Skocz do zawartości

Historia Gnoma


Ed

Rekomendowane odpowiedzi

Zagadnięty w karczmie:

- Coś o sobie?

Mruczy jakby do siebie, powtarzając pytanie. Po chwili namysłu odpowiada może specjalnie, a może tylko w pijackim amoku:

- Panie, jem teraz! Jak skończy się napitek i dziewki rozejdą, znajdę czas dla bardów i skrybów co by se moją osobę zarachowali... A teraz bawmy się!

Jakiś czas później gdy sala nieco opustoszała, a gwar ucichł zebrało się kilku zacnych podróżników wokół Xeloxa, który pod wpływem trunku i zachęty towarzyszy podjął taką przeto opowieść:

Byłek ja kiedyś kompanem wielkiego rycerza! Znaczy on był od bitki... a ja od talerza. Razu pewnego dołączył do nas starzec, choć był z niego całkiem zwinny i przebiegły "kwiatek". Zawsze sam zjadał ze trzy miski zupy, a do sakwy nie wrzucił ni marnej złotówy. Miał ci on pewien szczegół ciekawy, otóż nosił, jak mówił księgę, ot tak dla zabawy. Mówię sobie dziwak jaki, bo jak można czytać dla draki?

Kiedyś nieszczęście się stało. Rozniecając ognisko, na szatę dziada, iskra mi upadła. Dziadek spał, a ja nieświadom swego uczynku przy cieple i blasku odpłynąłem ku plażom snu i wiecznego piasku. Wtem mi swąd zaleciał, co by się szmaty paliły! Zerwałem się co żywo poszukiwać przyczyny. Patrzę, a staruch się pali! więc chwyciłem jego bukłak i dalej polewam, a tu płomień w górę! Widać dziad jeden popijał gorzałę. Mówię sobie, spłonie cały, a ja przez to nie dostanę strawy! Tak być nie może, ale co począć gdy ogień tak zorze!? Wtem znienacka starzec się podnosi! Ja no to wytrzeszczam swe oczy! Dziadek przez chwilę tak stał zdezorientowany, po czym wyrzekł słowo, a płomienie ustały! Spłonął praktycznie cały jego dobytek. Prawie, bo tom był nietknięty, podobnie jak i skóra tego włóczęgi...

Na dzień drugi już byliśmy w drodze, znaczy ja i mój nowy mistrz, co się przed nim ogień korze. Sir Luksus musiał być nieźle zdziwiony, bo zamiast śniadania powiał go list podpisany: Xelox, kiedyś Twój uniżony...

Mag, bo tak mi się mentor określił, wziął mnie na termin bom go przyrzekł nie zdradzić, co za sztuką włada. A tamtymi czasy magia była karana. Czasem nawet śmiercią w efekcie! Więc stałem się współwinny zbrodni, przez pragnienie poznania tej sztuki, co za zakazaną uchodzi. A poznanie jej nie było takie łatwe. Wszak nie umiałem czytać, a co dopiero stawiać znaki. Mistrz nie pochwalił mnie zaś ani razu by dodać otuchy, za to często karcił rózgą co to nią usuwał sprzed siebie drogowe kupy...

Mijały miesiące, a ja już czytałem płynnie nawet niezrozumiałe teksty typu: Wywindowaliśmy się z rozentuzjazmowanego tłumu... i wiele, wiele innych, których już nawet napisać nie potrafię, lecz nie przeczytałem jeszcze ani jednego wersu z księgi, która zwana była magiczną. Tak mi upłynął rok pierwszy.

Na wiosnę, gdy śniegi puściły pewnego pięknego poranka spytałem wprost, tak z zaskoczenia: Mistrzu kiedy dojdę do czynienia? Przecie już czytam płynnie i pewnie poradzę sobie z pismem spisanym w Twej księdze? - On tylko spojrzał na mnie z politowaniem, wziął księgę i podał nad popiołem ogniska. Onieśmielony zrazu niepewnie lecz w końcu wziąłem z jego ręki opasłe tomisko. Jeszcze gdy przez moment razem trzymaliśmy księgę usłyszałem coś jakby szept starego tylko żem nie zwrócił wtedy na to uwagi, bo nie rozumiałem czynu powagi... Począłem przerzucać strony po kolei widząc same obrazy, a to ptaka na niebie, a to górskiego potoku strumienie, lecz ni w ząb liter. Tak doszedłem do końca tomu. Spytałem: Co to wszystko do diaska znaczy!? - Lecz mistrz tylko milczał i z zapałem jajecznicę wcinał. Gdym ochłonął mocząc stopy w płynącej nieopodal rzeczce, podszedł do mnie mistrz bez uprzedzenia czy wyraźnej przyczyny i podjął jakby dialog sam z sobą:

- ...ale co znaczą te ryciny, gdzie tu słowa!?

- Widzisz dziecko to jest język magii, spójrz dalej niż normalnie widzisz, a zobaczysz słowa. Wiem to trudne, ja sam bardzo mało widzę, lecz jak raz się zobaczy tę cienką granicę...

Po czym zamilkł nieznacznie się uśmiechając... Po latach domyślam się, że bardziej niż z mojej niewiedzy śmiał się z siebie za młodu gdy jego mistrz wpędzał go w podobne kompleksy.

Tak mi powoli otwierał mistrz oczy najpierw na trawę, później na łąkę, drzewa, a w końcu i las. Ciężko to opowiedzieć, ale gdy drugi rok upłynął, mistrz pozwolił mi jeszcze raz otworzyć księgę i wtedy ujrzałem ukryte litery, które zlały się w słowa, a słowa w czyny...

Tak się moje profesja maga narodziła. Kiedyś może coś jeszcze dołożę do tej opowieści, lecz teraz w brzuchu mi się kręci. Muszę was opuścić, drodzy towarzysze, aby w wychodku odbyć posiedzenie i naradzić się z sobą jak zwalczyć łaknienie...

[align=center]***[/align]

Pewnego wieczoru gnom zajechał pod karczmę na swoim rumaku, Harleyu. Popatrzył przez chwilę na latarnię i ćmy które pomyliły ją ze słońcem. Zastanawiał się nad wyborem jakiego dokonał przed kilkoma dniami... Przez wiele lat starał się zgłębić tajniki magii. Nie można przez to rozumieć sztuki rzucania czarów, bo to dzieje się samo przez się. Raczej chodziło mu o jej zrozumienie. Od początków nauki najbardziej interesowało go jak rzeczy się dzieją. Tak jak i teraz patrząc na ćmy. Na pytanie postawione sobie samemu potrafił dać doskonałą odpowiedź.

- Ćma rozróżnia kierunki orientując się według światła księżyca. Lecąc w wybranym kierunku, znaczy się na wprost, cały czas bierze poprawkę na najjaśniejszy obiekt w polu widzenia. Zazwyczaj księżyc, a w tym wypadku na latarnię. Zatacza coraz mniejsze kręgi bo latarnia jest o wiele bliżej niż księżyc i przez to po spirali zmierza do źródła światła ku niechybnej śmierci w starciu z płomieniem świecy...

Przypominał sobie słowa swojego mentora w szkole magów. Tak, szkoła magów. Ile wspomnień, ile radości i ile bólu, każdego po trosze, jak mawiał jakiś uczeń, a może i jakiś czarodziej? Rozważał przez chwilę kto był taki sarkastyczny, lecz nie mógł sobie przypomnieć. Sarkazm... Jakże wysoko można się wzbić i jak boleśnie upaść właśnie przez sarkazm. Co by nie myślał już o sarkazmie to dzięki niemu był ulubieńcem uczonych, którzy oferowali mu tyle wiedzy w zamian za te kilka zdań, które były zaprzeczeniem jego natury. Tak czy inaczej ukończył termin z papierem maga i statusem arystokraty. Właśnie, ledwo ukończył studia, a tak często zastanawiał się co będzie dalej. Gildia do której trafił, w sumie z przypadku, opłaciła naukę, a teraz pewnie upomni się o usługi. Lecz nie perspektywa zajęcia rodziła niepokój w jego sercu tylko niewiara w swoje możliwości. W zdanie egzaminów. Wtedy to okazało się jak sprawnym magiem jest gnom patrzący właśnie na latarnię. Który potrafił zabić Ognistego olbrzyma jednym czarem! Dostał nagrodę za swe osiągnięcia. Właśnie z jej powodu tak wszystko wspominał, nie był pewien czy dobrze uczynił. Pozwolono świeżo upieczonemu magowi wybrać specjalizację spośród trzech, wybrał Nekromancję choć poza mglistym pojęciem, czym para się ta sztuka nie wiedział nic, ani co będzie dalej, ani jakie konsekwencje będzie miał wybór.

Stał więc Xelox, bo tak miał na imię ów gnom, o którym mowa i patrzył na latarnię rozwijając w myśli różne scenariusze. Gdzie rzuci go los, co pocznie gdy gildia upomni się o jego nauki i jak spłaci długi? Tyle pytań, żadnej odpowiedzi. Gnom wiedział, że o grosz nie będzie łatwo, próbował już zaklinać swą moc w broni, lecz z mizernym skutkiem. Teraz dojechał do celu. Wielkie miasto, wielkie możliwości, tu ma nadzieje znaleźć intratne zajęcie, lecz jaki to zawód wybierze? Tego jeszcze nie wiedział. Hmm... Zabawne, ile to myśli może przelecieć przez głowę w ciągu kilku sekund, ciekawe jak to się dzieje?

[align=center]***[/align]

Gdy wszedłem do Jego pokoju od razu zauważyłem, że nie śni zbyt spokojnie... Szczerze mówiąc wyglądał jakby śnił mu się koszmar. Przewracał się z boku na bok i zrzucił już praktycznie całą pościel z łóżka. Została mu tylko pod głową poduszka, ta stara i śmierdząca, którą przyniósł ze sobą... Gdy jego głowa na niej spoczęła na powrót uspokoił się, ale musiałem przerwać ten sen. Zbliżała się pora audiencji i mimo, że książę nie sypiał dobrze od kilku dni zażyczył sobie aby koniecznie go obudzić. Znałem Go już jakiś czas więc wiedziałem, co znaczy polecenie wydane takim tonem...

- Książę, pora wstawać... Panie, już dzień... PALI SIĘ!!! – nic, żadnej reakcji. Pomyślałem, został tylko jeden sposób...

– Anieeelski ooorszak juuuż pooo Cieeebiee idzieee...

- Co!? Umarłem!? – zerwał się książę – Nie przecież mówię... – dopiero po chwili zauważył mnie, ale Jego poduszka już leciała w moją stronę! – Ty niewdzięczny! Jak mogłeś!? Idę spać..

- Ale panie, już pora...

- Pora na co!? Janie nie zawracaj mi głowy, daj spać...

- Audiencja zaraz się zaczyna. Panie...

- Ile razy Ci mówić, żebyś mnie tak nie tytułował kiedy nie ma nikogo w pobliżu! Masz mi mówić Xelox w taki sam sposób jak ja Ci mówię Janie!

- Xelox! Ty obiboku robota czeka, wstawaj!

- Ile razy będziesz mi przypominał ten pierwszy dzień w pałacu? Zachowywałem się jak kretyn. Żałuje tego, ale teraz już się poprawiłem. Prawda tatku? – zapytał wypinając język.

- A ile razy panicz będzie mi wypominać mój wiek?

- Znów mi się śniła – zmienił temat, a ja chyba dałem poznać po sobie zdziwienie bo zaraz dodał – Ale dość o smutkach...

- Niech panicz opowie jeśli chce, a moje zafrasowanie spowodował fakt iż myślałem, że księciu śnił się koszmar...?

- Bo to był koszmar... Ciężko to... Widzisz tylko raz byłem w łożu i tylko z nią... Ale, żebyś zrozumiał tą historię muszę zacząć od początku.

Wszystko działo się niedługo po tym jak skończyłem pobierać nauki w szkole magów. Dostałem księgę... Widzisz, w akademii panował taki zwyczaj, że absolwent mógł sobie wybrać tom z zakazanej biblioteki... Zazwyczaj taka księga kierowała dalszym rozwojem profesji... Gdy ja wszedłem do biblioteki od razu zauważyłem taką samą księgę jaką miał mój pierwszy mistrz, lecz obok była inna, z której wręcz słyszałem głos! Dziś już wiem od kogo ten głos dochodził, a zagłuszał on krzyki wielu... Ale po kolei. Wybrałem księgę o dumnym tytule Vεκρομαντεία , co po naszemu znaczy Nekromancja mając jedynie mgliste pojęcie co to znaczy... Widzę, że kiwasz głową więc wyjaśnię. Otóż nekromancja to forma praktyk magicznych, w której czarujący – nekromanta – przyzywa duchy zmarłych w celu poznania przyszłości lub celach własnych, na przykład usług. Wiedziałem, że będę musiał zarabiać sztuką, której się nauczyłem więc przepowiadanie przyszłości uznałem za całkiem intratne zajęcie... Jaki ja byłem wtedy głupi! Mistrzowie przestraszyli się mojego wyboru, ale najwyraźniej uznali, że jeśli komuś uda się opanować magię spisaną tysiące lat wcześniej w Tej księdze, to właśnie mi. Mylili się i to bardzo, chociaż... Zaraz do tego dojdę. Wyruszyłem w życie ze skromnym dobytkiem, a najcenniejszym co miałem była księga. Wiec pieniądze szybko się skończyły, ale zanim to się stało dotarłem do stolicy. Zamieszkałem w starej gildii, która to opłaciła moje nauki. Szybko upomnieli się o swoje. Miałem zniszczyć zamek nieposłusznemu wasalowi. Wyruszyłem w drogę zastanawiając się jak tego dokonać i jedynym skutecznym rozwiązaniem wydała mi się moja księga. Już ją przeczytałem od początku do końca kilka razy i były tam opisane dwie niebywale potężne inkantacje. Wiedziałem wtedy, że muszą być silne bo były spisane językiem, którego rozszyfrowanie zajęło mi miesiąc. Jak potężne, dowiedziałem się bardzo szybko. Ponieważ dotarłem niebawem do granic włości podległych zamkowi, celowi mojej misji. Za pieniądze od gildii wykupiłem domek w pobliżu murów, tam zacząłem przygotowania do obrzędów. Potrzebowałem kawałka muru, który chciałem zburzyć i kilka bardziej wyszukanych sprzętów bo demon... Tak demon! Widzę na Twojej twarzy strach...

- Po prostu nie wiem gdzie tu panienka, o której miał panicz opowiadać... Zamiast tego dowiaduję się, że panicz paktował z diabłami...

- Aaa taaak, słodka Lady z zamku. Słodka była dla mnie, dla innych tyranką... Jak tylko wieść się rozeszła, że nowy mieszkaniec wydaje pieniądze to na lewo, to na prawo, aby zebrać dziwne, wtedy mówili ekscentryczne, sprzęty, zainteresowała się mną sama Pani zamku. Rzecz jasna postanowiła wybadać sprawę. Kilka dni przed ukończeniem mojej klątwy żołnierze zapukali do moich drzwi. Otwierać w imię pani na włościach! Krzyczeli i walili w drzwi wzmocnione czarem... Hi, hi! Śmiałem się, ale wiedziałem, że nie będę mógł zbyt długo siedzieć w zamknięciu... Wychodek był na zewnątrz... Brak pomyślunku, przyznaję. Otworzyłem więc drzwi, uprzednio ukrywszy sprzęty rzucając na nie zaklęcie lewitacji i niewidzialności... Aparatura krążyła pod dachem gdy idioci, wojacy przeglądali szpargały zielska z łąk i pól okolicznych... - Tłumaczyłem wam, że jestem tylko zielarzem... - Mówię do nich, ale musieli mieć jakieś podejrzenia bo postanowili zabrać mnie na audiencję do samego zamku... Jakie było moje zdziwienie gdy nie wylądowałem w lochu tylko, wtedy tego nie widziałem, najlepszym pokoju w całej posiadłości. W chwilę po wyjściu żołnierzy weszła Ona, ubrana jednie w zwiewną szatę... - Wiedziałam, że musisz być ciekawy... - Powiedziała tylko tyle, zrzuciła szatę i przywarła do moich ust... Teraz wiem, że takie nazywają blacharami, czyli łasymi na brzęk szlachetnego metalu w trzosie... Wtedy poczułem się jak w niebie, ale to jest zbyt intymne, żebym o tym opowiadał... Odszedłem z zamku po kilku dniach pełen mieszanych uczuć, ale zawsze byłem wierny obowiązkom. Wtedy także postanowiłem wykonać zadanie! Zmieniłem tylko koncepcję jego wykonania... Gdy wezwałem demona udało mi się zapanować nad nim na tyle, żeby mnie słuchał i wykonywał oprócz swojej woli w pierwszej kolejności moje polecenia... Rozkazałem tonem nie znoszącym sprzeciwu: Diable zburz ten zamek, u którego murów stoję, lecz nikt ma nie zginąć. Użyj swojej mocy, aby mury skruszyć, ale tak aby nikogo nie zabić! W tym momencie woda w kotle zawrzała, usłyszałem wycie pomieszane ze śmiechem demona wylatującego przez komin - Ooczyyyywiścieeeeeee!!! - Szybko użyłem portalu wcześniej przygotowanego do ucieczki. W jednej chwili stanąłem na najwyższym pagórku w bezpiecznej odległości i zacząłem przyglądać się wywołanej przez siebie potędze. Ale moje zdziwienie było ogromne gdy doszły do mnie krzyki, nie strachu, lecz bólu! Telepatycznie zawołałem demona, aby się wytłumaczył, a ten drwiąc ze mnie pokazał mi tylko to, co sam widział... Ranił ludzi, zwierzęta, wszystko, co żyło lecz nie zabijał. Zobaczyłem ją... jak jej łoże się pali, jak jej skóra puchnie, jak jej włosy zamieniają się w popiół, jak opętana szałem bólu skoczyła do fosy przez okno. Musiała przeżyć, lecz straszne musi być jej życie dzisiaj.

Powiedziałem do demona dość! Lecz w odpowiedzi usłyszałem tylko śmiech. Moja rozpacz była wielka, nie chciałem tego, co osiągnąłem. Na szczęście miałem jedną furtkę na taki obrót sprawy. Drugie potężne zaklęcie z księgi. Z opisów wynikało, że to czysta energia jeszcze potężniejszego demona niż tego przeze mnie przywołanego, który teraz urósł od cierpienia i krzyków ranionych prze siebie ludzi. Jego sylwetka zajmowała objętość porównywalną z tą zajmowaną przez zamek leżący teraz w gruzach. Począłem wypowiadać inkantację: Tasogare yori mo kuraki mono chi no nagare yori akaki mono toki no nagare ni uzumore shi idai na nanji no na ni oite ware, koko ni yami ni chkawan warera ga mae ni tachi fusagari shi subete no oroka naru mono ni ware to nanji chikara hitoshiku horobi o ataen koto o... - przerwał bo w pokoju zaczęło robić się dziwnie... Po chwili kontynuował. - Księga już nie istnieje ale jej magia nadal jest silna. Nieważne. Zaklęcie w przekładzie na zwykły język nie ma żadnej mocy, a brzmi mniej więcej: Mocy brzasku i zmroku pochowana w purpurowej krwi strumieniu, naznaczona upływem czasu, wzywam cie. W twoim imieniu oddaję siebie! Niech głupcy co na mojej drodze stoją zostaną zniszczeniu mocą twoją, którą i ja władam! Oczywiście demon zrozumiał zagrożenie i rzucił się przytomnie do ucieczki, ale jego ciało stało się zbyt wielkie aby ucieczka była szybka. Za to energia jaką wyzwoliłem szczęśliwie mnie nie pochłonęła, dotarła do demona w postaci kuli czystej antymaterii, niszcząc go chyba na dobre. To było pierwsze i zarazem ostatnie zadanie jakie wykonałem dla gildii...

- Panie...

- Tak Janie?

- Czas już się zbierać, dokończy Panicz innym razem.

- Dobrze, tylko jedna prośba, nie wygadaj tej historii nikomu...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szczerze to opowiadanie mnie nie zachwyciło.

Najbardziej przyczepie się do języka ..cóż bywał miejscami strasznie toporny.

Niepotrzebnie bawiłeś się w jego stylizacje, które miejscami brzmiały po prostu sztucznie i mi przeszkadzały w czytaniu.

No i wątki tak się nie trzymają całości, są pourywane i niespójne. Może warto by było rozwinąć jeden, ale za to porządnie?

Ale to dopiero początek, więc nie pozostaje Ci nic innego jak dalsze szlifowanie swoich umiejętności pisarskich :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powiedz... jaki jest cel tych topornych rymów?  ???

Tego jednego nie jestem chyba w stanie zrozumieć ;P

Co do wątków, to faktycznie nie są specjalnie spójne. Niby się jakoś do siebie odnoszą, ale te zależności są zbyt mgliste, by sugerować o jakiejś logicznej całości. O. teraz mnie się topornie zrymowało.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedyś próbowałem swoich sił z szykiem przestawnym. A całość napisana została dawno temu jako profil do gry tekstowej i każda część odnosiła się do jakiegoś wydarzenia w grze. W sumie wstawiłem dwie części pierwsze tylko po to żeby ostatnia nie była tak wyrwana z kontekstu. Swoją drogą kiedyś byłem dumny z tych koślawych rymów. Nie mniej jest to jeden z pierwszych tekstów jakie stworzyłem i zdaję sobie sprawę z jego ułomności.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...