Skocz do zawartości

Fallout Tactics - opowieść bohatera


Superkarpik

Rekomendowane odpowiedzi

piszę piszę. W tym momencie piszę jednocześnie trzy serie no bo"Utopia Abasara" "Opowieść Bohatera" no i ostatnie opowiadanie o śmierci zamykające cykl muszę napisać :D

Postęp jest na dniach wystawię drugą część duuużo dłuższą bo opisującą całą akcję

A ty Rafian coś piszesz w wolnym czasie?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 108
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Top użytkownicy w tym temacie

Amatorszczyznę taką ;) Zaczyna mnie kusić żeby coś konkretnego napisać i wrzucić. Parę pomysłów mam zaczętych, ale jak na razie to nic konkretnego z tego nie wyszło. Jakoś nigdy nie mogłem się solidnie wziąć do pracy.

Trzy serie na raz to niezły kawałek roboty :) Musze przeczytać pozostałe dwie, jeśli są na takim poziomie jak Opowieść Bohatera to może to być naprawdę niezła lektura ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opowieść bohatera w moim własnym mniemaniu, była do tej pory chyba najsłabsza, bo była pisane chyba ze dwa lata temu. Pozostałe opowieści są pisane na bieżąco, więc wydaje mi się że mogą być leprze, przynajmniej pod względem językowym. Nie wiem jednak jak to wygląda fabularnie :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

10. Masakra w St. Louis cz.2

Kolejne eksplozje wstrząsały opancerzonym transporterem. Chris z trudem utrzymywał toporną kierownicę rozpędzonego do granic możliwości pojazdu. Pomimo, że byli jeszcze daleko od oznaczonej strefy walk, to już teraz każdemu przejechanemu metrowi towarzyszyły liczne eksplozje.

- Co to było?! – Wrzeszczał Fletcher, gdy pojazd zatrząsł się od wyraźnego wybuchu pod podłogą. Sytuacja była skrajnie nieprzyjazna. Nikt nie widział napastników, a jednak z każdej strony nadlatywały kolejne pociski.

- To miny! – Odpowiedziała mu Luneta. Cały czas patrzyła na mapę, co było trudne z uwagi na ciągłe wstrząsy.

- Miny?!

- Przeciwpiechotne. Nie wyrządzą większej szkody maszynie takich rozmiarów.

- Po co zakopują tutaj miny? Przecież to ich teren!

- Super mutantowi taka mina nie zrobi krzywdy. Te miny są przeciwko ludziom. Nas mogą rozerwać na strzępy, oni najwyżej poparzą się w nogi.

- Jak mamy z czymś takim walczyć?!

- My nie. – Chris Gwałtownie skręcił kierownicą włączając radio. Byli już bardzo blisko. Radio lada chwila powinno złapać zasięg z jakąkolwiek z walczących drużyn. – My tylko przeprowadzamy ewakuację…

- Tu grupa ewakuacyjna potok! Czy ktoś mnie słyszy? – Luneta zaczęła nadawać co chwila tę samą wiadomość przez radio.

W ciągu dwudziestu minut minęli pozycje a przynajmniej zapisane na mapie współrzędne drużyn Szrama i Korona.

- Drużyna Szrama słyszycie nas? Tutaj drużyna ewakuacyjna Potok. Słyszycie nas?

- Daj spokój… - Chris kiwnął głową w kierunku sporego krateru na prawo od transportera. Był wypalony do gołej ziemi. Okoliczne skały także były roztrzaskane i poczerniałe od sadzy. Pomiędzy zgliszczami można było dojrzeć kawałki ciał i pancerzy. Chris nawet na chwilę nie zwolnił obrotów silnika.

- Nie zbierzemy ich ciał albo chociaż pancerzy? – dziwił się Charlie, gdy tylko zobaczył zmasakrowane zwłoki  żołnierzy Bractwa Stali

-  Te pancerze do niczego się już nie nadają. Są poprzebijane i rozerwane na strzępy. Ciał i tak nie mamy zbierać. Jesteśmy drużyną ewakuacyjną a nie sprzątającą. – Wychrypiał Zszywacz. Charlie natychmiast obrzucił go wrogim spojrzeniem. Wiedział jednak, że stary medyk miał rację.

Podobny widok zobaczyli w miejscu drużyn Korona, Czarnych i Zabójców. Gdy tracili nadzieję, że znajdą kogokolwiek żywego radio nagle ożyło.

- Słyszy mnie ktoś?! Tu drużyna Szpon! Jesteśmy pod ciężkim ostrzałem! Korona, słyszycie nas?! Czarni, gdzie jesteście?! Cholera, straciłem kontakt z Generałem!

- Solo?! Solo Słyszysz mnie?! – Chris natychmiast wyrwał słuchawkę od radia z rąk Lunety

- Brandon?! To ty?! – Głos w radiu trzeszczał i przerywał ale młody rycerz doskonale pamiętał wzywanie na pomoc pod Freeport. To był ten sam głos. Teraz tylko sytuacja była odwrotna.

- Tu drużyna Potok. Podajcie swoją pozycje Paladynie Solo!

- Nie pierdol mi tu tym oficjalnym żargonem Brandon! Ostrzeliwują nas z każdej strony! Dawajcie do nas!

- Jedziemy opancerzonym transporterem! Podaj mi swoją pozycję!

- Już podaję! Dawać mi tu mapę! Uwaga! – W słuchawce rozległa się głośna eksplozja. Chris mało nie zapatrzył się w słuchawkę do tego stopnia, że wjechałby na skałę.

- Ogień Zaporowy! Cholera jasna! Morgan Zajmij się Stevem!

- Solo?!

- Długo się tutaj nie utrzymamy Chris! Walą w nas ze wszystkich stron! Co z Koroną i Czarnymi?

- Korona została wybita co do nogi. Czarni, Szrama i Zabójcy tak samo. Znasz informacje o pozostałych drużynach?

- Jesteśmy jedyną oprócz generała Barnacky’ego ocalałą drużyną na wschód. Pół godziny temu straciłem kontakt z drużynami Zamieć i Lemiesz.

Chris przypomniał sobie słowa generała Dekkera. Rzeczywiście, jego transporter wystarczy aż nadto przy tej ewakuacji.

- Jak wygląda sytuacja z generałem Barnackim?

- Są na północ od nas. Cały czas stawiają zaciekły opór. Nie odpuszczają tak samo jak my!

- Daleko są od was?

- Znajdujemy się po drodze, ale powinieneś zacząć od nich. Generał ma priorytet…

- Dla mnie to wy macie pierwszeństwo Solo. Jestem ci to winien za Freeport.

-  W takim razie dawaj do nas z tym transporterem Bracie!

- Zrozumiałem! Potok, bez odbioru!

Transporter Opancerzony pędził po pozostałościach byłego St. Lois na pełnych obrotach silnika. Chris wiedział, że drużyna Szpon nie utrzyma się zbyt długo. To była kwestia zaledwie kilku minut. W jednej chwili Luneta wystawiła rękę przed siebie głośno krzycząc.

- Na wprost! Zobaczcie!

Cała piątka wlepiła spojrzenia na stojących na drodze super mutantów. Byli wysocy na prawie trzy metry. Ich ramiona były tak umięśnione i wielkie, że prawie nie było widać malutkiej głowy pomiędzy nimi. Okuci w stalowe pancerze składające się w większości z części samochodów robili przerażające wrażenie. Ciężki karabin maszynowy w zwalistych dłoniach jednego z nich wyglądał tak drobnie jakby to było uzi.

Chris poczuł jak zaczynają zwalniać. Instynktownie zdejmował nogę z gazu. Wolałby teraz jechać w przeciwnym kierunku. Nie dziwił się, że nawet paladyni byli masakrowani przez te istoty. Jak można było w ogóle z nimi walczyć? To jakby dziesięciolatek stawiał się dorosłemu. 

- Chris! – Krzyknęła Shauri. Jej głos wyrwał rycerza z odrętwienia. Natychmiast wcisnął gaz do dechy. Czas sprawdzić jak mocni są ci mutanci…

- Zszywacz! Otwórz właz na górze. Strzelaj z granatnika gdy tylko będziesz gotów! Fletcher i Shauri, strzelacie z okien!

- Nie mamy tutaj okien szefie! – zaprotestował Charlie.

- To otwórzcie tylną klapę i tak strzelajcie!

- Niby jak? Tyłem?!

- Nie wiem! Jesteś żołnierzem Bractwa Stali! Wykaż się inteligencją!

Fletcher posłusznie otworzył Tylnie drzwi, które łopotały od wiatru. Przywiązał je za klamkę do siedzenia kierowcy i opierając się o tą samą klamkę nogą położył się w połowie na dachu.

Znajdowali się już jakieś trzydzieści może dwadzieścia metrów od stojących spokojnie super mutantów. Było ich czterech. Z daleka robili wrażenie jakby ktoś ustawił mur na środku drogi.

- Ognia! – na rozkaz trójka strzelców otworzyła ogień Do zaskoczonych mutantów. Zanim jeden z nich padł, Shauri władowała w jego szyję cały magazynek. Fletcher strzelał w tors drugiego co nie odniosło żadnych efektów. Jedynie granatnik Zszywacza przynosił zadowalające rezultaty. 

- Dwóch pozostałych przy życiu spokojnie przykucnęło w ogóle nie przejmując się śmiercią towarzyszy.

- Kryć się!- Krzyczał Marco chowając się powrotem w pojeździe. Istna Chmura pocisków pokiereszowała cały pojazd. Flecher nie zdążył się schować oberwał w lewe ramie. Impet uderzenia zerwał go z dachu. Jego noga zaplątała się w linkę do której przywiązane były drzwi. Chłopak wrzeszczał w niebo głosy szurając po piachu z dziurą w ramieniu.

- Wciągnijcie go! – Wrzeszczał Chris. Sam ledwo co widział przez poszatkowaną przednią szybę. To był prawdziwy cud, że wytrzymała ostrzał z takiej broni. Teraz jednak przypominała pajęczynę przez którą prawie w ogóle nie było widać drogi.

- Rozwal ich! – krzyczał  rzucając lunecie swojego colta starając się jednocześnie zapanować nad pojazdem. Mutanci byli zaledwie piętnaście metrów przed nimi. Shauri trzymana za nogi przez starego Marco starała się wciągnąć Fletchera do środka. Chłopach nie tylko wzbijał za sobą chmurę kurzu ale i znaczył drogę linią ciemno czerwonej krwi.

- Pośpiesz się! Zaraz nam się wykrwawi tu na drodze!

- Mam go! – krzyknęła dziewczyna łapiąc Charliego za pas. Miała tylko nadzieję, że kawałek materiału wytrzyma.

- Luneta, strzelaj!

Elizabeth otworzyła ogień. Huk pistoletu zagłuszał nawet pracę transportera. Położyła każdego mutanta po jednym strzale. Chrisa tak zdziwiło to zjawisko, że mało nie wypadł z drogi.

- Jak ty to zrobiłaś?

- Celowałam w oczy. Za oczami nie ma twardej czaszki, więc to chyba ich najsłabszy punkt.

- W oczy?! Przecież… Wiesz co? Nieważne. Po prostu jedźmy tam.

W tym samym czasie Zszywacz i Shauri starali się opatrzyć ranę Fletchera.

- Co z nim? – pytała Elizabeth gdy oddała już broń swojemu dowódcy. 

- Stracił dużo krwi. Pocisk przestrzelił go na wylot. Ma złamany obojczyk.

- Dasz radę coś z tym zrobić?

Zszywacz milczał. Sam nie był pewien czy chłopak dożyje dość długo, żeby dostać jakąś lepszą pomoc. Marco najwyżej mógł zdobyć dla niego kilka dodatkowych minut.

- Dlaczego… Zawsze… Ja

- Nie narzekaj stary, Chris przecież ląduje w szpitalu praktycznie po każdej misji… - Stary medyk poczuł, że powiedział to nie w porę. Dostrzegł jak ręce chłopaka mocniej zaciskają się na kierownicy.

- Dobrze pójdzie jeżeli po tej misji trafimy do szpitala a nie do kostnicy…

Po kilku minutach jazdy spostrzegli drużynę szpon ukrytą w zrujnowanym domu. Przez wielką dziurę w ścianie dwóch żołnierzy ostrzeliwało pozycje mutantów na wzgórzu kilkanaście metrów dalej. Chris dostrzegł samego Solo na piętrze budynku a właściwie na tym co z niego zostało. Dach budynku był prawie całkowicie zerwany. Solo trzymał w rękach ogromne działko szturmowe. Pasy z amunicją luźno opadały na podłogę. Z każdą serią  sześciolufowego działka wierciły się niespokojnie niczym wąż.  Mógł z niego korzystać tylko dzięki temu, że miał na sobie pancerz wspomagany. Pozostali żołnierze nie mieli takiego uzbrojenia. Karabiny szturmowe i granatniki to było wszystko na co mogli sobie pozwolić.  Mutanci na wzgórzu używali z kolei ciężkich karabinów maszynowych i wyrzutni rakiet.

- Solo! Nadchodzimy!

- Najwyższy, kurwa czas! Dawaj tu ten transporter! – Wrzeszczał paladyn nie przerywając ognia. Chris dosłownie wbił się transporterem w ścianę budynku o mało go nie zawalając. Przez właz wyszedł Zszywacz z Shauri. Chris pobiegł od razu na piętro. Luneta rozłożyła się na obu przednich siedzeniach. Nareszcie mogła prowadzić ogień z karabinu snajperskiego.

- Jak sytuacja?

- A na jaką wygląda?!  Zabieraj nas  stąd!

- Macie jakiś rannych?

- Dwóch ciężko, trzech łącznie ze mną, lekko. Jeden śmiertelnie…

- Przykro mi…

- Powinieneś mi raczej gratulować w porównaniu z tym co spotkało inne drużyny.

- Marco, pomóżcie wnieść rannych do tyłu!

- Rozkaz! – Zszywacz posłusznie chwycił za ramiona z drugim żołnierzem jednego z oddziału Szpon. Obficie krwawił z brzucha.

- Co z Generałem Barnacky’m ?

Solo nie odpowiedział. Chris miał nadzieję, że to huk działka zagłuszył jego pytanie.

Schylony pobiegł z powrotem do transportera. Obaj ranni żołnierze leżeli już koło jęczącego z bólu Fletchera.  Zszywacz też już siedział z tyłu doglądając ich stanu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Generale Barnacky! Słyszy mnie pan?! Tu drużyna ewakuacyjna Potok! Generale Barnacky! Tu Chris Brandon. Słyszy mnie pan?! – krzyczał od razu po włączeniu radia

- Chris?! Uciekaj stąd słyszysz? – głos generała był dość wyraźny pomimo licznych zakłóceń.

- Gdzie pan jest generale? Odebraliśmy już drużynę Szpon. Jedziemy po pańską.

- Moja drużyna już nie istnieje Brandon. Zostałem tylko ja.

- Gdzie pan jest, generale? Transporter już startuje!

- Jedźcie beze mnie Brandon. Na mnie już za późno.

- Generale ale…

- Jeżeli tu przyjedziesz narazisz Swoją drużynę i drużynę Szpon. Nie możesz tu przyjechać.

- Jadę na najbliższą znaną nam pańską pozycję. Będziemy tam za dziesięć minut.  – Kanonada eksplozji przez chwile urwała połączenie. W końcu głos generała przedarł się przez zakłócenia.

- Jest ich zbyt wielu. Nie dacie rady tu dojechać. Zmiataj stąd Brandon! To jest rozkaz!

- Nie może mi pan teraz wydawać poleceń generale. Znajduję się pod jurysdykcją generała Dekkera, a on kazał mi pana ewakuować. I zrobię to choćby na przekór panu. – Chris poczuł jak robi się czerwony na twarzy. Ręce trzęsły mu się coraz bardziej.  Co chwila majstrował przy radiu, żeby nie zgubić fali.

- Posłuchaj mnie Chris. Naprawdę dobrze się spisaliście. Nic więcej nie możecie zrobić. Mieliście uratować jak najwięcej naszych braci i tak się właśnie stało.

- Generale…

- Chris. Powiedz proszę mojej żonie, Marii, że dotrzymam danego jej słowa. Bez odbioru…

- Generale Barnacky! – Połączenie zostało zerwane i jedyne co dało się słyszeć to trzeszczenie radia.

Solo podbiegł do Chrisa cały czas obserwując wzniesienie. Dopiero teraz można był przyjrzeć się jak zniszczony a raczej jak naznaczony licznymi wgnieceniami był jego pancerz. Prawie cała farba osłaniająca przed korozją została z niego zdrapana. Tylko miejscami zachowały się granatowe zdobienia. Trzymane przez niego działko dymiło się jakby na znak zmęczenia.

- Jedziemy? Moi ludzie siedzą już w środku. – Ponownie zaczął ostrzeliwać wzniesienie. Super mutanci powoli zaczęli opuszczać swoje okopane pozycje. Jedno działko nie wyrządzi im szkody…

- Generał Barnacky chce zostać.

- Co!?

- Tak mi powiedział. Kazał mi odjeżdżać bez niego.

Solo przez chwilę chciał się zastanowić, ale seria posłana w transporter skróciła mu ten czas.

- Jeżeli Generał uznał, że mamy odjeżdżać, to tak się rzeczywiście stanie!

Dowódcy drużyn usiedli na przednich siedzeniach. Luneta dołączyła do pozostałych żołnierzy w Przyczepie. Silnik Transportera ponownie zawył. Ruszyli powrotem do Bunkra Gamma.

- Co tu się stało? Jak Mutanci mogli was tak zdziesiątkować?

- Nie mam pojęcia człowieku! Normalnie sam mój oddział rozwaliłby takich ze dwudziestu naraz. Problem w tym, że oni zaczęli stosować różnego rodzaju taktyki.

- To znaczy?

- Normalnie Super mutanci są tak pewni swojej wytrzymałości, że biegną prosto na nas, nie zwracając uwagi na nic. Przez to często wpadają na miny czy pod ogień ciężkich działek. Oni jednak najpierw strzelali w ziemię poszukując min a następnie zaczęli się chować gdy tylko dobyłem działka. Jakby wiedzieli, że tylko ta broń może zrobić im krzywdę.

- A co się stanie z generałem?

- Generała na pewno nie zabiją. Jeśli poznali tak dużo o naszych strategiach i uzbrojeniu, na pewno rozpoznali, że to generał.

- Barnacky wspomniał, że został sam. Że jego drużyna generalska przestała istnieć…

- Wyłuskali po kolei jego ochronę. – Zaczął solo krzyżując ręce na piersi. – Każdy z drużyny generalskiej bez wahania rzuciłby się pod pocisk przeznaczony dla generała.

Chris przez chwilę zaczął myśleć o swoim własnym ojcu. Może to był powód dla którego zabrali jego ciało z pola bitwy. Może to był powód dla którego Barnacky tak dobrze  traktował jego syna. Ojciec Chrisa ocalił Barnacky’ego…

- co oni teraz z nim zrobią?

- Będą chcieli go przesłuchać. Barnacky jest istną skarbnicą wiedzy o Bractwie stali. Świadomy tego za pewne popełni samobójstwo.

- Dlaczego? – na samą myśl, że generał mógłby zginąć przeszły go ciarki.

- Jeżeli uważasz, że jesteś w stanie przetrzymać tortury stosowane przez Super mutantów, to masz bardzo rozdmuchane zdanie na swój temat, stary. Super mutanci mają o wiele wyższy prób bólu niż ludzie. Robią ci coś co potrafi zaboleć ich a nie zwykłego człowieka. A ponieważ seria z karabinu nie robi na nich większego wrażenia, możesz sobie wyobrazić jak zmuszają innych do rozwiązania języka.

Chris głośno przełknął ślinę. Zastanawiał się czy generał jest w stanie przetrwać tortury chociaż do czasu jego odbicia. Czy w ogóle ktoś może? Jeśli można tu mówić o jego odbiciu skoro otwarty atak zdziesiątkował żołnierzy Bractwa. Nagle dowódca drużyny szybkiego reagowania Szpon zdjął hełm. Jego skóra była bardzo blada od ciągłego noszenia pancerza wspomaganego. Chris zwykle widział go w pełnym pancerzu, dlatego pewnie nawet by go nie rozpoznał bez ekwipunku. Krótkie czarne włosy były mokre od potu. Przez środek twarzy paladyna Solo przebiegały trzy głębokie blizny zaczynające się na brodzie a kończące  gdzieś we włosach. Różne krążył plotki i legendy na temat tych blizn. Jedna mówiła, że zrobił mu je szpon śmierci i że stąd wzięła się nazwa drużyny, co wydawało się dosyć prawdopodobne. Paladyn wyciągnął spod naramiennika metalową papierośnicę. Wyjął z niej jednego pogiętego do granic przyzwoitości papierosa. Nie zapalił go jednak. Zawsze po prostu tak robił po akcji. Trzymał w ustach niezapalonego papierosa.

- Skąd ty się tu w ogóle wziąłeś? Widziałem cię jeszcze kilka miesięcy w bunkrze alfa.

- Przenieśli mnie razem z tobą, z tą jedną różnicą, że trafiłem do bety.

- Pułkownik Faldmann… - wychrypiał bardziej do siebie niż do Chrisa.

- Znasz go?

- Znam. Kawał skurczybyka z niego. Jest tak niekompetentny jak kadet na pierwszej misji. Nie wiem czemu jeszcze nie odebrali mu dowództwa. Mieliście z nim jakieś…

Chris szybko puścił Solo nerwowe spojrzenie. Po chwili rzucił okiem na pozostałych członków załogi, zwłaszcza na Shauri. Bitwa pozwoliła im zapomnieć o minionym koszmarze. Nie zamierzał jej tego przypominać…

- Rozumiem.

- A tobie jak idzie w gamma?

- Sam widzisz brachu. – Solo westchnął ciężko przygryzając papierosa – dostajemy baty na każdym skrawku tej zapomnianej przez Boga pustyni. Na patrole nie jeździmy jeepami, bo jeśli w ogóle to wyjeżdżają transportery albo czołgi. Rekrutacja jest tu prawie żadna, przez to co chwila sprowadzają żołnierzy z innych bunkrów jak ciebie i mnie.

- Aż tak źle?

- Sam się niedługo przekonasz. Długo nie zagrzejemy miejsca, zwłaszcza w lazarecie. Dekker ma tu jedną żelazną zasadę. Jeżeli możesz stać prosto i trzymać broń to znaczy, że możesz jechać na misję.

- Znasz generała Dekkera?

- Stary służę w tej jednostce od prawie czterech miesięcy. – Parsknął Solo. Im byli dalej od ST. Lois tym miał lepszy humor. – Pewnie, że go znam. Twardy człowiek. Przeprowadził wiele naprawdę dobrze skoordynowanych natarć przeciwko bandytom i stadom szponów śmierci. Super mutanci to jednak zupełnie inna kwestia…

- Nie radzi sobie?

- Nikt sobie z nimi nie radzi. Zwłaszcza ostatnio. Ktoś po prostu nimi przewodzi… Swoją drogą to skąd ty znasz generała Dekkera?

- Wyciągnął mnie z bety jeszcze kilka godzin temu. Poza tym wydawał mi rozkazy przez radio.

Solo wyraźnie się uśmiechnął. Wyglądało to dość komicznie z trzema wielkimi szramami z czego dwiema przebiegającymi przez usta.

- Ciesz się, stary. Niedługo poznasz go osobiście.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciekawe, wciągające i przede wszystkim kupa akcji :) Spodobał mi się pomysł z Fletcherem zaczepionym o linkę ;) Coś podobnego widziałem kiedyś w filmie. Tym razem błędów nie zauważyłem :) Po porównaniu początków opowiadania i tego co piszesz teraz, widać że się wypisałeś i jest bardzo dobrze :) 2 lata pisania zrobiły swoje ? ;) Mógłbyś tworzyć troszkę bardziej szczegółowe opisy, np. miejsc. I zwalniać czasami nieco akcję. Moim zdaniem dodało by to troszkę więcej klimatu. Ale to nie Tolkien więc i tak jest świetnie :D Czekam na więcej !

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

11. Dziesięciornica pod Oceollą

Było jeszcze wcześnie rano. Dom na przedmieściach zrujnowanego miasta Jeferson był swoistą oazą pomiędzy ruinami jego podobnych. Budynek przypominał jeden z tych domków jednorodzinnych umieszczanych na przedwojennych plakatach. W środku mieszkanka głośno rozmawiało kilku ludzi. Ubrani w skurzane kurtki, podarte dżinsy i czarne wojskowe buty sprawiali wrażenie pochodzących z jednego środowiska. Ponadto każdy miał ogoloną głowę na wzór irokeza i tatuaż przypominający fioletowego węża wijącego się naokoło ręki od nadgarstka aż po ramie.

- Masz zapałki? – spytał jeden z  nich trzymając pomiętego papierosa w ustach.

- Zbierajmy się już stąd szefie. – odpowiedział wysoki mężczyzna zapalając. Jego twarz była oszpecona poparzoną skorą w okolicach policzka.

- Wyluzuj. Bractwo nie pokazuje się w tym rejonie od kiedy trzy miesiące temu dostali w dupę pod St. Louis.

- No właśnie. Teraz cały ten teren aż roi się od mutantów…

- Niech się twoja czaszka o to nie martwi – odpowiedział szef klepiąc po głowie drugiego.  – Mutanci zabunkrowali się w Oceolli. To prawie trzy kilometry stąd.

- A jak będzie patrol?

- Znikniemy za dwie godzinki. Ten domek jest nieźle zaopatrzony. Znalazłem fajki na kolejnych parę tygodni. Sporo też tu mieli amunicji do dubeltówki. Chyba mieszkał tu jakiś myśliwy przed wojną…

Mężczyzna z poparzoną twarzą nie zdążył powiedzieć kolejnego „ale”.  W jego czaszce znajdowała się teraz sporych rozmiarów dymiąca dziura. Członek gangu padł na ziemię, jakby rażony piorunem zalewając najbliższą ścianę krwawymi resztkami swojego mózgu. Pozostali zaczęli gwałtownie rozglądać się po pokoju. Jedynym śladem ataku był niewielki otwór wybity w oknie.

- Co to, kurwa było?! – krzyczał jeden z nich. Nagle usłyszeli głośny huk na piętrze. W tym samym czasie kolejny bandyta padł na ziemie trafiony w głowę. Pozostała przy życiu trójka uklękła chowając się przy ścianach i pod stołami.

- Ktoś do nas strzela szefie! – krzyczał kulący się pod stołem mężczyzna w czarnej kurtce z ćwiekami na ramionach.  Szef jednak jedynie podniósł rękę by uciszyć swoich towarzyszy. Nagle dało się słyszeć tupanie butów okutych metalem o drewnianą podłogę na piętrze. Następnie po schodach potoczyła się mała puszka kształtem i kolorem przypominająca dojrzały owoc.  Nim skulona trójka zdążyła rozpoznać w metalowym przedmiocie granat było już za późno.  Rozgrzane eksplozją metalowe odłamki uśmierciły dwóch najbliżej znajdujących się członków gangu. Ostatni z nich skulony siedział nadal pod stołem. Słyszał jedynie pisk w uszach. Nie spostrzegł nawet mężczyzny w stalowej zbroi schodzącego po schodach. Trzymał on krótki karabin maszynowy. Szybkim krokiem podszedł do stołu i wyciągnął spod niego jeszcze zamroczonego mężczyznę. Dopiero teraz bandyta dostrzegł Namalowane czarną farbą na pancerzu godło Bractwa Stali. Miecz na tle kół zębatych otoczonych orlimi skrzydłami. Była to jednak ostatnia myśl przechodząca przez głowę mężczyzny. Chwilę później żołnierz Bractwa skręcił mu kark. Omijając zwłoki wojownik zapukał w okno szybko odsuwając się od niego. Nie minęły dwie minuty a do środka weszło kolejnych czterech żołnierzy. Musieli być z jednego oddziału. Każdy z nich miał na sobie zgniło zielony metalowy pancerz. Jeden z nich miał na szyi dziwny medalion. Czarny potok.

- Shauri, włącz radio. Musimy skontaktować się z generałem Dekkerem i oddziałami naokoło nas. Fletcher, Zszywacz,  rozstawcie na piętrze działko.  Luneta, Sprawdź cały dom. Nie wiemy czy nie było ich więcej. Rozejrzyj się także za dodatkowymi drzwiami. Sprawdź też spiżarnię. – Cała drużyna natychmiast się rozeszła wykonując przydzielone im zadania. Medyk pomagał Charliemu wnieść ciężkie, sześciolufowe działko po schodach na piętro. Mieli je rozstawić w kierunku Oceolli.         Miasta – Bazy Super Mutantów. Shauri wyjęła z torby duże i nieporęcznie wyglądające radio. Powoli zaczynała je nastrajać. Chris zaciągnął wszystkie zwłoki do pokoju z kafelkami na podłodze i ścianach. Z pewnością wcześniej służyło za pomieszczenie sanitarne. Smród krwi zaczął powoli rozchodzić się po całym domu. Rycerz wykorzystał tę chwilę, by zetrzeć w miarę możliwości resztki mózgu ze ściany.  

- Mamy połączenie z bunkrem gamma. – zameldowała Shauri przekazując swojemu dowódcy słuchawkę radia.

- Drużyna Potok melduje zajęcie pozycji.

- Zrozumiałem Potok. Czekaj na dalsze instrukcje. Bez odbioru. – W radiu zatrzeszczał głos generała Dekkera. W przeciągu tych trzech miesięcy, Chris zdążył nauczyć się zasad taktycznych jakimi kierował się bunkier Gamma jak i jego dowódca. Po bitwie pod St. Louis została zarządzona reorganizacja.  Bractwo zaczęło stosować strategię partyzancką by osłabić wroga. Otwarte starcia były działaniami zaplanowanymi w najdrobniejszych szczegółach, choć mimo to straty w ludziach były przytłaczające. Walczyć z oddziałem Super Mutantów to jak atakować bunkier. Każdy z nich był uzbrojony w broń podobną do tej, którą Zszywacz Montował teraz z Charliem…

- Przełącz na częstotliwość 14.5 – polecił. Po chwili usłyszał znajomy głos w słuchawce.

-… kurestwo nie będzie działać, to będę musiał puszczać znaki dymne chyba.

- Solo? Solo słyszysz mnie?

- Brandon? No nareszcie. Kosa, zostaw ten kabel. Mamy już połączenie.

- Czy wszystkie drużyny są już na pozycjach? Generał Dekker kazał mi czekać na dalsze rozkazy.

- Jak na razie rozstawiły się drużyny Repo, Smuga, Cień i Sztylet.

- Sztylet też jest zaangażowany w akcję? – Chris natychmiast pomyślał o swoim przyjacielu Maximusie.

- Tak. Pierwsi zgłosili gotowość operacyjną. Pozostały jeszcze drużyny Armada i Gral. – dziesięć drużyn, pomyślał Chris. Więcej niż pod St. Louis. Tym razem to jednak sama Elita. Sam Sztylet uznawany jest za żywą legendę. Podobnie jak Szpon paladyna Solo. Drużyny Smuga i Cień to drużyny rozpoznawcze, powstałe ponad rok przed potokiem. Repo było mniej więcej tego samego stażu. Pozostałe dwie nazwy nic mu nie mówiły. Możliwe, że były to drużyny z bunkrów bardziej na południe. Ta akcja będzie kwintesencją dyscypliny jaką reprezentuje Bractwo Stali. Chris obawiał się, by nie popełnić jakiegoś błędu. Plan bowiem polegał na skoordynowanym ataku ze wszystkich stron. Dziesięć drużyn utworzyło swoimi pozycjami koło o średnicy sześciu kilometrów. Jedna drużyna miała atakować minutę po tym jak zaatakowała drużyna naprzeciwko nich. Miało to wprowadzić jak największy zamęt i chaos w dowództwie Super Mutantów.

- Patrol! – krzyczał Fletcher z piętra. Chris natychmiast pobiegł do góry by sprawdzić co się stało. Zastał Charliego i Marco leżących na podłodze tuż za działkiem wstawionym w otwarte okno. Dowódca natychmiast przykucnął wyciągając lornetkę. Jakieś pięćset metrów od ich pozycji przechodził właśnie patrol. Pięciu Super mutantów powolnym krokiem zmierzało na zachód.

- Strzelać? – pytał Charlie chwytając za działko.

- Nie. Nie wiemy, czy nie ma ich więcej. Zresztą atak by nam zaszkodził. Nasza pozycja musi pozostać tajemnicą jak długo to tylko możliwe.

- Dlaczego?

- Atakujemy jako czwarta drużyna. Dokładnie minutę po drużynie Repo. Jeśli zaatakowalibyśmy teraz Wszyscy mutanci z obozu skierowaliby się na nas a my nie wytrzymalibyśmy natarcia nawet pierwszych oddziałów.

- więc jak mamy atakować bazę.

- Pierwsze i drugie natarcie należą do drużyn Sztylet i Szpon. Oni przyjmą na siebie najmocniejsze uderzenie armii Super Mutantów.  Kolejne drużyny będą miały już łatwiejszą przeprawę, co nie oznacza, że nie spotkamy się z zażartym oporem.

- Nie rozumiem, szefie.

- Przetrzymują tu generała Barnacky’ego. Według wywiadu, to tu zabrali go spod St. Louis.  Ktoś taki jak nasz dowódca będzie pilnie strzeżony. Na pewno nie oddadzą go bez walki.

Chris powoli zszedł po schodach obserwując jeszcze stanowisko swoich kompanów. Długie, sześciolufowe działko strzelało pociskami o spłaszczonej głowicy. Głowica rozpadała się po trafieniu w cel siejąc spustoszenie wewnątrz atakowanego. Była to amunicja opracowana przez bractwo do walki z wszelkiego rodzaju zmutowanymi istotami. Działko jednak zapewniało im wsparcie jedynie w sytuacji pozostania w domu. Nie było sensu taszczenia go ze sobą poza nim.

- Jak zapasy? – spytał widząc Elizabeth „Lunetę” Wychodzącą ze spiżarni.

- Sporo konserw i amunicji. Znalazłam nawet kilka bandaży i leków pierwszej potrzeby. Wygląda na to, że ten budynek był swoistą bazą zaopatrzeniową. Jak długo jeszcze będziemy musieli czekać na rozpoczęcie akcji? – spytała zmieniając temat

- Prawdopodobnie za pół godziny. Czekamy aż drużyny Armada i Gral rozstawią się. Do tego czasu musimy być w pełnej gotowości bojowej.

Nagle rozległo się głośne trzeszczenie w radiu. Była to częstotliwość krótkiego zasięgu na której Chris jeszcze przed chwilą rozmawiał z Solo.  Od razu rozpoznał głos Paladyna Maximusa.

- Drużyna Szpon Słyszycie mnie?

- Słyszę cię, Maximusie.

- Drużyna Armada została wykryta i wybita do ostatniego żołnierza. Najbliżej nich znajdowała się drużyna Repo, która także została związana z walką. Poinformuj Drużynę, Potok, że jeżeli chcemy by coś jeszcze wypaliło z naszego planu, to muszą zaatakować natychmiast. Przekażcie im, że mają się w tej chwili zbierać i…

- Słyszę cię Maximusie – Chris drżącą ręką chwycił słuchawkę od radia. W głowie miał mętlik. Poczuł jak zaczyna się pocić. Próbował przekonać samego siebie, że to nie o jego drużynie mówią.

- Świetnie Potok. To znaczy, że nic już nie muszę mówić.

- Jak to?! Co ja mam robić? Mam wyjść i strzelać do wszystkiego?

- Dokładnie tak, Brandon. Macie przesuwać się cały czas do przodu w miarę możliwości. Macie zwrócić na siebie uwagę jak największej ilości Mutantów.

- Przecież oni nas zmasakrują! Dlaczego Nie zaatakujecie wy albo Szpon? Albo chociaż Smuga lub Cień?

- Przestań panikować Brandon! – Chris od razu rozpoznał głos Solo wcinającego się w eter. W jednej chwili opanował paniczny strach gromadzący się w nim z każdą sekundą. – Pokaż, że jesteś wart tej stalowej zbroi, którą na sobie nosisz! Jesteś żołnierzem Bractwa Stali! A teraz zbierz ekipę, wyłaź z tej chatki i pokaż tym zasranym mutantom co to znaczy zadzierać z Paladynami! Zaraz po was zaatakuje Cień. Nim się obejrzycie, wszystkie drużyny będą walczyć! Bez Odbioru. – Maximus także się już nie odezwał. Widocznie uznał to za zbędne. Shauri i Luneta patrzyły na Chrisa z przerażeniem w oczach. Miał właśnie wydać rozkaz prawdziwego pójścia na rzeź. Jak miał to w ogóle rozegrać? Mieli wyjść na zewnątrz i z krzykiem strzelać do wszystkiego co się rusza? Może właśnie tego spodziewali się po nim Solo i Maximus?

- Zawołam chłopaków – powiedziała Shauri wyciągając mu słuchawkę z dłoni. Był tak zszokowany nowo zaistniałą sytuacją, że całkowicie o niej zapomniał.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Słyszał pomrukiwanie schodzącego Fletchera i Marco, którzy widocznie dowiedzieli się już czegoś od Shauri. Jedno słowo usłyszał wyjątkowo wyraźnie. Samobójstwo.

Po chwili cała czwórka, stała przed nim wyprostowana z bronią przewieszoną przez ramiona i plecy. Luneta delikatnie przytaknęła mu głową , by zaczynał to co miał powiedzieć. W pewnym sensie była ona jego zastępczynią, i często choćby podświadomie słuchał się jej porad i zaleceń.

- Nie mamy wiele czasu na wyjaśnienia. Mamy wyjść na zewnątrz i sprowadzić na te mutanty piekło.

- Albo sami na siebie – Wymruczał Charlie, na co Elizabeth obrzuciła go wyjątkowo krytycznym spojrzeniem.

- Wiem, że nie będzie łatwo i wiem, że wszyscy się boimy, ale takie dostaliśmy rozkazy i musimy je wykonać. Przyszłość całej tej operacji zależy od tego, jak się teraz spiszemy.

-A czy w ogóle musimy wychodzić? Czy armia mutantów zauważy brak jednej drużyny? Możemy przecież zostać w tym domku i wyłuskiwać z odległości pojedynczych wrogów.

- Nie słyszałeś rozkazów? – Luneta dopadła do Fletchera łapiąc go za ramiona – Nauka i dyscyplina to podstawa bractwa! Więc zachowaj swoje tchórzowskie gadki dla siebie!

- Nie jestem tchórzem! To zwykłe samobójstwo! – Charlie wyszarpał się z chwytu i gotowy był zaatakować snajperkę, gdyby nie ingerencja pozostałych członków drużyny.

Zamieszanie przerwał dopiero Chris wyciągający z kieszeni pozostałe mu trzy granaty odłamkowe. Ich widok natychmiast uspokoił wszystkich. Zaczął przewracać nimi w dłoni jakby były owocami.

- Zróbmy to dla Barnacky’ego. Dla Generała.

- Dla generała! – Zakrzyknęła Shauri a za nią pozostali.

Cała piątka z krzykiem wybiegła z domu, ich fortecy i schronienia. Rycerz natychmiast wyrzucił do przodu wszystkie trzy granaty nawet nie celując. Biegli przed siebie ze wszystkich sił wypatrując zarówno mutantów jak i dobrych miejsc by się schronić. Po przebiegnięciu co najmniej dwóch kilometrów, w pewnym momencie Chris spostrzegł klęczącą Lunetę. Zaczęła strzelać, do celu, który był dla niego nadal nieosiągalny. Nawet nie zamierzał pytać o wroga. Po prostu biegł dalej. Kiwnął lewą ręką, a Charlie i Zszywacz natychmiast pobiegli we wskazanym im kierunku. On sam pobiegł z Shauri na prawo pozostawiając lunetę na środku, tworząc w ten sposób odwróconego klina. Elizabeth nie przestawała strzelać, pomimo, że nikt z drużyny nikogo jeszcze nie widział. Czyżby dopiero teraz widząc powagę sytuacji zaczęła wykorzystywać pełnię swoich umiejętności?

Chris pokiwał do Zszywacza by biegli dalej prosto, pozwalając jedynie Lunecie na samowolkę.

- Kontakt! – krzyczała Shauri. W tym samym momencie dowódca wypatrzył masywne sylwetki wynurzające się zza budynków i rusztowań. Oceolla była przedwojennym kompleksem fabrycznym, więc było tu wystarczająco dużo ścian, gruzów i zbrojonych budynków, by zapewniać strategiczna przewagę.

Nagle Chris usłyszał głośny krzyk za sobą. Instynktownie upadł na ziemię szukając osłony jednocześnie oglądając się za siebie.  Elizabeth trafiona serią padła na ziemię. Charlie tak jak Zszywacz schronili się w Leju. Shauri schowała się za ogromnym głazem osmolonym ze wszystkich stron.

- Luneta! – krzyczał, ale nie uzyskał, żadnej odpowiedzi. Odwracając się dostrzegł, kałużę krwi. Poderwał się na równe nogi by dobiec do niej. Jej wystraszone oczy patrzyły na niego. Szybkim ruchem chwycił ją za ramiona i zaczął ciągnąć w pobliże najbliższej osłony. Zszywacz był za daleko, by ciągnąć ją do niego. Usłyszał kanonadę karabinów bractwa ze wszystkich stron. To nie byli tylko Zszywacz i Charlie na przedzie. Rozpoczęła się operacja dziesięciornica.

Członkowie drużyny potok z łatwością mogli dojrzeć eksplozje zarówno na wschodzie jak i zachodzie od swoich pozycji. Prawdopodobnie musiały być to drużyny Szpon i Cień. Poza nimi tylko Sztylet mógł przeprowadzić tak głośne wejście.

Natężenie strzałów w kierunku Potoku znacznie osłabł. Na tym polegał główny aspekt dziesięciornicy. Atak ze wszystkich stron znacznie rozpraszał przeciwnika.

- Zszywacz! – Chris starał się ze wszystkich sił przekrzyczeć kanonadę pocisków przelatujących im nad głowami. Choć ostrzał osłabł, to nadal był śmiertelnie niebezpieczny. Marco zamachał jedynie ręką, że nie da rady przedostać się do rannej Elizabeth. Ledwo udało mu się rzucić przenośną apteczkę w kierunku rannej.  Dowódca wychylając się do Shauri nakazał im ruch ofensywny naprzód.  Dziewczyna kiwnęła przyjmując rozkaz.

Chłopak powoli odpiął skórzane pasy przytrzymujące powyginany, stalowy napierśnik. Luneta oberwała cztery strzały. Wyglądało to nad wyraz paskudnie a brak wiedzy medycznej wcale nie poprawiał tej sytuacji.

- Zszywacz do jasnej Cholery! Nie wiem co mam robić! – Wrzeszczał co sił, ale nie widział już nawet swoich żołnierzy. Został sam z wykrwawiającą się na jego kolanach lunetą.

Tymczasem w Sztabie dowodzenia Super mutantów panował dziwny spokój. Przerośnięte mutanty obsługiwały archaiczne radia na wielu częstotliwościach przekazując informacje taktyczne swoim braciom. Obok nich stał zwykły człowiek w jasno zielonym pancerzu, zaznaczając na mapie kółka w miejscach ataku.

- Tu znaleźliśmy pierwszych. Tutaj byli drudzy. – mówił sam do siebie pokrążony we własnych rozważaniach. – Bardzo blisko siebie. Czyżby frontalny atak? Nie, to za mało finezyjne jak na Bractwo.

- Gammorinie, właśnie dostalim rozkaza. Ludziem na zachód. – Wybulgotał mutant siedzący na ziemi ze słuchawkami na uszach o wiele za małym jak na jego zmutowaną głowę. Mężczyzna nakreślił kolejne kółko na mapie.

- Czyżby Kleszcze? To możliwe… Wysłać dwa oddziały w kierunku zachodnim. Wypatrywać licznych grup przeciwników.

Jeśli to kleszcze, odpowiemy okopaną obroną, a następnie szturmem.

- Gammorinie, kolejni ludziem.  Zach-pu – tym słowem mutanci określali północny zachód którego wymówienie było dla nich zwyczajnie za trudne.

- Zaraz, zaraz – dowódca sił mutantów zaczął nagle rysować kolejne kółka w równych odstępach od siebie. Następnie połączył je w jeden okrąg.

- Dziesięciornica- Uśmiechnął się szeroko.  – Myślicie, że pokonacie mnie taktyką, która sam wymyśliłem?

Mężczyzna ponownie pogrążył się w rozmyślaniach. Patrzył na miejsca pierwszych ataków i dwóch kolejnych. Wiedział gdzie nastąpią kolejne ataki, a co więcej, wiedział w jakich miejscach stacjonowały najsilniejsze drużyny a gdzie najsłabsze.

- Pierwsza najsilniejsza drużyna została pokonana z tego co mi wiadomo tak? – Spytał patrząc na telegrafistę, który jedynie pokiwał głową.  – tak więc, druga najsilniejsza drużyna jest tutaj. Zniszczenie ich obu jest priorytetem. Wysłać trzy oddziały na zachód. – wydał rozkaz przyciskając na mapie palec w kręgu oznaczającym położenie Czarnego Potoku.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...