Tracę ciepło - Łukasz Orbitowski - Recenzja

Mówi się, że z życia można spisać niejedną historię, ot po prostu przelać słowa na papier. Bo każdy przecież ma lub miał jakieś życie, któremu z reguły brak jakiejkolwiek sensownej puenty. Poza śmiercią oczywiście. Jednak to nie puenta jest najważniejsza. Gdyby tak było, żylibyśmy tylko po to, by kiedyś doczekać kresu - zginąć przedwcześnie w wypadku, dać się pokonać chorobie albo umrzeć ze starości w łóżku, pamiętając lub nie to, co było naszym udziałem przez te wszystkie lata. Czytając „Tracę ciepło” oczekiwałem więc opowieści nie tyle zaskakującej, co „prawdziwej”. Łukasz Orbitowski wplata w swoje dzieła magię, oczywiście, ale paranormalny szkielet powieści obudowuje cegiełkami przeżyć – swoich własnych, jak i tych, zasłyszanych gdzieś w szarej codzienności, doprawiając je goryczą i ołowianym ciężarem rzeczywistości.

Jeziora. To właśnie od nich powinno się zacząć. Są światem równoległym, przestrzenią wspólną dla żywych i umarłych, przenikającą krainy po obu stronach wrót śmierci. Mało kto zdaje sobie sprawę, że Jeziora istnieją, jeszcze mniej ludzi rozumie, czym naprawdę są. Kuba po raz pierwszy spotkał się z nimi jeszcze jako dziecko. Od tego czasu nie pozwoliły mu o sobie zapomnieć. Nie na długo w każdym razie – nawet po trwającej lata ciszy w końcu wracały. Zawsze. To one zawładnęły życiem Kuby mniej więcej od dnia, kiedy, w podtopionej przez pękniętą rurę szatni, znalazł zwłoki szkolnego tercjana. Może to dzięki Jeziorom chłopiec zdołał wytrwać męczarnię podstawówki, choć nie bezpośrednio za ich sprawą. To tylko jeden epizod, który dał początek kolejnym. Sporo później, kiedy Jeziora stały się bardziej natrętne, a Kuba dojrzalszy i w pewnym sensie odmieniony.

„Tracę ciepło” składa się z trzech w zasadzie oddzielnych historii, które na pierwszy rzut oka łączą postaci głównych bohaterów. I Jeziora. Mogłoby się wydawać, że to za mało, by nie nazwać tej książki zbiorem opowiadań, ale pozycja z pewnością nie zasługuje na to miano. Całość jest utrzymana w narracji pierwszoosobowej, co przywodzi na myśl zapisywanie wspomnień, składających się na życie. A życie nie jest zbiorem pojedynczych epizodów, lecz ich wypadkową – jedno przeżycie ma wpływ na inne, doświadczenie warunkuje zachowania, człowiek wciąż się uczy i wykorzystuje wiedzę, którą udało mu się zdobyć. Na tej zasadzie historie spisane przez Orbitowskiego łączą się w spójną powieść.

 

Bohaterów nie ma tu zbyt wielu – dwie dobrze zarysowane postaci i kilka pobocznych, nie wybijających się z drugiego planu. Postać Kuby zbudowana została precyzyjnie. Autor nie tylko wyposażył głównego bohatera, opowiadającego czytelnikowi swoje przeżycia, w prawdziwą osobowość, ale i przeszłość, tłumaczącą taki a nie inny charakter. Charakter człowieka, będącego za młodu klasowym popychadłem, który, gdy tylko wychodzi z cienia swojej dotychczasowej roli, zaczyna smakować lekkiej jak bryza odmiany losu. Drugą osobą, której należy się parę zdań jest Konrad – jeden z dawnych oprawców Kuby, późniejszy jedyny przyjaciel i przewodnik. Jest człowiekiem o psychice na tyle odmiennej, że zdawać by się mogło, łączy ich tylko jedno - oboje widzą Jeziora. Razem stanowią duet, którego dominującą cechą jest łatwość do napytania sobie biedy.

Już od pierwszych stron pozycji widoczne staje się to, co dla Orbitowskiego jest tak charakterystyczne – jego styl. Sam dobór cytatów na pierwszych stronach zapowiada, że książka z pewnością nie jest naładowana optymizmem. Autor wyciska z rzeczywistości jej gorzki posmak, szarość i beznadzieję. Zza ołowianych chmur słońce nie pojawia się praktycznie nigdy, a jeśli już przebije się kilka promieni, to tylko po to, by pogłębić kontrast. Obraz, który serwuje nam Książę Polskiego Horroru, utrzymany zostaje w ciemnej tonacji ludzkiego ciężaru i życia, które z bajką ma niewiele wspólnego. Głównie dlatego sięgnąłem do tej pozycji i nie zawiodłem się, dosłownie pożerając kolejne zdania.

Zadowolenie pełne jednak nie jest. Powiem szczerze, że spodziewałem się przewijających się przez książkę filozoficznych rozważań, które co prawda pojawiają się niekiedy, ale zdecydowanie zbyt rzadko, by w pełni zaspokoić moje oczekiwania. Samo rozważanie na temat ciepła, które każdy traci w dwójnasób - dążąc ku śmierci i ostudzając miłość - ogranicza się wprost zaledwie do kilku sytuacji, a odniesienia tytułu do treści całej powieści trzeba się doszukiwać. Również fabuła, dla której początkowo tło stanowi przede wszystkim rzeczywistość z realistycznie odwzorowanym Krakowem, kieruje się wraz z rozwojem akcji w stronę magii z rodzaju tych absurdalnych jak pijackie zwidy, niebezpiecznie zahaczając o psychodelię. Na szczęście jednak gorycz zostaje.

„Tracę ciepło” jest książką kierowaną do odbiorców, którzy od literatury oczekują czegoś więcej niż tylko rozrywki. Przemyślenia i ciężar powieści są w tym wypadku równie ważne, jeśli nie ważniejsze. Zdawać by się mogło, że odbije się to negatywnie na przystępności lektury, jednak nic bardziej mylnego - Orbitowski rzuca na czytelnika czar, nie pozwalając mu się oderwać od swojego dzieła przed dotarciem do ostatniej kropki. Tym z was, którzy zaliczacie się do wymienionej wyżej grupy, powieść zdecydowanie polecam.


Viear


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.