad cztery godziny. Nie utrzymamy si? tyle. Powtarzam. Nie utrzymamy si?. -

Przez chwil? nikt si? nie odzywa?, a Chris zacz?? zastanawia? si?, czy jego wiadomo?? w ogóle dotar?a.

-Ju? do was jedziemy. Postarajcie si? gra? na czas. -

-Dzi?ki! Bez odbioru. - powiedzia? patrz? ju? na reszt?. - Zaraz tu b?d?. Musimy przygotowa? jakie? umocnienia. Trzeba b?dzie gra? na czas. Zszywacz i Fletcher, nastawcie bro? na ogie? pojedynczy. Nie marnujmy amunicji. Luneta, licz? ?e przerzedzisz ich oddzia?y swoim karabinem. -

Luneta, jakby na znak przyj?tego rozkazu, zacz??a dostraja? urz?dzenia optyczne.

-Marco… Marco! - krzycza? potrz?saj?c bezw?adnym cia?em kierowcy. Sztywne, blade r?ce kierowcy by?y zaci?ni?te na baterii radia. Marco nie oddycha?. Chris wyci?gn?? zasilanie z jego r?k, po czym u?o?y? je w krzy? na piersiach.

-Dzi?kuj? za wszystko Marco... - powiedzia?, przesuwaj?c cia?o nieszcz??nika blisko samochodu.

-Fletcher. Id? z Zszywaczem poszuka? jakich? beczek, nie wiem, pojemników. Wszystkiego, co mo?e pos?u?y? do zrobienia barykady. Macie pi?? minut. Shauri, pomó? mi oderwa? te p?yty z samochodu. Mog? si? przyda? do ochrony. Luneta, pilnuj ?eby nikt nie zbli?y? si? do nas.

-Rozkaz! - Zawo?ali cicho, rozchodz?c si?. Chris zacz?? przyci?ga? drzwi samochodu do kamienia. By? to samochód wojskowy, wi?c jego obudowa powinna wytrzyma?. Uda?o si? odczepi? naderwany ju? baga?nik wygl?daj?cy jak wielka metalowa skrzynia. Zszywacz przyci?gn?? z Fletcherem wielk? lodówk?, nie wiedzie? czemu znajduj?c? si? na Pustkowiach.

-Byli?cie w jakim? sklepie czy jak? - za?artowa? Chris, patrz?c na zdobycz podw?adnych.

-Bardzo ?mieszne. - odpowiedzia? Zszywacz. - ?eby? ty wiedzia?, ile to cholerstwo wa?y. - doda?, zrzucaj?c kawa? ?elastwa z hukiem na ziemi?. Ca?ej trójce uda?o si? ustawi? sprz?t gospodarstwa domowego poziomo, przodem w stron? bazy bandytów. Ich prowizoryczna fortyfikacja zacz??a ju? jako? wygl?da?.

Chris wsta? i zacz?? rozgl?da? si? po terenie. Ruiny aglomeracji znajdowa?y si? mo?e pi??dziesi?t metrów od nich. Wokó? by?o mnóstwo ska? i do?ów, które kiedy? by?y fundamentami budynków na przedmie?ciu. Gdzieniegdzie mo?na by?o dostrzec pozosta?o?ci ?cian. Bandyci ?atwo mogli znale?? os?on?. Zbyt ?atwo…

-Kto? si? zbli?a... - wyszepta?a Luneta, na co wszyscy od razu kucn?li i przywarli do barykady.

- Ilu? -

- Na razie dwóch szefie. Jakie? trzysta, mo?e czterysta metrów od nas. - odpowiedzia?a.

- Jeszcze nie strzelaj. Poczekajmy, czy nie b?dzie ich wi?cej. -

- Zrozumia?am. -

Przez chwil? panowa?a zupe?na cisza. Wszyscy czekali na to, co powie Luneta.

-Jest ich wi?cej. - szepn??a. – Chyba szesnastu. S? jakie? trzysta metrów od nas. Id? dok?adnie w nasz? stron?. -

-Rozumiem. Gdy b?d? w zasi?gu strza?u, mo?esz ich rozwali?. -

Min??o kilka sekund, a Luneta ju? otworzy?a ogie? w stron? przeciwników. Nikt si? nie wychyla?. Wszyscy s?uchali tylko kolejnych strza?ów oddawanych przez swojego strzelca wyborowego. Chris zastanawia? si?, jaki by? maksymalny zasi?g dziewczyny…

Luneta raz za razem oddawa?a kolejne strza?y. Po chwili zatrzyma?a si?.

-Zacz?li ucieka?. - mówi?a prze?adowuj?c bro?.

-To znaczy, ?e zaraz polec? po kolegów… - Wymamrota? dowódca. - Tym razem nie zrezygnuj? tak ?atwo.

Czwórka podkomendnych s?ucha?a kl?cz?cego dowódcy z uwag?. Od decyzji Chrisa zale?a?o ich ?ycie, a nikt nie chcia? przedwcze?nie opuszcza? Pustkowi bez wzgl?du na to, jak by?y okrutne. Gdzieniegdzie mo?na by?o dostrzec ?lady asfaltu, oznaczaj?ce, ?e tu mog?a by? droga. Nie by?o st?d wida? nawet oznacze? bandytów. Pewnie ich baza znajdowa?a si? w jakim? budynku, ratuszu albo innym równie ciekawym miejscu. Szukanie ich w mie?cie by?o samobójstwem bior?c pod uwag?, ?e wiedz? o obecno?ci Bractwa Stali.

Liczy?a si? ka?da minuta. Solo móg? przyjecha? lada moment. Wszyscy mieli nadziej?, ?e zd??y na czas.

- Nadchodz?! - Krzykn?? Zszywacz.

B??dy poprawi?am. - Shane

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chris wychyli? si? ponad fortyfikacje obronne. W ich stron? kierowa?o si? kilkudziesi?ciu ludzi, uzbrojonych w karabiny i pistolety. Niektórzy z nich ju? zacz?li oddawa? strza?y w ich stron? lub w niebo, ciesz?c si? z nadchodz?cego nierównego starcia. Trzech z nich nios?o co? podobnego do rur wielko?ci cz?owieka. Chris obawia? si?, ?e to wyrzutnie rakiet. Je?li maj? ze sob? tak? bro?, to co jeszcze? Nie musia? czeka? d?ugo na odpowied?. Po chwili wszyscy us?yszeli ryk silników.

- Pi?knie kurna… - wymamrota? Fletcher.

- Motory… -

- Luneta, ?ci?gnij najpierw tych, którzy nios? wyrzutnie rakietowe. -

- Rozkaz! -

- Pami?tajcie o amunicji. Strzela? tylko na pewniaka. -

- Wiemy szefie, spokojnie. - powiedzia? Fletcher.

Chrisa ca?y czas nosi?y nerwy. Nie umia? ukrywa? swoich emocji, cho? powinien jako dowódca. Mo?e niepotrzebnie os?abi? morale swoich kompanów.

Nagle do jego uszu dotar? g?o?ny d?wi?k silnika od motorów. Zapewne ich kierowcy postanowili nie czeka? na pozosta?ych i szturmem zdoby? okopane pozycje.

- Zszywacz, Shauri, Fletcher! Strzela? na mój sygna?! -

Chris sam wsta?, by lepiej widzie?. Cztery motocykle jecha?y prosto na nich. Znajdowa?y si? ju? jakie? sto metrów od nich.

Naje?d?cy gnali przed siebie z pistoletami wymierzonymi w gór?. Byli ju? na odleg?o?? trzydziestu metrów, gdy dowódca krzykn??.

- Ognia! -

Wszyscy prócz Lunety zacz?li strzela? krótkimi seriami w stron? motorów. Pierwszy, trafiony w przednie ko?o, przewróci? si? obracaj?c si? w powietrzu. Inny kierowca dosta? w pier? i spad? z pojazdu prosto pod ko?a kolegi, który nie zd??y? wyhamowa? przed przeszkod?. Efektem tego by?a kraksa kolejnego bandyty. Czwarty znajdowa? ju? si? jakie? pi?? metrów od pozycji dru?yny. Kierowa? si? prosto na Chrisa. Giermek móg? przyjrze? si? z bliska swojemu przeciwnikowi. Na g?owie jad?cego znajdowa? si? karykaturalny kask z kolcem wystaj?cym ze ?rodka. Na oczach mia? szerokie gogle, a na szyi czerwon? chust? powiewaj?c? pod wp?ywem pr?dko?ci. Gdy m??czyzna znajdowa? si? ju? tylko metr od umocnie? kto? odda? w jego bok seri? strza?ów ratuj?c przy tym ?ycie dowódcy.

Chris odwróci? si?, by spojrze?, czyja to zas?uga. To by?a Shauri trzymaj?ca kurczowo karabin maszynowy.

- Dzi?ki. -

Dziewczyna nic nie odpowiedzia?a, tylko pokiwa?a g?ow?.

- Nie cieszcie si? za wcze?nie. - Przerwa? Zszywacz, wskazuj?c w stron? miasta. Bandyci wyra?nie przy?pieszyli kroku. ?o?nierze Bractwa strzelali pojedynczymi strza?ami, lekko wychylaj?c si? poza umocnienia. Kolejni bandyci upadali na ziemi?. Ci, którzy prze?yli, w ogóle nie przejmowali si? ?mierci? kolegów, tylko biegli dalej. Kilku zacz??o przykl?ka? i prowadzi? ogie? ci?g?y z karabinów typu UZI. Wszyscy z Potoku instynktownie ukucn?li, by unikn?? trafie?. Kule zacz??y ?wiszcze? tu? nad ich g?owami. Dru?yna przesz?a do defensywy. Nie mogli sobie na to pozwoli?.

Chris wyci?gn?? zza paska niewielki metalowy przedmiot w kszta?cie jaja. Odczepi? zawleczk? i cisn?? przed siebie.

- Padnij! -

Granat upad? blisko kilku renegatów. Wybuch rozerwa? ich cia?a na strz?py. Eksplozja jakby zatrzyma?a na chwil? atakuj?cych. Zacz?li chowa? si? za murkami i kamieniami. Luneta nie przestawa?a strzela? do tych, którzy nie zd??yli schowa? si? na czas.

- Chyba si? przegrupowuj?. - powiedzia?a.

- To dobrze. - odpowiedzia? dowódca.

Nad polem bitwy unosi? si? kurz. W wielu miejscach le?a?y zw?oki nacieraj?cych. Owady ju? wyczu?y mi?so i zacz??y zbli?a? si? do cia?.

W pewnym momencie jeden bandyta wsta? z podniesion? wyrzutni? rakiet.

- Cholera! Kry? si?! -

Bandyta wystrzeli? pocisk prosto w pozycje dru?yny Bractwa Stali. Na szcz??cie pospieszy? si? ze strza?em i rakieta trafi?a w piasek, jakie? dwa metry od fortyfikacji. Strza? oszo?omi? ca?? dru?yn?. Wszyscy zostali obsypani piachem wyrzuconym w powietrze.

- Niech to szlag! Musieli zabra? rakiety tym, których zastrzeli?am. -

Kilku bandytów podnios?o si? i zacz??o biec w ich stron? od jednej os?ony do drugiej.

- Fletcher, pilnuj ich. Nie pozwól im zbli?y? si? do pojazdu. -

- Rozkaz szefie! -

Ch?opak zacz?? ostrzeliwa? bok kamienia, za którym ukrywali si? bandyci. Stara? si? prowadzi? krótkie serie w kilkusekundowych odst?pach.

- Zszywacz, mog? ci? prosi? o pomoc? - spyta? Chris, pokazuj?c swoje zakrwawione rami?. Dopiero teraz ból przypomnia? mu o ranie otrzymanej w czasie wybuchu auta.

- Poka? to... - poleci? mu medyk.

Giermek ?ci?gn?? górn? cz??? pancerza i podwin?? r?kaw. Mia? wbity od?amek w r?ce pod ?okciem. Z rany g?sto s?czy?a si? krew.

- Jak to wygl?da? -

- Nie wiem, czy dam rad? go wyci?gn??. -

- W takim razie daj mi tylko ?rodek przeciwbólowy i za?ó? jaki? opatrunek. Jako? wytrzymam. -

M??czyzna wyci?gn?? z paska czerwonaw? strzykawk? z ?ó?tym p?ynem, po czym wbi? j? w r?k? dowódcy. Chrisowi szybko min?? ból. Zastanawia? si?, na jak d?ugo. Szybko zacz?? wci?ga? z powrotem górn? cz??? pancerza. Fletcher co chwile wychyla? si? ponad lodówk? przy której sta?. Puszcza? krótkie serie, po czym si? chowa?. Zabi? w ten sposób ju? trzech bandytów. Za ska?? mog?o ich by? nawet trzynastu. Chris wyci?gn?? ostatni granat i rzuci? w stron? kryjówki bandytów. Wybuch wyrzuci? cia?a ludzi na kilka metrów w gór?. Znowu nasta?a krótka cisza. Fletcher podniós? si? na chwil?.

- Na dó? Fletcher! -

By?o jednak za pó?no. Ch?opak dosta? w klatk? piersiow?. Z krzykiem zwali? si? na ziemi?. Robi? si? blady.

- Cholera! Gdzie jest ten Solo?! - wrzasn?? Chris, patrz?c jak Zszywacz si?uje si? z postrzelonym, próbuj?c zdj?? mu gór? od pancerza. Shauri od razu skoczy?a, by przytrzyma? ch?opaka.

- Uwaga! - krzykn??a Luneta, ?api?c swojego dowódc? i przyciskaj?c go do ziemi. To by?a druga rakieta. Przelecia?a kilka centymetrów nad nimi. Mieli wyj?tkowe szcz??cie. Cudem nie trafi?a we wrak samochodu za nimi.

- A niech was! - wrzasn?? Chris staj?c na równe nogi. Zacz?? strzela? d?ug? seri? w miejsce, gdzie sta? m??czyzna z zu?yt? wyrzutni?. Giermek strzela? w to miejsce tak d?ugo, a? sko?czy? mu si? magazynek. Bandyta le?a? na ziemi razem z trzema innymi, którzy wychylili si?, by trafi? ?o?nierza Bractwa. Zdyszany opad? na piasek. Powietrze by?o md?e od unosz?cego si? zapachu prochu. Medykamenty powoli przestawa?y dzia?a?. Chris znowu poczu? przeszywaj?cy ból w prawej r?ce. Ledwo by? w stanie utrzyma? bro? w d?oni. Zamkn?? na chwil? oczy i próbowa? si? uspokoi?.

- Co z Fletcherem? - spyta?.

- Dosta? prosto w mostek. Pancerz zahamowa? pocisk. Na razie jest nieprzytomny. Nie mog? stwierdzi?, czy nie ma jaki? wi?kszych obra?e?… -

- Dobra... Shauri, pójdziesz ze mn?. Pobiegniemy za tamt? ?ciank?. - powiedzia?, wskazuj?c na ruiny jakie? dziesi??, mo?e pi?tna?cie metrów od nich. Prze?adowa? magazynek. Zosta? ju? mu ju? tylko jeden.

- We?miemy ich w krzy?owy ogie?. Luneta, we? bro? Fletchera i razem ze Zszywaczem os?aniajcie nas, gdy b?dziemy biec. -

- Chris... to nie jest… - zacz??a dziewczyna.

- Tak jest ?o?nierzu. - przerwa? jej. - Musimy przej?? do kontrataku, inaczej nas wybij?. Zaczniemy na mój sygna?, zrozumiano? -

- Tak jest! - odpowiedzieli.

Giermek przygotowa? si? do biegu. Medykamenty ju? ca?kowicie przesta?y dzia?a?. U?mierzy?y ból mo?e na pi?tna?cie minut. Rana strasznie go piek?a.

- Teraz! -

W jednej chwili Zszywacz razem z Lunet? podnie?li si? i zacz?li strzela? seriami w stron? schronienia bandytów. Chris zacz?? biec skulony prosto w stron? ?cianki. Plan spe?nia? swoje zadanie. Kilku bandytów próbowa?o celowa? do Shauri i Chrisa, jednak Luneta od razu to zauwa?y?a. Ka?dy, kto si? wychyli?, dostawa? seri? z broni maszynowej. W pewnym momencie dowódca zauwa?y? unosz?ce si? tumany kurzu na zachód od nich.

- To Solo! To musi by? Solo. Ju? tu jedzie! -

Gdy tylko dobieg? do resztek budowli, od razu pokaza? Shauri to, co zauwa?y?. Dziewczyna nie ukrywa?a rado?ci, któr? wywo?a? u niej widok nadci?gaj?cej pomocy.

- Jeszcze tylko chwila ludzie! - krzykn?? w stron? ruin samochodu. - Solo zaraz tu b?dzie!

Bandyci najwyra?niej te? zauwa?yli p?dz?cy samochód. Ich strza?y sta?y si? mniej celne, jednak by?y cz?stsze. Widocznie wpadli w panik?. Chris postanowi? wprowadzi? reszt? swojego planu w ?ycie.

- Ogie? krzy?owy! Teraz! - Krzykn??.

Shauri wychyli?a si? zza ska?y i zacz??a strzela? ze swojego karabinu maszynowego. Chris nie móg? uwierzy?, ?e ta sama cicha i nie?mia?a dziewczyna, któr? uratowa? w Bramin Wood, teraz dziesi?tkuje bandytów. Bandyci nie mieli, gdzie si? schowa?. Nawet je?eli zas?onili si? przed ostrza?em Shauri i Chrisa, trafiali na seri? Zszywacza i Lunety. Bandyci powoli zacz?li wycofywa? si? ze swoich pozycji. Giermkowi sko?czy?a si? amunicja. Szybko wyci?gn?? pistolet r?czny, który otrzyma? jako bro? oficersk?. Bro? by?a bardzo celna, cho? i odrzut dosy? znaczny. Ch?opak musia? sp?dzi? sporo czasu na strzelnicy, zanim nauczy? si? ni? dobrze strzela?. Samochód dru?yny Szpon by? ju? tak blisko, ?e mo?na by?o us?ysze? warkot silnika. Znajdowali si? ju? mo?e sto metrów od nich.

- Ju? s?! - krzykn??.

Nagle zobaczy? stoj?cego na przyczepie samochodu Paladyna Solo. Strzela? z jakiego? ci??kiego karabinu maszynowego przyczepionego do samochodu. Przyjaciel Chrisa zacz?? prowadzi? ci?g?y ogie? w stron? bandytów. Si?a karabinu by?a tak du?a, ?e roz?upywa?a wielkie ska?y na pó?. Bandyci byli przera?eni. W pewnym momencie pojazd Szponu zatrzyma? si?. Solo nacisn?? jaki? przycisk na dachu samochodu. Ku zdziwieniu ca?ego Potoku, Paladyn ?ci?gn?? bro? z dachu. Zeskoczy? z baga?nika i zapuka? w tylne drzwi auta. Cz?onkowie Szponu zacz?li wybiega? z pojazdu i okr??a? swojego dowódc?.

Ka?dy z nich mia? na sobie metalowy pancerz, cho? nie tak imponuj?cy jak Solo. Bandyci szybko si? przegrupowali. Zacz?li strzela? z broni maszynowych. Ich opór by? praktycznie bezcelowy. Sze?cioosobowa dru?yna uszczupla?a szeregi bandytów w zastraszaj?cym tempie. Po chwili walka zbli?a?a si? ju? do ko?ca. Przy ?yciu pozosta?o jeszcze oko?o trzydziestu bandytów, którzy wcale nie zamierzali si? podda?. Strzelali, krzyczeli i przeklinali. Nic im jednak nie pomog?o. Dru?yna Szturmowa Szpon bez s?owa, z ch?odn? perfekcj?, eliminowa?a nast?pne cele, praktycznie nie zmieniaj?c swojego po?o?enia.

Solo skin?? g?ow? do jednego ze swoich ludzi. Ten natychmiast przerwa? ostrza? i zacz?? biec wyprostowany w stron? Chrisa skulonego za ska??, obserwuj?cego ca?? walk?. ?o?nierz z dru?yny Paladyna mia? ze dwa metry wzrostu. By? bardzo szeroki i dobrze zbudowany. Mia? na sobie prosty metalowy pancerz z namalowanymi na naramiennikach pazurami wilka. M??czyzna mia? krótkie blond w?osy i g?sty zarost.

- Chris Brandon - zgadza si?? - spyta?, gdy tylko dobieg? do ska?y.

- Tak jest. - odpowiedzia?. Stara? si? ?eby jego g?os brzmia? na opanowany. Niezbyt mu to wysz?o.

- Przejmujemy was. Na razie zosta?cie na swoich pozycjach, a? my uporamy si? z t? ho?ot?. Macie rannych? -

- Mój cz?owiek le?y nieprzytomny ko?o wraku samochodu. Kierowca niestety nie ?yje. Reszta jest ca?a. -

- A pan? - spyta? ?o?nierz, patrz?c na krwawi?c? r?k? Chrisa.

- To tylko dra?ni?cie. - sk?ama?. Nie chcia? zawraca? g?owy tak? ran?, podczas gdy Fletcher by? nieprzytomny. Chcia? jak najszybciej odjecha? z tego miejsca.

- Dobrze, zaraz nasz lekarz opatrzy pana i pana ?o?nierza. - odpowiedzia? tamten spokojnym tonem.

- Jak si? nazywasz? -

- Malltew. Rycerz Steven Malltew. - odpowiedzia?.

Chrisa zszokowa?o to, jak wysoki stopie? mia? cz?onek Szponu. Zrobi?o mu si? g?upio, ?e ch?opak nie zwraca? si? do niego per "Pan". Poczu? si? prawie nic nieznacz?cy ze swoimi kadetami. Jaka? przepa?? w wyszkoleniu musia?a by? pomi?dzy tymi dwoma dru?ynami…

Nie zd??y? jednak przeprosi? m??czyzny, gdy? ten ju? pobieg? i rozmawia? z Lunet?. Giermek opar? si? o ska?? i po?o?y? bro? na kolanach. R?ka prawie ca?kiem mu zdr?twia?a. Mia? nadziej?, ?e si? nie wykrwawi na tych pustkowiach.

- Wszystko gra? - spyta?a Shauri, podchodz?c do swojego dowódcy.

- Tak. Oczywi?cie. -

- S? niesamowici, prawda? - spyta?a, wychylaj?c si? za ska??.

- Masz racj?... - odpowiedzia?, tak?e obserwuj?c Solo w akcji. W g?owie dudni?y mu odg?osy ci??kiego karabinu maszynowego, z którego strzela? paladyn. Zosta?o ju? mo?e dziesi?ciu bandytów. Nagle wzrok Chrisa przyku?a jedna posta?. Bandyta trzyma? trzeci? wyrzutni? rakiet, wycelowan? prosto w dru?yn? Szpon... Dzia?aj?c instynktownie ch?opak wsta? i zacz?? strzela? do cz?owieka z broni? przeciwpancern?. ?aden pancerz nie uchroni si? przed bezpo?rednim trafieniem z rakietnicy. M??czyzna obróci? si? i wystrzeli? w stron? Chrisa. Ch?opak mia? tylko kilka sekund. Z?apa? kl?cz?c? Shauri w pasie i rzuci? jak najdalej od ska?y. Nie mia? czasu si? obejrze?. Skoczy? z r?koma wyci?gni?tymi do przodu. Pocisk eksplodowa? rozbijaj?c murek na wiele kawa?ków. Si?a wybuchu odepchn??a go na kilka metrów. Dzwoni?o mu w uszach. Nagle poczu? okropny ból w plecach. Upad? na ziemi?, przetaczaj?c si? przez gruz i piach. K?tem oka zobaczy? Shauri czo?gaj?c? si? do niego. By? mo?e by?a ranna. Ból nagle usta?. Chris przesta? s?ysze? krzyki kadetki zbli?aj?cej si? do niego. Widok zaszed? mu mg??. Ostatnie, co poczu? to r?ka dziewczyny na jego ramieniu. Potem nie by?o ju? nic...

Poprawione. - Shane

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lekcje j.polskiego, a tworzenie fantastyki to zupe?nie co? innego, zw?aszcza z Ori.

Za to lekcje j?zyka polskiego i umiej?tno?? pisania w tym j?zyku poprawnie, z zachowaniem zasad ortografii i elementarnej interpunkcji s? powi?zane.

A te umiej?tno?ci wp?ywaj? pozytywnie na tworzenie nie tylko fantastyki, ale i szeroko poj?tej literatury ogólnie. Po prostu takie rzeczy, poprawnie napisane, ?atwiej si? czyta.

Nie polecam poza tym deprecjonowania wp?ywu lekcji ojczystego j?zyka na w?asn? lub czyj??, zw?asza wczesn?, gdy jeszcze ów wp?yw jest stosunkowo ?wie?y, twórczo??. Mo?e by? to nad wyraz z?udne.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...