Skocz do zawartości

Alkaria - amatorska powieść fantasy


alkaria

Rekomendowane odpowiedzi

Zapraszam do przeczytania mojej powieści pod tytułem Alkaria. Jest to nowa wersja "starej" książki.

Więcej informacji na

www.alkaria.net.pl

Krótki opis:

Alkaria to pełna przygód opowieść z dziedziny fantastyki o pokonywaniu zła i lęków, również tych, które skrywamy w głębi duszy. Odpowiada też na pytanie, czym tak naprawdę jest miłość oraz udowadnia, że owo uczucie może być silniejsze niż wszechwładna śmierć.

Fragment powieści:

Stałam na wierzchołku wysokiego klifu, o stromym, poszarpanym brzegu, u stóp którego rozpościerało się skąpane w ogniu jezioro. Kobaltowy odcień wody kontrastował z czerwono-żółtymi językami płomieni, które niczym delfiny wydobywały się spod tafli ku górze, po czym lądowały i ginęły gdzieś pod powierzchnią fal. Blask odbijający się w wodzie rozświetlał ciemny horyzont, który nagle otworzył przede mną swoją tajemniczą skarbnicę.

Omiotłam zdumionym spojrzeniem cały widnokrąg i obiekty znajdujące się poniżej linii skał. Na pierwszy plan wysuwały się kolosalne budynki tłoczące się ciasno ze sobą, przypominające zapomniane miasta starożytnej Persji. Całość została wzniesiona na wapiennych skałach oraz granitowych płaskowyżach. U stóp owych wzniesień i gigantycznych głazów były płonące rzeczki zawijające swą zygzakowatość ku zachodowi, strzeliste budowle o szerokich fasadach i arkadach, których ciemny kolor grafitowego kamienia odbijał jasny blask wszechobecnych płomieni.

Na obrzeżach miasta widniały ogromne płyty, ciosane z dziwnego minerału, idealnie gładkie, a zarazem pokarbowane; pięły się na wysokość kilkuset metrów, przewyższając niektóre budynki miasta. Na ich płaszczyźnie wygrawerowano złote inskrypcje w dziwnym języku i przepiękną kobietę, której szata i włosy płonęły żółtym ogniem. Kolejne płyty były odwrócone tyłem, ku centrum, dlatego nie mogłam ujrzeć przedstawionych na nich postaci, ale domyśliłam się, że każda z nich atakowana jest przez szpony żywiołu.

Marmurowa brama okalająca przód jednego z największych budynków również płonęła, miała kształt rozłożonego ogona pawia, przez którego oczka przechodziły i przelatywały różne istoty. Jej struktura była idealnie biała, dlatego odbijała istniejące morze ognia niczym lustro. Od jej podnóża biegły strome schody, okalane przez zielone pnącza i żółty mech, który nie imał się języków pochłaniającego wszystko wokół ognia.

Ekspansywne kłębowiska jaskrawych płomieni, paszcze żarłocznego żywiołu oraz różnobarwne pasma pulsującej poświaty kłębiły się wokół każdej materii – żywej czy też martwej, pozostawiając zaledwie skrawki połaci, których zaborczy żywioł jeszcze nie ogarnął. Całe miasto, wręcz monstrualne w swoim rozmiarze, monumentalne wzniesienia, doliny i rośliny, jak również każda żywa istota nosiła na sobie piętno ognia. Zdawało się, że ów żywioł kieruje wszystkimi istotami, które poruszały się niemal jednym rytmem, podczas gdy miliardy strzelistych płomieni odchodziło od ich ciał i statecznych przedmiotów wokół, na kształt wijących się węży, które bezustannie szukają swego pożywienia – powietrza.

(...)

Wiedząc iż to mara na jawie, bez namysłu skoczyłam z klifu, pikując szybko głową w dół, po czym wylądowałam z głośnym pluskiem w jeziorze. Ciepło rozlało się po moim ciele niczym łagodzący balsam, a ogniste potwory, przez które przedzierałam się płynąc, nie okazały się tak straszne – ustępowały mi miejsca, tarasując drogę, jakby były żywe i widziały niewidocznymi oczyma moją postać.

Wyszłam na brzeg, na którym zielonkawy ogień chłonął urodzajną trawę, wydawało mi się, że żywioł i rośliny stały się braćmi, bowiem płomienie przybierały kolor tego, na czym osiadały. Kolorowe grzyby, porozmieszczane w zabawnie równych rzędach, promieniowały coraz to bardziej zróżnicowanymi odcieniami, począwszy od mrocznych barw czarnej ziemi, a skończywszy na ostrej żółci, wyrzucając snopy blasku ku górze, po czym tworzyły nakładającą się na ciemny krajobraz tęczę.

Zrozumiałam, iż obecny tu ogień nie jest taki, jaki znam ze swojego świata – nie jest demonem, który wyłącznie niszczy czy odbiera życie, nie jest katem zadającym upiorny ból. Wręcz przeciwnie, zdawał się być moim przyjacielem, który nakłaniał zmysł wzroku do wyostrzenia i spojrzenia na to, co niewidoczne dla oczu. Prowadził mnie, popychając za pomocą lekkiego wiatru, chcąc wciągnąć w głąb tej płonącej krainy. Ogień był jak Banhi, który ową cząstkę niezwykłej formy magii nosi zawsze na sobie niczym dostojną koronę.

Księga Druga, rozdział Erranat, str. 341-342.

___________________________________________________________________________________________

Zapraszam  :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Istotnie, muszę przyznać, iż opisy przeważają w książce, ocierając się o niegdyś zarzucany patos, do którego niestety mam słabość, jednak akcja również się pojawia. W Księdze Drugiej widnieją liczne sceny walk, ucieczek, samotnej tułaczki i walki o przetrwanie. Tak więc, mimo wszystko zachęcam do czytania :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na życzenie zamieszczam fragment walki.

Soness podniósł jeden z długich mieczy leżących nieopodal i zbliżył się do mnie. Omiotłam spojrzeniem jego kroczącą posturę, analizując wiele czynników. Oceniłam, że potencjalny wróg jest ode mnie wyższy, jednak o wiele cięższy, a także stwierdziłam fakt, że mimo iż nie pochodzimy z tej samej rasy, mamy takie same narządy wewnętrzne i słabe punkty na ciele. Błyskawicznie przypomniałam sobie wszystkie lekcje Orena: pchnięcia, rodzaje zasłon, postawy, kroki, pracę nóg, kontrataki. Cała teoria jak i praktyka błysnęły przed moimi oczami. Mój mózg był jak superszybki kalkulator, oceniający szansę na przeżycie i sposoby na uśmiercenie przeciwnika. Przez chwilę poczułam się, jakby to wcale nie była swoista symulacja walki.

Oren stanął blisko, zupełnie jakby chciał w razie czego mnie obronić. Nie wierzył, że zdołam wygrać z centaurem, co mnie trochę zasmuciło.

Soness pozwolił, abym zaatakowała pierwsza – stał ze stoickim spokojem, czekając na mój ruch. Jego koński ogon powiewał na chłodnym wietrze, a opalony tors odbijał promienie porannego słońca.

Zaatakowałam niezwykle szybko, celując ostrze w lewą stronę jego piersi. Dostrzegłam lekkie zdziwienie Sonessa, lecz nie zawahał się i równie szybko zablokował mój atak.

Jego pchnięcia były niezwykle silne. Z trudem je odpierałam, już po kilku uderzeniach stali poczułam ból w ramionach. Zdałam sobie sprawę, że Oren nie traktował mnie podczas treningów jak wroga. Dostrzegłam to w zdecydowanych ruchach centaura – nie oszczędzał mnie i zapewne nie zważał na fakt, że jestem słabszą kobietą.

Przez jakiś czas (który zapewne był krótki) nasza walka przypominała grę w tenisa: odpieranie ataków przeciwnika i czekanie na jego chwilę nieuwagi. Soness doskonale walczył. Choć na pierwszy rzut oka wydawał się ociężały, potrafił w jednej chwili oderwać cztery kopyta od podłoża i wykonać podskok, aby uchronić się przed podcięciem. Udawało mu się również przewidywać moje ciosy oraz pchnięcia, przypomniałam sobie naukę Orena o mowie ciała i miałam zamiar zastosować taktykę zmylenia.

W pewnym momencie jego ostrze przecięło moją rękę. Poczułam tylko lekkie szczypanie, adrenalina płynąca w żyłach przyćmiła ból i fakt zranienia. Kątem oka dostrzegłam Orena, który zrobił krok do przodu, aby mi pomóc i Jaspera, który go zatrzymał. Dobiegł do mnie też głos Kanjriego, jednak słyszałam go jakby zza grubego muru.

Nagle cały świat zatrzymał się w ułamku sekundy; w moich uszach zadudnił dziwny tętent, widziany obraz zamazał się, a w głowie poczułam zawroty. W tej jednej chwili cała teoria, lekcje, wszelkie nazwy i wszystko inne związane z nauką straciło swoje znaczenie. W walkach z Orenem zdarzało mi się zranić, czasami nawet własnym ostrzem, z czego on miał niezły ubaw, jednak ta krew, która teraz pojawiła się na mojej ranie, była czymś więcej. Poczułam, że to walka na śmierć i życie. Instynktownie broniłam się przed uderzeniami centaura, nie analizując już tego, co robię. Moje ciało było napędzane przez jakąś nieznaną dotąd siłę, która kierowała mną niczym marionetką.

W końcu całą swą mocą pchnęłam ostrze w jego kierunku. Uskoczył w ostatniej chwili, jednak potknął się i upadł. Obłok kurzu, który wzbił się w powietrze, nie powstrzymał mnie od wbicia miecza w ziemię, tuż obok twarzy leżącego Sonessa.

Dookoła zapadła absolutna cisza.

Oddychałam głęboko, starając się uspokoić napięte mięśnie i dudniące serce. Choć walka nie trwała długo, była niezwykle męcząca, czułam się jak po dalekobieżnym maratonie.

Dopiero po chwili zauważyłam, że ostrze mojego miecza stało się czarne… Zupełnie jakbym zamoczyła je w lepkiej, gęstej substancji przypominającej smołę. Połyskiwało też bladym, żółtym światłem, które było dziwnie nienaturalne.

Przestraszona, puściłam rękojeść miecza i odeszłam do tyłu, nadal wpatrując się w ostrze. Soness podniósł się i wyjął miecz z ziemi. W jego dłoni szybko zmienił swoją barwę na srebrną.

– Znasz czary – powiedział, oddychając nieco szybciej, choć wyglądał, jakby w ogóle nie był zmęczony walką.

– Nie – odparłam zdziwiona równie jak pozostali.

– To pchnięcie nie było twoje. Nie masz tyle siły. To znaczy, ja jestem dzieckiem i określona siła w atakach nie jest mi pisana. Również ciało kobiety nie wytworzy określonej energii do tak mocnego uderzenia – powiedział Jasper, wpatrując się w ostrze.

– Co masz na myśli? – spytałam.

– Amanda nie pochodzi z naszego świata. Być może ma moce, o których nie wiemy? – Głos Orena zabrzmiał mało przekonywująco. Odniosłam wrażenie, że chce mnie ochronić, tłumacząc tę dziwną moc i maź na ostrzu.

Zastanawiałam się przez moment, wbijając wzrok we własne dłonie. Analizując ostatnie pchnięcie, uzmysłowiłam sobie, iż rzeczywiście poczułam się nieswojo. Zupełnie, jakby tajemnicza moc dodała mi sił, jakby ten atak nie należał do końca do mnie… Zdałam sobie sprawę, że wystarczyło kilka centymetrów dalej wbić miecz, a centaur byłby już ze swoimi przodkami.

Księga Pierwsza, rozdział Drużyna, str. 156-158

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Przeczytałem pierwszych kilka stron Twojej powieści oraz drugi z zamieszczonych przez Ciebie fragmentów. Muszę przyznać, że literówek nie ma prawie wcale, parę znalazłem, ale rozbiegły się, paskudy, zanim wziąłem się za odnotowanie ich lokalizacji.

Jak zostało wcześniej powiedziane, całość wręcz ocieka patosem. To tylko moja opinia i nie chcę nią nikogo krzywdzić, jednak takie nagromadzenie wzniosłych wyrażeń (dla przykładu: niemal w każdym dłuższym akapicie znajduje się wzmianka o sercu) wraz z dystansem podmiotu lirycznego do swoich przygód sprawia, że tekst odbiera się jak relację z marzeń sennych osoby będącej w transie (może to dziwne porównanie, ale takie właśnie skojarzenia przychodzą mi na myśl). Brak tu akcentowania niektórych partii tekstu, brak zmian tempa, brak dynamizmu nawet w opisie starcia, brak błędów postaci, brakuje mi ponadto odrobiny niedopowiedzeń - słowem, ciężko poczuć to, co dzieje się w świecie powieści.

Smoki są nieskazitelnie bursztynowe i szlachetne, złe postacie - szaleńczo czarne i w cień obleczone, reakcje podmiotu lirycznego - za każdym razem bardzo intensywne. Wszystko jest mocno stereotypowe. Niestety.

To, co przeczytałem, wskazuje na to, że jest to kolejna opowieść typu "od zera do bohatera" z podmiotem lirycznym w większej mierze reagującym na zmiany w otoczeniu, aniżeli działającym na własną rękę; z wiernymi przyjaciółmi; z zakazaną miłością; ze światem, gdzie zło jest wyraźnie złem i nie można go pomylić z niczym innym; z bohaterką, która dzięki swojej nadzwyczajnej wrażliwości dostrzega i przeżywa coś więcej niż pozostali; z wielkim czarnym charakterem, który może zostać pokonany jedynie przez wspomnianą osobę; z objawiającym się talentem magicznym, jakby nie mogło być mowy o fantastycznej przygodzie bez tego; oraz z wyraźnie zaznaczonymi wątkami autobiograficznymi.

No i trudno mi wyobrazić sobie podcięcie, przed którym czteronoga istota pokroju centaura musiałaby chronić się oderwaniem wszystkich kopyt od ziemi, wszak nie byłoby łatwo dla atakującego sięgnąć dalszych odnóży będąc zwróconym mniej więcej frontalnie do przeciwnika ;) Nieco też nie rozumiem łatwości, z jaką przewróciło się wspomniane wcześniej stworzenie. Raczej ciężko jest także wyobrazić sobie konia, który runął jak długi z powodu jednego źle postawionego kroku, w sytuacji gdy nie porusza się on z dużą prędkością.

Tekst obfituje w opisy uczuć - jak na mój gust - aż za bardzo, ale przyznać należy, że ma to swój urok i może się podobać. Użyte słownictwo jest bogate, zdania jak i całe akapity są zgrabnie ułożone - pod tym względem naprawdę niewiele można zarzucić.

Zazdroszczę i gratuluję pasji oraz ogromnego poświęcenia, które doprowadziły do powstania tego tekstu.

Mój komentarz miał na celu przedstawienie jedynie mojej opinii, o której to z pewnością nie da się rzec, że jest jedynie słuszna i obiektywna ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam i dziękuję za kolejną opinię. Z tym patosem jest tak, że albo ktoś go lubi, albo nie. Na podstawie różnych komentarzy, które do mnie docierają, mogę stwierdzić, iż osoby zirytowane pewną wzniosłością powieści są w mniejszości, toteż myślę że to kwestia preferencji czytelniczych. Chciałabym prosić o rozwinięcie określenia "brak błędów postaci", gdyż nie bardzo rozumiem, o co chodzi. Jeśli chodzi o stwierdzenie, że "Alkaria" jest powieścią typu "od zera do bohatera", to nie zgodzę się z tą opinią, gdyż głównym zamierzeniem książki jest ukazanie faktu, że główni bohaterowie okazują się być kimś innym, jednak nie będę pisać na czym to polega, gdyż zdradziłabym zakończenie książki.

Pozwolę sobie zacytować wypowiedź:

To, co przeczytałem, wskazuje na to, że jest to kolejna opowieść typu "od zera do bohatera" z podmiotem lirycznym w większej mierze reagującym na zmiany w otoczeniu, aniżeli działającym na własną rękę; z wiernymi przyjaciółmi; z zakazaną miłością; ze światem, gdzie zło jest wyraźnie złem i nie można go pomylić z niczym innym; z bohaterką, która dzięki swojej nadzwyczajnej wrażliwości dostrzega i przeżywa coś więcej niż pozostali; z wielkim czarnym charakterem, który może zostać pokonany jedynie przez wspomnianą osobę; z objawiającym się talentem magicznym, jakby nie mogło być mowy o fantastycznej przygodzie bez tego; oraz z wyraźnie zaznaczonymi wątkami autobiograficznymi.

I co do całości tej opinii mogę przyznać, że tak jest, ale też nie do końca, ale tu też należałoby dobrnąć do końca i pionty powieści. Być może powyższe określenia są stereotypowe lub cechujące daną dziedzinę, zależy od punktu widzenia.

Kończąc na niefortunnym upadku centaura, to na swoją obronę mogę jedynie stwierdzić, że co my - kobiety - wiemy o walce wręcz, fizyce czy grawitacji występującej podczas bitwy. Można zdać się jedynie na wyobraźnię, niźli na realizm zachowań. A więc przyznaję, tutaj ubytki w wiedzy autorki.

Swoją drogą chciałabym zauważyć dziwną zbieżność, która mnie, jako autorce powyższego dzieła, wydaje się dość kuriozalna. Czytający zadają mi masę pytań, czy nie wydaję owego dzieła oraz czy próbowałam działać w tym kierunku, podczas gdy inni zarzucają kompletny brak talentu czy umiejętności pisarskich (mam na myśli inne opinie, niż te występujące tutaj). Przez to ciężko stwierdzić, czy to kwestia upodobań czytelników czy być może książka nie powinna ujrzeć "światła dziennego". Ciężka dola autora ;)

Pozdrawiam i mimo wszystko zachęcam do czytania całości :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Swoją drogą chciałabym zauważyć dziwną zbieżność, która mnie, jako autorce powyższego dzieła, wydaje się dość kuriozalna. Czytający zadają mi masę pytań, czy nie wydaję owego dzieła oraz czy próbowałam działać w tym kierunku, podczas gdy inni zarzucają kompletny brak talentu czy umiejętności pisarskich

Braku umiejętności zarzucić ci w żadnym razie nie można. Problem w tym, że twój styl prowokuje skrajne emocje - nagromadzenie poetyki i rozbudowanych opisów albo zachwyci, albo zniechęci. Powiem szczerze, że ja należę raczej do tej drugiej grupy, ale mimo to w żadnym wypadku nie powiedziałbym, że brak ci talentu. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mówiąc dosyć lakonicznie o błędach postaci miałem na myśli to, że bohaterowie powieści czasem popełniają oczywiste wręcz błędy, co znacznie przybliża ich czytelnikowi.

Nie ukrywam, że być może skuszę się na przeczytanie całości tekstu, ponieważ zafascynowała mnie możliwość bezpośredniej dysputy z autorem (w tym wypadku Autorką) ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...