Kamień Łez - Terry Goodkind - Recenzja

Pierwszy tom sagi „Miecz Prawdy” mnie nie powalił. „Pierwsze prawo magii” było dla mnie pozycją bardzo dobrą, jednak nie tak świetną i genialną, jak słyszałem z ust wielu osób. Mimo to, ze względu na wysoki poziom tej powieści, postanowiłem zaopatrzyć się w „Kamień Łez”, kontynuację sagi. Tym razem mogę w pełni zgodzić się z opiniami innych.

Książka ta jest bowiem naprawdę świetna. Od samego początku rusza z kopyta – wszystkich bohaterów znamy doskonale, więc nie ma pretekstu do tego, aby choć trochę przeciągać wstęp. Przez pierwsze kilkadziesiąt stron nie idzie się od tej powieści oderwać. Śmiem twierdzić, iż zawiązanie akcji drugiego tomu „Miecza Prawdy” jest jednym z najlepszych spośród tych, z jakimi miałem do czynienia do tej pory. Wszystkie (jak się zdaje) karty od razu są rzucone na stół, w celu zszokowania czytelnika. W trakcie czytania jednak okaże się, że dalej będzie jeszcze ciekawiej.

Goodkind nie opowiada bowiem o perypetiach wesołej rodzinki żyjącej gdzieś w leśnym zaciszu, których największym problemem jest nadmiar szczęścia. Wręcz przeciwnie – bohaterowie, choć bardzo chcieliby być razem i żyć w spokoju, bez przerwy, dobrowolnie lub nie, pakują się w coraz to nowe kłopoty. „Kłopoty” to jednak bardzo delikatne słowo, gdy mówi się o wydarzeniach, w których udział wezmą Richard, Kahlan i Zedd. Powieść ta jest mroczna, jednak nie na nasz, słowiański sposób. Brutalność świata tu przedstawionego jest zupełnie inna, jakby mniej... swojska. Wiem, dziwnie brzmi to określenie w stosunku do pełnego przemocy świata fantasy, ale właśnie ten przymiotnik najlepiej wyraża moje odczucia.

 

Od razu też wspomnę o tym, co strasznie psuło mi obraz owego świata. Nie wiem, czy to wina autora, czy może tłumaczki, ale w powieści, choć znajdzie się w niej sporo mocnych momentów, nie ma wulgaryzmów. Wiem, można się bez tego obyć, tak zresztą jest przez większą część dzieła Goodkinda. Ale kiedy bohaterowie, widząc rozszarpywanych na strzępy ludzi, mówią „O kurczę”, jest do moim zdaniem zwyczajnie żenujące. Już wolałbym opis ich zachowania, zwykłe stwierdzenie, że osłupieli, niż coś takiego. Cała sytuacja traci przez to sporo na powadze. Całe szczęście, jak wspomniałem, rzadko się owe wpadki zdarzają, gdyż przez większość czasu autor zwyczajnie nie wsuwa bohaterom w usta tego typu słów, skupiając się na opisywaniu ich odczuć.

Muszę przyznać, iż po początkowym trzęsieniu ziemi akcja trochę zwalnia. Wciąż prawie bez ustanku coś się dzieje, nie są to jednak wydarzenia tak wstrząsające jak na początku. Mimo to powieść czyta się z zapartym tchem, nie da się oderwać od jej kart, co jest chyba największą zaletą kunsztu Goodkinda – potrafi niesamowicie wciągnąć czytelnika. W moim odczuciu powodem tego są świetnie wykreowane postaci, których nie da się nie lubić. Czytając „Kamień Łez” byłem ciekawy, jak potoczą się losy bohaterów, martwiłem się o nich. A przecież o to chodzi, prawda? Niestety, przyznać muszę, iż cała intryga jest momentami przewidywalna. Tok zdarzeń często odkrywamy jeszcze przed tym, nim zostanie on nam przedstawiony. Całe szczęście zwykle tylko kilka na chwil przed, co niweluje trochę element zaskoczenia, ale nie usuwa radości płynącej z poznawania historii.

Cała powieść zajmuje ok. 890 stron, jednak po jej przeczytaniu wciąż mało mi przygód wspomnianej wcześniej trójki głównych bohaterów, bez których ta historia by nie istniała (dodałbym do nich jeszcze Chase'a, mimo że ewidentnie jest na drugim planie). Na szczęście wraz z „Kamieniem Łez” nabyłem także kolejny, trzeci tom sagi - „Bractwo Czystej Krwi”. Nie mogę się już doczekać, kiedy skończę pisać te słowa i zabiorę się za poznawanie dalszych losów Richarda, Kahlan i Zedda.

Z czystym sercem mogę polecić tę pozycję wszystkim tym, którzy lubią trochę mocniejszą fantastykę, w której trup ściele się gęsto, ale ogromne znaczenie mają także relacje pomiędzy postaciami, które są właściwie jedną z osi fabuły. Autor genialnie wręcz wykorzystuje wszystko, co zawarł w „Pierwszym Prawie Magii”, co sprawia, że odczucia płynące z czytania są jeszcze lepsze. Przez to jednak także pierwszy, „tylko” bardzo dobry tom musimy koniecznie poznać. Naprawdę warto, tym bardziej, że Goodkind nie stosuje sztuczek w stylu „żeby poznać zakończenie historii, kupcie kolejny tom...”, tworząc z każdej części zamkniętą całość, w której zawiera jednak furtkę umożliwiającą dalsze snucie opowieści. Polecam.


JayL


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.