Skocz do zawartości

Tajemnica Złotego Wieku


Matimak

Rekomendowane odpowiedzi

// Setting może i nie jest dopracowany, ale jeszcze chwila i wybuchnie mi tu rebelia, więc zaczynamy :D. Kolejność ustali się sama po pierwszej kolejce postów. Jeśli ktoś chciałby dołączyć do sesji w trakcie, proszę o zostawianie kart w temacie organizacyjnym.//

   Członkowie rodu De Brasien, od zawsze uważani byli za ludzi ekscentrycznych. Nikt dokładnie nie wie jakim sposobem udało im się wkraść w łaski Książąt z dynastii Valurinów, pomimo faktu, iż nie posiadali szlacheckich korzeni a na salonach księstwa Grafenbergii pojawili się nagle i niespodziewanie, dysponując przy tym pokaźną fortuna, osiągniętą rzekomo poprzez szereg udanych inwestycji. Złośliwi twierdzą, że przodkowie obecnego pana na zamku Halem, zarobili krocie jako zbóje i szabrownicy tak długo paląc, gwałcąc i mordując, aż  uzbierali dość złota by kupić sobie miejsce w Radzie Książęcej a synów posłać na Uniwersytet Katedralny Kościoła Siedmiu. Któż jednak mając tak silną pozycję, nie dorobił by się wrogów? Tych zaś było wielu, szczególnie ostatnio....

   Wszystko zaczęło się niecałe dwieście lat temu, kiedy to na powierzchnię poczęły wychodzić niedobitki Krasnoludzkich Klanów. Kiedyś stanowiły one wielką potęgę handlowo-militarną i każde z Niezawisłych Księstw Południa, które miało w swych granicach jedno z pięciu zamieszkiwanych przez nie górskich pasm, musiało liczyć się z niewygodnym sąsiadem. Jednak nagle i niespodziewanie, klany zaczęły słabnąć i ginąć. O zalaniu siedziby Klanu Młota, przez podziemne wody rzeki Ados, Kurier Grafenberski huczał tygodniami. O pladze nieznanego pochodzenia, która zdziesiątkowała Klan Kamiennej Pieści plotki krążyły już  niecałe pięćdziesiąt lat później. Potem przyszła kolej na Klan Krótkobrodych, wyniszczony niemal całkowicie przez bezmyślność własnych Kopaczy. Kto do stu piorunów otwiera szyb zapieczętowany jeszcze w Ciemnej Erze?! Z drugiej strony, nikt nie mógł przecież wiedzieć, że zamknięte tam Pełzacze, dorobiły się przez ten czas nowej królowej. Bestie opanowywały kolejne szyby, zżerając po drodze wszystko, co nie ruszało się dość szybko by przed nimi umknąć. W końcu pozostali przy życiu Krótkobrodzi, podłożyli ładunki prochowe tam, gdzie  czuli się jeszcze w miarę bezpiecznie i wysadzili wszystko w diabły, stwierdzając heroicznie, że wolą zginąć w obronie swych siedzib, niż dać się z nich wypędzić, albo co gorsza stać się obiadem dla sześcionogiego monstrum, tuż na progu własnej, schludnie urządzonej pieczary. Pewnego dnia, łańcuchem Gór  Erboryjskich, wstrząsnęła po prostu seria wybuchów, a kilka szczytów poleciało w dół. Było po wszystkim.  Pozostałe dwa ogniska khazadzkiej kultury, to jest Klan Czarnej Góry i Klan Topora, chętnie przyjmowały ocalałych pobratymców. Problem był jednak w tym, że klany te zamieszkiwały północny i południowy skraj kontynentu a zdziesiątkowane rody i familie, nie miały ani ochoty ani sił ani przede wszystkim środków, na tak długą i kosztowną podróż. Krasnoludy zaczęły się więc coraz częściej pojawiać w ludzkich miastach, zatrudniając się jako kowale, najemni ochroniarze czy po prostu przystając do zbójeckich band. Niegdyś dumna i zamknięta w sobie rasa, zaczęła z wolna odsłaniać swoje sekrety za kawałek chleba, kufel porządnej przepalanki i ciepły kąt w izbie. W ten właśnie sposób stare poczęło wypierać nowe.

    Kiedy będąc w podróży, stary Sigfrid de Brasien, ujrzał działanie maszyny parowej, doświadczenie życiowe i łeb do interesów, podpowiedziały mu, że właśnie ma przed oczyma przyszłość/ Wróciwszy w rodzinne strony, ogłosił, że przyjmie pod swój dach każdego krasnoluda i pozwoli mu tworzyć w spokoju, z dala od łap Kościoła, uważającego nowy prąd za bałwochwalstwo  a jego brodatych wyznawców za heretyków godnych spalenia na stosie.  W Brasiengarf schronienie znalazło wielu długobrodych   wynalazców,  za którymi do miasta przyciągnęły tłumy uczonych, zainteresowanych rozwojem i wykorzystaniem krasnoludzkiej wiedzy. Plotka głosi, że nawet niektórzy magowie wyruszyli do Miasta cudów, jak nazywano to miejsce, w poszukiwaniu sposobów na zwiększenie swej mocy i potęgi. Część z nich upodobała sobie podobno rozległe katakumby pod miastem, to jednak tylko plotki.

   Prywatna metropolia Sigfrida, rozrastała się i pęczniała od nowych warsztatów i pracowni. W tym mieście „szaleńcy sławiący bałwana z trybów i pary” - jak zwykł mawiać Patriarcha Sławetny III-, mogli bez przeszkód praktykować swe sztuki. Niebawem młyny napędzane parą zamiast pracą ludzkich mięśni stały się czymś powszechnym, wpierw w okolicach  Brasiengarf, potem zaś w całym Księstwie Grafenbergii. Sąsiednie państwa patrzyły z zazdrością, jak domena Valurinów przybiera na sile i potędze. Niebawem Ziemie Skaryngii stanowiące od wieków zarzewie sporów miedzy Grafenbergią a Księstwem Skhulm, wysłały poselstwo z prośbą o objęcie ich protektoratem przez „Miłościwego Pana Wszystkich Wolnych Ludów Południa” i  „Głosiciela Złotego Wieku”, jak nazywali skromnego dotąd księcia Erfeda w liście otwartym. Potem nadeszły czasy unii personalnej z księstwem Baregii, po bezpotomnej śmierci jego ostatniego władcy Jarla Kanuta, co dało Grafenom dostęp do doskonale prosperujących portów  na Morzy Sceire. W przeciągu bez mała dwóch stuleci, małe i na pozór słabe księstewko, poczęło w szybkim tempie przeistaczać się w istnego lwa, pożerającego sąsiadów bez zmrużenia powiek.  Nic dziwnego, że na dworze w Agelem, pojawiało się coraz więcej szpiegów a nienawiść zarówno do samych Valurinów jak i do ich zauszników De Brasienów, rosła z każdym pokoleniem.

   Nienawiść ta osiągnęła szczyt jakieś dziesięć lat temu, kiedy książę Vares Valurin, pozwolił  na powołanie Wszechtechnicznego Uniwersytetu Brasiengarfskiego, w którym bez przeszkód naucza się wszelakich nowinek technologicznych. Na groźby Kościoła i list samego Patriarchy, grożącego  zorganizowaniem krucjaty, Grafenberski książę odpowiedział wystąpieniem z szeregów wiernych i wraz z sześcioma sojuszniczymi księstwami, zawiązał Sprzysiężenie  Siedmiu, oficjalnie potępiające działania Patriarchatu i głoszące prymat władzy świeckiej nad Kościelną. Rzecz jasna Waleczny V nie mógł wypowiedzieć wojny nowemu przeciwnikowi, bowiem po pierwsze zbyt wiele dóbr z patriarchalnego skarbca poszło na edukację synów głowy Kościoła o których nie mówi się głośno, acz są oni liczni i mniej lub bardziej znani, po drugie nikt tak dokładnie nie wiedział jaką bronią dysponuje Sprzysiężenie.  Co prawda na Valurińskim dworze wciąż królował rycerski obyczaj, acz szeptano że jest to już tylko fasada, za którą kryje się prawdziwa potęga militarna. I choć sytuacja na granicach byłam spokojna, każdy kto choć raz w życiu wstąpił na wojenny szlak, wiedział, że  do starcia dojdzie prędzej czy później. Obie strony traciły więcej szpiegów niż zwykle, kupcy zabezpieczali się finansowo na ciężkie czasy a najemnicy wietrzyli zysk i ostrzyli narzędzia pracy na nadchodzące krwawe żniwa. .

   Od kilku tygodni, temat wojny schodził jednak na dalszy plan nawet wśród figur przemierzających zamkowe korytarze.  Wszyscy podekscytowani byli bowiem nowym wynalazkiem, jaki uczeni Wszechtechnicznego Uniwersytetu mieli zaprezentować na dorocznym Święcie Wyzwolenia, obchodzonym na pamiątkę obalenia Imperatora Nergana tym samym rozpadu jego imperium na  szereg niepodległych i suwerennych Księstw Południa. Sam król zapowiedział przyjazd do Basiengarf w otoczeniu swej świty. Również inni członkowie Sprzysiężenia Siedmiu zadeklarowali swój udział w uroczystości, na równi z kilkoma innymi monarchami podchodzącymi do technologii ostrożnie acz z ciekawością. Złośliwi twierdzili, że jest to idealna okazja do zaprezentowania potęgi nowego nurtu, jak również do wprowadzenia w szeregi uczonych mnóstwa obcych szpiegów. Niezależnie od plotek i pogłosek, do Miasto Cudów przeżywało od kilku tygodni istne oblężenie. W obręb jego murów, chcieli się dostać nie tylko uczeni i możni, ale także cała rzesza istot zainteresowanych wydarzeniem, bez względu na rasę. Bramy niemalże pękały pod naporem przyjezdnych a dostanie kąta w karczmie graniczyło niemal z cudem. Brasiengarf zaiste był sercem Grafenbergi, które w owych dniach biło jeszcze żywiej niż zwykle.              

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Muszę przyznać, że pomysł występowania w tak nieprzyjemnej mieścinie jak Basiengarf podczas jakiegoś ważnego tutejszego święta, okazał się być niezwykle dochodowy. Tłumy wszelkiej maści i natury zjeżdżają tu nad wyraz ochoczo i jak na razie nie mają co ze sobą do końca zrobić - dlaczego zatem nie przystanąć przed zaimprowizowaną ze sporych rozmiarów wozowarsztatu sceną i nie obejrzeć obiecującego cuda niewyobrażalne spektaklu? Toż to świetny pomysł - i zdecydowanie na tym korzystamy.

Jako główna atrakcja owego spektaklu, spoglądam na scenę zza kurtyn, podczas gdy moje ''asystentki'' w adekwatnie osobliwym odzieniu zapowiadają występ nie szczędząc pochlebnych epitetów na temat mojej osoby. Niewiele zresztą mijając się z prawdą.

Zdecydowanie nie mam dziś na co narzekać.

Mając jeszcze może dziesięć sekund zanim dziewczyny skończą podjudzać ciekawość widzów (od których, mam nadzieję, skrupulatnie zebrały opłatę za widowisko), poprawiam ostatni raz ''starożytny makijaż'' z wymyślonych na poczekaniu wzorów, mający mi nadać wygląd wiekowego mędrca z dalekich stron. I choć teoretycznie bez takich zabiegów w pełni podpadam pod ten opis, nie do końca o *prawdę* nam w tym wizerunku chodzi. Wręcz jest ona jak najbardziej niepożądana.

Rozsiadam się na rzeźbionym z taniego drewna tronie z wygrawerowanymi wężostworami wszelkiej maści (kicz nieprzeciętny - jeśli uda się zrobić jeszcze parę występów z równie wyśmienitą frekwencją, wypadałoby zakupić lepszej jakości rekwizyt - niezależnie do tego jak niski to priorytet) i na moment zanim rozsunie się kurtyna, kątem oka dostrzegam robaka pełzającego po poręczy. Rozgniatam go szybko kciukiem i momentalnie czuję bardzo subtelny przypływ energii - której nigdy za wiele podczas tego typu wysiłku.

- Oto przed państwem, niesamowity Mistrz Eisenheim! - krzyczy wreszcie jedna z asystentek i zasłony zostają rozsunięte.

Przez parę sekund siedzę z zamkniętymi oczami w kompletnym bezruchu, by pozwolić widowni nasycić się rzadkim widokiem kogoś tak przerażająco przewyższającego ich pod każdym względem. I w momencie kiedy ktoś z nich mógł zacząć zastanawiać się czy czasami nie wystawiono na scenie jedynie kukły starego, choć zabójczo przystojnego dziada, otwieram oczy i niskim, gardłowym głosem wygaduję co mi tylko przyjdzie do głowy w nieistniejącym języku. Po paru ''zdaniach'' zaczynam także wymachiwać rękami ze swojego tronu i wskazywać palcem na niektóre osoby z widowni. W końcu przemawiam w rozumianym tutaj dialekcie (choć imitując egzotyczny akcent) i przechodzę do głównej części przedstawienia. Parę trików iluzjonistycznych, później ''czytanie w myślach'' połączone z przepowiadaniem przyszłości, aż wreszcie hipnoza - która uświadamia mi, że całkiem sporo zebrało się sceptycznie nastawionych ludzi, jako że ta część programu wymaga większej niż zwykle ilości ochotników, zanim wreszcie milkną wszelkie głosy zarzucające ich podstawianie. Prawda jest taka, że nawet gdybym nie posiadał tego unikalnego talentu (jednego z wielu), szkoda byłoby marnować funduszy na wynajmowanie ustawionych ''ochotników''. Nie wszystko w przedstawieniu jest kompletną iluzją.

Przedstawienie zaczyna dobiegać końca, kiedy wywołany na scenę osobnik z tłumu zaczyna robić pewne problemy. Ewidentnie pijany tubylec postanowił najwyraźniej ''zdemaskować starego oszusta'', co jednak można wywnioskować jedynie po jego ledwie zrozumiałych okrzykach, jako że przyznać muszę iż nawet ja nie wiem jak można cokolwiek zdemaskować poprzez obłapianie moich asystentek.

Siadam cicho na tronie, mając pewność że dziewczęta doskonale sobie z problemem poradza bez mojej interwencji.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Potępienie przez kościół jednego z księstw Przymierza z pewnością nie wróżyło nic dobrego. Warto było się rozejrzeć po sytuacji panującej w Grafenberg, być może informacje jakie zdobędzie przydadzą się wielkiemu Patriarchowi w zorganizowaniu krucjaty lub oczyszczeniu księstwa z win jakie mu narzucono. Rycerz mimo, że nie otrzymał bezpośrednio zadania to uznał, że w jego obowiązku leży służba kościołowi. Może to była też niema prośba z kierunku damy serca, która jak wiadomo jest paladynką, damą dworu Excarticus.

"Niech przodkowie lub wielcy bogowie szepną mi choć przez wiatr, bym stanął w krucjacie gotów walczyć, a stane."

wpis z dziennika

Oparty o jeden z filarów spoglądał po festynie spod przymrużonych powiek, podróż była długa i męcząca - bohater z pewnością to odczuł. Zdążył się już rozejrzeć po mieście, podziwiając przy tym kunszt tutejszej technologii. Hełm spoczywał przy biodrze, czarne włosy szarpał delikatny wiatr. Zmęczony, choć w dalszym ciągu uprzejmy wyraz twarzy.. widowisko, co prawda niecodzienne, lecz bardziej Wolferina De Vadan interesowała tutejsza ludność bawiąca (lub nie) przy sztuce iluzjonistycznej mistrza Eisenheima. Wyczyny iluzjonisty nie raz przybiły jego uwage, wywołując przy tym głębsze emocje.. jednak nie przybył tutaj aby oglądać festyn i bawić się w najlepsze.

Lewą dłonią zakutą w rękawice pogadził jeszcze konia po łbie, który odpowiedział mu rżeniem.

- Dziwy jakich mało, lecz trzeba mieć otwarty umysł - szepnął do siebie wzdychając przy tym ciężko.

Tutejsi z pewnością spoglądali w jego kierunku, widok rycerza w zbroi, z bronią raczej nie był codziennością na tego typu zabawach. Biały Wilk Flanaess, jak widać nie bardzo się tym przejmował.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy tylko dowiedziałyśmy się o wynalazku, który miał zostać zaprezentowany na festiwalu w Brasiengarfie, od razu wiedziałyśmy, że musimy się tam znaleźć. Zresztą, prędzej czy później i tak chciałyśmy trafić do tego miasta - to w końcu tam znajduje się Uniwersytet Wszechtechniczny, miejsce, gdzie szkolił się nasz ojciec, sir Charles Dodgson. Eisenheim nie był początkowo zbyt zadowolony z tego pomysłu, ale szybko go przekonałyśmy standardowym argumentem z gatunku "bo sobie pójdziemy!".  Myszołów może się napuszać i stroić na wielkiego czarno-dziurowego boga, ale jest do nas zbyt mocno przywiązany - choćby z tego powodu, że dostarczamy mu jedzenia ofiarnego.

Jako że na festiwalu zebrało się dużo osób, postanowiliśmy urządzić przedstawienie magiczne. Zwyczajowo ja i Carroll ubrałyśmy nasze uniformy asystentek - które wyglądały raczej jak skąpe ubrania tancerek brzucha. Stary Ike przygotowywał się do przedstawienia na zapleczu, Carroll zbierała od ludzi pieniądze za przedstawienie a ja... ja zapowiadałam Eisenheima.

-Drodzy państwo, mili goście, szlachetni panowie i szanowne damy. Dzisiaj uśmiechnął się do was los, albowiem stoicie przed ważnym wydarzeniem. Oto Brasiengarf postanowił nawiedzić gość niezwykły, niecodzienny, nieprzeciętny i niebanalny! Przybył do miasta z bardzo dalekich stron, przemierzywszy wszerz i wzdłuż cały znany nam świat - bywał nawet w  miejscach, o których istnieniu kartografowie nie mają wciąż pojęcia! Bawił na królewskich stołach w krainach piasku i ognia przez tysiąc i jedną noc, zgłębiał sekrety mistrzów z wschodnich trzech królestw, skąd wyruszył w podróż na zachód, medytował na szczycie góry Zirakzigil, przemierzył grobowce Atuanu, zwiedzał zapomniane już, zrujnowane świątynie poświęcone ponurym bogom głębin. Przywiózł ze sobą bagaż doświadczeń, pradawną, zakazaną przez kościół wiedzę, tajemnice przeszłości, zagadki przyszłości i niepewności teraźniejszości. Proszę państwa! Już za moment przeżyjecie najbardziej niesamowite chwile w swoim życiu. Dostąpicie oświecenia, objawienia lub postradacie zmysły - a kto wie, czy nie wszystko naraz! Jeżeli nie macie odwagi, by przez moment dojrzeć BLASK nici z których zbudowana jest rzeczywistość i usłyszeć echo melodii granej przez niebiańskie struny, to proszę wyjść, póki jeszcze możecie! Oto bowiem przed wami sam MISTRZ EISENHEIM WSZECHWIDZĄCY!

Na scene wyszedł stary myszołów i jak zwykle robił wszystkich w jajo, a ja i Carroll z przyjemnością mu w tym pomagałyśmy. Przedstawienie szło równie dobrze jak zwykle, ale nic dziwnego - nasz stary oszust, w przeciwieństwie do większości starych oszustów, był w istocie kalekim bogiem, więc jego sztuczki zdawały się nieco bardziej realistyczne.

Gdy przedstawienie dobiegało końca, jeden z wywołanych widzów najwyraźniej za bardzo zapatrzał się na moje i carroll powabne kształty skrywane przez skąpe stroje tancerek - albo też Eisen coś mu uszkodził w głowie w czasie hipnozy, zdarzały się takie przypadki. Moje ego jednak podpowiada opcję numer jeden.

Niestety jednak dla biedaka, nie przewidział on, że biedne elfie asystentki są twardsze niż się wydaje - gdy tylko do mnie podszedł, natychmiast dostał silne uderzenie kolanem prosto w krocze. Zwijając się z bólu, padł na ziemię. Poprawiając włosy, i uspokajając się na moment, mówię przesadnie słodkim głosem:

-Drodzy widzowie, uprasza się wszystkich o pozostanie na miejscu i nie dotykanie żadnych elementów sceny - dotyczy to zwłaszcza asystentek Mistrza Eisenheima. Wszystko to bowiem w trosce o wasze... bezpieczeństwo.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miasto nawet miało swoje zalety. Było niemałe, choć, w porównaniu z Yarnen, pięknym, pełnym życia, tak odległym Yarnen wypadało i tak blado. Ale jednak nie wyróżniał się tu szczególnie w dość barwnym tłumie osobników wszelkich gatunków, zwłaszcza w tym świątecznym, obecnym czasie. I nawet coś się działo. Znużony przeokrutną nudą ork pierwsze kroki dzisiejszego dnia, akurat po ciężkiej nocy (wedle schematu, wypłata - rzucenie cholernie nudnej roboty - porządne pijaństwo w karczmie - panna lżejszych niż statystyczne obyczajów - nieco drażniący ból głowy) skierował gdzieś w centrum. Spore zbiegowisko zdało się interesujące - więc po chwili dawał już starannie wypolerowaną monetę właściwej wartości całkiem interesującej elfce. Przy okazji bezczelnie zagapił się tu i ówdzie, a gdy szła dalej jego wzrok popłynął przez chwilę za nią. Chwilę po tym poczuł znajome, irytujące wrażenie jakby ktoś dobijał się do jego świadomości i ściągał jego uwagę w jakimś kierunku - spojrzał więc na właśnie odsłoniętego Eisenheima, a pukający do umysłu przodek zdawał się jakby poirytowany - najwyraźniej jednak nie planował się zamanifestować czymś więcej niż prawie subtelnym marudzeniem. Ungu skupił się na przedstawieniu, patrząc nieco podejrzliwie na Mistrza i szukając uparcie czegoś, co mogło przyciągnąć ducha. Poza perfekcją wszystkich sztuczek.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie cierpię tych przedstawień. Tłum, hałas produkowany przez tenże tłum, idiotyczny strój, więcej odsłaniający niż zasłaniający, przyciągający tłumu wzrok. A jednak szczerzę się jak głupia zbierając te pieniądze, ignorując gapiących się na mnie bezczelnie baranów, jak ten zwalisty ork, który nawet nie próbował ukrywać, gdzie kieruje się jego wzrok.

Po prawdzie przwykłam już do tego i nie przeszkadza mi to aż tak bardzo - a na dodatek pozwala przyzwoicie zarobić - ale mimo wszystko lepiej się czuję, gdy pod maską sztucznego uśmiechu klnę sobie i narzekam.

W pewnym momencie jakiś pijak zaczyna dobierać się do Alice - to zdarza się aż nazbyt często. Co nie przeszkadza mojej siostrze i staremu oszustowi w centrum sceny ignorować moje nalegania dotyczące zmiany kroju strojów na mniej ostentacyjnie eksponujący pewne elementy anatomiczne, a co niewątpliwie jest jedną z przyczyn takich incydentów. Tylko więc przewracam oczami i patrzę na oboje z dość wymownym wyrazem twarzy. Gdy już Alice uporała się z natrętem i zapewniła audytorium, że nic się nie dzieje, pomagam jej znieść jęczącego żałośnie natręta ze sceny - i wykorzystuję sytuację, jaka się nadarzyła, by zebrać jeszcze trochę kasy od tych, którym pokaz siły mojej bliźniaczki zaimponował.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obserwując w rogu pojawienie sie na Mistrza Eisenheima Wszechwidzącego, zastanawiałem się, czy ma on wogóle pojęcie nad różnicą pomiędzy kuglarstwem a prawdziwym czarnoksięstwem. Przez chwilę nawet brałem pod uwagę przemienienie połowy tej menażerii w kolejne Necropolis, jednak czuję, że są tu istoty mogące w jakiś sposób posłużyć mi i moim planom. Na razie poobserwuję jak rozwija się sytuacja...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  Twarze widzów obserwujących  zajście wyrażały całą gamę emocji, począwszy od rozbawienia, poprzez irytację, aż na całkowitej konsternacji skończywszy. Jedni zaśmiewali się do rozpuku widząc, jak dwie filigranowe elfki znoszą ze sceny draba ze trzy razy większego od siebie. Inni z kolei spoglądali z niedowierzaniem na Alice, zachodząc w głowę jakim cudem ktoś tak niepozorny mógł w mgnieniu oka poradzić sobie z rosłym mężczyzną w sile wieku. Jeszcze inni nie mogli zrozumieć, dlaczego natręt nie został w porę obezwładniony przez kogoś z tłumu. Takie zajścia, choć typowe i nieuniknione- w końcu w każdym tłumie gapiów znajdowała się przynajmniej jedna odważna (tudzież nader pożądnie podchmielona) jednostka pragnąca zdemaskować jawne oszustwo- za każdym razem wzbudzały te same emocje.  

Trzeba tu nadmienić, iż pomimo rozwoju technicznego, społeczeństwo Brasiengraf pozostawało w pewnych kwestiach niezwykle konserwatywne. Jednym z takich właśnie aspektów był wizerunek kobiety. Bardowie i pieśniarze opiewali niewieścią urodę w tysiącach pieśni, acz widok niewiasty z mieczem w dłoni, czy choćby takiej  która w pojedynkę rozprawia się z mężczyzną, wciąż był w tych stronach czymś nietypowym i wzbudzającym powszechne zdziwienie. W wyższych sferach tutejszej socjety, noszenie przez kobietę broni w ogóle  uznawane było za działanie wysoce nietaktowne i pozbawione dobrego smaku. Tym niemniej, gdy dziewczęta usuwały ze sceny skonfundowanego osiłka, oklaskom i gwizdom nie było końca. Powszechnie wszak wiadomo, że nic tak nie rozradowuje prostego ludu, jak burda, szczególnie jeśli w takowej to nadobna niewiasta da do wiwatu nazbyt pewnemu siebie moczymordzie. Carroll musiała przyznać w duchu, iż cała ta sytuacja wyszła im wszystkim na dobre, gdyż wraz z sercami publiki zdobyli jej sakiewki i kabzy, z których złoto posypało się nader obficie.

  Wrzawa ostygła jednakże równie szybko jak wybuchła. Zebrany przed sceną tłum, może i nie był oczytany ani zaznajomiony z arkanami czarodziejstwa, jednakże wiedział doskonale, iż wszelkiego rodzaju kuglarze i magicy, pozostawiają najlepsze sztuczki na sam koniec Do miasta w dawnych czasach zjeżdżało wiele podobnych trup i choć wraz z rozwojem technologii, pojawiały się one coraz rzadziej, w umysłach maluczkich wciąż żywe były wspomnienia dawnych występów. Niezmącona cisza zaległa jak tłum długi i szeroki. Wszyscy wstrzymywali oddechy w oczekiwaniu na COŚ, na manifestację mocy wielkiego maga, na mały, lokalny cud, który utwierdziłby ich w przekonaniu, że nie oddali swych ciężko zarobionych pieniędzy w ręce bandy oszustów. Czekali...

***

  Biskup Monfort, piastujący w Brasiengraf stanowisko ambasadora księstwa Aerlum, był posiadaczem niezwykle przenikliwego umysłu. Czcigodni Bogowie nie dali mu co prawda ciała na swe nieskalane podobieństwo, acz w zamian obdarzyli iście boską zdolnością do planowania, przewidywania i snucia intryg. W świecie zakulisowych machinacji poruszał się z rozmysłem godnym szachisty i refleksem, którego nie powstydziłby się cyrkowy nożownik. Błyskawicznie reagował na zmiany w polityce i wykorzystywał wszelkie nadarzające się okazje, by wzmocnić autorytet Kościoła, kosztem nowego bałwochwalstwa, jakim była technologia. Jako ambasador był człowiekiem politycznie nietykalnym, zaś jako bliski przyjaciel Patriarchy i kościelny fanatyk , knuł i spiskował ku jego chwale na wszelkie możliwe sposoby.  Siatka szpiegowska jaką stworzył przez lata piastowania swego urzędu, zaczynała już powoli przenikać do środowiska samego Wszechtechnicznego Uniwersytetu. A tam szykowało się coś wielkiego, coś czego nawet jego ludzie nie potrafili dokładnie spenetrować. Biskup był pewien, że cała ta farsa z nowym wynalazkiem, była tylko próbą odwrócenia uwagi od czegoś dużo ważniejszego. Słuchy o nowych wykopaliskach na pustyni Shak- Dum, chodziły od dawna, acz nikt ich oficjalnie nie potwierdzał. Dlatego musiał wiedzieć co się tam dzieje Musiał!

   Całe szczęście  okazja nadarzała się sama. Młody panicz de Vadan zjawił się w mieście nie przypadkiem. Ach, jakże przydały się w tym momencie kontakty na dworze w  Excarticus! Ten młody rycerz z pewnością nada się na kluczową dźwignię biskupich planów, trzeba go tylko odpowiednio oświecić i nadać odpowiednią motywacje jego czynom. Jego młode serce należało do Kościoła i był dlań gotów zrobić wiele a stary biskup Monfort osobiście się postara, by te granice wierności jeszcze bardziej poszerzyć.

  Ludzie biskupa, przybrani w niepozorne, szare opończe, odnaleźli młodzieńca opierającego się o filar jednego z budynków, nieopodal placu na którym jakiś przygodny magik próbował zarobić na chleb. Madouc Bane będący dowódcą biskupiej straży, wziął ze sobą zaledwie pół tuzina ludzi, zbrojnych lekko, tak by nie wzbudzać podejrzeń szpiegów którzy bez wątpienia patrzyli biskupowi na ręce. Stary weteran Krucjaty Berweryjskiej, doskonale znał się na swoim rzemiośle i tym razem nie spodziewał się żadnych kłopotów.  Wszystko nawet dla wprawnego oka szpiega wyglądało tak, jakby Jego Ekscelencja po prostu zapraszała zagranicznego rycerza w gości, tak hak to bywało w dawnych czasach. Madouc zdjął kaptur, ukazując starą, czerstwą i poznaczoną licznymi bliznami twarz i postąpił ku rycerzowi zostawiając  resztę pocztu nieco z tyłu. Nigdy nie był rycerzem, acz za Kościół przelał więcej krwi niż nie jeden wielmoża. Wiek nie pozbawił go werwy i krzepy i pomimo sześciu dekad na karku wciąż trzymał się prosto. Gdy przemówił zachrypłym głosem, od razu widać było, że przywykł do wydawania rozkazów i surowej, żołnierskiej dyscypliny, nie zaś do posłowania.

- Wyście zapewne panicz Wolferin de Vadan. – rzekł z werwą-  Jego Ekscelencja Biskup Monfort, przysyła nas z wyrazami szacunku, chcąc jednocześnie udzielić Ci schronienia pod swym dachem w tym pełnym heretyków mieście. Nie godzi się wszak by godny rycerz sypiał w karczmie pospołu ze schizmatykami. Ci ludzie zostali- tu wskazał na czekający w oddaleniu orszak- przydzieleni zostali Ci przez Biskupa, do osobistej ochrony podczas przemierzania ulic miasta, ja zaś mam zadbać o tom byście bezpiecznie dotarli w biskupie progi.

-

***

  Stary Shaduk nienawidził ludzkich miast. Jego stary, orkowy łeb nie  mógł pojąć jak niektórzy pobratymcy mogą porzucić ścieżkę przodków na rzecz mieszkania w murach tego, tego... czegoś! Nie miał jednak zbyt wiele czasu na rozmyślania na ten temat. Jeśli bladoskórzy złapią Szamana  Orków na swoim terytorium, gotowi obedrzeć go ze skóry i spalić żywcem. Rzecz jasna byłaby to śmierć bohaterska i z pewnością  dostałby się dzięki temu w poczet Przodków, acz stary czarownik niezbyt chciał rozstawać się ze swoim orkowym życiem. Tym niemniej wciąż czuł potęgę ducha, który skierował jego kroki do tego miasta. Gdyby tak tylko mógł go wchłonąć, ogarnąć go swym duchowym jestestwem i posiąść moc jaką włada to starożytne bóstwo! Stałby się orkiem nad orkami! Panem plemion! Horda wreszcie przesta by walczyć miedzy sobą i zwróciłaby się przeciw tym, którzy w dawnych czasach wygnali ją z urodzajnych ziem i zmusili do życia na pustyni.  Wszystko to pod JEGO komendą. W takim wypadku nawet po śmierci byłby największym z Przodków!

  Ale sam nie mógł jawne wyjść do ludzi. Musiał znaleźć kogoś swojej krwi, swojej rasy, by z niego uczynić posłańca. Skupił więc całe swe duchowe jestestwo, by odnaleźć taką właśnie istotę. Musiał przy tym uważać, by nie zostać wykrytym przez tą...  nadistotę. Ściągnięcie na siebie uwagi tego bytu było by wysoce nieporządne.

  Wreszcie udało mu się znaleźć kogoś w sam raz. Teraz tylko wystarczyło wprowadzić się w trans i przeniknąć do umysłu tego młokosa.

- Obudź się! Przodkowie maja dla Ciebie zadanie! Zbudź się i przybądź!

***

Nekromanci zawsze mają jakieś plany. Niezależnie od tego komu lub czemu służą, zawsze upatrują okazji do ich realizacji gdzie się tylko da. Ich mikrospołeczność zebrana w Brasiengrafskich katakumbach, nie była wyjątkiem. Cóż knuli tym razem? Co sprawiło, że jeden z nich wyszedł z cienia? Tego nie wie nikt.

 

Podpiąłem wątek, tak w ogóle. Haz

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poprawiam lekko swój strój, zwłaszcza spódnicę, następnie odgarniam zagubiony kosmyk włosów z twarzy, po czym raz jeszcze przemawiam do publiczności:

- Szlachetni państwo i szanowne damy, zebrana publiczności! Zostańcie jeszcze z nami, albowiem to co dotąd widzieliście było raptem przedsmakiem prawdziwej, potężnej magii, którą dysponuje Mistrz Eisenheim. Tajemnice, które za chwile ujrzycie Mistrz uzyskał z pomocą Czarodrzew, o których istnieniu wiedzę wyrwał ze szpon płonącej bestii z którą walczył spadając w głąb Czarnej Czeluści. Proszę państwa o chwilę ciszy i zadumy - zaraz ujrzycie coś, czego nie zobaczycie już nigdy więcej w swym krótkim życiu...

Odsuwam się lekko na bok, by widownia mogła w pełni zobaczyć Eisenheima. Patrzę na kotarę, za którą kryje się Carol... ofiara chyba została już złożona w wystarczającym stopniu...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaraz po zebraniu kasy po incydencie z pijakiem robię to, co zostało zaplanowane na dzisiejsze przedstawienie - znikam za kurtyną, pozostawiając Alice i Esenheima, by przygotowali publiczność do ostatniego, najbardziej spektakularnego momentu spektaklu.

Za kurtyną już przed przedstawieniem przygotowałyśmy z Alice wszystko, by ofiara przebiegła sprawnie. Czara ofiarna i nóż na wierzchu, kilka szczurów złapanych ostatniej nocy w klatce zaraz obok, świece dookoła ustawione na końcach ramion rozrysowanego na deskach stanowiących podłogę wozu pentagramu. Zapalam świece, otwieram klatkę od góry i wyciągam jednego z gryzoni. Wypowiadam pod nosem wyuczoną formułkę w języku, którego nie znam (stary myszołów twierdzi, że to istotna część rytuału, chociaż nie byłabym zdziwiona, gdyby okazało się, że wyrażam pragnienie, by mnie przeleciał, podczas gdy on w duchu cieszy się z tego jakże przebiegłego żartu), po czym podrzynam gardło zwierzątku, i zbieram krew wypływającą z rozciętych arterii szyjnych do czary. Powtarzam tę sekwencję czynności aż klatka pozostaje pusta.

Moczę palce w zebranej krwi, i znowu cicho mrucząc coś dziwnego rozpryskuję kilka kropel dookoła. I wypijam resztę zawartości czary. Rytuał skończony.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widok kobiety powalającej chłopa był zaprawde ciekawym widokiem, uśmiechnął się w duchu. Miło że kobieta potrafi się bronić, gdy zajdzie taka potrzeba. Pokiwał głową z uznaniem. Po paru chwilach jednak widowisko coraz mniej go interesowało, może warto by było się stąd ruszyć i gdzieś odpocząć? Dobrze by było nabrać sił przed kolejnym dniem ciężkiej pracy.

Nagle ktoś go zaczepił, odwrócił się w kierunku z który usłyszał głos nawołujący go. Ujrzal weterana wojennego, przyjrzał mu się uważnie przez chwile, a następnie odpowiedział

- Witaj, sir. - skinął głową powoli - tak me miano Wolferin De Vadan, Biały Wilk Flanaess.

Wysłuchał wszystkiego, co ma mu do powiedzenia weteran, przemyślał szybko całą sprawe już kompletnie porzucając widowisko mistrza Esenheima.

- Z ochotą przystanę na propozycje Jego Ekscelencji - uśmiechnął się delikatnie, ale tylko przez krótką chwile - Zaszczyt to dla mnie.

Spojrzał po orszaku, który miano mu przydzielić do ochrony, jednak szybko wrócił wzrokiem do weterana.

- Orszak mi niepotrzebny waść, oręż mój stanowczo wystarczy - skłonił głowe przed weteranem, z szacunku.

O kontakty na dworze Excarticus zawsze było ciężko, osoby pochodzące z niego nigdy nie należały do szczególnie przyjaznych, nie raz, nie dwa słychać było o okrucieństwie rodu w bitwach i w relacjach z innymi rodami. Wolferin wiele się musiał nastarać, aby rodzice Lilandry zezwolili na ślub zakochanych. Problem opierał się głównie na stosunkach Excarticus z Vadan. Ci pierwsi z reguły zostają paladynami - zbrojnym ramieniem kościoła, natomiast Vadan to głównie rycerstwo. Jak wiadomo obie siły zbroje (paladyni i rycerze) rywalizują ze sobą, często dość niezdrowo. Dzięki ślubowi Wolferina i Lilandry stosunki między rodami znacznie się poprawiły.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po bardziej niż zadowalającym wyniku incydentu z pijakiem i zakończeniu częsci z idiotycznymi zapychaczami czasu, coraz bardziej staję się świadom ubywającej mocy i wiążącego się z tym rosnącego głodu. Ostatnim punktem programu jest dość wyczerpująca iluzja o sporym zasięgu - dlatego zawsze wymaga dodatkowej ofiary tuż przed jej zainicjowaniem. Sama energia czerpana od widzów nie wystarcza - choć można powiedzieć, że całe to przedstawienie było jedynie swoistym przygotowaniem na końcową... atrakcję: zbudowało mentalny fundament, na którym opieram całą moc wizji doświadczanych przez widzów.

W momencie gdy Carol za kulisami składa ofiarę, zauważam pewne niepokojące... komplikacje. Moja galaktyczna część natury budzi się niespodziewanie i w bardzo agresywny sposób dopomina się pożywienia, przestrzeni i powrotu do swojego naturalnego habitatu - nie do końca świadoma niemożliwości spełnienia tych pragnień. Wewnętrzna walka, próba ukojenia czarnodziurowych żądz trwa trochę dłużej niż powinna i moje kapłanki na pewno zaczynają się niepokoić, a widownia niecierpliwić - kiedy w końcu postanawiam iść na kompromis. Wstaję z tronu, z trudem utrzymując swoją nieboską formę, robię parę powolnych kroków ku krawędzi sceny i patrząc na widownię przekrwionymi oczyma, decyduję się ostatecznie na jedyne sensowne wyjście: stworzenie nowej iluzji, od podstaw. W sposób wykorzystujący całą niepożądaną potęgę czarnej dziury.

Otaczam cały plac całunem absolutnej ciemności, w której widnieję tylko ja sam na scenie - ale po paru chwilach również znikam w mroku. W moim miejscu tworzę zawirowanie ciemności, niczym atramentu, które po paru agresywnych fluktuacjach zagęszcza się i eksploduje miliardem maleńkich iskier, które błyskawicznie rozpraszają się po całym zaciemnionym placu, zmieniają kształty, łączą w gromady, eksplodują... toczą na oczach skrytej w cieniu widowni błyskawiczne żywoty pełne dynamiki i chaosu - a jednak pełne swoistego porządku i piękna (co nieskromnie przyznaję w duchu).

Ujawniam teraz ciemniejsze od czerni punkty wirujące pomiędzy świetlistymi gromadami, żywiące się niedostrzegalną do tej pory dla widzów materią - pochłaniające coraz więcej i więcej, aż zaczynają zajmować centralne miejsca w gromadach. Stanowią jednocześnie pierwsze byty w tym dziwnym świecie, wykazujące jakąkolwiek intencjonalność: napędzają gromady iskier gnane swoimi kaprysami, doprowadzają do ich kolizji, fuzji, albo dzieląc się na mniejsze mroczne punkty - podziału gromad na części.

W niektórych gromadach pojawiają się błękitnawe przebłyski, widoczne jako rodzaj mgiełki. Czasami obejmującej tylko pojedyncze z niezliczonych iskier - i w mgnieniu oka gasnące... Czasami rozprzestrzeniające się na pobliskie iskry w danej gromadzie. Wtedy też czarne dziury zaczynają zauważalnie pożerać całe światło w tym mikroświecie - najpierw skupiając się na objętych mgiełką obszarach... potem pożerając wszystko co się nawinie - czasami i siebie nawzajem.

Po paru minutach całe światło zaczyna zanikać. Z niezliczonych bilionów iskier pozostają ledwie pojedyncze zubożone gromady, z napęczniałymi czarnymi dziurami w centrum...

Z powodu głodu nie jestem w stanie ukazać ostatecznej śmierci wszechświata, z którego pochodzę - zamiast tego powoli krok po kroku rozwiązuję iluzję i przywracam widownię światu. Bez słowa odwracam się i anemicznie wchodzę za kurtynę, by runąć na pierwsze miękkie posłanie w moim zasięgu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Gmhr - mniej więcej tak zapisałoby się zlepek dźwięków który wydobył się z ust orka. W momencie, gdy akurat skupiał całą swoją uwagę na dwóch agresywnie nacierających na siebie skupiskach świateł w przejmującej ciemności. Burknął jeszcze do siebie:

- Czego? - i odszedł nieco od tłumu, drapiąc się dość intensywnie po głowie i widocznie na czymś skupiając. Znaczy, niezupełnie widocznie. Coś mu się dobijało, ale nie było znajome, więc po co, na co, dlaczego i czy to na pewno rozsądne? Następnych słów już nie wypowiedział na głos.

- No dobrze, czego?!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszyscy oczekiwali czegoś wielkiego, ale nikt z zebranych nie spodziewał się takiego widowiska. Gdy Mistrz Esenheim, rozpoczął tworzenie swego dzieła, publika zareagowała bardzo żywo. Prości chłopi poczęli spluwać przez lewe ramię i czynić tajemne znaki mające przegnać złe moce, którym według ich mniemania ów niechybnie służył W tylnych rzędach wzmógł się nawet krzyk i raban, kiedy mniej odporni spośród widzów, poczęli przepychać się i tłoczyć, by jak najszybciej opuścić mroczną strefę. Z kolei ci zaprawieni w bojach, niby mimochodem, położyli dłonie na rękojeściach rapierów, szabel i wszystkich innych  przedmiotów, mogących posłużyć do ewentualnej obrony przed tym, co czaiło się w ciemnościach- wszak wyobraźnia podszeptuje niepewnej świadomości szereg najgorszych rzeczy. Jeszcze inni osłupieli z wrażenia, biernie oczekując na to co miało nastąpić. A potem cała publika niczym jednolita masa

Zastygła

Znieruchomiała

Zamarła

  To co rozgrywało się na ich oczach, było rzeczą niepojętą dla prostego umysłu. Nagle znaleźli się w samym środku wielkiego, nieuniknionego kataklizmu, który choć piękny  i pociągający, był zarazem groźny i niebezpieczny. Z pewnością na pewnej ilości słabszych umysłów, wydarzenia których właśnie stały się świadkami pozostawią trwałe piętno. Mroczna iluminacja jakiej właśnie doświadczali ludzie zebrani na placu, nie była czymś ordynaryjnym nawet biorąc pod uwagę magiczne sztuczki. Czarownik, który podjął się jej stworzenia musiał być albo bardzo dobry w swym fachu, albo istotnie bratać się z diabelskimi mocami- przynajmniej w takich kategoriach rozpatrywali to ludzie prości.

  Gdy pokaz dobiegł końca a Mistrz Esenheim zmęczonym krokiem zwlókł się ze sceny, część zebranych odetchnęła z ulgą, część poczęła klaskać i wiwatować, co bogatsi ponownie otwierali sakiewki, a byli i tacy którzy prosili o bis. Rzecz jasna wśród całej tej zbieraniny znalazło się kilku maruderów, chcących spalić przygodnego magika na stosie, ale to było przecież nieuniknione. Ileż to razy sztukmistrze i iluzjonisci wypędzani byli z wiosek i karczem za kontakty z demonami>

Nikt tego nie liczył...

***

- Patriarcha nigdy nie przyznał mi tytułu rycerskiego, choć przelewałem za niego krew w niejednej Krucjacie. Widać chłopskim synom dworskie splendory nie pisane.

Madouc wypowiedział te słowa z nutą ledwie dostrzegalnego żalu w zachrypłym głosie. Jednocześnie miło mu było na sercu, że ktoś tak młody i wysoko urodzony jak Wolferin, potrafił uszanować doświadczenie i wiek bez względu na to z której warstwy społecznej wywodzi się ich posiadacz. Niestety, w panującym w państwach Patriarchatu systemie feudalny, już dano zabrakło miejsca na docenianie ludzi za ich przymioty. Wszystko to zastąpiły wielkie rody i ich machinacje.

- Jego Ekscelencja rad będzie, żeście jego zaproszenie przyjęli. Nasz Biskup lubi słuchać, co to się w dalekich stronach dzieje. Jadła i napitku wam...

Stary wojownik przerwał gwałtownie. Za przykładem swych ludzi skierował wzrok na plac gdzie jakiś magik odstawiał swoje sztuczki. Jednakże teraz w tamtym miejscu nie było ani placu ani ludzi-  wszystko spowijała nieprzenikniona, iskrząca się ciemność. Z zewnątrz wyglądało to tak, jakby nad wszystkim zawisła cienista kopuła, odcinając to miejsce od słonecznego światła. Weteran  po trzykroć splunął przez lewe ramię, czyniąc przy tym szereg świętych znaków by odgonić od siebie i swych towarzyszy wszelkie złe moce. Może nie umiał czytać i pisać, ale wiedział jedno-  za tym wszystkim musiała stać jakaś mroczna siła, która za nic ma sobie obecność w mieście Patriarszego Sługi. W swoim długim, wojennym żywocie, Madouc nie raz widział już podobne rzeczy, dzięki czemu po krótkiej chwili konfuzji wziął się naprędce w garść. Nie mógł wszak zapominać, iż jest odpowiedzialny za swych ludzi jak i za biskupiego gościa.

- Trzymać się blisko jeden drugiego i jazda do domu biskupa- zakrzyknął żwawo na swoich ludzi, którzy błyskawicznie wykonali polecenie.

Oddział podzielił się na dwie części i ustawił tak, że Madouc wraz z młodym rycerzem znajdowali się w środku kolumny. Pomimo braku bezpośredniego zagrożenia, na twarzach knechtów można było dostrzec skupienie i wzmożoną czujność. Oni byli pewni, że zło czai się w pobliżu i czyha na nich ukradkiem. Kolumna równym, marszowym krokiem ruszyła przed siebie, zanurzając się w plątaninę Brasiengrafskich ulic i uliczek.

- Nie wiem co to było Jasny Panie- rzekł stary żołnierz-  ale pewnikiem nic dobrego. A że dal Bogów to obraza, ku temu wątpliwości nie mam. Ot widzicie paniczu, moi chłopcy jednak się zdać mogą na co w razie potrzeby.

Starzec uśmiechnął się lekko. Orszak, który miał obecnie pod komendą, składał się po większości ze starych dobrych zabijaków, których nie raz znał od młokosa i często trzepał skórę nim w końcu wyuczył jak maja trzymać brzeszczot, żeby nim ranić wroga zamiast siebie.  Oj oćwiczył ich on nie raz! Teraz jednak musiał z duma przyznać, ze chłopaki porosły jak dęby i każdy stanąłby i za dziesięciu  heretyckich pludraków. Traktował ich wszystkich jak synówa to z tego względu ze własnych dzieci nie miał, bowiem mu zaraza żonę zabrała kiedy ta młoda jeszcze była a drugiej niewiasty nie szukał.  Cieszył się tedy wielce, ze kiedy swoje już w armii powalczył, Biskup wziął go na  służbę i kazał ćwiczyć młodych. A gdy przyszło jechać, to i pojechał bo nic go już w kraju nie trzymało.

 

***

    Stary Shaduk warknął w geście tryumfu. Udało się! Teraz wystarczyło już tylko wejść w odpowiedni stopień transu i nawiązać z tym młokosem stały kontakt. I gdy już prawie udało mu się to osiągnąć, moc istoty która przywiodła go do tego siedliszcza, zamanifestowała się gwałtownie. Szaman wiedział dobrze, że był to raptem ułomek mocy jaką dysponowała ta istota a jednak zaskoczony tą nagłą  jej emanacją, musiał skupić cała swa duchowa jaźń na unikaniu wykrycia, co kosztowało go tyleż samo wysiłku ile nerwów. Manifestacja ta ustała jednak tak nagle jak się pojawiła i porządnie poirytowany szaman wznowił swój kontakt z pożądanym obiektem.

- Chodź, chodź! Przodkowie upomnieli się o Ciebie. Mają dla Ciebie misję. Chodź! Idź tam, gdzie bladoskórzy cumują wielkie łodzie. Tam mnie znajdziesz.   

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stary myszołów po przedstawieniu rzucił się na materac i zasnął, jak to zwykle po jego wielkim numerze.

Podnoszę leżący na innym posłaniu koc i okrywam nim Eisena po chwili namysłu. Należy mu się w końcu, zarobiliśmy dzisiaj naprawdę nieźle, a sądząc z reakcji publiczności jaką słyszę tutaj, zarobimy jeszcze więcej.

Otarłszy kilka kropel szczurzej krwi z ust, wychodzę jeszcze raz, żeby zebrać ostatnie już pieniądze od ludzi, na których sztuczka zrobiła wrażenie. Staram się wszelako zachować ostrożność - któryś zabobonny idiota gotów nas uznać za piekielne pomioty i być na tyle głupi, by zamiast uciekać, próbować coś z tym zrobić.

Dostrzegam kilku knechtów na skraju placu - i staram się nie spuszczać z nich wzroku, aż nie znikną w głębi uliczki. Już parokrotnie zdarzało się, że przyczepiali się tacy do nas po występie, szczególnie w miastach, gdzie Kościół miał silne wpływy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słuchał z delikatnym uśmiechem tego co ma mu do powiedzenia wojenny weteran. Skinął powoli głową, nie zwracał uwagi na poczynania mistrza Eisena. Gdy nagle te dziwne zjawiska zaczęły mieć miejsca, raczej niemiał wyboru, by nie zwracać na to uwagi. Drgnął mocno i chwycił za rękojeść miecza rozglądając się powoli, gotów do walki.

Wszystko powoli zgasło... on również puścił rękojeść i spojrzał ponownie na weterana.

- Sztuczki.. dlatego właśnie nienawidze takich miejsc. - westchnął cicho. Stanął prosto, spoglądając na orszak

- Dobrze wyszkoleni, trzeba przyznać. - skinął głową z szacunkiem, on sam miał okazje dowodzić.. drużynami kuszniczymi, miecznikami, pikinierami i różnymi innymi jednostkami bojowymi, ale nigdy nie miał własnej, takiej którą by mógł sam szkolić i wzywać przy każdej okazji. Niestety stworzenie własnej armii to bardzo kosztowne i ryzykowne, król wtedy nie potrzebuje nawet radnych, aby obwołać cię banitą i kreatorem rebeli.

Uśmiechnął się w duchu, może kiedyś się uda.

- Ruszajmy już, sir.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...woah. To...to było... coś. Znacznie lepsze niż te chodzące projekcje zmarłych osób które odstawiliśmy w poprzednim mieście. Ale, ale, publiczność jest w szoku, więc muszę ich uspokoić.

- I to już wszystko, co na dzisiaj dla was przygotowaliśmy, mili widzowie. Mistrz Eisenheim po ostatniej, spektakularnym pokazie swej mocy musiał udać się do swoich komnat, by zażyć odświeżającej medytacji przenosząc się swą duszą na plan astralny. Tym samym z przykrością muszę was poinformować, że nasz dzisiejszy występ musi zostać w tym miejscu zakończony. Mam nadzieję, że wszyscy państwo wspaniale się bawiliście. Na koniec dodam tylko, że nie musicie się martwić, albowiem Mistrz Eisenheim Wszystkowidzący będzie przebywał w mieście jeszcze co najmniej przez parę dni, więc gdyby państwo zechcieli ponownie ujrzeć mistyczne tajemnice zapomnianych zakątków świata - zapraszamy ponownie!

Mówię to, ustawiona blisko miejsca, gdzie znajduje się skrytka w której ukryłam swoją szablę - pachoły lubią bowiem być agresywni...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

    Velard z Astrid był kupcem. Od dziesięcioleci nabywał towary, sprzedając je potem z zyskiem, tam gdzie udało się zarobić najwięcej. Choć z początku taki los mu nie odpowiadał, szybko przekonał się, że stokroć lepiej jest mieć własny  dom w mieście i kilka faktorii rozproszonych po kraju, niż głodować i nie dojadać jako najemnik, co i rusz wymigując się od śmierci pod katowskim toporem, czy na magnackiej szubienicy. Przez te lata zaskarbił sobie przyjaźń kilku wpływowych mieszczan, zyskał uznanie i renomę w kupieckim światku a przy okazji zarobił tyle, że stać go było na wszystkie te luksusy, które stracił gdy jego ojciec- rycerz od siedmiu boleści- popadł w długi i musiał zastawić rodzinny dwór, by nie zawisnąć za długi. Velard przez długie lata pracował nas to, by nie kojarzono go z  rodziną: wyzbył się herbu, zarzucił nazwisko i wyniósł się do wielkiego miasta. Do dziś wszystko szło jak po maśle i gdyby nie ten idiota Garad, dalej by tak było! Niestety, jego przeklęty brat nie miał głowy ani do interesów, ani do karczemnych biesiad.  Gdyby nie wywodzili się z jednej krwi,  już dawno wywaliłby go na zbity pysk. Z drugiej jednak strony, gdzie znalazłby kogoś równie głupiego, by wykonywał bez szemrania jego polecenia? Wszak, dzięki swemu bratu, pozbył się na dobre nie jednego konkurenta.

  Kupiec westchnął ciężko widząc, jak jego główny rękodajny dostaje bobu od niewiasty. Tym niemniej musiał przyznać, że ten ewidentnie sobie na to zasłużył. Po jaka cholerę pchał się na scenę i to jeszcze po kilku  kuflach Ale wypitych w  jakimś portowym szynku? Tym niemniej jak zwykle, to na młodego przedsiębiorcę spadał obowiązek  ratowania honoru rodziny. Może i był szelmą prowadzącą zakulisowe gierki, ale przed ludem Brasiengarf, musiał grać cnotliwego męża. Poza tym, pomysł jaki powoli świtał mu w głowie w związku z przygodna trupą artystów, zaskakiwał jego samego. Przecież jako filantrop sztuki i wspomożyciel jej adeptów, zyska jeszcze większe poważanie i rozgłos. Kto wie, może nawet dostanie się dzięki tym kuglarzom, przed oblicze samego Księcia. Na sama myśl o tym, zatarł ręce, po czym poprawiając czarny kapelusz z piórem począł przyglądać się widowisku, które- musiał przyznać- zrobiło na nim wrażenie. Gdy wrzawa publiki ucichła, był już ostatecznie utwierdzony w przekonaniu, że jego plan jest wręcz genialny. Gdy więc elfickie siostry zeszły już ze sceny a kurtyna opadła ostatecznie, kupiec udał się za kulisy. Nie było to trudne, jeśli miało się przy sobie dostateczna ilość złota.

- Szlachetne Panie, czy mógłbym was prosić o posłuchanie?

Naprawdę nienawidził tego służalczego tonu. Wystarczająco długo musiał się płaszczyć przed obliczem lordów i paniąt, trzymając głowę niemalże przy samej posadzce bogatych komnat. Potrafił go jednak zdzierżyć, uśmiechając się w myślach do wyższego celu, jaki zamierzał osiągnąć.

***

    Ano co tu mówić Jasny Panie. -  odrzekł Madouc, nieco speszony pochwałą z ust kogoś urodzonego pod herbem-  Jego Ekscelencja mnie na dwór przygarnął kilka lat temu i kazał młodych oćwiczyć, tom i oćwiczył jako mnie samego uczono kiedy to jeszcze za stary na wojaczkę w armii książęcej nie byłem. Posłuszne to chłopaki i bitne, ale jak który do karczmy zboczy to Brońcie Bogowie, gotów i cała piwniczkę opróżnić- tu stary weteran zaśmiał się rubasznie, ukazując braki w uzębieniu,  czy to spowodowane chorobą, czy też jakimś czekanikiem, który go w twarz zdzielił. 

    Z wolna otoczenie jakie mijali poczęło się zmieniać. Domy poczęły rosnąć i coraz bardziej zadziwiać zdobnictwem. Znać było, że przechodzili przez dzielnicę kupiecką, bo gwarno w niej było niczym w ulu. Co i rusz przed zbrojnym orszakiem, umykała jakaś wędrowna przekupka, czy klient, który zbyt długo gapił się w jeden stragan. Tłum rozstępował się spiesznie przed  biskupimi ludźmi, czy to ze strachu przed orężną siła, czy też z szacunku dla instytucji, której wolę ów wypełniał.  Trzeba rzec, iż de Brasienowie byli niezwykle tolerancyjnymi ludźmi i w murach ich miasta wciąż nie jedna rodzina w spokoju wyznawała wiarę w Bogów, pod pieczą biskupa.

    W końcu zostawili za sobą zgiełk kupieckich kramów i przechodząc przez bramę weszli do Wyższego Miasta. Straż nie robiła im problemów, albowiem wszyscy tui znali ludzi Jego Ekscelencji  Domy tu był wysokie, budowane z kamienia i zdobione tak dalece, że za złoto i klejnoty nadające krasy jednemu budynkowi, można by chyba było kupić ze trzy wioski. Nad wszystkim jednak górował ogromny gmach Wszechtechnicznego Uniwersytetu, budynek ogromny, skrywający swe skarby wiedzy pod wielką kopułą powleczona złotem. Orszak wciąż był zbyt daleko, by młody rycerz mógł doświadczyć ogromu tej  budowli w całości, tym niemniej nawet z oddalenia jej widok robił nie małe wrażenie.

    Madouc tymczasem skierował oddział w lewo, mijając rząd bogatych domów należących do wszelkiej maści naukowców i urzędników. Na końcu alejki, skręcił gwałtownie w praw i skinąwszy na powitanie strażnikowi w tych samych barwach, co on sam, przeprowadził wszystkich przez bramę.

- Jesteście wolni chłopcy- zakomenderował raźno- Tylko żeby mi który o ćwiczeniach wieczornych nie zapomniał bo sam kijem obiję tak, że wszyscy Bogowie razem wzięci poskładać takiego rady nie dadzą

Trzeba było oddać, że stary weteran miał u swoich ludzi posłuch. Młody .szlachcic nie mógł dosłyszeć nawet cienia kpiny czy  ukradkowego śmiechu, ze strony młodych rekrutów. Ludzie po prostu rozeszli się do swoich obowiązków, kłaniając się na pożegnanie. Nie sposób było stwierdzić, czy oddają w ten sposób szacunek szlachetnie urodzonemu gościowi, czy swemu dowódcy. Żelazna dyscyplina panująca wśród tych ludzi, przywodzić mogła na myśl Zakon Palladynów. Z reszta kto wie, może i starzec miał z nimi styczność. Nie od dziś wiadomo, że wśród Niższych Braci i Braci Służebnej, nie raz można było spotkać chłopskiego syna. 

  Przeszli przez szeroki, rozległy ogród, obecnie rozkwitający w pełnio. Tui i ówdzie ktoś przycinał krzewy i modelował ozdobne drzewka, które Biskup sprowadził znad Wąskiego Morza. Sama rezydencja wielmoży zaskakiwała jednak skromnością i prostotą, zupełnie jakby należała do jakiegoś miejscowego rzemieślnika. Zbudowana, ze zwykłego, surowego kamienia, pokryta najpospolitszym dachem, i oprawiona w szereg rzeźbionych kunsztownie ozdób, mogła równie dobrze uchodzić za dom bogatszego kowala czy jubilera.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podszedł do mnie ten wyelegantowany gość wyglądający na jakiegoś kupca, i zaczął - choć muszę przyznać,  grzecznie - domagać się wejścia za kulisy i spotkania ze starym oszustem. Chciałam go spławić - niech idzie w cholerę, Eisenheim i tak teraz śpi - ale jednak złoto... złota nigdy za wiele. Eisen będzie mi musiał to wybaczyć.

Kazałam mu czekać, sama czym prędzej usunęłam z widoku szczurze truchła, starłam pentagram, świece wrzuciłam do skrzyni; z naszego "mistrza" zaś zdarłam koc i chlusnęłam w twarz wodą z misy stojącej nieopodal.

- Wstajemy, stary leniu, jakiś jegomość zapłacił nieźle, by się z tobą zobaczyć.

Następnie skoncentrowałam się, jak tylko mogłam, by dać Alice znać, co się dzieje. Potrzebuję cię tu, pilnuj myszołowa, bo jest tu jakiś obcy gość; może być niebezpieczny.

I upewniwszy się, że Eisenheim jest już dostatecznie przytomny, by nawiązać jakiś dialog, wpuściłam za kurtynę mężczyznę, który przedstawił się jako Velard z Astrid, sama zaś wyszłam na zewnątrz, by pilnować, czy aby zaniepokojeni przedstawieniem strażnicy nie postanowili wrócić i narobić nam problemów.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prowadzil konia za uzde patrząc gdzieś przed siebie, wyglądał na zamyślonego lub rozmarzonego. Uśmiechnąl się pod nosem na opowieść weterana Madouca. Pokiwal powoli glową, biały warkocz zakołysał się przy tym na plecach.

- Faktycznie, waść.  Przyznać trzeba, że pańska drużyna wygląda na świetnie wyćwiczoną. - teraz pozwolił sobie zerknąć jeszcze raz po orszaku. Delikatnie uniósł podbródek, co było raczej często spotykanym gestem w osób szlacheckiej krwi.

Przyjrzał się strażnikom przy bramie i miejsca, gdzie miał go ugościć Jego Ekscelencja

- Jego Ekscelencja, jak widze, żyje skromnie. - Obejrzał jeszcze raz budynek, następnie spojrzał na roślinność i tutaj uśmiechnął się mocniej.

- Wspaniałe krzewy. - Tym razem nie zwracał się do weterana, zapewne głośno myślał. Słowa wypowiedziane z podziwem i z pewnością z przynajmniej lekkim zachwytem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Ork wyglądał wyjątkowo nieogarnięcie. Facet który wpychał się do jego łba zdecydowanie nie miał kultury, bo przy okazji ściągał na niego ból głowy i lekkie mdłości - wszelkie zakłócenia kontaktu, odchylenia od normy, aury i inne takie dla zwykłego orczego umysłu były delikatnie mówiąc nieprzyjemne. Usiadł tam gdzie stał, czyli na uboczu ulicy i pocierał skronie powoooli myśląc.

- Zadanie, przodkowie, ugh... - burknął pod nosem i uniósł wzrok. Do portu szło się... taa, chyba w prawo. Trzeba będzie wynegocjować porządną stawkę od tych wszystkich przodków, nie ma za darmo, cholerni marudni eteryczni starcy. Po jeszcze chwili tępego kontemplowania przestrzeni podniósł się sprawnie i już z typowym dla siebie bystrym spojrzeniem i sprężystym, pewnym krokiem ruszył 'tam, gdzie bladoskórzy cumują wielkie łodzie'.

- Durna archaiczna gwara - mruknął do siebie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...