Skocz do zawartości

"Gdy rozum śpi..." - sesja


Murky

Rekomendowane odpowiedzi

[align=center]„Gdy rozum śpi…”

[/align]

[align=center]Dramatis Personae:

[/align]

I- Bohaterowie graczy:

GORN

Biografia:

Dzieciństwo pamiętam słabo. Jak przez mgłę widzę rodzinną chatę i twarze rodziców. Wyraźnie pamiętam tylko jedną historię z tamtych lat, która zapisała się w mojej pamięci krwawymi literami i ciągle mnie prześladuje w snach.

W wieku 7 lat często pomagałem ojcu w pracach na polu. Pewnego razu, gdy wracaliśmy już do domu napadły na nas elfy. Ojciec stanął w mojej obronie. Ale cóż mógł zdziałać uzbrojony tylko w widły, gdy przeciw niemu stanęło tuzin mieczy. Na moich oczach zadźgali go jak zwierzę. A na koniec zmusili mnie, bym do niego podszedł. Ojciec już konał. Ale nie to chcieli bym zobaczył. Jeden z elfów wyciągnął mały, ozdobny sztylet. Przyłożył go do gardła mojego ojca. "Patrz" - powiedział rozcinając mu gardło - "Tak się zabija. Patrz! Tak wygląda śmierć."

Potem wsiedli na konie. Myślałem, że zostawią mnie, po prostu odjadą, ale jedna z elfek podprowadziła do mnie swoją klacz i posadziła mnie na siodło.

Dopiero po miesiącach dowiedziałem się dlaczego to zrobiła. Kilka tygodni wcześniej poroniła. Widząc na drodze dziecko, choćby ludzkie znów przypomniała sobie swą stratę. Żal ożył, rozpacz wybuchła płomieniem, żeby go ugasić musiała odzyskać co straciła, okłamać los. A ja byłem tym straconym marzeniem.  Po prostu po nie sięgnęła, a ono się spełniło.

W wiosce elfów nie miałem łatwo. Gardzili mną już z samego tytułu, że byłem ludzkim dzieckiem. Pewnego dnia mąż elfki, która mnie przygarnęła nie mogąc mnie już znieść pod swym dachem obciął mi uszy. "Nie jesteś elfem"- rzekł łapiąc za sztylet. - "Nie będziesz już człowiekiem" - rzekł odcinając mi uszy. Nie przerwał, gdy krzyknąłem, nie przerwał, gdy zapłakałem.

Przez kilka tygodni chodziłem w bandażach. Nie straciłem słuchu, ale nie był on już tak czuły. Jedyne co zyskałem to życzliwość innych elfek z wioski, które zaczęły się litować nad okaleczonym dzieckiem.

Po kilku latach, gdy podrosłem postanowiłem opuścić wioskę. To nie było moje miejsce. Pożegnałem się z matką. Wręczyła mi na pożegnanie elfi sztylet. Taki sam jak ten, którym poderżnięto gardło mojego ojca i taki sam jak ten, którym obcięto mi uszy. Myślałem cisnąć ten sztylet jak najdalej, Ale powstrzymałem się. Ofiarowywała mi go z jakąś nabożną czcią, tak wielką i nie zrozumiałą dla mnie, że uwieżyłem, że to dar od serca, na chwałe i cześć dla mnie, nie na zgubę i upokorzenie.

Dalsze moje życie potoczyło się szybko. Zatrudniałem się przy pracach w polu i przy wyrębie drzew. Zarobione pieniądze zacząłem przepijać. Szybko zadłużyłem się u pracujących ze mną na wyrębie ludzi. Musiałem uciekać. I wtedy, na królewskim trakcie spotkałem jego. Rycerza zakonu róży. Toczył pojedynek z gryfem. Zwyciężył odrąbując poczwarze głowę, ale sam został poważnie ranny. Pomogłem mu. Wpakowałem go na jego konia i odwiozłem według jego zaleceń. Przygarnął mnie i wyszkolił w mieczu. Po dwóch latach zmarł, a jego syn przegonił mnie, nienawidząc mnie za odbieranie mu ojcowskiej miłości. Znów ruszyłem w świat mają ze sobą tylko miecz, który otrzymałem od rycerza zakonu róży, sztylet od mojej elfiej matki i  i nie odłączną towarzyszkę... Flaszkę wina.

Nie wiedziałem jaki los na mnie czeka, choć czułem, że szybko go poznam.

Zalety:

- dobrze władam mieczem

- silny i wytrzymały

- dobrze radzę sobie z przetrwaniem w odludnych miejscach

Wady:

- słabszy słuch

- nie potrafię władać żadną bronią oprócz mieczy

- mój wygląd (brak uszy) budzi strach, bądz niechęć

- mam problemy z alkoholem

- mam słabość do elfek

Wygląd:

- obcięte uszy (często chowam kalectwo za mocno naciągniętym kapturem)

- lekki, niedbały zarost

- ciemne, zkołtuniałe włosy

KARL LUDOVINGO BHANNACHT (wym. Banat)

Biografia:

Karl Ludovingo Bhannacht to najmłodszy potomek nowobogackiego, rzemieślniczego rodu. Gdyby jego ojciec nie dorobił się małej fortuny handlując nieruchomościami, a także stawiając magazyny oraz domy rzemiosła, Karl przyszedłby na świat jako Karol syn cieśli.

Wraz z przyjęciem "rycerskich" zwyczajów, ojciec postanowił przygotować swojego najmłodszego syna do kariery duchownego. Karl umiejscowiony został w klasztorze, gdzie - jako paniątko - nie pełnił żadnej znaczącej roli. Sprawował pieczę nad piwniczką z winem; otarł się jednak przy okazji nieco o arytmetykę, gramatykę, pisanie czy teologię. Potrafi również zacytować jednego czy drugiego klasyka, często jednak bez zrozumienia prawdziwego znaczenia tych słów.

Karl spędził w klasztorze kilka lat, jednak wtedy opat oraz kilku braci zakonnych zostało oskarżonych o herezję i straconych jako apostatów. Klasztor zamknięto i zaplombowano, cała sprawa zaś bliska była zatuszowania, kiedy nieszczęśliwie okazało się, że ojciec Karla zmarł, syn zaś zaginął w tajemniczych okolicznościach.

Niedoszły kapłan postanowił porzucić dotychczasowe życie i uchodząc przed gniewem brata zaszył się gdzieś na kilka miesięcy. Od tego czasu zajmuje się włóczęgostwem, drobną kradzieżą oraz przedpołudniowymi rozmowami z kurtyzanami. Karl - obecnie nazywany Ludwikiem - posiada jeszcze środki finansowe ulokowane w skrytkach w całym mieście, czasem jednak dorabia jako pomocnik przy inwentaryzacji magazynów u przyjaciela swego zmarłego ojca.

Słowem, jest to człowiek, który żadnej pracy fizycznej w życiu się nie podjął, nie ma większych ambicji, nigdy też samodzielnie nie przyczynił się do poprawy własnego losu.

Znaczący znajomi:

- starszy brat - patriarcha rodu,

- przyjaciel ojca.

Ludwik wynajmuje kąt do spania na strychu taniej jadłodajni "Fasola u Emmy".

Wygląd:

- 22-letni człowiek

- Niski

- Krótkie włosy

- Na pierwszy rzut oka nie wyróżniający się wyglądem

-  Znak szczególny: brak najmniejszego palca u lewej dłoni (wada wrodzona).

Ekwipunek:

całkiem sporo pieniędzy rozrzuconych w różnych zakamarkach miasta, ubranie (styl mieszczański ubogi), kozik, skrawki zabazgranego pergaminu, kawałek kredy, kilka monet.

Zalety:

- nie cierpi na niedobór gotówki,

- potrafi znaleźć wspólny język z rozmaitymi osobami,

- gdyby chciał, mógłby dosyć łatwo wyrwać się ze swojego niskiego stanu,

- dobrze czuje miasto,

Wady:

- nie potrafi się zdobyć na wysiłek ukończenia czegoś większego,

- jeśli w jego życiu nic się nie zmieni, zapewne czeka go marny koniec,

- nie potrafi walczyć, wspinać się i robić całej masy "przygodowych" rzeczy.

WILHELM

Biografia:

Wilhelm jest 26-cio letnim ludzkim mężczyzną. Jego matka była kapłanką pracującą w Przytułku dla Osieroconych przez Chaos. Miejsce te było schronieniem dla dzieci, których rodzice w wyniku spaczenia musieli zostać, lub zostali poprzez samosąd, zgładzeni. Bohater jednak nie znalazł się tam w wyniku takiego zdarzenia. Przez Przytułek przewijały się osoby spaczone oraz podejrzane o spaczenie przyprowadzone przez tłuszczę w celu osądzenia. Z jednym z takich „więźniów” owa kapłanka zaszła w ciążę. Mężczyzna zdołał zbiec, a po narodzinach Wilhelma kobietę wypędzono z Przytułku.

Chłopiec wychowywał się więc w ogólnej pogardzie i niechęci opiekunów pamiętających jego matkę, co szybko zauważyli rówieśnicy, choć po wielu latach mało kto pamiętał powód ogólnej odrazy. Wilhelm nauczył się życia w otoczeniu nieprzyjaciół i przestał ufać osobom, które przejawiały jakiekolwiek oznaki sympatii do niego. Mimo wszystko chłopak był ciekawy świata. Często pomagał w pracach wykonywanych w Przytułku, obserwował przyrodę. Szybko złapał podstawy obróbki drewna. Podczas jednego z nocnych spacerów z lampą w ręku niechcący spowodował wypadek, w wyniku którego spłonęła stodoła. Osądzony o konszachty z Chaosem nie mógł w żaden sposób się wybronić. Nie udowodniono mu nic, więc profilaktycznie obcięto mu palce prawej dłoni, zostawiając kciuk i wskazujący oraz przetrącono lewe kolano. Wilhelm nauczył się sprawnie posługiwać lewą ręką. Niestety, w wyniku dojrzewania noga sprawiała wiele problemów i dziś w wędrówce musi pomagać sobie laską.

W wieku 16 lat , gdy wpojono mu już umiejętności czytania i pisania oraz podstawy historii, stwierdził że Przytułek nie oferuje mu nic więcej. Przedsięwziął więc bodaj najbardziej wyrafinowany plan, jaki kiedykolwiek powstanie w jego głowie, otóż postanowił uciec z, było nie było, domu. Przygotowania trwały długo, aż w końcu nadeszła noc mająca przynieść wolność. Poszło gładko. Nie wiedział tylko, że choć wiedziano o jego zamiarach, nikt nie próbował go powstrzymać.

Kolejne lata spędził na tułaczce pomagając w gospodarstwach, będąc skrybą w domach kupieckich. W trakcie wędrówek nauczył się przetrwania w dziczy oraz łucznictwa, jednak z powodu dłoni, nigdy nie będzie robił tego wystarczająco szybko. Wybiera cele nieruchome z uśpioną uwagą, tylko z takimi ma szanse.

Wygląd:

Jest szczupłą postacią przeciętnego wzrostu. Często chodzi podrapany i poobijany, ciemne włosy ścina dopiero wtedy, gdy zaczynają mu przeszkadzać. Ma rzadki zarost, więc wygląda młodziej. Przy boku niemal zawsze ma laskę, choć ze względu na roztrzepanie szuka nowej kilka razy na tydzień. Ma małe, rozbiegane, jasne oczy. Garbi się.

Ekwipunek:

- nóż

- krótki łuk i kilka strzał

- plecak z różnymi drobnostkami (ptasie pióra, kilka haczyków, znaleziony po drodze kijek o intrygującym kształcie)

- igła i nici

Zalety:

- przetrwanie w dziczy

- sprawne posługiwanie się nożem

- potrafi wykonywać proste przedmioty z drewna

Wady:

- brak trzech palców u prawej dłoni

- kuleje na lewą nogę

- każdy przejaw magii uważa za zło

- nie grzeszy inteligencją

- miewa problemy z koncentracją

II - Bohaterowie niezależni:

(w tym dziale z czasem pojawią się imiona i krótkie rysy postaci niezależnych)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[align=center]Wstęp[/align]

Midenburg jest wyjątkowo parszywy o tej porze roku. Nie żeby zwykle wyglądał dużo lepiej, ale szare, przepełnione deszczem, jesienne dni znacząco uwypukliły wszechogarniający brud, ciasnotę i poczucie beznadziei. Położone nad Bystrą (dopływem znacznie szerszej i dłuższej Rysy) średniej wielkości miasteczko nigdy nie było metropolią, ale wycinka drzew z pobliskich lasów i spławianie ich do dalej położonych osad, a także handel darami lasu oraz wytworami miejscowych rzemieślników pozwalały na w miarę dostanie życie.

Niestety wydaje się, że Młotodzierżca zapomniał o wiernych owieczkach z tej części Imperium lub też, jak wolą przedstawiać to kapłani, postanowił poddać je próbie wiary. Od czasu, gdy pobliski klasztor został zamknięty, a wszyscy mnisi straceni pod zarzutem konszachtów z Chaosytami, miasto zaczęło chylić się ku upadkowi. Podsycani przez różnej maści klechów i podżegaczy mieszkańcy z wolna popadali w paranoję. Jednym z jej pierwszych, a zarazem najdramatyczniejszych,  przejawów było zrównanie z ziemią lokalnego przytułku dla spaczonych (jego mieszkańcy i personel zostali, rzecz jasna, „oczyszczeni” – zazwyczaj poprzez stos lub tortury). Nie ma dnia, by tłuszcza nie donosiła o dziwnych znakach na niebie i podejrzanych praktykach sąsiada. Zwykle (i słusznie) władze zrzucały tego typu rewelacje na karb ciemnoty i zabobonu, ale zdarzenia sprzed kilku dni radykalnie wpłynęły na sytuację. Jeden z łowców, Ian, przypadkowo natrafił bowiem na straszliwie zmasakrowane zwłoki niedawno zaginionych drwali. Wezwany na miejsce kapłan zeznał, że morderstwa noszą znamiona rytuałów Magii Chaosu.

Od tego czasu w Midenburgu rozpętało się prawdziwe piekło. Każdy podejrzewał każdego, donosom i samosądom nie było końca. Niemal codziennie szubienice uginały się pod ciężarem zwłok nowych „podejrzanych” (tym, że większość z nich okazywało się później niewinna nikt się nie przejmował). W odpowiedzi na postępujący zamęt burmistrz Rowan postanowił poprosić o pomoc przedstawicieli kościoła Sigmara z pobliskiego Attengardu. O dziwo, nie odmówiono mu jej. W rezultacie do miasta przybył sam Inkwizytor Decimus, jak mówią młoda, pałająca neofickim zapałem gwiazda kościoła.

Decimus niemal od razu przystąpił do działania. Po kilku dniach śledztwa ogłosił, że potrzebuje usług najemników, a szczegóły zadania zostaną ogłoszone za tydzień na placu miejskim pod ratuszem. Plotki głoszą, że dla tych, którzy wykonają zlecenie przewidziana jest amnestia i nagroda pieniężna. Jak nietrudno się domyśleć, te słowa spowodowały prawdziwą burzę w okolicy, a wszelkiej maści najemnicy, byli żołnierze, i – zwłaszcza – zwykłe rzezimieszki przybywały do Midenburga w iście przerażającym tempie…  

[align=center]Karczma „Pod Rajskim Pstrągiem” – dzień przemówienia Inkwizytora Decimusa[/align]

Przybytek, w którym przebywacie, wbrew nazwie ma niewiele wspólnego z rajem. Podobnie zresztą jak jadło w nim podawane. Niewielka, umieszczona po zewnętrznej stronie palisady chatynka wyraźnie chyli się ku upadkowi. Zapadnięta strzecha i powyszczypywane okiennice robią raczej smutne wrażenie. W środku wygląda to niewiele lepiej. Słoma, którą wyścielono klepisko nie była zmieniana od wieków, a rozklekotane, nieheblowane ławy prawdopodobnie pamiętają jeszcze czasy poprzedniego Imperatora. Mimo to w środku roi się od klientów. Za ten stan rzeczy trzeba najpewniej winić przypływ najemników zainteresowanych pracą dla Inkwizytora Decimusa, do których z resztą i wy, z różnych względów, należycie.

Klientela przybytku to dość różnorodna, hałaśliwa zbieranina: w ciasnej, śmierdzącej ciżbie możecie rozróżnić zarówno młodych, masywnych mężczyzn o widocznym na pierwszy rzut oka doświadczeniu bojowym, jak i zwykłych obwiesi i cwaniaczków szukających okazji do zarobku lub awantury. Rumor generowany przez nabuzowaną piwem i obietnicą zarobku hołotę przywodzi na myśl najazd barbarzyńskiej hordy – krzyki, prymitywny rechot i piski podszczypywanych kurew zagłuszają nieszczęsnego grajka, daremnie próbującego zwrócić na siebie uwagę gdzieś z drugiego końca izby.

WILHELM

Wieść o zburzeniu schroniska i wyrżnięciu jego mieszkańców budzi w tobie mieszane uczucia. Z jednej strony cieszysz się, że tych sukinsynów spotkała zasłużona kara za to jak potraktowali ciebie i matkę, ale z drugiej wiesz przecież, że byli między nimi i przyzwoici ludzie, którzy z pewnością nie mieli nic wspólnego z plugawą magią. Myśl o tym, że mógłbyś być w środku, gdy tłuszcza przeprowadziła krwawy szturm budzi w tobie grozę.  

Podobnie jak większość miasta słyszałeś o przyjeździe Inkwizytora Decimusa i jego ogłoszeniu. Cóż, robota pewnie będzie parszywa, ale kto wie, może akurat uda się skrobnąć parę groszy, a i przy okazji ubić Chaosytę lub dwóch? Ta myśl ucieka z twej głowy szybciej niż się pojawiła, kiedy tylko spojrzałeś na okaleczoną dłoń spoczywającą na zniszczonym stole. Zdajesz sobie sprawę, że jedyny Chaosyta z jakim miałbyś jakie takie szanse musiałby być związany i zakneblowany. Gdy tak siedzisz pogrążony w myślach podchodzi do ciebie niski młodzieniec o krótkich, ciemnych włosach. Gdy wreszcie udaje mu się rozepchnąć tłum na tyle, by spocząć na ławie i zamówić piwo, zauważasz, że jemu również brakuje jednego z palców. Na usta ciśnie ci się smutny, ironiczny uśmiech…  

KARL LUDOVINGO BHANNACHT

Dziś twojemu codziennemu spacerowi poza zgiełkiem miasta towarzyszy spora doza rozmyślań. Nigdy nie spodziewałbyś się, że sprawa z klasztorem przybierze taki rozmiar! Całe miasto zwariowało, wszędzie węszą spiski i Chaosytów. Swoją drogą do dziś nie możesz uwierzyć w swe szczęście. Cała heca z zaplombowaniem klasztoru zaczęła się akurat wtedy, kiedy posłano cię po zakupy do pobliskiej piekarni. Ocalony przez chleb! Kto by pomyślał? Żarty żartami, ale zdajesz sobie sprawę, że byłeś o krok od śmierci. Gdybyś nie zatrzymał się wtedy po te jabłka, na które miałeś tak wielką ochotę, zapewne poszedłbyś z dymem jak twoi „bracia”.

Niewesołe myśli budzą w tobie chęć na sznapsa. Sprawdzasz stan swojej kiesy i okazuje się, że masz tam jeszcze sporo brzęczących przyjaciół. Z braku lepszego zajęcia postanawiasz wejść do najbliższej karczmy. Choć „Pod Rajskim Pstrągiem” nie sprawia najlepszego wrażenia to wiesz, że i tak nie masz dziś szans znaleźć lepszego lokalu ze względu na warunki. Gdy otwierasz drzwi spogląda na ciebie armia zapijaczonych, brudnych troglodytów. Co tam, masz chęć się napić i nikt ci nie przeszkodzi. Podchodzisz do jednej z ław, robisz sobie miejsce i zamawiasz piwo. Po chwili zauważasz, że jeden z gości, dziwny facet z potwornie okaleczoną dłonią przygląda ci się z uśmiechem na ustach. Nie no, żaden cham nie będzie się z ciebie naśmiewał!

GORN

Znów musisz wracać do miasta. Jasna cholera, na samą myśl o smrodzie, jaki bije tam na każdym kroku, chce ci się rzygać. Problem w tym, że nie masz wyboru. Kiesa świeci pustkami, a twoja wierna przyjaciółka – butla - od dawna jest już sucha, a przecież dobra kobieta powinna być stale wilgotna! Pracując przy spławianiu drzew usłyszałeś plotki o pracy oferowanej przez Inkwizytora Decimusa. Nie za bardzo masz chęć maczać w tym palce, ale naprawdę potrzebujesz gotówki, a po za tym twój mentor nie raz mówił ci, że walka z Chaosytami to największa z zasług. Mimo, że nie zawsze brałeś jego słowa na poważnie to wiesz, że miasto zmierza w niebezpiecznym kierunku. Cóż, zobaczymy co przyniesie przyszłość. Dziś czas się napić!

Wkraczasz do karczmy „Pod Rajskim Pstrągiem” i na twoje usta od razu ciśnie się uśmiech. Jest gwarno, wesoło, wokół morze alkoholu – o tak, karczmy to jedyny powód, dla którego warto przebywać w mieście. Teraz tylko znaleźć jakiegoś frajera, który zasponsoruje ci gorzałkę. Nie lubisz zapoznawać się z ludźmi, ale lepsze to niż siedzieć w karczmie o suchym pysku. Chwila analizy otoczenia pozwala ci zidentyfikować gościa, który wydaje się być przy forsie. Zabawne, jak bardzo przypominało to polowanie – i tam i tu musisz obserwować z pozoru nieistotne szczegóły – pewny krok, wyprostowana postawa i ton pozwalają ci stwierdzić, że kurdupel siedzący z przodu, między grubasem, a kaleką z poucinanymi palcami ma co nieco w sakiewce. Tylko jak, u licha, go podejść…    

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

LUDWIK

Uczucie, które wywołuje niechętnie wspominana, a teraz powracająca przeszłość, trudno jest pomylić z jakimkolwiek innym. Pierwszej myśli towarzyszy lekki ucisk gdzieś wewnątrz trzewi. Następnie, w miarę jak powraca świadomość faktów przeszłych, przychodzi wrażenie bycia kąsanym przez drobne, nierzeczywiste owady, cały świat zaś zdaje się irytująco spowalniać. Wkrótce potem dochodzi się do stanu, kiedy myśli, nie mogąc się wyrwać z owej sadzawki wspomnień, brzęczą i wirują bez celu podobne na wpół zatopionym muchom. Ciężko pozbyć się wtedy uczucia, że wystarczy komuś jeno nadstawić ucha aby dosłyszeć to brzmienie duszy, zwłaszcza wywoływane przez tę jedną, najbardziej uporczywą...

Ludwik szybkim ruchem wydobył pływającą w piwie muchę i pstryknięciem wystrzelił ją pod ławę.

- Ty też bawiłeś się lampami?

Powracająca do kufla ręka zamarła wpół ruchu.

- Co powiedziałeś?

- To przez lampy? - siedzący obok młody mężczyzna skinął głową na wciąż wiszącą w powietrzu lewą rękę Ludwika. - Ja też kiedyś stłukłem jedną.

Karl Ludovingo Bhannacht położył lewą dłoń na blacie, tak aby każdy mógł jej się przyjrzeć, palcami prawej powędrował w górę kufla, po czym wydął lekko wargi i spojrzał uważniej - choć z ukosa - na nieznajomego. Ten zaś wydawał się być zarośniętym, nieco zgarbionym i obdrapanym osobnikiem, na dodatek właśnie uśmiechającym się półgębkiem. Wilkołak, pomyślał z lekkim rozbawieniem Ludwik. Cóż rzec takiemu?

Gwizdnięciem zwrócił na siebie uwagę dziewki karczemnej.

- Może postawisz kolejkę? - nieznajomy przerwał rodzącą się właśnie drwinę, odsłonił paskudnie okaleczoną prawicę i nieporadnie chwycił nią stojący nieopodal kubek. - Mamy chyba nieco wspólnego.

W zasadzie dlaczego by nie? Lepsze to niż czekanie, aż młokos-inkwizytor weźmie się do rzeczy.

Ludwik przejął od usługującej dzban i skinął z aprobatą.

- Postaw kubek; szkoda, żeby się rozlało. Więc, co to za lampy?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

GORN

Gorn już na progu poczuł ten utęskniony, tak miły jego sercu zapach. Całą zatłoczoną karczmę wypełniała gęsta woń promili, trunków wszelakich i to w ilościach, o których mógł tylko marzyć. Czuł się jakby wrócił do pierwszej ukochanej, z dziecięcych lat, a o której nigdy nie zapomniał i często z rozrzewnieniem wspominał.

Jego ukochana była tutaj. W każdym kuflu piwa, w każdym dzbanie wina. Ale to była miłość, za którą trzeba zapłacić.

Gorn z próżną nadzieją poszperał w kieszeniach spodni. Westchnął z rezygnacją, gdy znalazł w nich tylko dziury. Zaklął w myślach. Rozejrzał się bystrym wzrokiem.

Przeleciał po twarzach. Obdartusy bez grosza - pomyślał, gdy nagle w głębi karczmy, przy stoliku dostrzegł tych dwóch. Ten jeden zarośnięty z drewnianą laską w ręce nie wyglądał na bogacza, ale ten drugi; niski, o krótkich włosach...

Gorn wypiął pierś dodając sobie odwagi. Spróbuję - pomyślał i ruszył przez tłum.

Podszedł do ich stolika, już miał zagadnąć o kolejce, gdy usłyszał, że rozmawiają o jakiejś... Lampie? To go zdekoncentrowało, wydusił tylko:

- Witam...

Spojrzeli na niego zaskoczeni. Gdy niezręczna cisza zaczęła się przedłużać zagadnął ten młodszy o krótkich włosach:

- Czy my się znamy?

Gorn spojrzał na dłoń tamtego zaciśniętą na kuflu. Dostrzegł brakujący mały palec. Kątem oka zauważył, że ten brodaty, siedzący obok, też nie ma palców. Trzech u prawej ręki. Gorn lekko uśmiechnął się, od razu odzyskując werwę.

- Nie znamy się. - Rzekł już nie kryjąc się z uśmiechem. - Ale jest coś co łączy całą naszą trójkę.

Obaj pytająco podnieśli brew.

Gorn ściągnął naciągnięty na głowę kaptur. W tej karczmie widziano już wiele, ale i tak parę osób krzyknęło, kilku się cofnęło, a niosąca kufle kobieta zapiszczała przerażona upuszczając na ziemię cały alkohol. Gorn pod kapturem chował młodą twarz i nawet przystojną, gdyby nie zeszpeconą paskudnie zagojonymi ranami po obciętych uszach.

- Wszystkim nam życie coś odebrało. Mogę się przysiąść?

Ten krótkoobcięty nie zastanawiał się długo.

- Siadajcie. - Wskazał wielkopańskim gestem miejsce obok siebie.

Ten brodaty kiwnął tylko przyzwalająco głową, a gdy wszyscy zasiedli za stołem z kuflami w ręku rzekł serdecznym głosem:

- I tak oto przy stole zasiadły trzy kaleki.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

WILHELM

Wygląda jak kurze jajo. Wilhelm uśmiechał się do swojej myśli, gdy nowoprzybyły zasiadał do stołu. Najniższy z mężczyzn skinął na dziewkę, by ta przyniosła dodatkowy kubek.

- Nieźle cię życie urządziło, przyjacielu – rzekł mężczyzna z krótkimi włosami pochylając dzbanek nad dodatkowym kuflem.

Gość łapczywie chwycił naczynie i wypił duszkiem. Pragnienia nie można mu odmówić. Widocznie jest strudzony podróżą jeszcze bardziej niż życiem. Sapnął, stuknął kubkiem o blat stołu i beknął z cicha nie robiąc sobie nic z lekko uniesionych brwi karła, który nie zdążył nawet odstawić dzbanka.

- Faktycznie – zaczął krzywiąc twarz w grymasie drwiny - mojemu ojczymowi nie podobały się moje uszy.

- Nie jesteś tutejszy, skoro ludzie tak się dziwią twojemu widokowi – zauważył Wilhelm.

- No nie – mężczyzna spojrzał z ukosa na rozmówcę – prawdopodobnie jak ponad połowa przebywających w tej śmierdzącej dziurze.

Wilhelm zamyślił się. No tak.

- Ale o czym wy tu… - podjął gość.

- O lampach – odparł niski. – Więc która lampa rozcina naraz trzy palce?

- Szklana – Wilhelm pokręcił się na ławie strącając swoją laskę, która klapnęła w gnój rozpędziwszy kury. Bo słomą wyściółki w karczmie „Pod Rajskim Pstrągiem” nie nazywał chyba sam karczmarz. Mężczyzna pochylił się, podniósł drąg i oparł sobie o udo.

- Pech chciał, że upadłem z lampą w ręku na tyle niefortunnie, że rozciąłem sobie owe trzy brakujące palce. – Wilhelm spojrzał na rozmówców – Nie udało się ich uratować.

Mężczyźni pokiwali głowami.

Wszyscy się zgadzają, a pewnie też będą kłamać o swoim kalectwie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podczas waszej rozmowy wokół ani na chwilę nie ustaje zabawa. Piwo leje się strumieniami, a kolejni goście staczają się pod stoły przegrywając heroiczną walkę z lokalnym wytwórstwem browarniczym. Namolny grajek dał sobie wreszcie spokój z próbami zyskania aprobaty dla swoich - dość nikłych – umiejętności muzycznych i dołączył do popijawy. W pewnym momencie swobodny nastrój burzy odgłos uderzenia, a następnie krzyk kobiety. Zwracając głowy w stronę źródła hałasu zauważacie potężnie zbudowanego mężczyznę  ocierającego twarz z rozlanego trunku i wrzeszczącego na jedną z dziewek służebnych. Młoda, niezbyt urodziwa kobieta leży na ziemi patrząc na napastnika z przerażeniem, a z jej rozbitej wargi sączy się wąska strużka krwi.

- Tu murwo francowana, jak łazisz, niech cię diabli! – wrzasnął brutal i uderzył ręką w blat – całe odzienie zniszczone! Świnie pasać, a nie ludzi obsługiwać, krowo niezdarna!

- Przepraszam, panie, to się więcej nie powtórzy – bąka dziewczyna podnosząc się z brudnej wyściółki, bezskutecznie starając się oczyścić niemiłosiernie zszargany fartuszek. Nieporadny gest wywołał pośród zgromadzonej gawiedzi falę drwiącego śmiechu. Spłoszona dziewka czym prędzej skryła się na zapleczu. Nadal rechocząc towarzysze brutala pogratulowali mu „poskromienia” niezdary, a sam sprawca, dumny jak paw, powrócił do pijaństwa. Po chwili sytuacja wraca do normy, a goście, jak gdyby nic się nie stało, powrócili do przerwanych rozmów.

[align=center]

***

[/align]

Jakiś czas później słyszycie zgrzyt otwieranych drzwi i, zgodnie z niepisaną zasadą wszystkich mordowni, spoglądacie w kierunku nowoprzybyłego. Niski, krępy mężczyzna o szerokich, żylastych ramionach i długiej potarganej brodzie rozgląda się w poszukiwaniu wolnego miejsca. Po chwili spogląda w waszym kierunku, a w jego oczach rozpala się ogień zainteresowania. Gdy zbliża się ku wam dostrzegacie, że jego proste odzienie jest w żałosnym stanie, nawet jak na tutejsze standardy, a smród od niego bijący z całą pewnością powaliłby bawołu.

- No patrzajta chopy, kogo moje oczy widzom! – rzuca ochrypłym od przepicia głosem patrząc bezpośrednio na Gorna – Uchaty! Poznajesz mnie, czyś może zapomniał już o druchu ze z wyrębu? A? Po pinendzem przyszedł, co to mi je wisisz – powiedział kładąc sękate łapy na stół – to jak bedzie? Dasz po dobroci, czy muszem ci gnaty przetrącić?    

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

GORN

Gorn zaklnął cicho na widok drwala.

- Kaj piniądze mosz?! - Warknął przybysz schylając się nad stolikiem. Zionęło od niego gnojówką, potem i szczynami.

- Uspokój się Dieter. - Gorn wstał, spojrzał drwalowi w oczy. Dieter już po chwili, spuścił wzrok, chrząknął zmieszany.

- A chędożyć to, przeca zaraz i tak nas wszystkich diabli zeżrom jak Avana i Molda.

Gorn drgnął, ale dopiero po chwili zapytał.

- Co ich spotkało?

- Dawnoś na wyrębie nie był, do lasu nie chadzał, ale to głośna sprawa, w mieście nawet już znana. - Dieter bez pytania dosiadł się do stolika. - Morduje ktosik w lesie ludzi. Już łośmiu znaleźli! Avana som żem znalozł. Jaki zmasakrowany! Ledwo żem spojrzał, rzygnąć musiałem!

- Znaleźli sprawcę - Zapytał szorstkim głosem. - Wiadomo już kto to był.

- Gdzie tam! - Dieter machnął z rezygnacją ręką. - Nikt nie wiy, kto to. Ciągle gnojka szukają. Pono diabli ich pokąsali. Kanonik był nawet powiedział, że złe w tym paluchy maczało.

Zapadła krótka cisza, jakby na pamięć, na uczczenie zabitych.

- Wypadałoby tero wypić za Avana i Molda. Toż to nasi kompani z wyrębu byli. - Wymownie spojrzał na Gorna.

- To idz i sobie coś kup. - Odparł mu kąśliwie.

- Co!? - Dieter zerwał się na równe nogi, ze wściekłości poczerwieniał na gębie. -Ty gnojku zawszony! Małoś napożyczał! Jo tu w karczmie poru znajomków mam. Zakrzyknę, a rozliczymy się, tak byś mnie nie zapomniał.

Gorn wstał gotów wyjść na zewnątrz, ale na chwilę się zawahał, spojrzał na mężczyzn siedzących przy stoliku. Nie oczekiwał, że zaoferują pomoc. Przecież dopiero się poznali. Nie byli to jego przyjaciele. Jeszcze nimi nie byli.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

LUDWIK

Nowo przybyły dziadyga śmierdział niemiłosiernie. Śmierdział, dosiadł się do ławy bez słowa pozdrowienia ani pozwolenia, wrzeszczał, a do tego groził temu z uciętymi uszami. Raczej nie robił dobrego wrażenia. Ludwik czekał tylko na pauzę w perorze, ażeby zakończyć tę farsę i go zbyć. Kiedyś musi w końcu wziąć oddech.

- No, to jak będzie? Mam cię oćwiczyć? Zaraz no chycę pałę... - brodacz odchylił się i uniósł kułak imitując zamach zapowiadaną pałą dla zwiększenia efektu. Niesiony pasją zrobił to gwałtownie, do tego stopnia, że potrącił kogoś za swoimi plecami.

Nagle dał się słyszeć pisk, brzęk i trzask wybijające się ponad karczemny harmider. Zapadła na mgnienie oka cisza wypełniona została serią soczystych przekleństw przy akompaniamencie cichego kobiecego lamentu. Zza pleców dziadygi wyłonił się oblany piwem już po raz wtóry brutal. Okrutnie, w brzuch, kopnął półleżącą dziewkę, która pod siłą ciosu upadła w gnój zalegający polepę. Sapiąc jak zwierz uniósł spojrzenie na zamarłego śmierdziela.

- Ja tylko...

- Nie lubię cię. - gwałtowne uderzenie w skroń skutecznie usunęło dziadygę z pola widzenia.

Może i proste rozwiązania są najlepsze?, myśl jak błyskawica zdążyła przemknąć Ludwikowi przez głowę. W tym samym momencie w karczmie nastał nieopisany zgiełk.

Nagle wydarzenia potoczyły się bardzo szybko.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

WILHELM

Ojoj, jak mocno, pomyślał Wilhelm, gdy agresywny brodacz bezwładnie osuwał się w gnój.

Brutal odwrócił się w stronę nadbiegającej dwójki rosłych młodzieńców, prawdopodobnie wykidajłów i synów kowala bądź piekarza, którzy byli zbyt ciemni, by pomóc ojcu w pracy. Agresor z gracją schylił się przed sierpowym pierwszego i powalił go celnym kopniakiem w kolano. Drugiego oponenta nie pozbył się tak łatwo i obaj zwarli się wpadając na ławę. Ludzie odskoczyli, kury rozbiegły się gubiąc pióra, a gliniana zastawa poleciała z brzękiem.

Wilhelm spojrzał na swoich rozmówców. Karzeł gdzieś zniknął, a ten bez uszu patrzył na burdę z odrobiną obrzydzenia.

Upadek Brutala był sygnałem jego kompanii do ataku. Ruszyli z rykiem przewalając ławę. Gdzieś przeraźliwie piszczała kobieta. Biegnąca grupa zadeptała leżącą służkę i bez pardonu rzuciła się na walczących. Mniej odważni z dalszej części izby rzucili pierwszymi kuflami.

- Pomocy! – wrzeszczał karczmarz – mało karczmy nie rozwalą!

Trzeba stąd jak najszybciej wyjść. Wilhelm ponownie spojrzał na bezuchego towarzysza. Ten wyrwał jedną z luźniejszych desek stołu i, robiąc niczym mieczem, rzucił się w stronę źródła zamieszek. To zostałem sam, szybko zauważył mężczyzna i z trudem wstał zza stołu.

Długą chwilę zajęło mu lawirowanie między walczącymi.  Nie obyło się bez zadrapań i stłuczeń. Gdy w końcu dotarł do wyjścia, przez które z różną prędkością wypadali goście, potknął się o leżące w gnoju ciało i upadł jak długi na twarz. Poczuł na sobie buty.

Musiał przez krótki okres czasu leżeć nieprzytomny, bo ocucił go wrzask tuż nad głową:

- Wy kurwie syny! Poszli won stąd! Którego wtrącić do ciemnicy?!

Następnie chwycono go za kapotę, wywleczono na zewnątrz i rzucono w błoto. Gdy chciał wstać, but przyszpilił go do ziemi.

- Leż, śmieciu – rzucił mężczyzna z pałką stojący nad nim.

Wilhelm potem długo się zastanawiał, jakim kryterium kierowała się straż, gdy wypuszczono część gości, a część rzucono przy nim uważając za winnych.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

GORN

Gorn zaklnął patrząc jak przed nim rozpętuje się karczmowa burda, o rozmachu miejskich zamieszek.

Trzeba się stąd wynosić co prędzej.

Chwycił za jedną z desek od stołu, szarpnął, wyrwał i dzierżąc jak miecz zaczął torować sobie drogę.

Stanął przed drzwiami, już miał przez nie przejść, gdy otwarły się przed nim z głośnym trzaskiem. Do środka wpadło kilkunastu mężczyz w strojach strażników.

Nim zdążył zareagować dostał pałką po głowie i na wpół przytomnego wywlekli go na zewnątrz.

Po chwili rumor ucichł. Wokół siebie widział innych leżących i pilnowanych przez strażników. Zaczął dochodzić do siebie, choć ból w głowie nasilał się z każdą chwilą.

- Burd wam się zachciało, łotry skończone! - wrzeszczał ktoś  nad nim. - I to teraz, gdy sam inkizytor Decimus w mieście przebywa! Ale ja was nauczę jak się zachować, posiedzicie w naszym lochu to od razu głupoty z waszych łbów wylecą!

- Żądam amnesti! - krzyknął Gorn.

-  Co? Co? Który to powiedział?

Strażnicy podnieśli mężczyznę z ziemi. Dowódca podszedł do niego, zatrzymał się tuż przy nim i rzekł:

- Co, żeś chciał?

- Zgłaszam się na ochotnika do misji inkwizytora. Obiecywano amnestię każdemu kto...

- Patrzcie wy go! - Strażnik roześmiał się. - Myślisz pewnie, że u Decimusa lżejszy los cię czeka niż w naszej ciemnicy! Głupiś! A po za tym najemników inkwizytor szuka nie byle jakich, a nie obdartusów. Miecz nosisz, ale uszy ci obcieli, więc machać nim nie umiesz!

Jeden z jego ludzi podszedł do dowódcy. Szepnął mu coś do ucha.

- Dobra. - Podjął na nowo już poważnym tonem. - Inkwizytor potrzebuje paru ludzi do doglądania koni i brudnej roboty. Zgłasza się ktoś? Tylko pamiętajcie, że tam gdzie wybiera się Decimus łatwiej o śmierć niż w naszym lochu.

- Ja się zgłaszam. - Rzekł Gorn.

- I ja.

- Ja też.

- Nikt więcej? Dobra. Tych trzech do ratusza, reszta do lochu.

Gorn dopiero teraz zobaczył tamtych dwóch.

To byli ci z karczmy. Ci sami, z którymi zdążył wypić jeden kufelek.

Najwidoczniej sam los chciał ich połączyć, tylko jaki miał w tym plan?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[align=center] Ten sam dzień, Wieczór. Plac przed ratuszem. [/align]

Kilka godzin po „pogawędce” z miejscowym wymiarem sprawiedliwości nadszedł wreszcie czas, by wysłuchać długo oczekiwanego przemówienia. Niewielki placyk przed drewnianym, przyciągającym oczy ratuszem pękał w szwach. Śmierdzący motłoch zaludniał go gęsto niczym wszy piczę wyjątkowo starej murwy. Nawiasem mówiąc, przedstawicielki tego zawodu stawiły się w mieście w sile, z której można by sklecić nielichą kompanię. Stara zasada kurewskego cechu głosi wszak, że gdzie więcej niż piętnastu chłopa w kupie, tam okazja na małą fortunę. A chłopów kręciło się tu całe mrowie.

Gwar podnieconych rozmów, krzyków i pisków wprawiał stare ściany ratusza w lekkie drżenie. W tłumie dało się odczuć podniosły, świąteczny nastrój – za chwilę miały wszak skończyć się wszystkie problemy.  Z lekkim rozbawieniem zauważacie, że nawet szubienica jest dziś pusta, jak gdyby chciała wyglądać godnie na przyjęcie szacownego gościa.

Tumult ustał ucięty wraz z sygnałem trąbki. Kilku strażników w pięknych, paradnych zbrojach wyłoniło się zza drzwi ratusza. Wszyscy podobnego wzrostu,  dobrze zbudowani. Poruszali się jak jeden organizm - szli pewnie i dostojnie.  Pięści Sigmara – honorowa gwardia Inkwizycji – jak zwykle potrafiły zrobić nie lada wrażenie, o czym świadczyły wiwaty zgromadzonych mężczyzn i nerwowe chichoty dziewek. Jeden z żołdaków, zapewne dowóda, wszedł przed szereg i zakrzyknął gromki głosem:

- Chwała światłu Sigmara, Biczowi na Niewiernych, Tarczy Kościoła i Wybrańcowi Imperium, Inkwiztorowi Decimusowi!

- Chwała! – odkrzyknęli pozostali wyciągając w górę wyprostowane pięści, wprawiając tym tłuszczę w radosną histerię.

W tym momencie zza wrót powolnym, majestatycznym krokiem wyszedł Decimus. Młody, jak na piastowane stanowisko, trzydziestokilkuletni mężczyzna o jasnych, starannie przyciętych włosach, miał na sobie ceremonialne błękitne szaty ze złotymi ornamentami. Zgromadzony tłum ryknął z podziwem. Mężczyzna zatrzymał się w wyznaczonym miejscu, uniósł dłoń uciszając zgromadzonych i zaczął przemówienie.      

   

- Wszyscy z was wiedzą, dlaczego się tu zgromadziliśmy – zadźwięczał mocny głos Decimusa. – Zło, które nawiedziło to miejsce musi zostać wyplenione! – tłum poparł mówiącego okrzykiem. – Chaos każdego dnia podnosi swe plugawe oblicze plwając na nasze Święte Imperium! Nie lękajcie się jednak! Ja, Ojciec Decimus, wybraniec Inkwizycji jestem tu, by roztrzaskać to oblicze stalowym młotem Sigmara! Jestem tu, by dzięki wam zepchnąć Chaosytów do jam, z których mieli czelność wypełznąć! By osiągnąć ten szlachetny cel potrzebuje jednak pomocy ludu. Potrzebuję was – wskazał gestem na zgromadzonych. – Każdy, kto ma odwagę wystąpić przeciw Złu, każdy, komu nie jest obojętny los owczarni Sigmara powinien pójść ze mną! – wykrzyknął teatralnie. Powiadają – ciągnął po chwili spokojniejszym tonem – jakobym obiecywał amnestię wszystkim, którzy zdecydują się oczyścić Midenburg. To prawda! Jednakże ostrzegam! Drogą, na którą wejdą ci śmiałkowie nie będzie łatwa! Czeka ich liczne wyrzeczenia, część z nich może nawet spotka śmierć. Nic to jednak! Słodycz, jaka czeka na tych męczenników w zaświatach wynagrodzi im wszelkie męki w dwójnasób! Za chwilę udam się do ratusza – obwieścił spokojnie. Będę tam czekał na tych, którzy odważą się wystąpić w obronie Światła. Ostrzegam jednak po raz kolejny – wyciągnął palec, jak gdyby chciał nim pogrozić zebranym – wiele obiecuję, ale także wiele wymagam. Jeśli ktoś nie jest pewny, czy jest gotów zaryzykować życiem, lepiej niech nie pokazuje mi się na oczy  – rzekł, po czym odwrócił się energicznie. Gwardziści, pobrzękując zbrojami, podążyli za nim zgodną grupą.

Tłum powoli otrząsał się z czaru wywołanego słowami Inkwizytora. Ludzie rozchodzili się z wolna do domostw. Spora część „wojaków”, w tym osiłek z karczmy, na wieść o czyhających ich niebezpieczeństwach podkuliła ogony i udała się w swoją stronę. Nieliczni pozostali na placu i bili się z myślami. Jedynie garstka najodważniejszych (lub najbardziej szalonych) przezwyciężyła lęk i weszła do ratusza.      

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...